Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Marcin Wojciechowski: Antynomie konserwatywnego rozumu
Jeżeli chcielibyśmy postawić całkowitą antytezę dla wizji świata proponowanej przez integralny konserwatyzm, byłaby nią przypuszczalnie liberalna demokracja w swojej wersji „optymalnej”, czyli takiej, z jaką będziemy, prawdopodobnie, mieli do czynienia w Europie za około piętnaście lat (poznawszy wektor oraz tempo procesu dziejowego, nasza intuicja w tej mierze może być uważana za instancję miarodajną). Demoliberalizm na poziomie hardcore jest przez większość konserwatywnie myślących postrzegany bardziej krytycznie, aniżeli inne emanacje rzeczywistości antytradycyjnej. Skrajną egzemplifikacją tego faktu może być (nominalnie – żartobliwe) nawoływanie, by generał Jaruzelski zafundował nam „powtórkę z rozrywki”, praktykowane przez niektórych „realistycznych” (?) przedstawicieli polskiej prawicy. Nie jest to wszelako przykład jedyny i nawet abstrahując od radykalno-prymitywnego rozumowania, możemy stwierdzić, iż to nie żadne dwudziestowieczne „izmy”, a jutrzejsza rzeczywistość jawi się jako największy wróg racjonalności zachowawczej.
Jednym z wyjaśnień może być stwierdzenie, że dzieje się tak, ponieważ jest demokracja problemem na „tu i teraz”. Duch Stalina już nie straszy, Zapatero – owszem. Wszelako, zapateryzm nie jest li tylko przeciwnikiem aktualnym, ale i esencjonalnym. O tym, że obecna metapolityka jest odwróceniem o sto osiemdziesiąt stopni tradycyjnego porządku (nie jedynie tego, wynikającego z rojeń evoliańskich, ale choćby siedemnastowiecznego), nie trzeba szeroko wspominać. Jest to na „skrajnej prawicy” sprawa zupełnie namacalna. Liberalna demokracja jest dla konserwatysty uosobieniem wszystkiego, co najgorsze. Być może i samego antychrysta, którym jest – jak chciał Gómez Dávila – „prawdopodobnie człowiek”, więc tym bardziej jego wola zwielokrotniona w elekcyjnym szale. Reakcyjna nienawiść aktualnego status quo, jakkolwiek oczywista, zawiera w sobie jednak wiele sprzeczności natury, powiedzmy, technicznej. Owe antynomie są prawie zawsze pomijane, ignorowane, być może nawet nieuświadomione, a – jak się zdaje – nie pozostają bez znaczenia dla konserwatywnego ustosunkowywania się wobec zastanego świata.
Oto, po pierwsze, mamy przed sobą continuum ortodoksja-heterodoksja (względnie: prawda-pluralizm etc.). Dla tradycjonalisty, żeby raz jeszcze posilić się Gómezem Dávilą, istotne jest jedynie tropienie „świętych cieni na wiecznych wzgórzach”, emanacji Prawdy, której za wszelką cenę należy bronić, uprzednio znajdując ją i zachowując. Demoliberał nie zna Prawdy (przez duże P), dla niego prawdą może być wszystko, może z równym powodzeniem nie być nią nic. Między innymi dlatego nie może się na jego „ład” zgodzić konserwatysta. Między innymi dlatego, że demoliberał odpowiedzialny jest za relatywizm, wielowartościowość, migotanie znaczeń, wśród których miejsce jest także (nawet) dla… „skrajnej prawicy”…
Powiedzmy sobie otwarcie – monarchizm/tradycjonalizm etc. są dla liberalnej demokracji herezją, być może najcięższą. Ma wszakże i dzisiejszy świat swoje dogmaty, swoich świętych, swoje grzechy. Ma również swoją inkwizycję, która wszelako działa w ramach innej religii, stąd konserwatywne portale internetowe i pisma mogą istnieć i rozwijać się. Chciało by się w tym momencie zapytać profesora Wielomskiego, czy gdyby Jaruzelski spełnił jego (de facto) prośbę, Pro Fide, Rege et Lege stałoby nadal na półkach w Empiku… Nie oszukujmy się – możliwość istnienia ruchu monarchistycznego w XXI wieku (inna, acz zrozumiała, sprawa, że wysoce marginalnego) zawdzięczamy liberalnej demokracji na takiej samej zasadzie, na jakiej istnienie zawdzięczają jej antydemokratyczne stowarzyszenia lewackie, kościół zielonoświątkowy, czy zrzeszenie miłośników komiksów z Singapuru. To, co w sposób najbardziej fundamentalny przeciwstawia się zachowawczej wizji świata, paradoksalnie pozwala jej (czy raczej jej resztkom) trwać i znajdywać podatne grunty w umysłach i sercach coraz większej liczby młodych ludzi, którzy – co bardzo wątpliwe, acz niewykluczone – kiedyś do czegoś mogą doprowadzić. Liberalny permisywizm okazuje się być błogosławieństwem dla orędownika cenzury, Adama Danka, któremu nie dość, że pozwala się orędownikiem cenzury pozostawać, zezwala się na publikowanie w Internecie tekstów otwarcie wzywających do łamania prawa, organizowanie antysystemowych demonstracji, to dodatkowo stwarza mu się możliwość (czy raczej – nie pozbawia się go jej) doktoryzowania się na państwowej uczelni.
W statucie Organizacji Monarchistów Polskich jest zaznaczone, iż Organizacja rozwiąże się po wprowadzeniu w Polsce ustroju monarchicznego. Istotnie, sens bycia monarchistą w świecie przez tegoż pożądanym jest analogiczny do sensu bycia feministką w świecie Seksmisji. Czy jednak nie wynika stąd, iż być monarchistą można jedynie w liberalnej demokracji? Owszem (powie ktoś być może), skoro można, należy nim być i rzeczoną nierzeczywistość przezwyciężyć. Tylko, czy mamy pewność, że po „przezwyciężeniu” powrócimy do Tradycji (czy też – obudzimy ją, względnie: stworzymy na nowo)? Czy możemy mieć jakąkolwiek nadzieję?
W ramach postscriptum jeszcze jedna uwaga mająca na celu odparcie zarzutu typu: „demoliberalizm tylko udaje tolerancyjność, będąc pod jej płaszczykiem faktycznym totalitaryzmem”. Zgoda, ale pisma wychodzą, a portale i fora internetowe funkcjonują. Póki co… Jeżeli kiedyś przestaną, będzie to oznaką „uortodoksyjniania się” demoliberalizmu, jego „odpermisywniania się”. Konserwatysta będzie musiał de facto walczyć z „oddemokratycznianiem się” demokracji. Ot – kolejna antynomia…
I w ramach drugiego p.s.-u: tytuł tekstu został zainspirowany tytułem jednego z rozdziałów Przemocy Slavoja Żiżka, arcylewicowca, antydemokraty, antyliberała, który w istocie jest zdecydowanie bardziej „konserwatywny” niż demoliberalizm, a pod potencjalnymi rządami którego cała prawica sensu largo (do granic śmieszności, bo, przypuszczalnie, łącznie z – powiedzmy – PO) znalazłaby się niechybnie w kazamatach…
Autor jest pedagogiem, absolwentem UAM w Poznaniu. Prowadzi zajęcia z teoretycznych podstaw wychowania na jednej z poznańskich wyższych uczelni prywatnych.
Wyjaśnienie Redaktora Naczelnego: OMP pragnie rozwiązać swoje struktury po restauracji prawowitej monarchii, gdyż cel stowarzyszenia zostanie zrealizowany, natomiast jego członkowie staną się przede wszystkim poddanymi króla. Ta samoidentyfikacja „poddany króla” powinna być również określeniem formy zaangażowania w życie polityczne Królestwa, które ma być.