Jesteś tutaj: Publicystyka » x. Rafał Trytek » O religijnych i filozoficznych błędach Mikołaja Gómeza Dávili
Kto umie przedkładać, nie wyklucza. Porządkuje.
N.E.II, 179
Wiosną bieżącego roku napisałem do „Opcji na Prawo” artykuł pod tytułem „Bezdroża prawicy”, w którym wspomniałem i skrytykowałem pobieżnie niektóre z poglądów kilku postaci Prawicy, w tym m.in. tytułowego bohatera niniejszego tekstu. Ponad pół roku później, Pan Profesor Jacek Bartyzel zaszczycił mnie polemiką noszącą tytuł „Tomiści i marksiści, czyli w sprawie pewnego scholium”, która ukazała się na łamach „Najwyższego Czasu” i na portalu konserwatyzm.pl. Niestety, Jego tekst nie wyjaśnia wątpliwości, jakie u prawego katolika i człowieka myślącego racjonalnie, wzbudzają niektóre ze scholiów kolumbijskiego reakcjonisty, ba, sam Profesor pisze rzeczy, które są równie kontrowersyjne, co tezy Samotnika z Bogoty.
Umiejętność pisania polemik polega między innymi na tym, by odpowiednio przedstawić przedmiot krytyki, przez co łatwiej można obejść autentyczne zarzuty stawiane przez adwersarza. Właśnie tak postąpił Pan Profesor, sugerując, że należę do kategorii: „kręcący nosami na wszystko, co im się w dziele Mistrza nie podoba, a nie podoba im się (prawie) wszystko”. Otóż jest dokładnie na odwrót — u Gómeza Dávili podoba mi się prawie wszystko, ale z drugiej strony nie mogę się nie oburzyć na te z jego scholiów, które w oczywisty sposób mijają się z prawdą, lub są wręcz dla katolicyzmu obraźliwe. A oto kilka z nich:
- „Teologia albo jest opisowa, albo bluźniercza” (N.E.II, 45)
- „Trzy fałszywe kroki Kościoła to: arystotelizm, jezuityzm, komisja biblijna” (N.E.II, 81)
- „Albo należy się do następców Hegla, albo należy się do następców Schopenhauera. Tertium non datur” (E.II, 154)
- „Odczytywać Nietzschego jako odpowiedź, to go nie rozumieć. Nietzsche jest ogromnym pytaniem” (N.E.I, 162)
- „Ci, którzy protestują, kiedy stwierdzamy, że dobro staje się złem, a zło dobrem, jeśli Bóg tego chce, że zatem ten sam akt może być alternatywnie zły albo dobry, nie rozumieją, iż wola Boża zmienia istotę, a nie tylko nazewnictwo rzeczy” (E.I, 58)
Dzięki powyższym cytatom rozumie Czytelnik jak ciężkim błędom hołdował Samotnik z Bogoty. Ostatni z cytowanych scholiów pozwala nawet na zadanie pytania: czy Gómez Dávila wierzył w tego samego Boga, co inni chrześcijanie? Trójjedyny Bóg jest samą świętością i nie ma absolutnie nic wspólnego ze złem i nie może być jego źródłem. Nie może też uczynić, by coś, co wewnętrznie jest złe, stało się dobrym i na odwrót. Ta koncepcja bardziej przypomina wierzenia muzułmanów i gnostyków, aniżeli doktrynę katolicyzmu, i jest w istocie bluźniercza. Tego typu twierdzenia nie stają się mniej absurdalne dlatego tylko, że są wypowiadane przez „naszego człowieka”. Wręcz przeciwnie, są tym niebezpieczniejsze, im więcej prawdy zawierają w ogólności pisma Gómeza. Wydaje mi się, że mam obowiązek jako kapłan przestrzegać przed niebezpieczeństwem bezkrytycznego chłonięcia tej lektury tych wszystkich, którzy się nią zachłystują. Traktowanie autora scholiów jako „świętej krowy” nic dobrego nie przyniesie.
Dalej Pan Bartyzel wytknął mi celnie błąd polegający na opacznym zrozumieniu jednego ze scholiów, przez co niesłusznie przypisałem Gómezowi ciągoty heglowskie. Mea maxima culpa! Bardzo dziękuję Panu Profesorowi za zwrócenie mi uwagi na błąd i postanawiam niniejszym się poprawić. Ale z drugiej strony niech jako moje usprawiedliwienie posłuży przytoczony powyżej scholion, w którym Kolumbijczyk każe nam wybierać pomiędzy Heglem a Schopenhauerem, nie precyzując bliżej, który jest bardziej fałsz…, pardon, który z nich ma rację. No właśnie – który? Nie potrafię na to dać odpowiedzi, ponieważ po prostu mam taki sam ogromny dystans do każdego z niemieckich „myślicieli”. Nie ma w gruncie rzeczy większego znaczenia, któremu z niemieckich absurdów „filozoficznych” hołdował nasz śp. brat Mikołaj.
Skoro jesteśmy już przy filozofii, warto jest się zastanowić nad tym, czym jest „tomizm” i jaki winien być katolika właściwy do niego stosunek. Pan Bartyzel słusznie zauważa, że „(…) tomizm stał się czymś w rodzaju oficjalnej filozofii Kościoła”. Doprecyzujmy. Święty Tomasz z Akwinu, zmarły 7 III 1274 roku w Fossa Nuova w Kampanii (miałem łaskę nawiedzenia celi, w której dokonał życia Anielski Doktor), został kanonizowany przez papieża Jana XXII (wzgardzonego zresztą przez różnych kiepskich historyków, m.in., niestety, z otoczenia Bractwa św. Piusa X, jako rzekomy heretyk) w 1313 r. Po swojej śmierci doznał On szczególnego uznania ze strony Kościoła Świętego. Dla teologii i filozofii św. Tomasza z Akwinu podziw wyrażali m.in. papieże: Klemens VI, Urban VI, Mikołaj V, św. Pius V, Innocenty XII, Benedykt XIII, Klemens XII, Benedykt XIV, Pius IX i wreszcie Leon XIII. Ten ostatni (według proroctwa Malachiasza: „Lumen de coelo”) ogłosił w święto św. Dominika, patriarchy Zakonu Kaznodziejskiego, a więc 4 VIII 1879 r., encyklikę „Aeterni Patris”, w której w szczególny sposób docenił naukę Akwinaty. Leon XIII nakazał też, by tomizm stał się obowiązującą doktryną dla całego świata katolickiego. Już wcześniej Akwinata stał się obowiązującym autorytetem m. in. dla jezuitów, karmelitów, benedyktynów, kapucynów i augustianów, nie wspominając już o dominikanach. Cytaty ze św. Tomasza znalazły się też w orzeczeniach Soborów: Lugduńskiego, Vieneńskiego, Florenckiego, Watykańskiego (dla integralnych katolików nie ma i nie było, ściśle biorąc, „II Watykańskiego”). W trakcie Soboru Trydenckiego „Summa theologiae” leżała zaś na stole obok Pisma Świętego. W swej encyklice poświęconej Akwinacie, Leon XIII cytuje Kajetana (kard. Tomasz de Vio Caietanus, bodaj najgenialniejszy interpretator i komentator św. Tomasza, choć nie wolny od błędów): „Tomasz z Akwinu posiadł w pewnym znaczeniu rozum wszystkich poprzedzających go uczonych. Zgromadził ich nauki w jedną całość jako rozproszone ułamki jednego ciała; zestawił jedne z drugimi, przedziwnym sposobem je podzielił i tak dalece wzbogacił, że jego słusznie uważać należy za szczególnego obrońcę i zaszczyt Kościoła”. W tym cytacie znajdujemy odpowiedź na to, jak należy traktować wszystkie wcześniejsze (przedtomaszowe) teologie i filozofie. Święty Tomasz nie przekreślił bynajmniej niczego, co u wcześniejszych od niego autorów było prawdziwe i słuszne! W pismach Akwinaty znajdujemy liczne odniesienia chociażby do św. Augustyna, wybitnego filozofa, teologa, świętego, a wreszcie Doktora Kościoła, który, aż do XII wieku był na Zachodzie naczelnym autorytetem teologicznym. Panie Profesorze! W pewnym sensie każdy katolik jest „augustianinem” i to nie tylko w nieparzyste dni tygodnia, ale od niedzieli do soboty! Jednocześnie każdy posłuszny autorytetowi kościelnemu katolik musi uznać, ze dzieła św. Tomasza w jeszcze pełniejszy sposób wyrażają doktrynę katolicką, aniżeli pisma wcześniejszych autorów, w tym nawet św. Augustyna. Cofanie się do czasów przedtomaszowych byłoby natomiast niebezpiecznym archaizmem. Przypomnę tylko, że między innymi to właśnie archeologizm doprowadził do wykolejenia ruch liturgiczny, czego efektem jest liturgiczne spustoszenie ostatniego półwiecza. Dogrzebywanie się na siłę do rzekomo pierwotniejszego, prawdziwszego chrześcijaństwa było cechą niemal wszystkich herezji.
W tym momencie wypada zastanowić się nad twierdzeniem, które Pan Bartyzel przytoczył na usprawiedliwienie antytomizmu Gómeza. Zakwestionowałem w artykule z „Opcji” próbę obrony czegoś, czego obronić się nie da. Przypomnę, że Pan Bartyzel usprawiedliwiał szokujące twierdzenia Kolumbijczyka tym, że miał on być przedstawicielem „romańskiego” katolicyzmu. Doprawdy, w świetle scholiów taka interpretacja jest nie do utrzymania, zarówno ze względu na przylgnięcie Gómeza do współczesnych mu błędów filozoficznych, jak i potępienie przez niego wszelkiej spekulacji teologicznej, którą rozwinęli teologowie już przed rokiem 1200, jak np. szkoła paryska z klasztoru św. Wiktora, a zwłaszcza św. Anzelm z Canterbury, którego skłonność do spekulacji była dużo większa niż św. Tomasza z Akwinu. Tak więc łączenie Gómeza Dávili z okresem romańskim w historii Kościoła to zwykłe nieporozumienie. „Romanizm” Kolumbijczyka był wytworem jego jaźni i miał z rzeczywistością niewiele wspólnego. Nazywanie teologii spekulacyjnej „bluźnierczą” jest zresztą dowodem na to, jak bardzo Gómez oddalił się od prawdy. Tak samo deprecjonowanie przez niego arystotelizmu, „jezuityzmu”, a w końcu sensu istnienia Komisji Biblijnej, świadczy aż nadto dobitnie o bardzo poważnych brakach w ortodoksji u Gómeza. Można (a niekiedy nawet trzeba) nie zgadzać się z poglądami Arystotelesa, ale wzgardzenie nim i bezwzględne przyznanie racji we wszystkim Platonowi, nie jest drogą wskazaną przez Kościół oraz zdrowy rozsądek. Także i pogarda okazywana „jezuityzmowi” jest (zapewne mimowolnym) postawieniem się po stronie najohydniejszej propagandy antykatolickiej. Jezuici byli tymi, którzy przeprowadzili w dużej mierze rekonkwistę po Soborze Trydenckim i to do ich m.in. zasług zaliczyć należy dzieło chrystianizacji Ameryki, Azji i Afryki. W Polsce ks. Piotr Skarga był współautorem unii brzeskiej, nie wspominając o Jego wspaniałej działalności kontrreformacyjnej. „Antyjezuityzm” to w gruncie rzeczy antykatolicyzm. Można nie podzielać wielu poglądów jezuitów i krytykować ich za pewne błędy, ale stawianie się w jednym szeregu z wrogami Kościoła w krytyce Towarzystwa Jezusowego i używanie wykutego przez nich sloganu o „jezuityzmie”, świadczy tylko o religijnym wykorzenieniu Gómeza. Komisja Biblijna zaś została założona po to, by rozwiązać pewne problemy w interpretacji Pisma Świętego, które pojawiły się po dokonaniu wielkich odkryć naukowych. Czy kolumbijski reakcjonista życzyłby sobie, by katolicy wzorem protestanckich fundamentalistów traktowali Biblię jako jedyne źródło Objawienia i Prawdy i odrzucali jako dzieło diabła osiągnięcia współczesnej nauki, albo na odwrót, wzorem liberalnych niedowiarków protestanckich w imię rzekomej nauki odrzucali Słowo Boże?
Każdy katolicki teolog musi być tomistą, po jednoznacznych orzeczeniach papieży ostatnich wieków, ale nie oznacza to bynajmniej konieczności przyjęcia całości twierdzeń Akwinaty za swoje. Święty Tomasz jest naszym wzorem przede wszystkim w stosowanej przez siebie metodzie naukowej, chociaż również większość z jego twierdzeń teologicznych zasługuje na akceptację. Zresztą, jak wiele z nich zostało zaliczonych do obowiązującej doktryny przez Magisterium Kościoła! Nie mamy prawa, by „cofać się” do czasów sprzed św. Tomasza. To prawda, że zanim powstała Suma Teologiczna (i inne dzieła Doktora Anielskiego) można było uznawać inne zasady filozoficzne, ale po tym, gdy Kościół uznał tomizm za swą naukę, nie mamy już wolnego wyboru w opowiadaniu się za różnymi szkołami. Podobnie przed ogłoszeniem dogmatów o prymacie i nieomylności papieża można było walczyć z tymi prawdami, ale po ich zdogmatyzowaniu przez Sobór Watykański, ich negacja oznacza herezję. Oczywiście doktryna tomizmu nie cieszy się takim uprzywilejowaniem, jak dogmaty itp. nieomylne orzeczenia, ale pokazuje to błąd w twierdzeniu Profesora Bartyzela, że „(…) nie przesadzajmy: tomizm nie jest «konieczny do zbawienia», bo gdyby tak było, to utraciliby na nie szansę wszyscy chrześcijanie żyjący przed XIII wiekiem (…)”. Święty Tomasz nie został potępiony za to, że – jak się wydaje – prawdopodobnie negował Niepokalane Poczęcie N.M.P., ponieważ ta prawda została ogłoszona jako dogmat dopiero wiele wieków później, ale gdyby uczyniłby tak katolik dzisiaj, to wykluczyłby się tym samym z Kościoła. Bardzo podobnie jest z tomizmem. Aprioryczne odrzucanie go w całości świadczy co najmniej o bardzo poważnym błędzie teologicznym, choć nie bezpośrednio o herezji. Zdaję sobie doskonale sprawę z trudności interpretacyjnych myśli św. Tomasza, które doprowadziły do wielu rozbieżności wśród interpretujących go teologów. Dlatego nie jestem zwolennikiem używania tomizmu, jako intelektualnego cepa na przeciwnika. Bycie tomistą nie oznacza też całkowitej odporności na błędy współczesności, na co wstrząsające przykłady podał Pan Profesor. Ponadto, do „talmudycznego” tomizmu zniechęciły mnie doświadczenia, jakie stały się moim udziałem jako kleryka Bractwa św. Piusa X. Musiałem być niejednokrotnie świadkiem sytuacji, w których różni teologowie Bractwa, powołując się na tę samą Sumę Teologiczną Doktora Anielskiego (ba, na te samo wydanie i cytaty!) wzajemnie sobie zaprzeczali. I pomyśleć, że seminarium pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w bawarskim Zaitzkofen, które ukończyłem, miało w miarę normalny i wyważony stosunek do tomizmu, w przeciwieństwie chociażby do Ecône i Avrille (lefebvriańscy dominikanie), gdzie z zasad tomizmu (aż nazbyt często opacznie rozumianego) próbowano niemal wyciągać wnioski na temat właściwego jadłospisu. Tak więc niektóre z poglądów św. Tomasza można ostrożnie (będąc dobrym teologiem) krytykować, ale ogół Jego zasad trzeba koniecznie uznawać. Niestety, Profesor Bartyzel nie stosuje tej zasady do spuścizny Gómeza Dávili, w przypadku której najmniejsza krytyka wywołuje od razu mało merytoryczne polemiki. I to pomimo, iż Samotnik z Bogoty nie ma dla katolika nawet w przybliżeniu tego autorytetu, co św. Tomasz. Ja nie zniechęcam rzecz jasna do lektury scholiów, ponieważ nie jestem purystą, który — jak się wyraził pewien ograniczony intelektualnie zwolennik Bractwa św. Piusa X w Polsce — uznaje tylko „prawdy objawione”. Uważam, że Gómeza da się, że tak powiem, „schrystianizować”, ale trzeba przy tym mieć świadomość ogromu i głębi jego błędów. Nie pomaga w tym na pewno bałwochwalczy stosunek do jego twórczości prezentowany przez tak wielu polskich zachowawców. Niebezpieczeństwo jest dość realne, skoro nawet odnowiciel polskiego konserwatyzmu, jakim jest Pan Prof. Bartyzel, nie patrzy z dystansem na całokształt problemu i reaguje alergicznie na najdelikatniejszą nawet próbę zrelatywizowania wartości dorobku Kolumbijczyka. Pana Bartyzela wzburzyła delikatna krytyka Mikołaja Gómeza Dávili z mojej strony, tak więc powinien również zrozumieć, że o wiele bardziej oburzające są poglądy człowieka, który deprecjonuje orzeczenia Magisterium Kościoła z ostatnich siedmiuset lat, wykraczając daleko poza ramy uprawnionej wolności poglądów.
20 XI A.D. 2008, w święto Feliksa Walezego