Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Michał Bobrzyński jako konserwatysta
Prof. Michał Bobrzyński (1849-1935) był jednym z najsłynniejszych polskich zachowawców. Niedawno, w ostatnim dniu września, minęła rocznica urodzin tego wybitnego konserwatywnego historyka, polityka i myśliciela politycznego. Na obecny rok, a dokładniej na lipiec, przypada również siedemdziesiąta piąta rocznica jego śmierci.
Postać Bobrzyńskiego kojarzy się przede wszystkim z pojęciem „silnego rządu”, propagowanym przezeń właściwie przez całe jego czynne życie publiczne. W 1879 r. Bobrzyński opublikował książkę, która uczyniła go już na zawsze sławnym: „Dzieje Polski w zarysie” – po dziś dzień najbardziej znaną syntezę polskich dziejów, jaka kiedykolwiek została napisana. Autor jako pierwszy z polskich konserwatystów przedstawił w niej rozważania nie o żadnym Ładzie, którego źródłem jest religia lub tradycja, lecz tylko o roli „silnego rządu” – lub jego braku – w historii państwa, a także o warunkach sprawności i skuteczności tego rządu. Taka zeświecczona pespektywa wywołała szok u innych polskich zachowawców. Z ich strony posypały się na Bobrzyńskiego oskarżenia o bezkrytyczną apologię władzy, kult siły, statolatrię, makiawelizm, heglizm i tym podobne. O. Walerian Kalinka CR (1826-1886), ultramontanin i inicjator konserwatywnej krakowskiej szkoły historycznej, dopatrzył się na przykład w jego dziele następującego przesłania: „(…) najwyższym celem każdego państwa jest siła, a criterium każdego działania – powodzenie. Tylko to ma prawo do życia, co ma siłę, i tylko to, co się udało, zasługuje na pamięć i chwałę. Vae victis. Każdy przeto naród powinien dążyć do najsilniejszego rządu, każdy rząd – do największych zaborów; jakimi środkami – mniejsza o to; nie cel, ale sukces usprawiedliwia środki”.
Innymi słowy, Bobrzyńskiego posądzono o polityczną bezbożność – i jeśli tak rozumieć zarzuty podnoszone przeciw niemu przez innych zachowawców, to z pewnością okazały się one nietrafne. Bobrzyński był prywatnie żarliwym katolikiem. Do kościoła na Mszę i nabożeństwa zawsze chadzał z Biblią w języku greckim, ponieważ – bardzo tradycjonalistycznie – nie uznawał przekładów Pisma Świętego na języki współczesne i pragnął obcować z jego oryginalnym tekstem. Katolicyzm Bobrzyńskiego nie zamykał się przy tym w jego życiu prywatnym, ale uwidaczniał się również w jego działalności publicznej. Sprawując w Austro-Węgrzech funkcję cesarskiego namiestnika Galicji w latach 1908-1913, Bobrzyński prowadził politykę prokatolicką i prokościelną: z rządowych subwencji hojnie wspierał budowę kościołów, kaplic i seminariów, fundował stypendia na utrzymanie uboższych kleryków w krajowych seminariach, dla najzdolniejszych zaś polskich alumnów – stypendia na studia zagraniczne (w Rzymie czy w austriackim Innsbrucku). W sferach postępowych przylgnęła do niego nawet opinia polityka klerykalnego. Jeszcze zanim objął stanowisko namiestnika Galicji, mógł zostać ministrem oświaty w rządzie Austro-Węgier. Gdy jednak pojawił się taki pomysł, wrzask przeciw niemu podnieśli wiedeńscy liberałowie; jęli przypominać mowy parlamentarne Bobrzyńskiego, w których wpływ Kościoła na szkołę przedstawiał on jako potrzebny i gorączkowo protestowali przeciw nominacji klerykała jego pokroju na stanowisko austriackiego ministra oświaty.
Wracając do zarzutów kierowanych przeciw Bobrzyńskiemu przez innych polskich zachowawców, oskarżenia o polityczną bezbożność w jego przypadku na pewno nie były zasadne. W jego myśli faktycznie jest natomiast widoczny pewien kult państwa, ale kult państwa dobrze pojęty – statokratyzm, mówiąc językiem współczesnych nauk politycznych. Bobrzyński przychylał się do poglądu, że to państwo tworzy naród, a nie odwrotnie: „(…) państwo dłuższy czas istniejące i zdrowo się rozwijające wywiera ogromny wpływ na całą ludność, która do niego należy. Jeżeli ludność ta nie jest zbyt od siebie oddzieloną różnicą pochodzenia, charakteru i mowy, to w takim razie zacierają się drobniejsze różnice, tworzy się jednolity, piśmienny język, cała ludność poczuwa się do ścisłej politycznej jedności, do wspólnego rozwoju i życia. Tak politycznie wykształconą ludność nazywamy narodem”. Jako historyk z pasją tropił – w duchu Tomasza Hobbesa – wszystko, co mogło prowadzić do osłabienia władzy państwowej, wskazując, iż każde jej osłabienie wiedzie konsekwentnie do pozbawienia narodu bytu państwowego, to znaczy do rozbioru państwa przez sąsiadów, takiego, jaki niegdyś spotkał Rzeczpospolitą. Analizując dzieje Europy, doszedł też do wniosku, że do warunków zaistnienia w państwie „silnego rządu”, o jakim pisał, należy stworzenie przez jego władze stałej i licznej armii – jego myśl państwowa ujawniała więc pewne zabarwienie militarystyczne. Z tych wszystkich zapewne powodów przeciwnik polityczny Bobrzyńskiego, lewicowy publicysta Wilhelm Feldman, nakreślił jego portret jako zadeklarowanego zwolennika rządów silnej ręki, pisząc ironicznie: „Przede wszystkim jest rząd, silna władza, społeczeństwo jest giętkim, plastycznym materiałem. On więc, namiestnik-rząd, za społeczeństwo myśli i działa”.
Gdy idzie o stosunek Bobrzyńskiego do demokracji, to znamienny wydaje się fakt, że w 1922 r. odmówił on kandydowania w demokratycznych wyborach zarówno do Sejmu, jak i do Senatu, choć namawiano go do tego, jako wielkiego formatu polityka oraz wybitnego prawnika i znawcę zagadnień administracyjnych. Nie mogło to pozostawać bez związku z jego ocenami demokratycznych rozwiązań ustrojowych, jak choćby z przekonaniem o zgubnym wpływie powszechnego prawa wyborczego na jakość życia politycznego państwa, wyrażonym w słowach: „W Polsce ordynacja wyborcza, przyznająca prawo wyborcze ogromnej liczbie analfabetów i warstwom stojącym w ogóle nisko pod względem kultury i wykształcenia politycznego, wydała posłów, którzy w większości swojej nie dorośli do swojego zadania i nie mieli o państwie, o jego celach i o jego budowie żadnego pojęcia”. Ustrój zaprowadzony w Polsce przez konstytucję marcową określił Bobrzyński wprost mianem ochlokracji, czyli rządów motłochu: „Istota demokracji polega na tym, ażeby wydobyć wszystkie najlepsze siły, jakie tkwią w społeczeństwie, i usunąć przeszkody, które by mogły nie dopuszczać ich do pracy publicznej. Na określenie ustroju, który najlepszym stawia takie przeszkody (…) starożytni mieli inną nazwę. Nazywali ustrój taki nie demokracją, ale ochlokracją, nie rządem ludu-narodu, ale rządem tłumu”. W jego oczach konstytucja marcowa usankcjonowała w naszym kraju ustrój, który „wykształconych poddaje niewykształconym, pracę umysłową fizycznej”. Nastała nowa rzeczywistość polityczna – pod znakiem psucia aparatu państwa przez stronnictwa, używające go jako narzędzia do osiągania egoistycznych, partyjnych korzyści: „Zbyt wiele stronnictw każdy projekt mierzy nie tym, czy korzystny jest dla państwa, lecz tym, czy interesowi stronnictwa pomaga, czy szkodzi, a naprawie administracji stawiają stronnictwa przeszkody, aby sobie wpływ na jej słabe organy ułatwić. Nie uchronił się też sejm w pierwszych swoich latach od gorszącej korupcji i prywaty, tylko że teraz nie uprawiali jej możnowładcy, lecz te czynniki, które świeżo do stołu zasiadły”. Przez szereg lat przed I wojną światową Bobrzyński bronił systemu kurialnego, w przekonaniu, iż zapewnia on lepszą reprezentację polityczną społeczeństwa w parlamencie, niż liberalny model parlamentaryzmu. Osąd nowej, demokratycznej rzeczywistości wypowiadany przez myśliciela miał również z pewnością związek z podstawowym założeniem jego filozofii politycznej, głoszącym, że w dobrym ustroju państwa powinna się urzeczywistniać „idea monarchiczna”. Bobrzyński podkreślał jednak, iż właśnie jako idea tkwi ona głębiej od zewnętrznych forma państwowych i dlatego może się realizować w różnych formach państwa, w tym w formie republikańskiej.
Podejmowane przez autora „Dziejów Polski w zarysie” starania o przeszczepienie „idei monarchicznej” do ustroju niepodległego już Państwa Polskiego znajdowały wyraz zwłaszcza w eksponowaniu przezeń roli prezydenta, który w jego opinii powinien pełnić ustrojową funkcję „strażnika interesu państwa”. W styczniu 1919 r. decyzją premiera Ignacego Paderewskiego Bobrzyński objął kierownictwo powołanego przy prezesie Rady Ministrów zespołu eksperckiego o nazwie Ankieta dla Oceny Projektów Konstytucji, znanego potem bardziej jako Ankieta w Sprawie Konstytucji, Ankieta Konstytucyjna albo po prostu Ankieta. Zespół ten otrzymał zadanie analizy i oceny merytorycznej wartości licznych projektów konstytucji dla Polski niepodległej, nadsyłanych do rządu. W większości pochodziły one od demokratycznych partii politycznych i w związku z tym nie przedstawiały szczególnej wartości. Ankieta szybko odeszła więc od swego pierwotnego przeznaczenia i przystąpiła do opracowywania własnego projektu konstytucji – pod przewodnictwem Bobrzyńskiego, uważanego za jego głównego autora. Projekt przygotowany przez Ankietę czynił Prezydenta w pełnym tego słowa sensie Naczelnym Wodzem armii (uwalniając wszelkie akty wydawane przez Prezydenta w charakterze Naczelnego Wodza od kontrasygnaty ministrów) oraz w pełnym tego słowa sensie zwierzchnikiem egzekutywy, a nie tylko jedną z jej części (m.in. korzystanie przez rząd z inicjatywy ustawodawczej miało wymagać każdorazowej zgody Prezydenta). Według zgodnych opinii historyków prawa i myśli politycznej, projekt opracowany pod kierunkiem Bobrzyńskiego górował nad innymi powstałymi w tamtym okresie projektami konstytucji pod względem kultury prawnej, konstrukcji prawniczej, poziomu redakcji, precyzji słownictwa itd. Być może właśnie z tego powodu został niemal od razu odtrącony przez Sejm zdominowany przez demokratyczne partie, które nie zamierzały przejmować się pomysłami dostojników epoki Austro-Węgier, krakowskich profesorów i wsteczników wszelkiego innego autoramentu.
Na koniec warto przybliżyć krótko stosunek Bobrzyńskiego do najważniejszych ruchów politycznych doby Polski niepodległej: obozu narodowego i obozu piłsudczykowskiego. W obu przypadkach dzieje tego stosunku ułożyły się w sposób paradoksalny. Jeśli chodzi o obóz narodowy, a ściślej o endecję (bo obóz narodowy i endecja to nie to samo), Bobrzyński jako namiestnik Galicji prowadził z endecją walkę polityczną na całej linii; w 1913 r. wypowiedział wręcz słowa: „Ja zaś nie wyrzeknę się mojego przekonania, że stronnictwo Narodowej Demokracji jest najszkodliwsze nie tylko z austriackiego, lecz także z polskiego stanowiska”. U źródeł tego konfliktu legł zwłaszcza fakt, że Bobrzyński jako cesarski namiestnik – naczelnik prowincji imperium – starał się prowadzić politykę prawdziwie imperialną, to jest politykę zgody różnych narodów zamieszkujących wielkie państwo, w tym przypadku zgody Polaków i Rusinów, czyli Ukraińców; endecja żyła natomiast politycznie z rozjątrzania polsko-ukraińskich waśni i szermowała w swych poglądach ukrainożerstwem. Gdy jednak w 1926 r. Marszałek Piłsudski dokonał zamachu stanu, Bobrzyński właśnie endeckiemu klubowi parlamentarnemu demonstracyjnie pozwolił się wysunąć jako kontrkandydat Piłsudskiego w wyborach nowego prezydenta, aby zamanifestować swój negatywny stosunek do zamachu i zamachowców. Jeśli chodzi o obóz piłsudczykowski, Bobrzyński surowo potępił przewrót majowy, a także tych konserwatystów, którzy zdecydowali się zająć w stosunku do niego postawę przychylną. Na tym tle poróżnił się m.in. ze swym od wielu lat serdecznym przyjacielem, innym gigantem polskiego konserwatyzmu, prof. Władysławem Leopoldem Jaworskim (1865-1930), który udzielił poparcia sprawcom zamachu stanu. W zachowawczych kręgach wypominano mu taką reakcję; na przykład nestor polskich konserwatystów Dawid Abrahamowicz (1839-1926) wyrzucał Bobrzyńskiemu w 1926 r., iż z jego autorytetem, fachową wiedzą i doświadczeniem politycznym pod rządami Marszałka Piłsudskiego mógł zostać premierem lub przynajmniej ministrem spraw wewnętrznych. Mimo to Bobrzyński pozostał nieprzejednany. Kiedy jednak zmarł – niedługo po samym Marszałku – kontrolowana przez sanację prasa złożyła mu hołd, widząc w nim twórcę teorii silnej władzy, urzeczywistnionej następnie przez Józefa Piłsudskiego.
Przez wzgląd na jego myśl historyczną, historiozoficzną i prawno-polityczną profesor Michał Bobrzyński zasługuje na honorowe miejsce w pamięci polskiej Prawicy. Jako teoretyk polityki, a także jako jej praktyk – mąż stanu – powinien wręcz stać się dla jej członków osobowym wzorem.
Poprawiony tekst referatu wygłoszonego przez autora na spotkaniu Dzielnicy Małopolskiej organizacji Falanga poświęconym wspomnieniu prof. Michała Bobrzyńskiego.