Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Budząc zmarłych
Biografie mają tę wspólną cechę, że z reguły kończą się źle – śmiercią głównego bohatera. Xiążka pani Magdaleny Grzebałkowskiej zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie już tylko rośnie aż do tragicznego finału – ta filmowa metafora w pełni oddaje charakter dzieła. I choć wszystkie pierwszoplanowe postaci tej xiążki nie żyją, przedstawione w niej wydarzenia opisane są tak sugestywnie, jakby zmarli z rodziny Beksińskich pozostali w zasięgu wzroku czytelników, na wyciągnięcie ręki, jakby ze sceny teatru, jakim jest życie, zeszli tylko na chwilę. Choć od śmierci Tomasza Beksińskiego minęło już pół pokolenia, a jego ojciec został zamordowany przed dziewięcioma laty, ich życiowe dramaty i zmagania się z losem nie umarły wraz z nimi.
Taki efekt był możliwy dzięki wykorzystaniu ogromnego materiału źródłowego, na który złożyły się m.in. rodzinne kroniki video, listy, dzienniki, artykuły Tomasza Beksińskiego, wspomnienia osób pozostających w bliższych lub dalszych relacjach ze Zdzisławem i Tomaszem Beksińskimi. Niektóre sytuacje w xiążce odtworzone są z dokładnością niemalże minutową, co w połączeniu z kunsztowną, wzbudzającą ogromne napięcie narracją nie pozwala się od nich zdystansować, jak gdyby był to przekaz na żywo. Umiejętność takiego pisania jest z pewnością cenna w epoce zdominowanej przez obraz.
Najzwięźlejszą recenzję tej podwójnej biografii można by właściwie ograniczyć do paru słów: wciągająca (jak labirynt sanockiej, nieistniejącej już siedziby Beksińskich), bardzo smutna, niepokojąca, (czasami) drastyczna. To chyba byłoby dobre określenie, a może wręcz streszczenie – drastyczna. W przypadku dzieła p. Grzebałkowskiej sprawdza się bowiem ta przykra reguła, że im więcej wiemy o ludziach, im bliżej ich poznajemy, tym mniej nam się podobają. Są strony, które czyta się z poczuciem zażenowania, są wydarzenia, które lepiej byłoby zapomnieć – choć zapewne każdy czytelnik zrobi własny spis, czego wolałby nie wiedzieć.
Warto zaznaczyć, że xiążka jest nie tylko oryginalnie ujętą, reportażową biografią, lecz również ważnym głosem z zakresu historii społecznej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przypominając absurdy codziennej egzystencji w gospodarce socjalistycznej. Nawet nastawiony antykomunistycznie, a przy tym zyskujący sławę i osiągający (co najmniej od lat 70.) sukces finansowy artysta musiał iść na pewne kompromisy lub podejmować mało zrozumiałe – z dzisiejszej perspektywy – działania, aby na własnych warunkach funkcjonować i tworzyć1. Socjalizm był synonimem szaleństwa nawet w owianych legendą czasach „przerwanej dekady”. Realia życia na prowincji oraz droga zza żelaznej kurtyny (również mentalnej) do świata „wielkiej sztuki”, którego synonimem od wieków jest Paryż, oddane zostały bardzo interesująco. Odtrutka na sentyment do PRL.
Choć jest to xiążka o samotności w gronie rodzinnym i niespełnieniu, o nieumiejętności okazywania uczuć (ale również o miłościach: małżeńskiej i rodzicielskiej), cierpieniu i ciemności (gęstniejącej tak bardzo, że można ją kroić nożem), o niedojrzałości, o roli przypadku wyznaczającego granice między życiem a śmiercią, a nawet o nerwicach natręctw i budzącej niesmak egzaltacji, ale także o artystycznym geniuszu, nie ma jednak w tym potężnym tomie odpowiedzi na kluczowe pytanie: co i kiedy sprawiło, co tak trwale zdeterminowało ciąg zdarzeń, że Tomasz Beksiński stwierdził, iż musi umrzeć z własnej ręki w pierwszym możliwym terminie, ze wszystkich możliwych dróg przez ten padół łez wybierając Highway to Hell. I nie mam na myśli tego „udanego” samobójstwa w Wigilię AD 1999, lecz raczej pierwszą chwilę, w której Tomasz (a nawet jeszcze: Tomek) powiedział tak wzywającym go demonom.
Tu musi pojawić się główny zarzut pod adresem Autorki, że w tej niezwykle szczegółowej pracy kwestie dla poznania każdego człowieka najistotniejsze znalazły się jednak na marginesie, zaledwie zasygnalizowane. Jeżeli w skali świata nie ma od czasu Śmierci i Zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa wydarzenia ważniejszego niż Msza Święta, każda Msza Święta sprawowana w jedności z Mistycznym Ciałem Chrystusa, ostatecznie nie ma również nic ważniejszego ponad więź między Bogiem i człowiekiem. Lub tragiczny w skutkach brak tej więzi. Oczywiście, wiadomy tylko Bogu stan dusz wszystkich Beksińskich to kwestia, której nie zna nikt / Z żyjących i umarłych, lecz gdyby wziąć pod uwagę proporcje textu, mogłoby się prawdopodobnie okazać, że np. o narkotykach (kwestii sui generis ważnej, ale marginalnej dla zrozumienia bohaterów biografii, a najobszerniej omawianej w kontekście znajomych Zdzisława Beksińskiego) jest w sumie więcej niż o wierze i niewierze w życiu tej rodziny. Otrzymujemy wzmianki – np. o małym Tomku modlącym się do szatana, a jednak przystępującym do Pierwszej Komunii, o sypaniu pieprzu do ucha jako przejawie dewocji (sic!), czy o zrównywaniu przez Mistrza katolicyzmu z lewicowymi ideologiami – lecz bardzo brakuje pogłębionej analizy. Z pewnością analizą nie jest stereotypowy obraz, w którym kobiety są prefiguracją „moherowych beretów”, a mężczyźni – niedowiarkami z dziada pradziada. Brakuje też poważniejszego zastanowienia nad fenomenem żony Zdzisława i matki Tomasza – Zofii, która po ślubie na parę dziesięcioleci wyrzekła się praktyk religijnych2. Nie można nawet uznać, że Autorka próbuje zrozumieć i wyjaśnić zjawisko tej małej, codziennej apostazji, która dotknęła dom Beksińskich, gdyż p. Grzebałkowska przede wszystkim odnotowuje suche fakty. Nie dowiadujemy się też, czy wybitny twórca, jakim bez wątpienia był Zdzisław Beksiński jako fotograf, malarz i w końcu grafik komputerowy, w jakikolwiek sposób odniósł się (jak uczyniło to przecież wielu artystów, również niekatolików) do rewolucji Vaticanum II – mającej także arcypoważne konsekwencje estetyczne3.
W konsekwencji – być może Autorka nie chciała narzucać odbiorcom swojego spojrzenia i własnych ocen wydarzeń – jest coś niepokojącego w tym chłodzie, z jakim relacjonuje proces umierania Tomasza, w spokoju, z jakim podaje budzącą grozę relację p. Anji Orthodox (str. 375). A przecież samobójstwo ateisty, w dodatku popełnione w Wigilię Bożego Narodzenia, jakby ostateczne wyzwanie rzucone Bogu, w każdym człowieku dobrej woli musi budzić nieludzkie przerażenie. Choć z drugiej strony… dzięki temu autorskiemu dystansowi czytelnicy będą zmuszeni zmierzyć się z własnymi myślami i emocjami. Od nich nie da się uciec. Może ten brak komentarza jest zamierzoną metodą, by już na wstępie eliminować poszukiwaczy tanich sensacyj. W tej xiążce nie ma nic dla tabloidów.
Druga śmierć, której niemal naocznymi świadkami stają się czytelnicy – konfrontowani z kilkoma wersjami wydarzeń – czyli zamordowanie Zdzisława Beksińskiego (człowieka, jakby w przeczuciu swojego przeznaczenia, aż do przesady ostrożnego w kontaktach z ludźmi!), również prowokuje pytania i wątpliwości. A właściwie jedno pytanie: czemu służyło ukrycie tożsamości4 mordercy, czyli Roberta Kupca, za pseudonimem „Paweł Handler”? Można zaryzykować gorzką ironię, że raczej trudno się spodziewać, iż po opuszczeniu przez Kupca murów więzienia (został skazany jesienią 2006 r. na 25 lat więzienia, co w praktyce oznacza, że może odzyskać wolność po kilkunastu latach) Polskę ogarnie napięcie porównywalne ze „sprawą Trynkiewicza”. Jeżeli zaufać Autorce, ten będący wcieloną przyziemnością zbrodniarz nie ma w sobie nic godnego uwagi. A nazwisko przecież jest podane m.in. na stronie Galerii Dmochowskich.
Pięknie wydany tom współtworzą reprodukcje wybranych obrazów, jak też liczne fotografie archiwalne. Portret podwójny jest dziełem bardzo potrzebnym polskiej kulturze, historii kultury XX wieku, lekturą pochłaniającą czytelnika równie mocno jak te wszystkie xiążki przywoływane we wspomnieniach z czasów dzieciństwa, których wbrew życzeniom dorosłych nie dawało się wieczorem odłożyć na półkę i trzeba je było czytać z latarką pod kołdrą. To dzieło jednak nie odpowiada na wszystkie pytania i pozostawia pole do dalszych poszukiwań. Badania ostatnich pokoleń rodu Beksińskich dopiero się zaczęły5.
Mimo wszystkich uwag krytycznych – wydarzenie literackie 2014 roku, do którego warto wracać przy utworach The Cure, Devil Doll i Deine Lakaien. I oczywiście The Moody Blues. Nawet po zamknięciu tomu zostaje niepokojące, zawsze aktualne pytanie: w jakim stopniu jesteśmy w stanie poznać i zrozumieć innych ludzi? Czy rzeczywiście znamy kogokolwiek?
Magdalena Grzebałkowska, Beksińscy. Portret podwójny, Wydawnictwo Znak, Kraków 2014, str. 477.
zdjęcie: Adrian Nikiel
1 W tym kontekście pojawia się postać Marii Turlejskiej, którą Autorka portretuje w zbyt jasnych barwach, marginalizując jej rolę jako czołowej propagandystki komunistycznej wizji historii, zapisanej w nauce (pseudonauce?) Polski Ludowej haniebnym Rokiem przed klęską.
2 Oczywiście trzeba uwzględnić, że Zofia Beksińska jest osobą, która świadomie pozostawała w cieniu, wspierając Mistrza na drodze do zasłużonej sławy. Była niezbędnym filarem, który niczym mitologiczna „kolumna świata” podtrzymywał i scalał wewnętrzny świat rodziny. Przedwczesna śmierć stała się początkiem Zagłady domu Beksińskich. Intrygująca i prowokująca sprzeczne interpretacje szczątkowych informacyj – zasłużyła na własną biografię, która zapewne nie powstanie.
3 Dowiadujemy się za to, co myślał w Marcu ‘68. Nie jest to zresztą jedyny moment, w którym Autorka nie przekroczyła uwarunkowań związanych ze swoim miejscem pracy, czyli „Gazetą Wyborczą” – na str. 338 charakterystyczny passus o p. Wojciechu Cejrowskim: znany z nietolerancji i ultraprawicowych poglądów potrafi być nieprzyjemny dla ludzi, których nie rozumie. Ultraprawicowych? – nie znałem do tej pory p. Cejrowskiego jako ultrasa legitymisty…
4 Także wiele kobiet ważnych dla Tomasza Beksińskiego zostało zanonimizowanych.
5 Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby za kilka dekad w tym nurcie badań ktoś wpadł na pomysł napisania biografii „pierwszej biografki”…