Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Zbigniew Wójcik: „Jan III Sobieski” (Chocim i korona)

„Jan III Sobieski” (Chocim i korona)

Zbigniew Wójcik

Konfederaci gołąbscy wznowili swoje obrady w Warszawie 4 stycznia 1673 roku w dość szczupłym gronie, gdyż wskutek złej, zimowej pogody niewielu tylko senatorów i posłów zdołało dojechać do stolicy. Powoli i w tym obozie poczęły wygasać obłędy stronnicze, a świadomość haniebnej klęski i wciąż grożącego krajowi niebezpieczeństwa stawała się coraz bardziej oczywista. Już 5 listopada 1672 roku, a więc zdawać by się mogło, że w szczytowym okresie rozjątrzenia politycznego, jakiś anonimowy autor przygotował dla przywódców konfederacji gołąbskiej memoriał pod tytułem Pytanie albo raczej raciocinatio1 z strony tureckiej wojny z Portą Ottomańską traktatowi do uważania podana2, w którym wskazywano na konieczność rozważenia wojny z Turcją po uprzednim wystawieniu odpowiedniego wojska. „Tak nietrwały i szpetny pokój szkodliwszy nad jawną byłby wojnę – czytamy w tym memoriale – postąpienie zaś Turkom tak znaczne sumy czerwonych złotych upominku dorocznego poszłyby in titulum3 ordynaryjnego trybutu z wielką ohydą narodu polskiego”.

Świadomość tragicznego, a zarazem haniebnego położenia, w jakim znalazła się Rzeczpospolita po upadku Kamieńca i po traktacie buczackim, potęgowana była jeszcze sytuacją ekonomiczną szlachty, która masowo zaczęła uchodzić z ziem zajętych przez nieprzyjaciela, tj. z Podola i Ukrainy, zasilając i tak już liczne szeregi rozgoryczonych i podatnych na wszelką destruktywną agitację egzulantów. Trudno przecenić znaczenie owego czynnika ekonomicznego w procesie otrzeźwienia politycznego w Polsce, jaki obserwujemy na przełomie 1672 i 1673 roku. Trafnie ujął to Tadeusz Korzon: „Dziedzice, posiadacze królewszczyzn, dzierżawcy i wszelkiego rodzaju posesorowie – pisał – mogli już zrozumieć, że korzystniej dla nich byłoby dać podatek na zaciągnienie kilkadziesiąt tysięcy wojska i zaniechać grzesznej zabawy w liberum veto niż rwać sejmy, wyrzekać na hiberny, na swawolę żołnierską, na zubożenie fortun swoich i obojętnie oczekiwać najazdu tureckiego”4.

Źródłem wszelkich tendencji pojednawczych była groźba, a zarazem nieuchronna konieczność nowej wojny tureckiej. Pacyfikacja musiała więc siłą rzeczy prowadzić do wzmocnienia pozycji Sobieskiego, najzacieklejszy bowiem jego wróg w Rzeczypospolitej musiał przyznać, iż on i tylko on może tę wojnę prowadzić, tylko on jeden jest w stanie skutecznie przeciwstawić się potędze osmańskiej.

Poważną rolę mediacyjną między obu przeciwnymi obozami odegrał sześćdziesięciopięcioletni biskup krakowski Andrzej Trzebicki. Jak nikt chyba inny w zwaśnionym kraju ów dostojnik kościelny i polityk zarazem zdawał sobie sprawę z tragicznej sytuacji Rzeczypospolitej i z konieczności położenia kresu istniejącemu stanowi wojny domowej. W połowie listopada 1672 roku stwierdził: „Od nas samych Polaków zaczynając, trzeba, żebyśmy gwałt sobie uczynili, i choćby ostatni grosz pod sercem był, wyrżnąć go i na wojnę łożyć, aby najmniej 36 m [tysięcy] wojska polskiego wcześnie na wojnę stanęło”5.

W swoim wotum senatorskim wygłoszonym w Radzie Warszawskiej 5 stycznia 1673 roku wzywał do ogłoszenia amnestii dla malkontentów, do pojednania, do zaniechania sądu nad nimi, wskazując przy tym na liczne, niezgodne z prawem postępowania konfederacji gołąbskiej.

Konieczność zgody widzieli i inni, na przykład tak potężny i wpływowy człowiek jak Olszowski, widziały ją również, co najważniejsze, liczne sejmiki. Okopani w zamku prymasowskim w Łowiczu malkontenci z Prażmowskim i Sobieskim na czele stawiali jednak twarde warunki ugody, a w Warszawie zacietrzewieni politykierzy i rębajły wciąż jeszcze byli w zdecydowanej większości i narzucali swą wolę. Na pertraktacje z malkontentami Rada Warszawska wysłała do Łowicza swych delegatów – właśnie biskupa Trzebickiego i zręcznego polityka, wojewodę witebskiego Jana Antoniego Chrapowickiego. Rozmowy były trudne. Sobieski tym razem okazał się mniej ustępliwy niż Prażmowski. Stało się jasne, iż obóz łowicki gra na zwłokę, czekając definitywnej odpowiedzi na ów nieprzynoszący im zaszczytu list do Króla Słońce. Zresztą zarówno w piśmie ulotnym, które przygotowali malkontenci na początku stycznia (Sposób skuteczny prędkiego uspokojenia i gruntownego ojczyzny), jak i w odpowiedzi wręczonej w Łowiczu Trzebickiemu i Chrapowickiemu, a także wypowiedzi ustnej hetmana wielkiego, przeciwnicy króla żądali od niego kategorycznie przywrócenia praworządności, usunięcia złych doradców, zmuszenia oszczerców, aby dowiedli zarzutów stawianych malkontentom, ukarania winnych, szczególnie wojewody sieradzkiego Feliksa Potockiego, który głosił, że Turków na Polskę sprowadzili Prażmowski, Sobieski i ich zwolennicy itd., itd. Prosili jednocześnie króla, żeby poczynił energiczne kroki w obronie państwa, tym bardziej że w znacznym stopniu z jego to winy doszło do tak tragicznej sytuacji, iż nieprzyjaciel opanował tyle prowincji Rzeczypospolitej.

Gdy zebrani na sejmie w Warszawie konfederaci gołąbscy zapoznali się z odpowiedzią malkontentów i z atakami na króla, nastroje wrogie prymasowi i hetmanowi wielkiemu jeszcze się wzmogły. Wołano głośno, by pisma opozycjonistów spalić, a wszyscy niemal senatorowie koronni i litewscy wypowiedzieli się zdecydowanie za królem i oświadczyli, że jego przeciwników należy zwalczać jak wrogów.

Co gorsza, koło Pragi zjawiło się 2000 zbrojnych Litwinów. Wziąwszy pod uwagę, że wojsko Sobieskiego wykruszyło się niemal zupełnie, znacznie zmniejszyło to, jeśli nawet nie przekreśliło, szanse malkontentów na zwycięstwo, gdyby doszło do zbrojnej rozprawy.

Równocześnie minął termin, który opozycjoniści dali Ludwikowi XIV, by ostatecznie wypowiedział się, czy ich popiera i czy chce widzieć Francuza na tronie Polski. Król francuski nie był już jednak zainteresowany dalszym popieraniem opozycji w Polsce. Zresztą nie żył wtedy kandydat francuski, książę de Longueville, nie żył również i Jan Kazimierz, którego malkontenci z pomocą francuską gotowi byli ściągnąć z powrotem na tron.

Wkrótce przybył do Warszawy nuncjusz papieski Buonvisi z misją mediacyjną. Stolica Apostolska była bardzo zainteresowana tym, żeby w Rzeczpospolitej nastąpił wreszcie spokój, pragnęła bowiem, by siły polskie mogły dać należyty odpór nowej inwazji tureckiej, w której nieuchronność nikt nie wątpił. Jak gdyby na potwierdzenie tego sułtan Mehmed IV przysłał obelżywy list do króla Michała, żądając, by Rzeczpospolita całkowicie ukorzyła się przed Turcją. W razie jakiegokolwiek sprzeciwu groził zniszczeniem Krakowa, reszty ziem polskich i wykorzenieniem wiary chrześcijańskiej6.

Nadeszły również ostrzeżenia z Turcji, że sułtan po naradzie z paszami i innymi dygnitarzami tureckimi zdecydował się ostatecznie zaatakować Polskę i jednocześnie ostrzec Moskwę, by nie udzielała Rzeczypospolitej żadnej pomocy7. To ostatnie było o tyle bezprzedmiotowe, że Rosja takiego zamiaru bynajmniej nie miała.

Wiele jeszcze było trudności, zdawać by się mogło, nie do pokonania, ale w końcu obawa przed groźnym nieprzyjacielem, mediacja nuncjusza, biskupa Trzebickiego i królowej Eleonory doprowadziły do upragnionej zgody. Dwunastego marca w niedzielę podpisano dokumenty ugody i odtąd Rada Warszawska przekształciła się w sejm pacyfikacyjny.

Bezpośrednio po podpisaniu ugody Sobieski w towarzystwie swych przyjaciół politycznych, kasztelana podlaskiego Karola Łużeckiego, podskarbiego koronnego Andrzeja Morsztyna i wojewody kijowskiego Jędrzeja Potockiego oraz kilku innych osób udał się z Ujazdowa, gdzie chwilowo przebywał, do Warszawy na zamek, aby powitać króla i królową, wielce zasłużoną w dziele pacyfikacji.

W diariuszu sejmowym odnotowano godny uwagi szczegół świadczący o zdolnościach dyplomatycznych marszałka i hetmana wielkiego. Otóż Sobieski, ostrzeżony, że na przewidywane jego przemówienie do Eleonory kanclerz królowej, ksiądz Bogusław Leszczyński, przygotował bynajmniej nie pojednawczą, lecz wręcz zaczepną odpowiedź, nie powiedział po prostu nic.

Pojednanie odbyło się chłodno, najważniejsze jednak, że stan wojny domowej w Polsce się zakończył. Pogodzony z królem marszałek wielki podjął na nowo swoje obowiązki. Wraz z kolegami, marszałkiem wielkim litewskim Hilarym Połubińskim i marszałkiem nadwornym koronnym Stanisławem Lubomirskim, niósł swą laskę, towarzysząc Michałowi Korybutowi udającemu się do izby senatorskiej. Piętnastego kwietnia umarł w Warszawie prymas Prażmowski, od lat już zresztą najbardziej znienawidzony przez szlachtę malkontent. To niewątpliwie również wpłynęło uspokajająco na umysły. Zresztą jak już wspominano, świadomość zagrożenia zewnętrznego otworzyła wreszcie oczy narodowi szlacheckiemu. Stanął on tym razem na wysokości zadania, co niestety nie było częstym zjawiskiem w tej epoce.

Sobieski w okresie nawet najbardziej napiętej sytuacji wewnętrznej ani na chwilę nie przestał zajmować się sprawą obrony Rzeczypospolitej. W kilka dni po przyjeździe z Łowicza do Ujazdowa opracował memoriał, w którym przedstawił zarówno nowe wytyczne polskiej polityki zagranicznej, jak i plan skutecznej obrony państwa8.

Memoriał ten stanowił wariant w stosunku do wotum, jakie przed rokiem przesłał do sejmu obradującego w Warszawie. Jego autor zdawał sobie doskonale sprawę, że propozycja znalezienia modus vivendi, a nawet współpracy ze światem muzułmańskim, którą przedstawił wiosną poprzedniego roku stanom Rzeczypospolitej, jest w chwili obecnej, po najeździe armii padyszacha na południowe rubieże kraju, całkowicie nieaktualna. Nie wypowiedział się też zdecydowanie za wojną, jednakże wskazywał, co jego zdaniem czynić należy, gdy do niej będzie musiało dojść.

Przede wszystkim Polska nie może liczyć tylko na własne siły, mając do czynienia z tak potężnym nieprzyjacielem. Trzeba się więc zwrócić o pomoc do władców chrześcijańskich. Hetman nie bardzo jednak wierzy w jakąś nową, powszechną krucjatę przeciw islamowi, dlatego zakładając, że niektórzy monarchowie europejscy przyślą wreszcie pewne posiłki, radzi zawiązać ligę antyturecką z państwami ościennymi i z tymi, które podobnie jak Rzeczpospolita i jej sąsiedzi zainteresowane są w przeciwstawieniu się niebezpieczeństwu tureckiemu.

W grę wchodzi przede wszystkim państwo moskiewskie. Należy zawrzeć z nim sojusz wojskowy, zarówno defensywny, jak i ofensywny, czyli mówiąc językiem współczesnym przymierze zaczepno-odporne. Car powinien wypowiedzieć Porcie wojnę i równocześnie wysłać poselstwo do szacha perskiego, aby i ten – zaciekły wróg sułtana – przystąpił do ligi. Wobec Moskwy tylko w ten sposób należy postawić sprawę współdziałania przeciw Turcji, gdyż „inaczej wdawać się z nimi w jakie obietnice nie życzę, boby to był błąd nie do naprawienia… ile nam, cośmy się już na takich zawiedli obietnicach i przysięgach”.

Do ligi winien przystąpić również cesarz niemiecki, od którego należałoby żądać przede wszystkim dywersji na Węgrzech. Oczywiście Rzeczpospolita ze swej strony musi podjąć również konkretne zobowiązania wobec swych sprzymierzeńców.

Jak nikt inny w Polsce, doceniał Sobieski wagę problemu ukraińskiego w konflikcie polsko-tureckim. Zdawał sobie sprawę, że jedynym przywódcą na Ukrainie, na którego należy postawić, jest Doroszenko. Uważał, że należy uznać go za hetmana i oddać mu pełnię władzy w tym kraju, tylko wtedy bowiem będzie można odciągnąć go od Turcji. Należy też dojść do porozumienia z tymi pułkownikami kozackimi, którzy zdradzają ochotę współpracy z Polską.

Ważnym atutem w przyszłej wojnie z imperium osmańskim będzie Zaporoże, jak wiadomo przychylne Rzeczypospolitej. Hetman wielki radzi wysłać tam bezzwłocznie pieniądze na czółna i sukna, na barwy. Zadanie Zaporożców będzie polegało na czynieniu stałej dywersji przeciw Turkom, zarówno od strony Morza Czarnego, jak i od strony lądu. Na Zaporożu winien przebywać stale rezydent polski, przy czym Sobieski nie precyzuje wyraźnie, czy miałby to być rezydent królewski, czy hetmański. Trzeba też poczynić starania, by Kałmucy, znani i groźni nieprzyjaciele Turków i Tatarów, współdziałali z Zaporożcami. Radził również, by Tatarom, którzy niedawno zdradzili Polskę (tj. Lipkom), obiecać amnestię, gdyż żałują już swego kroku i chętnie powrócą na służbę Rzeczypospolitej, byle zapewnić im bezpieczeństwo.

Istotny jest problem wołosko-mołdawski. Dobrze byłoby pozyskać Wołochów, a także innych chrześcijan na Bałkanach, „którzy wyglądają i oczekują wybawienia od nas z niewoli pogańskiej”. Serbowie, Bułgarzy, Bośniacy po dziś dzień czczą jeszcze pamięć króla Władysława IV, który miał ich wyzwolić z jarzma tureckiego. W dziele pozyskania tych ludów, a zarazem powiadomienia ich o wojnie Polski z Turcją, można by skorzystać z pomocy biskupów rzymskokatolickich. Pieniądze na wojnę z Półksiężycem powinien dać papież.

Oczywiście, że sojusze i pomoc zewnętrzna to tylko część, i to bynajmniej nie najważniejsza, programu Sobieskiego. „Z siebie samych tedy – czytamy w jego memoriale – pewniejsze i skuteczniejsze potrzeba nam parare9 siły”. Żąda wystawienia sześćdziesięciotysięcznego wojska, a więc jak na te czasy, a zwłaszcza stosunki polskie, armii ogromnej. Połowę jej miała stanowić jazda, połowę piechota. Zaproponowane proporcje świadczą, że autor memoriału był au courant nowoczesnej sztuki wojennej. „W cudzych krajach – wyjaśniał – zwyczaj jest dwie części mieć infanteryi, a podczas i trzy, a czwartą kawaleryi”. W tym sześćdziesięciotysięcznym wojsku miało być 6000 dragonów i 6000 husarzy, 30 chorągwi lekkich, resztę jazdy stanowiliby pancerni, artyleria miałaby się składać z 80, a nawet i 100 dział.

Krótko mówiąc, żądał hetman wielki nowoczesnego wojska zdolnego do prowadzenia wojny ofensywnej, nawet z tak potężnym nieprzyjacielem, jak państwo sułtana. „Wojsko małe – stwierdzał wyraźnie w swym memoriale – nie może wojować, tylko modo defensivo{(modo defensivo – w sposób obronny}}, ale nam by zaś wojować defensive byłoby z naszą ostatnią zgubą i ruiną”.

Ta nowoczesna armia winna być nie tylko dobrze uzbrojona i zaopatrzona, ale także otrzymywać wyższy żołd niż dotychczas. Jak wynika z dalszych propozycji, połowę tej nowej armii miano utworzyć przez podwojenie lub potrojenie starych chorągwi i regimentów, biorąc je jednocześnie na żołd skarbu koronnego. Drugą połowę miały dostarczyć województwa, z tym że oficerami w tych wojskach mieli zostać ludzie wskazani przez hetmanów, a więc doświadczeni wojskowi.

Skąd na to wszystko miano wziąć pieniądze? Przede wszystkim z podatków, takich jak czopowe generalne, akcyzy, pogłówne, cła generalne itp. Nie łudzi się jednak Sobieski, żeby podatki te można było szybko zebrać, dlatego doraźnie radzi, by sprzedać część klejnotów koronnych, a także słynne arrasy wawelskie Zygmunta Augusta zwane „Potop”. Zostaje jeszcze wojsko litewskie oraz pospolite ruszenie, pozostaje także hojność szlachty i duchowieństwa. „Z takim tedy wojskiem i do wojny preparamentem każdy wódz będzie się mógł podjąć kommendować, salva gloria et reputatione sua10” – zakończył hetman swój memoriał.

Wykazał w nim nie tylko znakomite rozeznanie w istotnych potrzebach militarnych państwa, lecz także realistyczne, trzeźwe spojrzenie na problemy polskiej polityki zagranicznej.

Najważniejszym zadaniem, jakie stanęło przed Rzecząpospolitą po pacyfikacji warszawskiej, była mobilizacja wszystkich sił w obliczu nieuniknionej już wojny z Turcją, którą to wojnę właściwie zapowiedział przybyły do stolicy czausz turecki. W tej sytuacji memoriał Sobieskiego spotkał się z całkowitą aprobatą sejmu. Marszałek i hetman wielki koronny stawał się coraz wyraźniej najwyższym autorytetem w kraju w warunkach konsolidacji sił narodowych. Najzagorzalsi nawet jego przeciwnicy musieli przyznać, że w stanie zagrożenia państwa, jaki przeżywała Rzeczpospolita wiosną 1673 roku, tylko jemu można było powierzyć losy ojczyzny.

Nic zatem dziwnego, że gdy po krótkiej przerwie wielkanocnej wznowiono obrady sejmowe, posłowie uchwalili specjalną konstytucję zatytułowaną Gratitudo11 Wielmożnemu Marszałkowi i Hetmanowi Wielkiemu Koronnemu12.

„Uważając wszelkie i odważne dzieła – czytamy w tym akcie prawnym – prace i straty Wielmożnego Jana na Żółkwi i Złoczowie Sobieskiego, marszałka i hetmana wielkiego koronnego, które w różnych okazyjach Nam [tj. królowi] i całej ojczyźnie wyświadczył, ale i teraźniejszej, i przeszłoletniej kampanii w szczupłej dość liczbie wojsk, nie tylko odpór dał nieprzyjacielowi, ale zaszczytem w czele będąc całej Rzeczypospolitej, z łupem powracającego szczęśliwym i nieśmiertelnej pamięci godnym agresem zgromił i triumfować z znacznych łupów hardemu nieprzyjacielowi odebrał okazyją. A lubo w późne wieki fama lauros nieśmiertelnym dziełem jego gotuje, ale i My wdzięczności naszej przyznajemy nagrodę i sumę 150 000 na starostwie gniewskim w Księstwie Pruskim, w województwie pomorskim i wsiach do niego należących, onemu asekurujemy… która suma powinna będzie być zmniejszona czwartym dożywociem tak, aby a tempore obitus13 Wielmożnego Marszałka i Małżonki Jego od pierwszych sukcesorów promienionego marszałka poczynała się ta ekstenuacyja [zmniejszenie]”.

Konstytucja ta była szczególnie miłym wyróżnieniem dla Sobieskiego, zapewniała bowiem pokaźny dochód potomstwu jego i Marysieńki, stanowiła zarazem wyraz wielkiego uznania ze strony Rzeczypospolitej. Równocześnie tegoż samego dnia przyznano hetmanowi zwrot pokaźnej sumy 63 165 złp wydanej, jak czytamy w uchwałach sejmowych, „na różne legacyje i potrzebne z sąsiadami konferencyje, a także i na suplementy i restauracyją chorągwi pod Trościancem zrujnowanych”14.

Sejm nie tylko nagradza Sobieskiego i jego potomków, nie tylko szedł za wszystkimi jego radami, ale jeszcze zdecydował się oddać pod sąd niejakiego Marcina Łozińskiego, rzekomo szlachcica z Podola, który rzucał oszczerstwa na hetmana, prymasa i innych wybitnych malkontentów, jakoby wydali Kamieniec w ręce tureckie. Sąd marszałkowski, któremu przewodniczył Sobieski, przekazał sprawę jako bardzo poważną sądowi sejmowemu, a ten wydał na oszczercę wyrok śmierci. Sobieski jednak wstawił się za nim, w wyniku czego zamieniono wynik śmierci na banicję. Łoziński został zesłany do Gdańska. Proces jego stał się kompromitacją wielu przywódców konfederacji gołąbskiej, ku cichej, ale niewątpliwej satysfakcji przywódcy konfederacji szczebrzeszyńskiej.

Tymczasem sprawy publiczne powoli, z trudem posuwały się naprzód. Szybko się okazało, że na żadną pomoc z zewnątrz absolutnie nie można liczyć. Ani cesarz, ani car, ani król francuski o żadnym poparciu Rzeczypospolitej przeciw imperium osmańskiemu nie myśleli – a tym bardziej inni, pomniejsi władcy.

Ludwik XIV, któremu zależało na tym, żeby nie doszło do nowej wojny polsko-tureckiej, nie miał żadnego interesu w udzielaniu pomocy któremukolwiek z wrogów Turcji, swej naturalnej sojuszniczki przeciw Habsburgom. W liście do cara Aleksego Michajłowicza pisanym w tym czasie Król Słońce wyraża nadzieję, a nawet pewność, że Rosja wesprze Polskę przeciw Turkom. Sam współczuje wprawdzie Polsce, ale nic dla niej uczynić nie może, ponieważ zajęty jest wojną z Holandią15.

Co do postawy Moskwy krążyły sprzeczne wieści. Jedni twierdzili, że Rosjanie pogodzą się lub nawet pogodzili z Turkami. Tak na przykład oświadczył hetman Pac jednemu z dyplomatów moskiewskich bawiących w Polsce16. Według innych pogłosek olbrzymia armia moskiewska w sile 150 000 ludzi zbliża się do Dniepru, by wkrótce połączyć się z wojskami polskimi. Oprócz pomocy moskiewskiej Polacy spodziewają się także przeciągnąć na swą stronę Doroszenkę17. W rzeczywistości, jak już wspominaliśmy, Moskwa nie zamierzała pomóc Polsce, mimo iż jej dyplomaci nawoływali jakoby niektóre dwory europejskie do poparcia Rzeczypospolitej.

Cesarz Leopold I, mimo bliskich więzów politycznych i rodzinnych z dworem polskim, unikał, jak mógł, angażowania się po stronie Rzeczypospolitej. Tłumaczył się zarówno zaangażowaniem w wojnę przeciw Francji w Europie Zachodniej, jak i kłopotami wewnętrznymi, przede wszystkim groźną sytuacją na Węgrzech, gdzie systematycznie rósł opór przeciw panowaniu Habsburgów. Posłowi polskiemu Opackiemu, który jesienią poprzedniego roku bawił w Wiedniu, oświadczono, że „cesarz IMć nie może teraz posiłkować Rzeczpospolitej ludźmi dla strasznej rebelii na Węgrzech”18.

Poseł polski do Szwecji Wojciech Breza, który też prosił o posiłki, został potraktowany byle jak, by nie rzec obraźliwie. Zresztą możliwość udzielenia przez Szwecję posiłków, pomijając takie czy inne nastawienie rządu w Sztokholmie, równała się wówczas zeru. Jedynie papież Klemens X zadeklarował pomoc pieniężną, niestety niewielką.

W kraju sprawy przygotowań wojennych też nie szły gładko ani szybko. Sobieski po sejmie wyjechał do Prus, do swoich majątków. Wypoczywał teraz na łonie rodziny, ciesząc się Marysieńką i dziećmi. Niespieszno mu było z powrotem do Warszawy, co wyraźnie nie podobało się, i chyba słusznie, nuncjuszowi Buonvisiemu. W depeszy do Rzymu podkreślał on zdecydowanie, że nie ruszy się z miejsca, póki hetman wielki nie powróci z Prus, król bowiem „nie ma autorytetu w sprawach wojennych”19.

Sobieski zjawił się wraz z rodziną w Warszawie dnia 29 czerwca, rychło potem usprawiedliwiając się w liście do biskupa Trzebickiego, że na wcześniejszy przyjazd nie pozwoliło mu zdrowie. Nic jednak nie wiemy o tym, by wówczas stan jego zdrowia się pogorszył. Rozczarowany był ślamazarnym tempem przygotowań wojennych, uwagi swe konkludował bardzo pesymistycznie: „Owo zgadnąć trudno, co z nami Pan Bóg uczynić zechce”20.

Żalił się nieco później temuż biskupowi, że Turcy są lepiej przygotowani do wojny niż Polacy, „bo tam nie tylko o ludzie, ale o pieniądze i inne niezbędne rzeczy do prowadzenia wojny łatwiej daleko aniżeli u nas. Naszego zaś wojska, na papierze spisanego, pośpiech i liczba skurczy się pewnie i daj Boże, aby z sześciudziesiąt tysięcy było effective 30, bo i nowego mało co mieć będziemy, i starzy wpół spod każdej chorągwi powyjeżdżali”21.

Tym razem pesymizm Sobieskiego okazał się nieco przesadny. Nie wystawiono wprawdzie tyle wojska, ile zamierzano pierwotnie, ale ostatecznie Korona dała 37 500 żołnierzy, Litwa około 9000. Różnego rodzaju przeszkody nie pozwoliły użyć wszystkich tych sił w kampanii, ostatecznie jednak pod rozkazami hetmana wielkiego znalazło się w przededniu walnej rozprawy z nieprzyjacielem 37 250 ludzi i 65 dział. Stanowiło to niewątpliwie poważny sukces, wziąwszy pod uwagę, iż kraj był zniszczony długoletnimi wojnami, a tak jeszcze niedawno skłócony wewnętrznie. Pamiętajmy jednak, że w roku 1673 społeczeństwo szlacheckie zdało egzamin z realizmu politycznego, z kultury politycznej i obywatelskiej. Znalazły się pieniądze potrzebne na wystawienie odpowiedniej siły militarnej. Zabrano nawet klejnoty ze skarbca koronnego.

Sobieski po okresie bezczynności wiosennej wziął się również ostro do dzieła, okazując olbrzymią wytrwałość i zapał w przygotowaniach wojennych. Na krótko przed opuszczeniem Warszawy wydał ostatni uniwersał do wojska, datowany 26 lipca. Nakazywał w nim wszystkim dowódcom różnych szczebli, by bezzwłocznie ruszyli się ze swymi oddziałami ku naznaczonemu miejscu koncentracji. Biorąc pod uwagę niebezpieczeństwo zagrażające państwu, żąda od swych podwładnych bezwzględnej dyscypliny i wykonania rozkazów, grożąc w przeciwnym razie sądem wojskowym22.

Równocześnie z intensywnymi przygotowaniami wojskowymi nie zaniedbywał hetman i akcji politycznej. Uwaga jego zwrócona była przede wszystkim na Ukrainę i na Krym. Czynił wysiłki, by zjednać Kozaków i Tatarów, przede wszystkim Lipków, którzy rok wcześniej zdradzili Rzeczpospolitą i przeszli na stronę turecką. Trudno tu rozwodzić się bliżej nad tą akcją, tym bardziej iż nie jest ona znana w szczegółach. Pozyskać Doroszenki Sobieskiemu się nie udało, mimo iż wiązał z hetmanem zaporoskim poważne nadzieje i wysłał doń w specjalnej misji prawosławnego biskupa lwowskiego Józefa Szumlańskiego. Według niektórych przekazów misja ta miała zakończyć się powodzeniem. Można zgodzić się z tym poglądem, ponieważ niewątpliwym sukcesem hetmana było to, że Doroszenko nie przyłączył się tym razem do Turków i nie wziął udziału w zbliżającej się kampanii jesiennej.

Nie pozyskał hetman również i Tatarów krymskich, zresztą nie liczył przecież na to. Istotne jest jednak, że chan Selim Gerej również nie przyłączył się do armii tureckiej ciągnącej ku Polsce, mimo iż należało to do jego powinności wasalnych.

Dlaczego? Bezpośrednią przyczyną był niewątpliwie najazd Kałmuków, buddyjskiego ludu mongolskiego mieszkającego nad Wołgą, na ziemie chanatu krymskiego. Według wszelkiego prawdopodobieństwa w przygotowaniu do tego najazdu odegrała pewną rolę dyplomacja polska, a więc przede wszystkim Sobieski, który przecież w tym czasie koncentrował w swym ręku wszystkie najważniejsze decyzje państwowe, zarówno wojskowe, jak i polityczne. Napaść Kałmuków na ziemie chanatu i ciężkie straty, jakie zadali oni wówczas Tatarom, uniemożliwiły chanowi udział w kampanii przeciw Polsce.

Nie można jednak zapominać i o tym, że na Krymie panowało wówczas poważne niezadowolenie z polityki tureckiej, głównie z powodu zagarnięcia przez Portę Ukrainy, którą Tatarzy uważali za domenę swych wpływów. Poza tym wciąż jeszcze nie wygasły w chanacie dążenia emancypacyjne w stosunku do Turcji. Niewątpliwie wszystko to także skłoniło Tatarów do niepopierania Turków w ich wojnie z Polską w roku 1673.

Fatalnym zaskoczeniem dla Rzeczypospolitej i dla hetmana wielkiego była zdrada Michała Chanenki, nie tak dawno przecież kreowanego na hetmana zaporoskiego, który miał być przeciwwagą Doroszenki. Chanenko, który zamordował uprzednio komendanta twierdzy białocerkiewskiej pułkownika Jana Piwo, przeszedł na stronę moskiewską. Sobieski mógł mieć wprawdzie satysfakcję, gdyż temu konkurentowi Doroszenki nigdy nie ufał i był przeciwny nadaniu mu buławy, lecz nie zmieniło to w niczym faktu, że na Ukrainę nie można było absolutnie liczyć.

W czasie gdy Sobieski prowadził mniej lub więcej udaną akcję polityczną wobec Ukrainy i Krymu, wśród jego niedawnych a zaciekłych przeciwników w kraju poczęto szeptać, że dąży on do pokoju z Portą, i to przede wszystkim w interesie króla francuskiego23. Na całe szczęście te oszczercze plotki nie przybrały tym razem charakteru masowego, prawdopodobnie nie dotarły nawet do hetmana.

Poważniej, przynajmniej na razie, wyglądał spór między hetmanami wielkimi, koronnym i litewskim, to jest między Sobieskim i Michałem Pacem. Z postacią tego ostatniego, jednego z najbutniejszych oligarchów Rzeczypospolitej owej epoki, będziemy mieli możność zetknąć się nieraz na kartach niniejszej książki. Dwudziestego czwartego października on i jego kolega, hetman polny litewski Michał Kazimierz Radziwiłł, notabene szwagier Sobieskiego, spotkali się na radzie wojennej pod Glinianami na Podolu z hetmanami koronnymi. Tu Pac oświadczył ni mniej, ni więcej, tylko iż wojsko litewskie jest tak znużone i wyniszczone, że musi się rozłożyć na leża i odpocząć przez dwa lub nawet trzy miesiące.

Oznaczało to, rzecz jasna, że w zbliżającej się akcji ofensywnej przeciw Turkom nie wzięłoby udziału. Trudno się więc dziwić, że Sobieski zareagował na tę niesłychaną deklarację ostro. Odpowiedział, że decyzji sejmowej co do podjęcia działań wojennych nikt już, nawet król, nie może zmienić. Władna jest to uczynić tylko sama Rzeczpospolita. Dlatego nie ma mowy, by zaniechać działań zaczepnych, on zaś poprowadzi wojsko i zwycięży albo zginie.

Oczywiście tego rodzaju argumentacja nie mogła trafić do Paca. Bez względu na to, ile prawdy było w oficjalnych wywodach tego człowieka, za posunięciami jego kryły się wielkie osobiste ambicje i niechęć do podporządkowania się komukolwiek. Zrozumiał to szybko Sobieski i po raz drugi, w krótkim czasie, zabłysnął jako polityk i dyplomata wielkiej rangi. Szybko oświadczył hetmanom litewskim, że godzi się na ich żądania, a nawet gotów jest w każdej chwili poddać się pod komendę Paca, byleby tylko oba wojska ruszyły bezzwłocznie na nieprzyjaciela. Sądzę, że byłoby krzywdzące dla Sobieskiego, aby to jego oświadczenie traktować w kategorii przebiegłości dyplomatycznej. Przecież ryzykował wiele: Pac mógł przyjąć propozycję i stanąć na czele połączonych sił polsko-litewskich. Był to więc ze strony hetmana wielkiego koronnego bez wątpienia akt patriotycznego poświęcenia, gotów był bowiem zrezygnować z należnej mu komendy nad armią i wszelkich zaszczytów, byle ratować sprawę najważniejszą – jedność wojska w przededniu decydującej bitwy z wrogiem. To ostatecznie „zmiękczyło” Paca i pogodził się on ze swoim przeciwnikiem.

Tymczasem nieprzyjaciel okopał się w pobliżu granic polskich, koło Chocimia, w liczbie około 30 000 ludzi24. Na czele tych wojsk stał Hussein pasza, beglerbej sylistryjski. Nie były to oczywiście wszystkie siły tureckie, w stosunkowo niewielkiej odległości znajdowały się dwa pozostałe korpusy: osiemnastotysięczny pod dowództwem Halila paszy w Kamieńcu i piętnastotysięczny dowodzony przez Kapłana paszę w pobliżu Jass, stolicy Mołdawii. Turcja przeżywała wówczas pewien, przejściowy zresztą, kryzys polityczny. Został on wprawdzie zażegnany, ale zastępy padyszacha nie mogły tym razem podjąć akcji zaczepnej, lecz musiały się ograniczyć do defensywy. Nie ulega wątpliwości, że dosłownie w przededniu starcia Turcy gotowi byli do rozmów pokojowych25.

Sytuację ich pogarszał fakt, że jak wiemy, ani Tatarzy, ani Kozacy Doroszenki nie zasilili szeregów sułtańskich, natomiast w obozie polskim znalazł się hospodar wołoski, który obiecał przyłączyć się do wojsk koronnych i litewskich. Równocześnie wielki konwój turecki złożony ze stu wozów z prowiantem i zaopatrzeniem dla twierdzy kamienieckiej wpadł w ręce chorążego koronnego Mikołaja Sieniawskiego26, którego Sobieski wysłał w głąb Podola.

Wojska polskie szybko się posuwały. Nie zapominając o istniejących wciąż jeszcze brakach, mankamentach, o powstających stale przeszkodach, trzeba podkreślić, że armia polska była „bardzo dobrze uzbrojona i odziana”, jak donosił rezydent angielski w Gdańsku27, a przede wszystkim, że znajdowała się pod komendą człowieka, który był nie tylko znakomitym, ale powszechnie wówczas akceptowanym wodzem.

Opiewali go nawet poeci. Oto Jan Andrzej Morsztyn pisał doń w uniesieniu:

Pójdź i dalej i Podole
Odbierz, oprzyj się w Stambule,
I niech po twym mężnym boju
Krzyż tryumfuje z zawoju28.

Jeden z najznakomitszych poetów epoki staropolskiej, Wacław Potocki, wyprawiając swego syna do szeregów Sobieskiego, napisał z tej okazji wiersz kończący się słowami:

Pod koronnego hetmana buławę
Mój syn kochany wyjeżdża po sławę29.

Ów wzniosły, a jakże niestety przez to rzadki moment w dziejach tej epoki dostrzegli również historycy. Tadeusz Korzon pisał: „Ten hetman koronny umiał prowadzić do sławy i młodych, i starych wojowników, nie zrażając się opieszałością, bezładem i niesfornością narodową. Umiał jednoczyć i skupiać rozprzężone popędy i wytwarzać z nich siłę czynu zbiorowego przez szczęśliwe łączenie energii żołnierskiej z bezinteresownością, delikatnością i wyrozumiałością wolnego obywatela Rzeczypospolitej. Lecz ileż przy tym trzeba było cierpliwości”30. Prawie w czterdzieści lat później Władysław Konopczyński skreślił jakże piękne zdanie: „Wszyscy się wtedy dali porwać Sobieskiemu – od Jabłonowskiego i Paca i od Morsztyna do Czarnieckiego, chętni i niechętni poszli, gdzie on ich powiódł – pod Chocim”31.

Turcy w swym zaślepieniu nie dostrzegali jednak zmiany, jaka zaszła w Rzeczypospolitej w ciągu ostatnich miesięcy. Wciąż traktowali króla Michała jako swego wasala, Polskę jako swój kraj lenny. I zapewne doszłoby do tego, gdyby nie zwycięstwo Sobieskiego.

Hetman wielki, zorientowawszy się w sytuacji wojennej, doszedł do wniosku, że najważniejsze zadanie polega na tym, aby nie dopuścić do połączenia dwóch armii tureckich – Husseina paszy, stojącej pod Chocimiem, i Kapłana paszy, skoncentrowanej wokół Jass. Zważywszy, że odległość między nimi wynosiła w linii prostej około 160 km, groźba była realna.

Szóstego listopada Sobieski odbył naradę z hetmanami litewskimi, na której zdecydowano ruszyć przeciwko Kapłanowi paszy pod Jassy. Gdy jednak otrzymano wiadomość, że dowódca turecki nie zamierza maszerować pod Chocim, wódz polski zdecydował uderzyć najpierw na korpus Husseina paszy, najsilniejszy, liczący bowiem, jak pamiętamy, 30 000 ludzi32. Przeprawiwszy swe siły przez Dniestr – piechotę i artylerię przez most pontonowy, jazdę wpław – i połączywszy się z wojskami litewskimi, a także z oddziałami wołoskimi i mołdawskimi, które przeszły na stronę polską, Sobieski stanął 9 listopada pod Chocimiem. Armia polsko-litewska zajęła dogodne pozycje na południe od obozu tureckiego, litewska na zachód. Turcy znaleźli się więc między nieprzyjacielskimi wojskami a Dniestrem, który otaczał ich od północy. Hetman polski zabezpieczył swą południową flankę, tj. tyły, silnymi podjazdami, których działanie wykluczało możliwość ewentualnego zaskoczenia przez wojska Kapłana paszy.

Bitwa rozpoczęła się 10 listopada wśród przejmującego zimna, cały bowiem dzień padał dokuczliwy deszcz ze śniegiem. Dał się on specjalnie we znaki zamkniętym w warownym obozie Turkom, z natury swej mniej odpornym od Polaków na zimno. Pierwszy, próbny szturm polski żołnierze Husseina odparli, ale w czasie jego trwania dalsze oddziały wołoskie i mołdawskie, liczące około 500 ludzi, przeszły na stronę polską. Wódz polski przeprowadził jeszcze przegrupowanie, głównie artylerii, następnie zaś zarządził pełną gotowość bojową podległych mu wojsk. Polacy, Litwini, Wołosi i Mołdawianie stali całą zimną i dżdżystą noc z 10 na 11 listopada pod bronią, czekając na sposobny moment do ataku. Zmęczeni całonocnym czuwaniem i do szpiku kości zziębnięci Turcy nie spodziewali się gwałtownego ataku polskiego, który nastąpił 11 listopada rankiem.

Poprowadził go osobiście Sobieski na czele regimentów piechoty i dragonii, które wsparte silnym ogniem artyleryjskim wdarły się wkrótce na wały warownego obozu tureckiego (notabene był to stary obóz polski z 1621). Piechurzy polscy bardzo szybko zniwelowali teren, umożliwiając tym samym atak jazdy polskiej, która wkrótce znalazła się również wewnątrz umocnień nieprzyjacielskich. Mimo bardzo silnego i z pełnym poświęceniem prowadzonego oporu tureckiego jeźdźcy polscy posuwali się stale w głąb obozu. Ich celem było zdobycie mostu na Dniestrze, by w ten sposób odciąć wojskom Husseina paszy ostatnią drogę odwrotu. W tej sytuacji Turcy chwycili się ostatniej deski ratunku – znaczna część ich sił podjęła próbę przebicia się na południe ku Jassom.

Silne uderzenie jazdy tureckiej natrafiło jednak na jeszcze silniejszy kontratak odwodowych pułków husarii pozostających pod dowództwem hetmana polnego koronnego Dymitra Wiśniowieckiego i wojewody kijowskiego Andrzeja Potockiego. Atak turecki załamał się. Równocześnie niemal jazda polska walcząca wewnątrz obozu nieprzyjaciela odcięła ostatecznie głównym jego siłom drogę do mostu. Ogień dział polskich zniszczył most, który zawalił się zarówno wskutek obstrzału artyleryjskiego, jak i naporu uciekających po nim w popłochu żołnierzy tureckich, nieodciętych od zbawczej, zdawałoby się, drogi odwrotu.

Klęska Turków była kompletna. Z trzydziestotysięcznego korpusu ocalało zaledwie 4000 żołnierzy, którzy wraz ze swym niefortunnym dowódcą Husseinem paszą uciekli do twierdzy kamienieckiej. Chocim był niewątpliwie jednym z największych triumfów oręża polskiego w dawnych wiekach. Wysoko ocenili go historycy wojen, polscy i obcy. Wysoko ocenił go najwybitniejszy chyba teoretyk i historyk wojskowości, pruski generał Carl von Clausewitz (1780–1831)33. „Kampania 1673 roku stanowi przykład jednej z najpiękniejszych operacji przeprowadzonych po wewnętrznych liniach przeciwnika” – pisze współczesny polski historyk wojskowości34. „Jego, wodza [tj. Sobieskiego] było zwycięstwo, jego była zasługa w tym zadośćuczynieniu za Buczacz” – pisze inny historyk35.

Równie wielkie wrażenie zrobił Chocim i na współczesnych, zarówno w Polsce, jak i za granicą. W jednej z licznych relacji cudzoziemskich czytamy, że bitwa chocimska była „zwycięstwem tak wielkim i tak zupełnym, że równego mu nie odniósł nad Osmanami nikt w całym chrześcijaństwie od ponad trzystu lat”, nieco dalej zaś, że triumf ten „zawdzięcza się całkowicie Bogu, dobremu wodzowi i nadzwyczajnym walorom żołnierzy”36.

Sam zwycięzca, przesyłając podkanclerzemu Olszowskiemu rzeczową, wojskową relację o bitwie, nie ukrywa swej radości, dziękując Bogu za wszystko. „Dextra Domini facit virtutem! – pisał – …Owo zgoła mirabilia37 Pan Bóg, któremu się to wszystko przyznawa, z nami uczynił, nad pomyślenie i imaginacyją ludzką, za co mu niech będzie po wieki cześć i chwała”. Zwycięstwo było trudne, krwawo okupione, a nieprzyjaciel mężny, godny podziwu. W tejże samej relacji Sobieskiego czytamy: „Z naszego wojska, jako w tak ciężkim razie, niemało dobrych zginęło junaków. Kopii większa skruszonych połowa, bo tak mężnych ludzi, jak tu było tureckie wojsko, wiem, że saecula38 nigdy nie miały i już będąc w taborze po dwa razy bliscyśmy byli przegranej”39. Z tym większą zatem radością wysłuchał hetman wielki uroczystego Te Deum odśpiewanego w zdobytym obozie.

Ale zawiść ludzka i tu jeszcze ścigała hetmana. Wśród powszechnego entuzjazmu znaleźli się i tacy, tym razem nieliczni, którzy nie mogąc kwestionować samego zwycięstwa, starali się pomniejszyć rolę, jaką odegrał wódz polski. Przytoczmy pierwsze z brzegu przykłady. Oto Drobysz Tuszyński, stolnik żytomierski, pisząc w swym pamiętniku o bitwie chocimskiej, uznał za potrzebne dodać taki komentarz: „Jednak ta wiktoryja łasce Najwyższego Pana przypisuje się, a nie komu innemu”40. Pasek pisze wprawdzie, że „cudowną to Bóg dał narodowi naszemu wiktoryję”, ale słowem nie wspomina o głównym autorze zwycięstwa. Parę wierszy dalej ten najpopularniejszy pamiętnikarz doby staropolskiej wyznaje nawet: „Jużeśmy się prosili i przyjąć chcieli poddaństwo [tureckie], bośmy nie mieli qui manum opponat4142. A przecież znalazł się ten, który w końcu się oparł! Ze zdumieniem czytamy też, że na sejmie konwokacyjnym 1674 roku relację z bitwy chocimskiej składał hetman Pac i że za zwycięstwo dziękowano przede wszystkim jemu, a potem dopiero hetmanom koronnym i wszystkim żołnierzom, uczestnikom batalii43.

Radość z ciężko wywalczonego zwycięstwa zakłóciła wieść o śmierci króla, która nastąpiła we Lwowie 10 listopada, w przededniu bitwy, ale i ten fakt starano się przyjąć w wojsku jako pomyślną wróżbę. Przypomniano mianowicie, że nieszczęścia Rzeczypospolitej zaczęły się od bitwy, którą przegrano nazajutrz po śmierci Władysława IV – mowa, niezbyt zresztą ściśle, o Korsuniu. Obecne zwycięstwo, odniesione nazajutrz po śmierci Michała Korybuta, miało odmienić złe losy kraju44.

Po bitwie Sobieski miał zamiar ścigać nieprzyjaciela, który mimo zwycięstwa chocimskiego nie był przecież rozbity – tylko jeden z jego korpusów został zniszczony. W planach hetmana wielkiego było osiągnięcie Dunaju i rozmieszczenie wojsk na leżach zimowych w Mołdawii i Wołoszczyźnie, skąd wiosną można byłoby stawić czoło nowej spodziewanej ofensywie tureckiej. Niestety, nie pierwszy to raz w naszej historii, że nie wykorzystano do końca odniesionego zwycięstwa. Były przyczyny, które można nazwać obiektywnymi. Brak pieniędzy. Wojsko koronne otrzymało tylko zaliczki na żołd, teraz bez pieniędzy nie chciało wojować dalej. Zaczęła się w sposób zastraszający szerzyć dezercja. Hetman wielki litewski Pac, osobisty wróg Sobieskiego, nie zgodził się na kontynuowanie kampanii i wycofał się ze swym wojskiem ku Litwie, zostawiwszy wbrew swej woli zaledwie garstkę żołnierzy pod komendą hetmana polnego Michała Kazimierza Radziwiłła. Starszyzna wojska koronnego też była przeciwna dalszemu marszowi wojsk ze względu na zbliżającą się elekcję, na której chciała być obecna. Hospodarowie mołdawski i wołoski opuścili obóz polski.

Hetman wielki musiał skapitulować, ale zrobił w tej sytuacji wszystko, co tylko mógł. Siły swoje podzielił na trzy części. Pierwsza obsadziła twierdze mołdawskie w Chocimiu, Suczawie i Neamcie, które miały stanowić bazę przyszłych operacji wojskowych, druga przystępowała do blokady Kamieńca Podolskiego, trzecia wreszcie pod komendą chorążego koronnego Mikołaja Sieniawskiego wyprawiona została w głąb Mołdawii. W grudniu oddziały Sieniawskiego opanowały Jassy, ale w styczniu 1674 roku Tatarzy zmusili je do wycofania się z zajętych terenów, co wywołało nawet panikę w Polsce, spodziewano się bowiem, iż w następstwie tego czambuły tatarskie wtargną znowu głęboko w terytorium Rzeczypospolitej.

Do tego nie doszło, ale wspaniałe zwycięstwo chocimskie nie przyniosło Polsce spodziewanych korzyści. Sytuację pogarszał jeszcze fakt, że wykorzystując konflikt polsko-turecki, Rosja coraz wyraźniej pod płaszczykiem udzielania pomocy Rzeczypospolitej dążyła do umocnienia swych wpływów na Prawobrzeżnej Ukrainie, niwecząc tym samym pomyślne perspektywy, jakie otworzyły się przed polityką polską w tym kraju. Stawało się coraz bardziej jasne, że wielkie strategiczne plany Sobieskiego dotarcia do Dunaju i atakowania Turków z terytorium ich lennych księstw Mołdawii i Wołoszczyzny nie będą mogły być zrealizowane. Alternatywą pozostawała obrona granic państwa nad Dniestrem45.

Zbigniew Wójcik, Jan III Sobieski

Tymczasem rozpoczęła się walka o tron polski. Hetman wielki, zjechawszy w grudniu do Lwowa, serdecznie witany, zajmował się przede wszystkim sprawami wojskowymi, ostrzegał szlachtę uniwersałami o grożącym znowu niebezpieczeństwie tureckim, równocześnie jednak zaczął już myśleć o zbliżającej się elekcji. W liście do sejmiku lubelskiego wyraził, po raz pierwszy publicznie, swą opinię na ten temat. Przede wszystkim radził, by wybór nowego króla przyspieszyć, tak aby mógł on nastąpić przed porą wojenną, czyli przed latem. „A takiego obierać pana, który by pożytkom Rzeczypospolitej, a nie cudzym wygadzał interesom i ubóstwo nasze swoimi ratował dostatkami, a przy tym sławą wojenną był u świata wzięty, a zatym nieprzyjaciołom straszny. Ja się przed Bogiem i światem protestuję, że wszystkie prywatne pominąwszy respekty, nie sobie ani komu, ale miłej ojczyźnie, której zdrowie i krew moją devovi46… na takiego tylko zgodzić się zechcę Pana”47.

O sobie hetman wielki na razie jeszcze nie myślał. Wróciły dawne sentymenty francuskie, postanowił poprzeć kandydaturę Kondeusza, chociaż sam Ludwik XIV, który przed rokiem wzgardził apelem malkontentów, teraz, co gorsza, nie okazywał zbytniego zapału dla elekcji polskiej. Zgodził się, by Kondeusz kandydował, ale oficjalnie popierał niepopularnego młodego księcia neuburskiego, którego szanse w porównaniu z szansami jego wuja na poprzedniej elekcji w roku 1669 były tym razem o wiele słabsze.

Najwięcej ich miał kandydat austriacki, książę Karol lotaryński48. Stojący na czele stronnictwa prohabsburskiego prymas Florian Czartoryski, biskup krakowski Andrzej Trzebicki, hetman polny koronny Dymitr Wiśniowiecki i coraz bardziej wszechwładni na Litwie Pacowie – kanclerz wielki Krzysztof i hetman wielki Michał Kazimierz – mieli niewątpliwie poważne argumenty pro. Ich kandydat był człowiekiem dość młodym (urodził się w 1643), a przy tym dobrze obeznanym z rzemiosłem wojennym, a więc posiadał kwalifikacje jak najbardziej potrzebne w związku z koniecznym prowadzeniem dalszej wojny z Turcją. Projektowane jego małżeństwo z królową wdową Eleonorą Wiśniowiecką, siostrą cesarza, miało zapewnić Polsce ścisły związek i sojusz z Habsburgami, rzecz więc po prostu bezcenną w ówczesnej sytuacji naszego kraju.

Wchodziły w rachubę jeszcze kandydatury: duńska, sabaudzka, modeńska i brandenburska49. Dość poważnie wyglądały w pewnym momencie szanse Duńczyka, księcia Jerzego, brata panującego wówczas w Danii króla Chrystiana V. W pewnych kołach dyplomatycznych uważano, że na życzenie Ludwika XIV poparł księcia Jerzego Sobieski, którego stronnictwo uważano za najpotężniejsze w kraju50. Mówiono również o kandydaturze księcia siedmiogrodzkiego Apafiego, który jakoby obiecywał Rzeczypospolitej 20 000 000 złp, a nawet przyłączenie swego kraju do Korony Polskiej51. Wśród Litwinów, mimo że Pacowie stawiali na Lotaryńczyka, zaczęto znowu przebąkiwać o synu cara Aleksego, którego chciano obrać wielkim księciem Litwy, ale zdawano sobie sprawę, że Polacy sprzeciwią się temu52. Mimo to kandydatura moskiewska odegrała pewną rolę w batalii elekcyjnej. Żądano coraz głośniej wybrania takiego króla, który byłby zupełnie niezależny od obcych potentatów53.

W tej sytuacji dość dziwne wydawało się, że Litwini na sejmie konwokacyjnym warszawskim (15 stycznia–22 lutego) żądali wykluczenia „Piasta” od korony. Spotkało się to z ostrym sprzeciwem jednego z posłów, podkomorzego kaliskiego Stanisława Krzyckiego, a gdy stronnicy Paców raz jeszcze wrócili do tej kwestii (19 lutego), gwałtownie zareagował podkanclerzy Olszowski. Stwierdził, że przyjęcie takiej uchwały byłoby obrazą dla całego narodu i pamięci zmarłego króla. Na widowni w roli mediatora znów pojawił się biskup Trzebicki. W rezultacie doszło do przedziwnego kompromisu i do wydarzenia, rzec trzeba, niesłychanego. Zgodzono się mianowicie wykluczyć kandydaturę „Piasta”, ale tylko ustnie (verbali lege), nie wpisując tego postanowienia do konstytucji sejmowych! Nietrudno sobie wyobrazić, że tego rodzaju uchwała mogła stanowić niebezpieczny precedens na przyszłość i przyczynić się do dalszej degeneracji parlamentaryzmu polskiego oraz gwałcenia praworządności w Rzeczypospolitej.

Pacowie i ich poplecznicy wiedzieli jednak dobrze, co robią. Chodziło przecież o Sobieskiego, był to bowiem jedyny „Piast”, który mógł się okazać groźny. Coraz częściej mówiono o nim jako o tym, który może nie będzie miał dość sił, by sięgnąć sam po koronę54, ale który stał się najpotężniejszą postacią polskiego życia politycznego i dzięki temu będzie miał decydujący wpływ na przebieg elekcji. Stawało się też coraz bardziej jasne, że elekcja rozstrzygnie się w walce między stronnictwem marszałka i hetmana, popierającego kandydaturę Kondeusza, a partią Paców i sprzymierzonych z nimi koroniarzy, opowiadającą się za popieranym przez Habsburgów Lotaryńczykiem.

Rolę Sobieskiego dobrze zrozumiał przybyły na elekcję poseł cesarski, hrabia Krzysztof Schaffgotsch, i starał się pozyskać, bezskutecznie zresztą, jego poparcie dla księcia Karola. Coraz wyraźniej zaczęła się krystalizować postawa marszałka i hetmana wielkiego, który widząc brak poparcia Ludwika XIV dla Kondeusza, a nie mając serca do lansowanej teraz przez niego kandydatury księcia neuburskiego, zaczął powoli myśleć o sobie. Za wszelką cenę nie chciał dopuścić do obioru Karola lotaryńskiego, byłaby to bowiem dla niego klęska podwójna. Po pierwsze jako triumf stronnictwa austriackiego, któremu był zawsze przeciwny, po drugie jako wybór młodego i wybitnie uzdolnionego dowódcy, przy którym znaczenie Sobieskiego w wojsku zmniejszyłoby się ogromnie. W tej sytuacji hetman miał tylko jedno wyjście – samemu wstąpić w szranki walki elekcyjnej. Rację miał więc dyplomata habsburski, baron Stom, gdy już w dniu śmierci króla Michała wysunął w swym raporcie do cesarza przypuszczenie, że Sobieski może zechcieć korony dla siebie55. Rzecz ciekawa, że równocześnie największa gazeta ówczesnej Europy, „Gazette de France”, informując swych licznych czytelników o zwycięstwie hetmana polskiego pod Chocimiem, stwierdziła bez ogródek, że „stał się on godnym tronu, który uratował”.

Atmosfera stawała się z dnia na dzień coraz bardziej napięta. Sobieski, zanim zaczął myśleć o swojej kandydaturze, dawał do zrozumienia, że nie uzna księcia Karola za króla i że jego ewentualnej elekcji przeciwstawi się siłą56. Do wściekłości zapewne doprowadziły go plotki, że usiłował otruć swoją żonę, by następnie poślubić królową wdowę Eleonorę i zasiąść z nią razem na tronie. Wszystko wskazywało na to, że Rzeczpospolita stoi znowu w obliczu wojny domowej. Mówiono o pewnych posunięciach wojskowych hetmana – miał jakoby obsadzić Kraków silną, oddaną sobie załogą wojskową57 – które wskazywałyby, że szykuje się do zbrojnej rozprawy z przeciwnikami.

Bardzo poważną, tym razem pozytywną rolę odegrała w elekcji 1674 roku Maria Kazimiera Sobieska. Tej ambitnej kobiecie niewątpliwie już wcześniej świtała w głowie myśl, że jej mąż może sięgnąć w Polsce po najwyższą godność. Dała to wyraźnie do zrozumienia wielu obecnym u niej osobom w Gdańsku w roku 1670. Będący przy tym dyplomata francuski, opat Paulmiers, doniósł o tym do Francji, dodając na końcu swej relacji jakże znamienne słowa: „Jest to dziwna osoba i jeśli wbije sobie ową mrzonkę do głowy, pomiesza nam jeszcze nieźle karty”58. Teraz ta mrzonka stawała się realną możliwością.

Rolę Marii Kazimiery w elekcji 1674 roku podkreślił również wysłannik księcia de Longueville do Warszawy, François de Callières, znany później dyplomata i teoretyk dyplomacji. W relacji z elekcji59 zaznaczył, że od razu wydało mu się dziwne, iż Sobieski popierał kandydaturę Kondeusza, podczas gdy Ludwik XIV – księcia neuburskiego. Nasunęło mu to podejrzenie, że w gruncie rzeczy gra toczy się o co innego. Rozmowa z Sobieską utwierdziła go w przekonaniu, że ambitna hetmanowa zdecydowanie dąży do zdobycia korony dla swego małżonka.

Niezdecydowanie polityki francuskiej pomogło Sobieskiemu i jego małżonce podjąć ostateczną decyzję. Jedenastego maja miał audiencję w kole sejmowym specjalny wysłannik Ludwika XIV na elekcję polską, ambasador i biskup w jednej osobie, Forbin-Janson. Mówił kwieciście, ale wysunięta przezeń kandydatura księcia neuburskiego nikomu już nie odpowiadała. Jak przypuszcza Michał Komaszyński60, jeszcze tego samego dnia Forbin-Janson został przyjęty przez oboje Sobieskich. I wówczas Marysieńka oświadczyła dyplomacie francuskiemu, że Neuburczyk nie ma żadnych szans, wobec czego jedynym słusznym rozwiązaniem jest wysunięcie kandydatury jej męża. Francuz był ogromnie zaskoczony, Sobieski podobno się jeszcze wahał, w co trudno nam uwierzyć, w końcu jednak zręczne i przede wszystkim rzeczowe argumenty pani hetmanowej wzięły górę. Biskup marsylski wyasygnował Sobieskiemu 9000 liwrów na rozdanie między wojsko i szlachtę, co zresztą miało stanowić tylko zadatek.

Teraz wydarzenia potoczyły się szybko. W sobotę 19 maja 1674 roku, mimo sprzeciwu Litwinów, którzy chcieli prolongaty, zaczęła się, zgodnie z zapowiedzią, elekcja. Biskup krakowski Trzebicki, który pełnił funkcję interreksa – prymas Czartoryski zmarł przed kilkoma dniami – ukląkł pośrodku koła poselskiego i zaintonował Veni Sancte Spiritus. Przystąpiono do wyboru. Pierwsi posłowie województwa ruskiego wyrazili zgodę na Sobieskiego. Opierali się nadal Litwini, oświadczając, „że Polaka obrać nie pozwolą”. Mimo że Sobieski zebrał tego dnia najwięcej głosów, elekcji jeszcze nie dokonano.

Następnego dnia, w niedzielę 20 maja, była przerwa w obradach sejmu, ale liczne województwa na czele ze swymi senatorami spieszyły już z gratulacjami do marszałka i hetmana wielkiego koronnego, mimo iż królem jeszcze nie był. Gratulowano również Marysieńce. Równocześnie załamał się jednolity do tej pory front Litwy. Biskup wileński Mikołaj Pac oświadczył w imieniu większości posłów z Wielkiego Księstwa, że zgadzają się na wybór Sobieskiego. Poszły w ruch pieniądze dostarczone przez Forbin-Jansona, a przeznaczone poprzednio na poparcie Neuburga (podobno 400 000 liwrów!). Mimo że i Lotaryńczycy nie żałowali funduszów, szanse ich topniały z godziny na godzinę. W poniedziałek 21 maja po południu zgromadzone na polach Woli tłumy szlachty wzniosły potężny okrzyk „Vivat Joannes Rex!”. Opozycja części Litwinów, którym przewodził hetman Michał Pac, została zagłuszona i choć opozycjoniści zaprotestowali, szybko jednak musieli skapitulować. Jeden z przedstawicieli Litwy, wojewoda witebski Jan Antoni Chrapowicki, wielce oburzony stwierdził w swym diariuszu: „I tak cum summo praeiudicio61 Rzeczypospolitej od jej cząstki Sobieski królem nazwany”62. Zobaczmy, jak wydarzenia z tego poniedziałku opisał naoczny świadek: „JeMość ksiądz biskup krakowski Andrzej Trzebicki z JeMcią panem kasztelanem krakowskim Warszyckim z domu wyszedłszy wpośród koła, pytał po trzykroć, obracając się coraz w inną stronę, jeśli zgoda na JeMci Pana Jana Sobieskiego, marszałka i hetmana wielkiego koronnego. Kiedy tedy zgoda była wszystkich… nominował go za króla polskiego i zaczął Te Deum laudamus, które wszyscy prześpiewawszy, ruszyli się, prowadząc króla JMci obranego do Świętego Jana kościoła. A tymczasem tak infanteryja, jako i armaty ognia gęsto dawały. Do kościoła przybywszy, znowa król obrany poklęknął, którego we drzwiach kościelnych potkał legat [papieski] i francuski poseł i prowadzili go pod ręce do kościoła, i znowu zaczęto Te Deum laudamus. Po którym skończonym, była egzorta przez księdza Piekarskiego uczyniona. Po niej szedł król nowy z wizytą do królowej wdowy, potem do ciała, a potem z tąż wszystką asystencyją, triumfem i gęstym infanteryjej strzelaniem jechał z wielką asystencyją do pałacu mrokiem”63.

Niektórzy historycy gotowi są przypisać to nowe wielkie zwycięstwo Sobieskiego wyłącznie niemal Marysieńce. Trudno zgodzić się z ich sądem, aczkolwiek nie oznacza to bynajmniej negowania jej zasług. Jej aktywność, zdecydowanie i spryt odegrały niewątpliwie poważną rolę, pomogły wiele. Wiele też pomogło niezdecydowanie polityki francuskiej, a z pewnością i pieniądze francuskie, tak hojnie rzucane na szalę w ostatniej chwili. „Trzeba jednak zdecydowanie podkreślić – pisałem przed laty – że żadne, nawet najzręczniejsze poczynania pani hetmanowej i sprzymierzonej z nią ostatecznie dyplomacji francuskiej nie wprowadziłyby jej męża na tron, gdyby nie ogromna popularność Sobieskiego, zwycięzcy spod Chocimia, zbawcy ojczyzny, zarówno wśród szlachty, jak i żołnierzy”64. Pod opinią tą podpisuję się całkowicie i dzisiaj.

Zbigniew Wójcik, Jan III Sobieski, seria: Biografie Sławnych Ludzi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, ss. 600, oprawa twarda, ISBN 978-83-8196-253-7.


1 raciocinatio – rozważanie

2 T. Korzon, op. cit., III, s. 308.

3 in titulum – na poczet

4 L. cit.

5 Informatio posłanemu do JMci Pana Marszałka [WKor. ze strony biskupa krakowskiego], F. Kluczycki, op. cit., I, 2, s. 1134.

6 A. Przyboś, Konfederacja gołąbska, s. 234.

7 F. Kluczycki, I, 2, s. 1235.

8 Zdanie JWMarszałka i Hetmana WoKo in consilio bellico około obrony Rzeptej dane w Warszawie, 6 III 1673, op. cit., I, 2, s. 1236 i n.

9 parare – przygotować

10 salva… sua – bez ujmy dla swej chwały i reputacji

11 Gratitudo – wyrażenie wdzięczności

12 Volumina Legum, V, f. 104.

13 a tempore obitus – od czasu zgonu

14 Op. cit., f. 105.

15 Ludwik XIV do Aleksego Michajłowicza, 22 V 1673, AAE, Russie 1, f. 71.

16 Aleksy Michajłowicz do Michała Korybuta, Moskwa, 28 VII, ss. 1673, jw., Russie, Suppl. 1, f. 224, kopia łacińska.

17 F. Sanderson, rezydent angielski w Gdańsku, do min. Williamsona, Gdańsk, 19/29 VII 1673, PRO, SP 88/13, Poland.

18 T. Korzon, op. cit., III, s. 364.

19 Depesza Bounvisiego, Warszawa, 29 V 1672, F. Kluczycki, op. cit., I, 2, s. 1266.

20 Sobieski do Trzebickiego [Warszawa], 5 VII 1673, jw., s. 1272–1273.

21 Tenże do tegoż, Warszawa, 22 VII 1673, jw., s. 1281.

22 Uniwersał JMci Pana Marszałka i Hetmana Wielkiego Koronnego, z Warszawy, die 26 Julii, jw., s. 1285–1286.

23 „I am told that General Sobietsky is for peace and has very good arguments for his opinion but the Imperialists [zwolennicy Habsburgów w Polsce] say, hee does it to gratefie the Most Christian King [Ludwika XIV], that so the Turk having peace with Poland may bee at leisure to infest Hungaria”, F. Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 21 X 1673, PRO, SP 88/13, Poland.

24 Wg niektórych źródeł (zob. Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 4 XI 1673, jw., 1. cit.), Hussein pasza miał pod sobą zaledwie 16 000 ludzi.

25 „The Turk being desireous of peace as the Poles report”, 1. cit. Por. także: Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 11 XI 1673, jw., 1. cit.

26 L. cit.

27 Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 11 XI 1673, jw., 1. cit.

28 Do Jegomości Pana Jana Sobieskiego, Marszałka i Hetmana Wielkiego Koronnego, J.A. Morsztyn, Utwory zebrane, s. 341.

29 W. Czubek, Wacław z Potoka Potocki. Nowe szczegóły do żywota poety, w: Archiwum do dziejów literatury i oświaty, t. VIII.

30 T. Korzon, op. cit. III, s. 274.

31 W. Konopczyński, op. cit., III, s. 80.

32 [Wiadomości z Warszawy], Varsovie, le 25 Novembre 1673, PRO, SP, 101/43, News Letters. Dokument ten jest dość obszerną i cenną relacją o bitwie chocimskiej.

33 Clausewitz (op. cit., s. 11) pisał: „Dies ist unstreitig der grösste und schönste der Edelsteine in der Siegeskrone Sobiesky’s”.

34 J. Wimmer w: Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, t. II, 1648–1864, Warszawa 1966, s. 117.

35 O. Forst de Battaglia, op. cit., s. 53.

36 [Wiadomości z Warszawy], Varsovie, le 25 Novembre 1673, PRO, 1. cit.

37 Dextra… virtutem – prawica Pańska dodała męstwa; mirabilia – rzeczy nadzwyczajne

38 saecula – wieki

39 Sobieski do Olszowskiego, „Z namiotów Husseina paszy, w dzień Św. Marcina” [11 XI 1673], F. Kluczycki, op. cit., I, 2, s. 1321–1322.

40 Dwa pamiętniki z XVII wieku, Jana Cedrowskiego, Jana Floriana Drobysza Tuszyńskiego. Wydał i wstępem poprzedził A. Przyboś, Wrocław 1954, s. 55.

41 qui manum opponat – kto by się oparł

42 J.Ch. Pasek, Pamiętniki, s. 460.

43 Diariusz życia… Jana Antoniego Chrapowickiego…, t. 4, 1674, MN Kraków 169, s. 28.

44 PRO, l. cit.

45 J. Woliński, Epilog Chocimia…, s. 213.

46 devovi – poświęciłem

47 Sobieski do sejmiku lubelskiego, Lwów, 20 XII 1673, F. Kluczycki, op. cit., I, 2, s. 1355.

48 Wojewoda Chrapowicki zanotował w swym diariuszu jeszcze pod datą 18 maja, że „na sesyi z koronnymi w zamku… wszyscy bez kontradykcyi zgodzili się na lotaryńskiego księcia”, Diariusz życia…, MN Kraków 169, t. 4, s. 55. Swe poparcie dla księcia Karola potwierdził hetman Pac w rozmowie z lotaryńskim agentem dyplomatycznym w dniu 24 kwietnia [?] … do kw. Karola lotaryńskiego, Varsovie, le 24 Avril 1674, oryg. HHStArchiv, LHA 32, f. 676.

49 Fryderyk Wilhelm myślał o koronie polskiej dla swego syna Karola Emila. Kandydatura ta miała wiele szans jesienią 1673 roku, lecz już na początku roku 1674 nie liczyła się. Por. baron Johann von Goess, poseł cesarski w Brandenburgii, do księcia Karola lotaryńskiego, Berlin, 12 I 1674, oryg. jw., f. 607–608. Por. także J. Woliński, Zabiegi brandenburskie o koronę polską w bezkrólewiu 1673–1674, „Roczniki Historyczne”, t. XVIII, 1949, s. 156 i n.

50 Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 10 I 1674, PRO, SP 8813, Poland. W liście do Williamsona z Gdańska, 24 I 1674, op. cit., Sanderson pisał: „It’s veryly beleved the Prince of Denmark ist most likely to bee elected King; all parties seeming to bee thereunto inclineable and it’s certaine some of the grandees have sent the late King jewellers to the court of Denmark upon that affaire”. O Duńczyku mowa jeszcze i w innych listach.

51 Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 27 I 1674, jw.

52 „Those of Lithuania have discovered a great inclination to elect the Czar’s sonne for their Duke. But it’s beleved the Poles will never joyne with them thereus”. Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 3 II 1674, jw. Nie jest więc prawdziwe twierdzenie Korzona (op. cit., III, s. 429), jakoby o kandydaturze moskiewskiej nie było słychać w czasie tego bezkrólewia. Zob. także Motiwa zdrowemu rozsądkowi pasyjom nie podległemu podane przez wiadomego momenta Rzeczypospolitej na elekcyję nowego pana in Anno 1674 infinitae rationes militant po moskiewskim carzyku…, BN Akc. 9816, i przede wszystkim odpowiedź rosyjska na propozycję obioru Romanowa na tron polski po śmierci Michała Korybuta, dokument bez tytułu – Czart. TN nr 232, s. 1107 i n.

53 Por. dokument pt. Responsum ad potitoriam epistolam Stanislai Protorsky amici senatoris [1674], HHStArchiv, LHA 32, f. 617–619, gdzie m.in. czytamy: „Et si vicinorum potentatuum habenda sit ratio, ne ullum eligamus, qui nos cum ipsis committendi mentem aut occasionem habeat, non ideo tamen ad ipsorum libellam ponderanda sunt consilia nostra. Verbo dicans, nec eorum aemulum, nec clientum probo sed talem qui nec ipsis merito suspectus sit, nec serviliter addictus”.

54 Por. np. Extrait du Journal, Varsovie, Avril 1674, HHStArchiv, LHA 32, f. 678–679; ?… do księcia Karola lotaryńskiego, Varsovie, 18 V 1674, oryg. jw., f. 694–695.

55 T. Korzon, op. cit., III, s. 432.

56 The Velt-herr [Sobieski] and his partie are pressed and publicquely against him [Karolowi lotaryńskiemu] haveing declared, they will be force of armes oppose him [temuż] from being their King”, Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 10 III 1674, PRO, SP 88/13, Poland.

57 Sanderson do Williamsona, Gdańsk, 24 II 1674, jw.

58 K. Waliszewski, Marysieńka…, s. 231–234; M. Komaszyński, op. cit.

59 Rélation de mon voyage de Pologne en qualité denvoyé extraordinaire de S[on] A[ltesse] R[oyale] en l‘année 1674, BPP, Rps 13, s. 311–361.

60 M. Komaszyński, op. cit.

61 cum summo praeiudicio – z największą szkodą

62 Diariusz życia…, MN Kraków 169, t. 4, s. 60.

63 Diariusz elekcyjej walnej warszawskiej Anno Domini 1674 odprawionej, F. Kluczycki, op. cit., I, 2, s. 1444.

64 Z. Wójcik, Jan III Sobieski…, s. 404.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.