Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Anna Elisabeth Jenssen: „Czaszka z Katynia” (fragment)

„Czaszka z Katynia” (fragment)

Anna Elisabeth Jenssen

Podróż do Berlina

Wylot z lotniska Kastrup o 16.30 specjalnym samolotem. Płynny, przyjemny lot nad Sundem i Bałtykiem z widokiem na białe klify Stevn i Møn. [Z góry] wyraźnie widoczne autostrady i starannie zamaskowane fabryki. Miękkie lądowanie na lotnisku Tempelhof.

18.30. Czekał na mnie posłaniec z niemieckiego ministerstwa zdrowia. Na Wilhelmstrasse i na Unter den Linden wyraźnie widoczne ślady po bombardowaniach z 1 marca.

Na lotnisku Kastrup czeka mały niemiecki samolot wojskowy. Ma zawieźć Tramsena do Berlina. Startuje 27 kwietnia 1943 roku o 16.30. Mimo wilgoci w powietrzu Tramsen jest w stanie śledzić trasę prowadzącą ponad wodami Bałtyku na południe w kierunku Rugii i Stralsundu, po drodze zauważa klify wysp Stevn i Møn. Na odcinku między wybrzeżem a Berlinem widzi przecinające płaski krajobraz Brandenburgii nowoczesne autostrady i fabryki starannie zamaskowane w celu uniknięcia bombardowań, które od końca stycznia prowadzone są także za dnia.

Po niecałych dwóch godzinach lotu z lotniska Tempelhof odbiera Tramsena pracownik niemieckiego ministerstwa zdrowia. Jadą przez zbombardowany Berlin. Nie tak dawno, nocą 2, 28 i 30 marca brytyjskie samoloty zrzucały na miasto bomby, czego ślady wyraźnie widać na obszarze między Wilhelmstrasse a Unter den Linden, gdzie mieszczą się siedziby rozrośniętego aparatu rządowego. To tu zmierza Helge Tramsen – do eleganckiego hotelu Bristol na Unter den Linden, tuż za rogiem Wilhelmstrasse, zbudowanego w 1891 roku. Dziś budynek ten już nie istnieje, obróciły go w gruzy bombardowania w czasie bitwy powietrznej pół roku później (19, 23 i 24 listopada 1943). Po drugiej wojnie światowej na sąsiedniej działce Związek Radziecki zbudował swoją ambasadę, poszerzając jej teren o miejsce, gdzie stał Bristol.

W czasie pobytu w Berlinie Helge Tramsen mieszka w tym hotelu, ale posiłki i spotkania odbywają się w jeszcze elegantszym hotelu Adlon. Stał on – i dziś znowu stoi – na okazałym Pariser Platz, który wówczas otaczały prestiżowe budynki i znajdująca się w ich ciągu Brama Brandenburska.

Pokonując krótką drogę z Bristolu do hotelu Adlon, Tramsen mija ministerstwo kultury – Reichsministerium für Wissenschaft, Erziehung und Volksbildung – i przekracza Wilhelmstrasse. Na budynkach ministerstw i kamienic powiewają flagi ze swastyką, widać je również na prominentnym hotelu Adlon, ulubionym miejscu spotkań nazistów z partyjnych szczytów, gdzie kwaterują też swoich gości. Można powiedzieć, że lekarz sądowy z kopenhaskiej dzielnicy Østerbro, aktywny członek duńskiego ruchu oporu, został przywieziony wprost do gniazda os.

Tu, w centrum swojej władzy, naziści pragną pisać historię wielkich Niemiec, nieważne, że szczęście już dawno się od nich odwróciło na froncie wschodnim, nieważne, że bombardowania jedno po drugim zaczynają zamieniać w zgliszcza duże niemieckie miasta. Zakrawa na groteskę fakt, że gdy 30 stycznia 1943 roku Berlin bombardowały brytyjskie samoloty, świętowano tam jubileusz dziesięciolecia dojścia Hitlera do władzy. Ale machina niemieckiej propagandy zdaje się funkcjonować według własnych praw, niezależnie od realiów. Helge Tramsen ma się teraz mimowolnie stać jej częścią – i naznaczy go to na całe życie.

Obiad w hotelu Adlon

Kolacja. Trudny problem z kartkami na żywność wieczorny spacer pogrążoną w mroku Friedrichstrasse. Unter den Linden w zupełnym zaciemnieniu, potykałem się o kawałki muru.

Wieczorem 27 kwietnia 1943 roku w sławnym hotelu Adlon spotyka się dwunastu mężczyzn z różnych krajów. Nie znają się, ale są kolegami po fachu. Być może czytali nawzajem swoje prace, albo przynajmniej o nich słyszeli. Wszyscy są lekarzami, większość specjalizuje się w medycynie sądowej, są ekspertami w identyfikowaniu ofiar wypadków i czynów przestępczych. Helge Tramsen jest z nich najmłodszy, liczy zaledwie 32 lata. Wkrótce ma się też okazać, że ze swoją pozycją prosektora w Instytucie Medycyny Sądowej należy do osób najniżej rangi; większość zgromadzonych reprezentuje poziom jego szefa, prof. Knuda Sanda.

W hotelu Adlon zostają sobie przedstawieni:

• Docent dr Markow, Bułgar, specjalista medycyny sądowej i kryminalistyki z uniwersytetu w Sofii;

• dr Birkle, Rumun, czołowy lekarz sądowy przy rumuńskim ministerstwie sprawiedliwości i pierwszy asystent Instytutu Medycyny Sądowej w Bukareszcie;

• dr Miloslavič, Chorwat, profesor medycyny sądowej i kryminalistyki uniwersytetu w Zagrzebiu;

• dr Palmieri, Włoch, profesor medycyny sądowej i kryminalistyki uniwersytetu w Neapolu;

• dr Orsós, Węgier, profesor medycyny sądowej i kryminalistyki uniwersytetu w Budapeszcie;

• dr Šubik, Słowak, profesor anatomii patologicznej uniwersytetu w Bratysławie i szef ministerstwa zdrowia;

• dr Hájek, Czech z Protektoratu Czech i Moraw, profesor medycyny sądowej i kryminalistyki uniwersytetu w Pradze;

• dr Naville, Szwajcar, profesor medycyny sądowej Uniwersytetu Genewskiego;

• dr Speleers, Belg, profesor okulistyki Uniwersytetu Gandawskiego;

• dr Burlet, Holender, profesor anatomii uniwersytetu w Gronningen;

• dr Saxén, Fin, profesor anatomii patologicznej uniwersytetu w Helsinkach;

• dr Tramsen, Duńczyk, prosektor i asystent naukowy Instytutu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Kopenhaskiego.

Poza Naville’em ze Szwajcarii wszyscy lekarze pochodzą z okupowanych przez Niemców lub przyjaznych im europejskich krajów. Jeden spośród nich jest nazistą, kilku innych być może sympatyzuje z nazizmem i palą się do wypełnienia swojego historycznego posłannictwa, większość jednak znalazła się tu z obowiązku, zawodowego zainteresowania, z ciekawości, dumy… Dla lekarza sądowego o wyłącznie zawodowym zainteresowaniu martwymi ciałami liczba ofiar była szokująca, skala zbrodni wprost niewyobrażalna, niezależnie od tego, kto ją popełnił. Być może niejeden z tych lekarzy miał poczucie ironii losu, która, jak pokazuje życie, towarzyszy najstraszliwszym okropnościom. Istnieją uczucia i ideologie, istnieją sympatie i punkty widzenia. Ale istnieją też realia, również dla naukowca. Są prawdy, które trzeba wydobyć na światło dzienne. Lecz co się dzieje, gdy prawda jest w konflikcie z poglądami naukowca? Co wygrywa taką walkę? Jak znieść taką sprzeczność? Dwunastu mężczyzn. O czym rozmawiali podczas spotkania w najlepszym hotelu Berlina, hotelu Adlon na Unter den Linden? Nim tu przyjechali, każdy z nich musiał myśleć o ryzyku zostania zakładnikiem w wielkiej politycznej grze po stronie nazistowskich Niemiec. Musieli sobie wyobrażać, jakie skutki może mieć dla nich udział w tej komisji, w sensie politycznym i dla ich życia zawodowego. Tak myśli człowiek dziś, bezwiednie, wiedząc wszystko post factum, ale wcale nie jest pewne, że członkowie komisji mieli w tamtej chwili jakiekolwiek wyobrażenie o tym, z jakimi politycznymi napięciami i konfliktami wyjaśnienie zbrodni katyńskiej będzie się wiązać jeszcze przez wiele, wiele lat. Niewykluczone, że każdy z nich, ten obok i ten po drugiej stronie stołu w hotelu Adlon, ma specjalne powody, by tu być, niewykluczone, że indywidualne motywacje będą im przeszkadzać we wspólnej pracy. Czy życzą sobie pracować z kimś, kto być może jest nazistą? Albo demokratą? Każdy spośród tych dwunastu doświadczonych i wiele rozumiejących ludzi musiał rozważać te sprawy z własnej perspektywy. Ale czy rozmawiają o tym teraz, gdy siedzą w restauracji przy pięknie nakrytym stole w najlepszym hotelu Berlina?

W kwietniu 1943 roku świat jest na skraju chaosu, nikt nie może mieć co do tego wątpliwości, to katastrofa nieznanych dotąd rozmiarów – wojna światowa, wojna świata z samym sobą, a jej źródło znajduje się właśnie tu, w Berlinie, dokąd przywieziono dwunastu specjalistów medycyny sądowej.

Jeśli spytać Historii, Berlin jest stolicą starej Europy. I stolicą Nowego Świata – jeśli spytać ministra zbrojeń, architekta Alberta Speera, stojącej za nim nazistowskiej ligi i sztabu otaczającego go w budynku przy Pariser Platz obok hotelu Adlon. To Akademie der Künste1, gdzie ogromny sztab urbanistów buduje modele przyszłej stolicy Tysiącletniej Rzeszy, w której sercu ma stać Brama Brandenburska. Berlin – Germania – tak ma wyglądać przyszłe centrum świata.

Ale nie dojdzie do tego, i już teraz, w 1943 roku, dla kogoś, kto ma oczy i uszy otwarte, jasnym jest, że Historia zdecydowała się na inną opowieść. A tymczasem w Berlinie przyszli przegrani przemawiają gromkim głosem, jak gdyby jeszcze wierzyli w coś przeciwnego. Już wkrótce będą jednak musieli przyznać, że są w tej wojnie pokonanymi.

Ułamki murów leżą na chodnikach, ułamki murów leżą na jezdniach, w mieście jest coraz więcej ruin. Wielu spośród ludzi odkomenderowanych do uprzątania gruzów wątpi w nazistowski projekt, choć są Niemcami. Być może zaczęli wątpić także niektórzy członkowie nazistowskiego parlamentu. Ale cóż to teraz pomoże? W przestrzeni publicznej wciąż jeszcze słychać głos Niemieckiego Narodu – w odbiornikach radiowych, na plakatach, w klubach sportowych, wszędzie.

Czaszka z Katynia

A co myśli Helge Tramsen? Z jego notatek w dzienniku można wyczytać, że nie lubi Niemców i nie akceptuje nazistowskiej ideologii. Rodzina Tramsenów pochodzi z Flensburga, ale od czasu zjednoczenia w 1920 roku jest ostro podzielona na niemiecką gałąź na południe od granicy i duńską po jej północnej stronie2. Ta druga mieszkała na początku w Hæderslev, a potem przeniosła się do Kopenhagi.

Helge Tramsen cieszy się z każdego znaku wskazującego, że Niemcy staczają się ku politycznej, moralnej i militarnej porażce. Mimo to wsiadał pełen oczekiwania do samolotu, który wystartował z lotniska Kastrup, by dotrzeć na Tempelhof w Berlinie. I teraz siedzi w hotelu Adlon w towarzystwie kolegów po fachu.

W dzienniku notuje, że są kłopoty z kartkami na żywność, jakby się dziwił; obiad jest przecież wyśmienity. W samym centrum tej katastrofy Louis Adlon prowadzi z żoną Heddą hotel, przez który przewijają się politycy, dyplomaci, oficjalne delegacje i wysokiej rangi oficerowie. Hotel jest zawsze niemal w całości zajęty przez szczególnie prominentnych gości. Ma własne źródło prądu, własną centralę telefoniczną i, oczywiście, piwnicę pełną wyszukanych marek win, ale niemiecki rząd już dawno wprowadził racjonowanie żywności w formie kartek i dotyczy to także gości Louisa Adlona. Wszyscy, którzy jedzą posiłki w hotelu, muszą przynosić zielonkawe kartki z polami do skreślania na tłuszcz, mięso, jaja, chleb i tak dalej, a członkowie międzynarodowej komisji lekarskiej takich kartek nie mają. W końcu jednak najwyraźniej wszystko się układa, obiad podano. Według notatek Tramsena składają się nań przystawka — sardynki z sałatą — zupa i łosoś z ziemniakami, a na koniec kawa; w czasie posiłku serwowane są wina, zarówno białe, jak i czerwone. Helge Tramsen notuje w dzienniku, że panowie odbyli „przyjemną dyskusję na tematy militarne i medyczne”. Jak ci lekarze na uniwersyteckich stanowiskach mogą przyjemnie spędzać czas w tak niezwykłych okolicznościach?

W tamtym czasie naukowcy europejskich krajów nieczęsto się ze sobą spotykali; ale chyba nie o tym rozmawiają. Może później, gdy spacerują pogrążonymi w mroku ulicami. Tramsen idzie Friedrichstrasse sam, a może z jednym lub kilkoma towarzyszami. O tym, czego tam szuka, nic nie pisze w dzienniku. W drodze powrotnej do hotelu Bristol, na Unter den Linden, potyka się o kawałki murów. Na środku ulicy — w samym centrum światowego, potężnego Berlina — znajduje wyraźne ślady bombardowań. Tu i tam widać wyłomy w murze, wszędzie pełno jest śladów po kulach, na chodnikach leżą cegły, dachówki i kawałki betonu, o które w mroku łatwo się potknąć. Jeśli tak wygląda tutaj, to jak musi być w pozostałych miastach Niemiec? W hotelu Bristol realia wojny przedstawiają się inaczej — część budynku jest nadpalona i żeby zasłonić braki w murach, porozwieszano dywany. Wszędzie, na korytarzach i w pokojach, leżą worki z piaskiem, pisze Tramsen.

To niezwyczajny dzień w jego życiu. Może trochę pochlebia mu fakt, że jest najmłodszym członkiem tak ważnej misji? Ale równocześnie wie, że ma wykonać zadanie dla ruchu oporu w kraju. Nic wielkiego. Ma spełnić funkcję kuriera, dopiero w drodze powrotnej. Czy dlatego idzie na Friedrichstrasse? W dzienniku roztropnie nic nie pisze o ruchu oporu, dziennik łatwo może wpaść w niepowołane ręce.

Nazajutrz ma się rozpocząć misja, którą zaplanowali naziści. Nazajutrz komisja poleci na wschód.

Anna Elisabeth Jenssen, Czaszka z Katynia (Kraniet fra Katyn), przekład: Bogusława Sochańska, Wydawnictwo Driada, Luboń 2019, str. 222, oprawa twarda, ISBN 978-83-952131-4-4


1 Akademie der Künste (niem.) – Akademia Sztuk Pięknych.

2 Pojęcie „zjednoczenie” odnosi się do ponownego przyłączenia do Danii w 1920 roku Szlezwiku utraconego w 1864 w wojnie z Prusami i Austrią.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2025 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.