Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Namięta: Czerwony bluszcz
Procesy moskiewskie, punkty szczytowe wielkiej czystki lat 30. w ZSRS, były wydarzeniem bezprecedensowym w najnowszych dziejach (cywilizacji zachodniej i okołozachodniej, jak ta uformowana w Rosji), tak pod względem skali, jak i charakteru tego zjawiska. Owszem karykatury sądownictwa – szczególnie w okresach walki o postęp, tj. podczas rewolucji różnego rodzaju – zdarzały się i wcześniej, ale w Sowietach doszło do czegoś, co niektórym badaczom podsunęło myśl ujęcia tego zagadnienia z perspektywy psychologicznej. Na pokazowych procesach, zorganizowanych z poduszczenia Stalina i jego pomagierów, byli orędownicy czerwonej ideologii – i tak pozbawieni już nadziei na łagodniejsze potraktowanie – przyznawali się bowiem do czynów, których nie popełnili: spisków, sabotaży, planowania zamachów, sprzyjania kontrrewolucji (wówczas już martwej w zasadzie) czy grupom terrorystycznym. Te dziwaczne uzewnętrznienia, a właściwie groteskowe autodenuncjacje, oczywiście nie bezwyjątkowe, zdarzały się i na głównych procesach, i na wielu mniejszych, wielka czystka zagarnęła wszakże również szereg podrzędnych działaczy Partii. Gdy spojrzymy dalej wstecz, nie znajdziemy analogii. Nie robili taki ani Manon Roland, ani Danton, ani Maksymilian Robespierre – wszyscy zmiażdżeni przez rewolucyjną machinę ponad stulecie wcześniej – do końca przekonani o słuszności swoich racji, nawet w cieniu gilotyny. Dlaczego w Związku Sowieckim było inaczej? Artur Koestler, sam przez długie lata zapiekły komunista, czego wymownym przykładem jest jego absurdalne usprawiedliwianie wielkiego głodu na Ukrainie jako historycznej konieczności, starał się odpowiedzieć na to pytanie w swojej najsłynniejszej powieści – Ciemności w południe.
Książka, której niemiecki oryginał odnaleziono nie tak dawno – co być może nie pozostanie bez wpływu na treść utworu i jego reinterpretację (Koestler słabiej władał angielskim, z którego tłumaczono powieść na inne języki, niż niemieckim) – ma jednego głównego bohatera: Rubaszowa. W postaci tej dostrzeżono, co naturalne, wiele podobieństw do prawdziwych oskarżonych w procesach moskiewskich, m.in. Karola Radka czy Mikołaja Bucharina. Rubaszow poza tragicznym losem dzieli z nimi również przeszłość gorliwego komunisty, nieodtrącającego zresztą czerwonej ideologii mimo aresztowania, ale poddającego ją, a przede wszystkim siebie, analizie. To zastrzeżenie jest istotne. W Ciemności w południe finał poprzedzony jest bowiem czekaniem Rubaszowa w czterech ścianach na rozstrzygnięcie, z rzadka uatrakcyjnianym „rozmową” (metodą szyfrowanego pukania w ścianę) z kontrrewolucjonistą z sąsiedniej celi oraz przesłuchaniami, którym poddają go śledczy Gletkin i Iwanow. W tych szczególnych i zarazem sprzyjających rozmyślaniu okolicznościach Rubaszow poddaje refleksji swoją przeszłość jako komunisty. Nie jest to, rzecz jasna, strumień świadomości, niemniej trudno byłoby traktować Ciemność w południe jako utwór o ambicji opisywania zewnętrznych przejawów terroru lat 30. Esencjalne dla tego zjawiska (szczególnie w momentach kulminacyjnych, tj. podczas procesów), o czym pisałem na początku tego tekstu, było to, co działo się w głowach tak oskarżonych, jak i oskarżających.
Jeszcze jedno spojrzenie wstecz, do końca XVIII w. i ówczesnej rewolucji, pozwala potwierdzić i zarazem lepiej naświetlić to rozpoznanie, którego wstępnie możemy dokonać już na podstawie samej lektury powieści Koestlera – kluczowe znaczenie zdaje się mieć opozycja kolektywizmu i indywidualizmu, czy też po prostu, abstrahując od rewolucji francuskiej, podmiotowości (wszakże nie tylko o liberalne, ale i chrześcijańskie rozumienie ludzkiej natury chodzi). Innymi słowy, o ile rewolucjoniści francuscy bynajmniej nie odstępowali od swojego „ja”, a niektórzy pozwalali sobie na mniejszą lub większą megalomanię (Danton, Mirabeau), choćby i w imieniu ludu, co oczywiście nie przeszkadzało im w popadaniu w ideologiczne szaleństwo, o tyle w Sowietach utożsamienie z Partią przybrało odcień patologiczny. Dla postawy Rubaszowa i jego wyborów ten związek jest fundamentalny: Całe jego ubiegłe życie to był ruch, Partia; teraźniejszość i przyszłość także należą do Partii, są nierozerwalnie związane z jej losem; ale jego przeszłość jest po prostu przeszłością Partii. I oto nagle właśnie ta przeszłość stanęła pod znakiem zapytania. Być może w tej skromnej refleksji kryje się odpowiedź – przynajmniej w mniemaniu autora – na pytanie, dlaczego oskarżeni przyznawali się do tego, czego nie popełnili: byłoby to bowiem zaprzeczeniem całej ich ideowej drogi, ich wcześniejszych zmagań. Ostatecznie fakt, że Partia miała wówczas twarz Stalina, schodził na dalszy plan. Poza Partią nie było życia.
Konflikt indywidualizmu i kolektywizmu nie prowadzi tylko do pytań o skuteczność zawłaszczania człowieka przez byt pozbawiony osobowości, Partię, lecz także porusza w naturalny sposób nieodzowny dla tego zagadnienia wątek moralny: odpowiedzialności, winy i kary. W imię ludzkości, a więc pojęcia mało konkretnego, o nieuchwytnym desygnacie, łatwo, jak sądzili i wciąż sądzą niektórzy, usprawiedliwia się zbrodnie na jednostkach, które nawiasem mówiąc, nierzadko szybko przeobrażają się w dziesiątki, setki i tysiące ofiar – ale to już tylko statystyka, jak zauważył dowcipny Stalin. Koniec końców czy będzie to jeden człowiek, czy nawet masa ludzi, ich znaczenie jest drugorzędne wobec idei. Odpowiedzialność jest zaś tylko jedna – przed Partią. Znaczna część rozważań Rubaszowa dotyczy właśnie tego problemu: jak daleko może posunąć się człowiek w realizacji jedynego słusznego celu, zawsze związanego z dobrem Partii? Czy można poświęcić kogoś innego? I oczywiście czy do opisu takich działań potrzebne są kategorie poświęcenia czy moralności? Te i inne pytania wyostrza i poniekąd motywuje wydarzenie z przeszłości (a właściwie dwa) głównego bohatera: najpierw oskarżenie sformułowane pod adresem jednego z towarzyszy, a później świadome zrzucenie winy za rzekomą działalność wywrotową na sekretarkę, z którą Rubaszow był zresztą w bliskich stosunkach.
Na wyrost byłyby próby doszukiwania się w powieści Koestlera psychomachii, ale też nie sposób nie zauważyć, że oczekiwanie Rubaszowa w celi wypełnione jest konfrontowaniem starej, tradycyjnej moralności, choćby i wykoślawionej przez egzotyczną wrażliwość komunisty, z czerwoną ideologią, podporządkowującą człowieka kolektywowi i ideologii oraz wplątującej go w miazmaty historycznego determinizmu. Nie są to bynajmniej zmagania jednostronne, główny bohater Ciemności w południe zdobywa się w pewnym momencie na krytykę niektórych sowieckich rozwiązań, dostrzega też pewne sprzeczności w działaniach komunistycznej władzy i jej poglądach: Partia odmawia jednostce wolnej woli – a jednocześnie domaga się jej dobrowolnego samopoświęcenia. Odmawia jej zdolności wyboru między dwiema możliwościami – a jednocześnie domaga się, by ciągle wybierała możliwość jedynie słuszną. Odmawia jej zdolności odróżniania dobrego od złego – a jednocześnie mówi pompatycznie o winie i zdradzie. Jednostka, według niej, jest naznaczona fatalizmem ekonomicznym, jest kółkiem mechanizmu nakręconego na całą wieczność, mechanizmu, którego nie można zatrzymać i na który nie można wpływać – a Partia wymaga, by to kółko zbuntowało się przeciwko mechanizmowi i zmieniło jego bieg. Gdzieś w tym obliczeniu tkwi błąd; równanie się nie zgadza. Do ostatecznego wyboru – albo stanięcia po stronie prawdy, co równoznaczne było dla Rubaszowa ze zdradą idei na rzecz własnego „ja”, albo samopoświęcenia na ołtarzu Partii – doprowadzą jednak głównego bohatera nie tylko jego własne rozważania, lecz także dwaj śledczy: Iwanow, jeden ze starych znajomych, w teorii akceptujący konieczność stosowania terroru, a w praktyce wciąż ulegający „sentymentalizmowi” starej, zużytej moralności, i w pełni już sformatowany, nowy człowiek – Gletkin. W ich kontaktach kluczowe znaczenie będą mieć nie tyle fizyczne tortury, chociaż wytrzymałość Rubaszowa będzie wystawiana na próbę (męczenie wielogodzinnymi przesłuchaniami), ile właśnie odpowiednie urabianie oskarżonego, granie na jego emocjach i przede wszystkim odwoływanie się do poczucia ideowości i zobowiązania do niej.
Powieść Koestlera to utwór w dużej mierze introspektywny, czy też rozliczeniowy, jak powiedzieliby niektórzy, o czym świadczy nie tylko zawężenie perspektywy i minimalizm akcji, autor poświęcił bowiem całą swoją uwagę psychicznym zmaganiom Rubaszowa z wpływem komunizmu – jego zakorzenieniem w umysłowości głównego bohatera – lecz także autobiografizm, bardziej ideowy niż faktograficzny. Pisarz konfrontował się tu niewątpliwie również ze swoją przeszłością. Czy jako komunista wyplątał się z niej? Czy zdobył się na jej przekreślenie? A może pozostał przy wygodnym odróżnieniu okresu błędów i wypaczeń oraz kultu jednostki od reszty czerwonego dziedzictwa? Ciemność w południe nie jest jednoznaczna w odpowiedziach, szczególnie tych, które dotyczą samych komunistów, w tym Rubaszowa, ale dla tych, którzy nigdy nie zostali, eufemistycznie mówiąc, ukąszeni przez Hegla, a dosadniej – sformatowani przez komunizm, nieludzki chłód, którym emanuje w wielu fragmentach ten utwór, będzie wyraźnie świadczył na niekorzyść marksizmu i tego, co wyewoluowało na jego podstawie. I w tym wymiarze, mimo kluczenia narratora i perwersyjnej dialektyki, której echo tu i ówdzie wybrzmiewa, Ciemność w południe jest także w znacznym stopniu dziełem demaskatorskim wobec komunizmu. Z całą pewnością warto ją przeczytać.
Arthur Koestler, Ciemność w południe, tłum. Tymon Terlecki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990.