Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Demokratyczne wojny totalne
Przejrzana i poprawiona wersja artykułu opublikowanego w: „Stańczyk. Pismo konserwatystów i liberałów” nr 22 (1994). Zaktualizowano literaturę przedmiotu.
DEMOKRATYZACJA WOJNY
Era totalnej mobilizacji
Utracona Arkadia wojen gabinetowych
NA PROPAGANDOWYM FRONCIE
Demokratyczne organizowanie nienawiści i miłości
Zorganizowana nienawiść w czasie I wojny światowej
Zorganizowana nienawiść w czasie II wojny światowej
Zorganizowana miłość, czyli wielkie obietnice
Orwell stosowany
Wojna na wewnętrznym froncie
WOJNA NOWEGO TYPU
Partyzanci
Armia przeciw cywilom
„Have You Killed a Jap?”
„Germany must perish”
„Norymberga”, czyli Ziemia Obiecana
WYBRANA LITERATURA PRZEDMIOTU
Era wojen tak wymownie potępianych przez dawnych republikanów jako krwawy rezultat ambicji dynastycznych nie jest bynajmniej skończona. Przebieg ich będzie inny, będą mniej częste, ale bardziej zażarte i dzikie w upartej walce na zęby i pazury o przetrwanie. Przyjdzie nam żałować czasów ambicji dynastycznych z ich ludzka absurdalnością, poskramiana przez rozwagę, a nawet wstyd, przez lęk osobistej odpowiedzialności i względy dla określonych form zwykłej przyzwoitości. Jeśli bowiem szydzono z monarchów europejskich, że w listach zwracają się do siebie „bracie”, to był to przecież rodzaj wzajemnych stosunków przynajmniej równie dobry jak wszelkie inne formy braterstwa, które by mogło wytworzyć się między rywalizującymi narodami tego kontynentu i które – jak nas zewsząd zapewniają – stanowią spuściznę demokracji. W urzędowym braterstwie monarchów rzeczywiste powiązania krwi, choć niezbyt ważne, działały często powściągająco na pozbawione skrupułów żądze władzy lub łupu. Poza tym odgrywało też rolę wspólne niebezpieczeństwo buntu zrozpaczonych ludów oraz pewien wzajemny szacunek dla boskich praw panujących. Żaden przywódca demokracji, którego całe dziedzictwo stanowi nagły okrzyk tłumu, z samej natury swojej władzy pozbawiony nawet możliwości rozmyślań o bezpośrednim spadkobiercy – nie będzie skłonny nazwać bratem przywódcy jakiejś innej demokracji, wodza równie pozbawionego przodków i spadkobierców jak on sam. (…) Dziś, podczas zaciętych zmagań dwóch narodów należących do odmiennych ras, wydaje się, że krótki okres wojen narodowych dobiega końca. Nie będzie wojen o idee. Wczoraj „szkodliwe i próżniacze” arystokracje, nie żywiąc do nikogo urazy, biły się dla jakiego zajęcia, o honor, dla samej przyjemności. Cnotliwe i pracowite państwa demokratyczne jutra mogą być zmuszone do bicia się o kawałek suchego chleba – z całą nienawiścią, dzikością i furią, które z zasady towarzyszą sprawom decydującej wagi.
Józef Conrad, Arystokracja i wojna
Wynalazek wojen totalnych zastrzeżony został dla ery demokratycznej.
Bertrand de Jouvenel
Do najważniejszych wydarzeń kończącego się wieku dwudziestego należały bez wątpienia dwie wojny światowe, które wywarły swoje piętno na wszystkich dziedzinach życia. Jednak mimo że napisano na ich temat tysiące książek, to nietrudno zauważyć, że ich opisy, wyjaśnienia i interpretacje grzeszą pewną jednostronnością, wynikającą, jak można chyba sądzić, z pewnego przemilczenia. Dotyczy ono kontekstu społeczno-polityczno-ideologicznego tych wojen. A przecież dla każdego powinno być oczywiste, że kontekst ów, czy też ramy, w jakich te wojny się rozgrywały, tworzy demokracja we wszystkich swoich przejawach: politycznych, ideologicznych, psychologicznych, prawnych, moralnych itd. To przecież wiek XX jest świadkiem tryumfu demokracji, zrodzonej pod koniec XVIII wieku w zamęcie zwycięskich rewolucji we Francji i w Ameryce.
Obie wojny światowe są wojnami demokracji, nawet jeśli przed 1918 rokiem w tym czy innym państwie pozostali jeszcze monarchowie lub ocalały resztki dawnych tradycyjnych elit arystokratycznych. Te „relikty przeszłości” ulegają ostatecznie likwidacji po I wojnie światowej i II wojna światowa jest już w pełni wojną demokracji (w pewnym sensie wojna, która rozpoczęła się w 1914 roku, trwa do roku 1945, przechodząc w „zimną wojnę” trwającą do początku lat 90.). Oczywiście w II wojnie światowej biorą udział różne demokracje. Po jednej stronie mamy zachodnią demokrację powszechnych wyborów i badań opinii publicznej w sojuszu z komunistyczną demokracją opartą na mobilizacji i „zaufaniu” mas. Fakt, że w ZSRR panował system monopartyjny, jest bez znaczenia, gdyż system ten jest po prostu odmianą systemu partyjnego. W systemie monopartyjnym mobilizacji mas dokonuje, przy pomocy rozmaitych akcji i rytuałów politycznych, jedna partia, w systemie wielopartyjnym natomiast np. poprzez agitację wyborczą wiele partii; w systemie jednopartyjnym polityzacji całego życia społecznego i gospodarczego dokonuje jedna partia, w systemie wielopartyjnym wiele partii (czasami dwie główne partie, jak to jest np. w USA) itd. Po drugiej stronie mamy plebiscytarną demokrację narodowo-socjalistyczną. Trzecia Rzesza nie była bowiem, jak starają się nam wmówić demokraci, zaprzeczeniem demokracji, ale, podobnie jak komunizm, jej logicznym dopełnieniem. Dlatego III Rzesza starannie pielęgnowała element plebiscytarny, nawet jeśli wybory zmieniła w aklamację. Hitler jak rasowy demokrata pisał w Mein Kampf, że należy „podbić serca mas” a na łamach „Völkischer Beobachter” z 10 listopada 1938 określił się jako „arcydemokrata”. Kiedy indziej mówił o „germańskiej demokracji”. Z kolei Rudolf Hess określał system panujący w Niemczech jako „najnowocześniejszą demokrację świata opartą na zaufaniu większości”.
Zarówno narodowy socjalizm, jak i komunizm wywodzą swoją władzę od suwerennego ludu i są lokalnymi i historycznymi odmianami demokratyzmu. Sojusznik Niemiec, Włochy były demokracją faszystowską, czy też, jak ją określał Mussolini, „zorganizowaną, scentralizowaną, autorytarną demokracją o narodowych podstawach”. Stosunkowo najmniej zdemokratyzowanym państwem była Japonia, ale i tutaj partie polityczne działały od końca XIX wieku, a w 1925 roku wprowadzono powszechne prawo wyborcze dla mężczyzn powyżej 25. roku życia. O ile więc w I wojnie światowej rysował się jeszcze pewien podział na „demokracje zachodnie” sprzymierzone z monarchią rosyjską (choć i w Rosji demokratyzacja rozpoczęła się już wcześniej) i na monarchię niemiecką i austro-węgierską (także i w tych państwach demokratyzacja poprzedzała wybuch wojny), to w II wojnie światowej dochodzi do starcia różnych typów demokracji, a Roosevelt, Stalin, Churchill i Hitler to ucieleśnienia tej samej russowskiej „woli powszechnej”, to takie same instrumenty mas: niemieckich, amerykańskich, angielskich czy „radzieckich”.
W procesie demokratyzacji zostają wyniszczone dawne elity arystokratyczne, czy to fizycznie przy pomocy karabinów maszynowych, czy społecznie przy pomocy podatków. Na arenę polityczną wkraczają wielkie masy ludzkie. To z nich rekrutują się nowe elity polityczne (mieszczańskie lub proletariackie), to ich nastroje, potrzeby, zachcianki i żądania stają się częścią polityki. To do nich odwołują się politycy, od nich czerpią legitymizację swojej władzy, przed nimi tłumaczą swoje posunięcia i usprawiedliwiają swoje decyzje, do nich kierują swoje przemówienia, oświadczenia i apele. Zgodnie z demokratyczną ideologią całe „społeczeństwo” ma rządzić i odpowiadać za politykę państwa, a więc również za politykę zagraniczną i wojny. Stąd nieodłącznym składnikiem demokracji jest nieustanna propaganda, która ma wyjaśniać „społeczeństwu”, dlaczego podjęto takie, a nie inne decyzje polityczne. Powstaje system permanentnych „konsultacji społecznych”. Przejawem demokratyzacji jest również powstanie wielkich armii z masowego poboru, zapoczątkowane w czasie Rewolucji (Anty)Francuskiej. W swojej książce Uzbrojona horda pisał Hoffman Nickerson:
Tak jak u barbarzyńskich plemion wojownikiem stał się teraz każdy mężczyzna zdolny do noszenia broni. W ciągu czterech lat od zwołania rewolucyjnego parlamentu nie urzeczywistniło się niemożliwe do urzeczywistnienia marzenie Rousseau o raju na ziemi: zamiast wiejskiej scenerii zaludnionej przez pasterki podobne do figurek z drezdeńskiej porcelany mamy znowu uzbrojoną hordę. Demokratyczni politycy rozpaczliwie poszukujący środków dla rotowania swego systemu i swojej władzy spuścili z łańcucha diabła wojny totalnej, wojny absolutnej.
A Hipolit Taine tak opisywał ten proces: „Powszechny obowiązek służby wojskowej rozprzestrzenił się jak choroba zakaźna na całym kontynencie europejskim i panuje tu razem ze swoim syjamskim bratem, który go poprzedza albo po nim następuje – powszechnym prawem wyborczym; jeden ciągnie za sobą drugiego, obaj ślepi i wzbudzający przerażenie, panowie i władcy przyszłości. Jeden daje człowiekowi kartkę wyborczą do ręki, drugi zakłada mu na plecy żołnierski tornister”. Nadchodzący dwudziesty wiek, przewidywał Taine, przyniesie masakry, międzynarodową nieufność, perwersję produktywnych wynalazków, postęp w środkach zniszczenia, cofnięcie się do najniższych i najbardziej zepsutych form społecznych, do egoistycznych i brutalnych instynktów, do obyczajów i moralności barbarzyńskich plemion.
Ogólna demokratyzacja i wprowadzenie powszechnego obowiązku służby wojskowej przyniosło w efekcie niesłychany rozwój propagandy wojennej potrzebnej do pobudzenia niskich instynktów szerokich mas. Ponieważ większość ludzi nie lubi, gdy odrywa się ich od codziennych zajęć i rozrywek, nie chce narażać swego życia i zdrowia na wojnie, nie czuje bowiem żadnego powołania do wojennego rzemiosła, potrzebna jest zakrojona na szeroką skalę akcja propagandowa mająca skłonić ich do tego, aby opowiedzieli się za wojną i aby chcieli w niej uczestniczyć. Histeryczna propaganda jest nieodłączną częścią demokratycznych wojen totalnych:
Monarchowie XVIII stulecia mobilizowali w prowadzonych przez siebie wojnach jedynie niewielką część rezerw ludzkich i materialnych swych krajów. Natomiast rządy współczesne mobilizują wszystkich mężczyzn i całe zasoby materialne narodu. Nie ulega wątpliwości, że narody nie byłyby skłonne ponosić tak olbrzymich ofiar, gdyby nie przedstawiono im wroga jako wcielenia zła. Wychowanie ku nienawiści jest sztuką, którą wiek dwudziesty doprowadził do perfekcji a nauczyciele tej sztuki sami są przez nią opętani. (Bertrand de Jouvenel)
Wiek dwudziesty to czas demokratycznej „totalnej mobilizacji” – mobilizacji wszystkich rezerw: ludzkich, materialnych, religijnych, światopoglądowych, duchowych i moralnych, mobilizacji potrzebnej, aby w jeszcze jednym, tym razem ostatecznym, wysiłku zniszczyć na zawsze wroga i ustanowić „wieczny pokój”.
Warunkiem udziału wielkich mas w służbie wojskowej był stopień popularności wojny. Decydujące kryterium tkwiło w demokratycznych wyobrażeniach o sprawiedliwości. Dlatego tak zwana wojna gabinetowa miała reputację czegoś szczególnie niecnego. Jednakże dla każdego, kto sprawy władzy rozpatruje zgodnie z ich istotą i bez uprzedzeń, nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, że wojnę gabinetową należy postawić znacznie wyżej niż wojnę z udziałem mas. Jest to wojna dobrze przemyślana, która posiada określone cele, której moment wybuchu można wybrać stosownie do okoliczności; przede wszystkim jednak dystansuje się ona od sfery moralnej, dlatego też zbędne jest w niej pobudzanie niskich instynktów i uczuć nienawiści, które muszą opanować masy, by w ogóle były one zdolne do walki.
Ernst Jünger
Wojny prowadzone w Europie w okresie przeddemokratycznym nazywane były wojnami gabinetowymi, co w języku demokratów ma oczywiście odcień pejoratywny, no bo jak to być może, żeby jacyś „niemający społecznego mandatu” ludzie decydowali o wojnie i pokoju ponad głowami ludów, nawet nie konsultując z nimi swoich, podejmowanych w zaciszu gabinetów, decyzji. Tymczasem właśnie dlatego, że były to wojny gabinetowe, to, w przeciwieństwie do demokratycznych wojen totalnych, były one wojnami „częściowymi” i ograniczonymi. Mobilizowano w nich tylko część zasobów materialnych danego kraju i brała w nich udział tylko część ludności, tzn. zawodowe armie. Ponadto istniał wówczas w miarę jasny podział między żołnierzami a ludnością cywilną. W wojnach tych dominowały jeszcze tradycje rycerskie, panował pewien kod zachowań i obyczajów szczególnie ważny wówczas, kiedy, jak to się dzieje w czasie wojny, gniew i strach zaślepiają ludzi i osłabiają ich samodyscyplinę. Ponieważ decyzje o wojnie podejmowano w zaciszu gabinetów, były one dobrze przemyślane, miały jasno określone i ograniczone cele polityczne wynikające z racji stanu oraz z racji geopolitycznych i geostrategicznych, i były wolnym od masowej propagandy prowojennej i wojennej pojedynkiem suwerennych państw obserwowanym przez sekundantów – państwa neutralne. Wszystkie państwa mogły rozpocząć wojnę w dogodnym dla siebie momencie, wszystkie miały takie same prawa i były sobie równe pod względem moralnym i prawnym. Wojny gabinetowe były, jak to określa Carl Schmitt, mierzeniem sił, pasowaniem się suwerennych i równorzędnych wrogów.
Kapitan Russell Grenfell pisał:
Wielce znaczący jest fakt, że przywódcy wojenni przed stuleciem i wcześniej nie okazywali żadnej skłonności do wojny totalnej, totalnego zwycięstwo i totalnego podporządkowania sobie wroga. W tamtych czasach ludzie, którzy decydowali o tych sprawach byli w większości arystokratami, w Anglii członkami parlamentu, którzy znaleźli się tam dzięki osobistym zasługom i nie potrzebowali (reprezentacja parlamentarna zastrzeżona była dla klas wyższych) brać pod uwagę uprzedzeń i emocji masowego elektoratu, którego ignorancja w sprawach polityki zagranicznej, wojny i pokoju, jest zawsze większa niż jego wiedza na ten temat.
Tradycyjne elity wyznawały wspólny system wartości, wiedziały, co to honor, i potrafiły ze sobą walczyć bez nienawiści, łatwiej umiały się porozumieć i zawrzeć pokój, łatwiej niż dzieje się to w demokracjach, gdzie z natury rzeczy większe są płaszczyzny tarcia. Elity prowadziły wojnę „poza dobrem i złem”, uprawiały politykę, nie odwołując się do masowych emocji, które z konieczności muszą opierać się na prostym schemacie walki Dobra ze Złem. Dlatego łatwiej było zawrzeć pokój i przystąpić do nowej rundy dyplomatycznych zapasów, w której wczorajszy wróg mógł być sojusznikiem, nie było więc sensu totalnie go niszczyć lub upokarzać. Okres wojen gabinetowych to okres panowania klasycznego prawa międzynarodowego (Ius Publicum Europaeum), które rozróżniało jasno stan wojny i pokoju, wojnę uznawało za legalny i obustronnie usprawiedliwiony środek polityki i przejaw suwerenności państwa, wroga – niezależnie od tego, czy atakował, czy się bronił – uznawało za justus hostis, a nie za, stojącego niżej pod względem moralnym, przestępcę, otwierało możliwość zawarcia wynegocjowanego pokoju i posiadało jasną koncepcję neutralności. Wojny w epoce przeddemokratycznej to wojny polityczne we właściwym znaczeniu tego słowa, gdzie wojną i zawarciem pokoju kieruje chłodna, pozbawiona emocji, rozumna i realistyczna polityka siły, możliwa wówczas, gdy ludzie, którzy ją prowadzą, nie wywodzą swojej władzy z „woli ludu” i nie muszą w związku z tym brać pod uwagę tzw. nastrojów społecznych. Ponieważ polityka wojny dystansuje się od sfery moralnej, jest przez to bardziej ludzka, mniej fanatyczna i dzika, mniej brutalna i okrutna.
Kiedy obalone lub pozbawione realnej władzy zostają monarchie, kiedy arystokratyczne elity zostają zniszczone (czy to fizycznie, czy przy pomocy podatków i innych politycznych instrumentów), czas wojen gabinetowych przemija. Odchodzą od władzy, jak pisał amerykański konserwatysta, piewca arystokratycznych wartości Południa Richard Weaver, spadkobiercy starego rycerskiego porządku, a ich miejsce zajmują ludzie, którzy nie wierzą już w żadne standardy i szczerze pogardzają wszelkimi ograniczeniami, utrudniającymi im osiągnięcie bezpośrednich rezultatów. Wojna totalna to według Weavera typowa koncepcja klasy średniej zdominowanej przez materialistyczne przesądy i niezdolnej do widzenia w wojnie czegokolwiek innego, jak tylko całkowitego zniszczenia wroga. Pierwszą nowoczesną i totalną wojną była, według Weavera, wojna prowadzona przez demokratyczną Północ przeciw arystokratycznemu Południu w latach 1861-1865, o której napiszemy niżej.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2013/06/02/demokratyczne-wojny-totalne