Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Komboskion (część 15) — Eckhart i Suzo
Przenoszenie terminów typowych dla jednej tradycji na grunt tradycji odmiennej to chwyt intrygujący, ale często ryzykowny. Niewątpliwie bywa atrakcyjny, szczególnie dla tych autorów, którzy chcą ubarwić swoje rozważania czy też zabłysnąć erudycją. O ile tego rodzaju efektowność nie powinna być celem samym w sobie, usprawiedliwiającym dowolne żonglowanie pojęciami, o tyle wszelki realny pożytek z zauważania zbieżności należy docenić.
Dla przykładu można wyobrazić sobie próbę przeniesienia na grunt chrześcijański czterech stopni wtajemniczenia znanych z mistycyzmu islamskiego – gdzie od wypełniania prawa (szariat) zmierza się poprzez praktykę ezoteryczną (tariqa) najpierw do poznania prawdy mistycznej (haqiqa), a finalnie do stanu zjednoczenia z Bogiem (marifa). Są i tacy, którzy doszukują się analogii pomiędzy „świętymi trójcami” różnych religii, za punkt wyjścia biorąc na przykład hinduską Trimurti (Brahma – Wisznu – Śiwa) lub pojęcie Sat-Ćit-Ananda, a za punkt odniesienia przyjmując Trójcę Świętą. W przypadku Trimurti domniemana łączność z koncepcją Ojca, Syna i Ducha wydaje się wątpliwa, natomiast Sat-Ćit-Ananda (Byt – Świadomość – Szczęśliwość) to raczej przymioty Boga jako takiego, w samej jego naturze.
Tak czy inaczej, zdaje się, iż pewną wartość – jako przybliżenie określonych postaw czy też powołań życiowych – mogą mieć zaczerpnięte z Indii terminy jnana i bhakti. Nie twierdzimy przy tym, że będziemy używać ich bardzo precyzyjnie. Przeciwnie, chodzi nam raczej o stojące za nimi intuicje, o wydobycie ich najbardziej ogólnej wymowy. O skojarzenia i symbole.
Mistrz Eckhart i Henryk Suzo mogą zostać uznani za modelowych przedstawicieli tych dwóch ścieżek na gruncie religii katolickiej i cywilizacji zachodniej. Jeśli przez jnanę rozumieć drogę poznania intelektualnego, apofatyczny mistycyzm skoncentrowany na kontemplacji nieograniczoności Boga, „dobrą gnozę” i intuicję metafizyczną (której nie należy mylić ani z rozumowaniem w pełni dyskursywnym, ani tym bardziej z kaskadą uczuć i nastrojów) – to wówczas Eckhart jawi się jako praktyk i teoretyk tego podejścia. Zdaje się ono dość klarownie wyrażone w Kazaniach Mistrza, w owych, jak to gdzieś napisano, „Upaniszadach Zachodu”. A jeżeli bhakti to miłosne oddanie osobowemu Bogu i powierzenie się mu z dziecięcym zaufaniem, w połączeniu z dewocyjnym kultem oraz uczynkami miłosierdzia wobec bliźnich – to po tej ścieżce prowadzi nas raczej Suzo.
Rzecz jasna, drogi te nie są całkowicie rozdzielne. W żadnym razie: Eckhart również pisze o miłości (do) Boga, o modlitwie przebłagalnej czy dziękczynnej, o gorliwym wypełnianiu prawa, o byciu dobrym dla innych. Zarazem Suzo nie przypadkiem określa Chrystusa/Logos w swoim wielkim traktacie jako Mądrość Przedwieczną. Niemniej jednak akcenty rozłożone są inaczej. To ważne, albowiem nie jest rzeczą całkiem obojętną to, na którą ścieżkę spróbujemy wstąpić. Teoretycznie rzecz biorąc, wszystko to, co samo w sobie dobre, powinno nam przynieść dobre owoce – w praktyce jednak formacja duchowa powinna być dopasowana do temperamentu i kondycji psychicznej adepta, do jego przeszłości, pochodzenia, poziomu intelektualnego, słowem: do całego tła.
Suzo jest na przykład skoncentrowany nie tylko na miłosnym dążeniu do osobowego Boga, a w szczególności do jego Syna – ale i na cierpieniu oraz ascezie, co w kontekście jego bhaktyjskiej pobożności można uznać za rys specyficznie chrześcijański. W swoim skupieniu na tym aspekcie życia nie idzie może tak daleko jak Tomasz à Kempis czy Wawrzyniec Scupoli, niemniej u osób nadwrażliwych, zmagających się ze skrupułami czy neurozami, ten nacisk kładziony na pokutę, kontemplację Krzyża, Krwi i Serca, ciężar doświadczeń doczesnych, rozłąkę i umartwienie – może przynieść złe skutki. Mniejsza o to, czy winę za to złożymy na samego adepta. Jeżeli nawet ewentualne zagubienie miałoby być rezultatem jego ignorancji czy pychy, to i tak (tym bardziej!) powinno się zawczasu zaproponować mu odmienną drogę.
Tą odmienną drogą mogą być właśnie pisma Eckharta (przynajmniej w krytycznym wydaniu, uwzględniającym uwagi poczynione w bulli In agro dominico). Podkreślmy raz jeszcze: Eckhart w żadnym razie nie neguje wagi cierpienia, nie odsuwa się od wizji Boga osobowego, nie umniejsza roli Golgoty w całokształcie chrześcijańskiego obrazu świata, nie zwalnia nas od przykazań moralnych, ani nawet od dokładnego przestrzegania rytuałów. Jego uwaga koncentruje się wszelako na czym innym. Roztacza przed czytelnikiem perspektywę mądrości, swoistego uświadomienia sobie fundamentalnych prawd metafizycznych. Sfera rozumu (ratio) jest mu pomocna i poniekąd prowadzi adepta torem wnioskowań, ostatecznie jednak nie da się wykonać zasadniczego kroku bez wewnętrznej przemiany. Ta zaś, niczym oświecenie w zen, nie jest do końca dyskursywna czy przekazywalna. Zgadza się to zresztą z definicją jnana jogi zaprezentowaną przez Hustona Smitha:
Dżnana joga, przeznaczona dla osób o nastawieniu refleksyjnym, jest drogą wiodącą do jedności z Bogiem przez wiedzę. Wiedza taka – określana przez Greków jako gnosis lub sophia – nie ma nic wspólnego z wiedzą faktograficzną, nie ma charakteru encyklopedycznego. Jest raczej intuicyjną przenikliwością, która umożliwia temu, kto ją posiada, przeistaczanie się (…).
Na wszelki wypadek trzeba zaznaczyć, że jeśli mówimy o gnozie, to nie ma to wiele wspólnego z tak zwanym „gnostycyzmem” wieków starożytnych i średniowiecznych (kataryzm), który był jedynie synkretycznym konglomeratem sekt prezentujących najdziwniejsze tezy, niemal zawsze błędne z punktu widzenia ortodoksyjnej religii (na przykład promujące antykosmizm, magię czy samozbawienie).
Gnozę, o której tu mówimy, należy rozumieć tak jak u Smitha – jako jedną z dróg do Boga, skoncentrowaną na poznaniu i kontemplacji. W istocie zresztą jest to kontemplacja apofatyczna, co u Eckharta uwidacznia się wielokrotnie, niemal w każdym kazaniu. Mistrz stara się nam – jak dalece to możliwe – uświadomić i uwidocznić naturę istoty tak doskonałej jak Bóg. Owa doskonałość implikuje z kolei wykraczanie poza wszelkie pojęcia, jakimi jesteśmy w stanie operować, a na pewno poza ich przyziemne rozumienie. Nawet zwielokrotnienie tych pojęć nie wystarcza: nie chodzi przecież o to, że Bóg to ktoś w rodzaju monarchy, mędrca, myśliwego czy ojca, tyle że tysiąc (albo i nieskończenie wiele) razy silniejszy, mądrzejszy czy bardziej sprawiedliwy od wszystkich królów, uczonych i patriarchów nam znanych. To wszystko obrazy – pożyteczne, ale jednak bliższe drodze bhakti. Eckhart stara się nam uświadomić niesamowitość Tego, który istniał „przed Wielkim Wybuchem” (jak mógłby napisać x. Jerzy Lemaître). Czyste istnienie, absolutnie właściwy porządek, odpowiedź na każde pytanie. W pewnym (ale nie panteistycznym!) sensie: Wszystko.
Eckhart i Suzo tak naprawdę się dopełniają. Ten pierwszy jest dla tego drugiego wielkim mistrzem, wychowawcą, ten drugi dla pierwszego – uczniem i kontynuatorem. W rzeczywistości rozdźwięk między ich dziełami (porównujemy przede wszystkim Kazania z Księgą Mądrości Przedwiecznej) jest pozorny. To kontrast, który uwidacznia nam różnorodność wielkiego nurtu duchowości katolickiej. Są tacy, którym brakuje bhakti – ufnej adoracji, rozważania grzechów i gotowości do przyjęcia dramatu cierpienia. Są może zbyt jednostronnie skupieni na dociekaniach metafizycznych i nieco abstrakcyjnym, filozoficznym obrazie Boga. Tym przyda się refleksja Suzo, w centrum stawiająca Ukrzyżowanego i Maryję. Ale są i tacy, którzy zbytnio pogrążyli się w dywagacjach moralnych i praktykach dewocyjnych. Zbytnio – to znaczy w taki sposób, że przesłoniło im to fundamentalną refleksję nad Ostateczną Rzeczywistością. Ci winni poznać Eckharta – który zresztą o zagadnieniach tak paradoksalnych i trudnych do wyrażenia pisze zaskakująco trzeźwo i naturalnie. Ostatecznie jednak większość z nas pozostanie bardziej na jednej lub bardziej na drugiej drodze. To nie my je wybieramy, to one powołują nas. Te dwie nie muszą być zresztą jedynymi: nie wspomnieliśmy przecież o drodze karma, o ścieżce pracy i obowiązku, przeznaczonej dla natur aktywnych, dla społeczników, dla działających w świecie. To jednak odrębna historia, na inny długi wieczór.