Jesteś tutaj: Publicystyka » x. Rafał Trytek » O fałszywej historii jako mistrzyni…
…fałszywej polityki. To tytuł jednego z artykułów Józefa Szujskiego. Ten urodzony w 1835 roku w Tarnowie ojciec stańczykowskiej historiografii wskazywał na wagę rozpoznania historycznych wzorców dla uprawiania mądrej i skutecznej polityki w dzisiejszych czasach.
Ta teza jest tak samo aktualna odnośnie do dzisiejszej sytuacji religijnej. Pan Łukasz Kluska raczył odpowiedzieć na tezy zawarte w wywiadzie ze mną m.in. za pomocą „argumentów” historycznych. Lefebvryści, do których zalicza się również Pan Kluska, często opierają się w swych wywodach na rzekomych analogiach w przeszłości Kościoła, by uzasadnić swe poglądy na temat obecnej nieszczęśliwej sytuacji, w jakiej znalazł się katolicyzm.
Pierwszą chybioną analogią jest sprawa papieża Honoriusza. Według Kluski Sobór Konstantynopolitański potępił herezję tego papieża, nie składając go z urzędu. Jest jednak jeden problem. Ta decyzja Soboru nie została podpisana przez papieża, dlatego to orzeczenie Soboru nie ma żadnego znaczenia dogmatycznego. Papież podpisał jedynie potępienie swego poprzednika za zaniedbanie swych obowiązków, a to nie to samo, co głoszenie herezji! Ten przykład jest o tyle interesujący, że lefebvryści na każdym kroku podkreślają, że tzw. Sobór Watykański II nie był wcale soborem dogmatycznym, a tylko pastoralnym, pomimo że został zatwierdzony przez osobę uznawaną przez nich formalnie za papieża. Wartość danego soboru nie zależałaby więc od podpisu papieża, a jedynie od osądu wiernych. Warto dodać, że ojcowie soborowi mieli swój interes w przypisywaniu Honoriuszowi herezji. Sobór składał się bowiem głównie z biskupów wschodnich, którzy już wtedy mieli silną antyrzymską awersję. To właśnie na Wschodzie, na skutek zbytnich spekulacyjnych ciągot i silnego uzależnienia od cesarza (bizantynizm!), powstały niemal wszystkie herezje pierwszych wieków.
Drugą błędną analogią jest przypadek papieża Liberiusza. Kluska przyjmuje za pewnik, że był on heretykiem, nie troszcząc się w ogóle o prawdę historyczną. Jest jednak pewne, że nawet jeżeli papież podpisał jakiś wieloznaczny dokument, to uczynił to na wygnaniu na skutek słabości spowodowanej bizantyńską niewolą. Teologia moralna uczy zaś, że wymuszony podpis nie ma mocy obowiązującej. W każdym razie lud i kler rzymski powitały powracającego z wygnania Liberiusza jak bohatera i męczennika. Ma to znaczenie o tyle, że Rzymianie bronili się zaciekle przed arianizmem narzucanym im przez cesarza i ustanowionego przez niego heretyckiego antypapieża.
Od argumentów typu historycznego przejdę teraz do zarzutów merytorycznych przywołanych przez Pana Kluskę. Głównym powodem, dla którego papież nie może utracić urzędu, jest według Kluski ten, że papież, jako najwyższy suweren, nie może być przez nikogo sądzony na podstawie zarzutu o herezję. Prima sedes a nemine iudicatur. I faktycznie, gdyby papież miał utracić swą władzę jurysdykcyjną tylko ze względu na osąd dokonany przez grupę teologów, to stałby niżej od nich. Tylko że nigdy żaden sedewakantysta nie nadawał swojej opinii znaczenia prawnego. Błędem tej argumentacji jest pomylenie porządku prawnego z rzeczywistym. Jeśli osoba, która głosi poglądy sprzeczne z raz już ogłoszoną przez Kościół nauką, traci swój urząd, to dzieje się to mocą samego faktu, a nie deklaracji prawnej, której poza samym papieżem nikt nie może autorytatywnie wydać. Papież Innocenty III naucza: Nikt nie może osądzać papieża, ale gdy ten głosi herezję, sama Wiara już go osądziła. Również w Kodeksie Prawa Kanonicznego zdanie prima sedes… znajduje się w dziale procesów prawnych. Sedewakantysta oceniający, że dany „papież” nie jest papieżem ze względu na fakt głoszenia herezji lub zupełnego odpadnięcia od Wiary (np. Benedykt XVI modlący się w stronę Mekki lub trzymający rękę na Koranie w trakcie ostatniej wizyty w Turcji) dokonuje prywatnego osądu, który jednak może być całkowicie pewny teologicznie. Sprawę wydania autorytatywnej deklaracji pozostawia on kompetentnej władzy kościelnej w przyszłości. Oceniając Benedykta XVI, nie oceniamy papieża, ponieważ nie jest on nim de facto. Zupełnie inaczej wygląda postawa lefebvrystów, którzy nominalnie uznają ostatnie zasiadające na Stolicy Piotrowej osoby za autentycznych papieży i jednocześnie bezustannie je krytykują. I kto tu „osądza papieża”? Kardynalny błąd argumentacji Pana Kluski polega (zapewne z racji wykształcenia) na legalizmie i pozytywizmie prawnym. W świecie Pana Łukasza Kluski to prawo tworzy Rzeczywistość, a nie jest jej wytworem i sługą. Jest to pożegnanie z katolickim i tomistycznym realizmem na rzecz intelektualnego konstruktywizmu.
Drugim kardynalnym błędem Pana Kluski jest niezrozumienie zakresu papieskiej nieomylności. Z Jego artykułu wynika, że papież byłby nieomylny tylko w swoim magisterium uroczystym (np. ogłoszenie dogmatu o Wniebowzięciu NMP). Tak jednak nie jest. W seminarium w Zaitzkofen (lefebvrystyczne!), które ukończyłem, ks. Laroche uczył, że również magisterium zwyczajne jest ex cathedra i cieszy się przywilejem nieomylności! Potwierdziły to wszystkie podręczniki dogmatyki, które przestudiowałem. Problemem jest jedynie odróżnienie magisterium zwyczajnego od tylko autentycznego (które może być omylne, ale katolik z reguły zobowiązany jest je przyjąć). Do magisterium zwyczajnego należą m.in. wszystkie – podpisane przez papieża – orzeczenia soborowe, skierowane do wszystkich wiernych i tyczące się wiary lub moralności. To dlatego abp Lefebvre podpisał wszystkie dokumenty soborowe, łącznie z tymi, z którymi wcześniej walczył. Jego biograf, bp Tissier de Mallerais, tłumaczy, że według abpa Lefebvre’a,
w przypadku, gdy dany schemat zostaje promulgowany przez papieża, nie jest już więcej schematem, tylko aktem magisterium i teksty soboru w tym również „Gaudium et spes” oraz tekst o wolności religijnej, zostały podpisane przez papieża i biskupów i nie możemy podważać ich zawartości (w „Un eveque parle”, str. 339, oraz na str. 333 w oficjalnej biografii Abpa Lefebvre’a).
Tak więc sami lefebvryści przyznają czasami, jak jest naprawdę. Proszę zresztą przeglądnąć wybór encyklik wydanych przez ich wydawnictwo „Te Deum”. Wszystkie dokumenty są sprzed roku 1958, tak jakby od tamtej pory nie było już papieskiego magisterium. Jak niebezpieczne jest tworzenie takich teorii, pokazuje również przypadek traktowania przez nich kanonizacji. Otóż od czasu „kanonizacji” założyciela Opus Dei, Escrivy de Balaguera, część z nich twierdzi, że kanonizacja nie jest sama w sobie nieomylna! Jeszcze w latach siedemdziesiątych Abp Lefebvre twierdził coś zupełnie przeciwnego. Ale ze względu na nową sytuację różni teologowie Bractwa dorobili sobie nową teorię. Do tej pory święci to byli po prostu święci, ale teraz to Bractwo, a nie papież, uznaje, kto jest naprawdę święty i zasłużył sobie na publiczny kult. Od pewnego czasu lefebvryści mają również swój własny trybunał do stwierdzania nieważności małżeństw, co jest zarezerwowane dla biskupów-ordynariuszy miejsca i papieża! I jeszcze raz, kto tu „osądza papieża”? Trzeba przyznać, że zdania wśród nich są podzielone i np. część środowisk skupionych wokół Bractwa uznaje Escrivę de Balaguera, pomimo Jego wątpliwej ortodoksji, za świętego.
Powracając do Abpa Lefebvre’a: jest faktem, że wielokrotnie przestrzegał przed sedewakantyzmem, ale również wypowiadał się przynajmniej kilkakrotnie w duchu poparcia dla niego i to jeszcze w latach osiemdziesiątych. Abp Lefebvre nie jest bynajmniej dla mnie autorytetem, ale warto może znać inne wypowiedzi arcybiskupa niż te oficjalnie przyjęte obecnie przez Bractwo.
Kolejnym błędem Pana Kluski jest powoływanie się na zasadę epikei. Otóż ta zasada, czyli działanie w duchu prawa, ale z pominięciem jego litery i szczegółowych przepisów, ma zastosowanie wyłącznie w sytuacji nieobecności prawodawcy, w tym przypadku papieża. Chcąc stosować epikeę w obecnym czasie, muszę założyć, że nie ma papieża, który jest źródłem prawa w Kościele. W innym wypadku zasada epikei nie ma zastosowania.
Podsumowując, by opierać się modernizmowi i protestantyzacji wprowadzanej od ponad czterdziestu lat, muszę uznać, że nie pochodzą one od prawowitej kościelnej władzy, albowiem ta została przez Chrystusa obdarzona atrybutem nieomylności w rzeczach dotyczących wiary, moralności, kultu i dyscypliny. Żadna z powyższych rzeczy nie może być szkodliwa, jeśli została zatwierdzona przez papieża. Inaczej Kościół mijałby się z celem, dla którego założył go nasz Pan Jezus Chrystus, a jakim jest prowadzenie dusz do wiecznego zbawienia.
PS. Ks. Antoni Cekada napisał dobry artykuł na temat znanego cytatu ze św. Roberta Bellarmina, w którym szczegółowo rozprawia się z nadinterpretacjami.
Tym razem, zamiast artykułu, odpowiedź ks. Trytka na polemikę Łukasza Kluski zamieszczoną w „Najwyższym Czasie!” (43-44/858-859 z 28 X–4 XI 2006). Zgodziliśmy się ją zamieścić, ponieważ z nieznanych powodów nie mogła się ona znaleźć na łamach tego pisma. Niektóre poruszone tu zagadnienia są znane naszym Czytelnikom, inne nie. Sądzimy jednak, że równorzędne prawo wypowiedzi należy zapewnić obu stronom dyskusji. Jak się dowiadujemy, p. Łukasz Kluska przygotowuje osobny tekst polemiczny z przeznaczeniem dla naszego pisma. [„Opcja na Prawo”, nr 2/62 — luty 2007 r.]