Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Natalia Dueholm: Feministyczna ustawa aborcyjna
Feministyczny projekt ustawy o tzw. świadomym rodzicielstwie i prawach reprodukcyjnych – prezentowany jako inicjatywa obywatelska Tak dla Kobiet – przepadł, gdyż został poparty jedynie trzydziestoma tysiącami podpisów. Nie możemy go jednak lekceważyć, nie tylko dlatego, że po klęsce feministek promuje go ponownie Palikot. Pomiędzy artykułami i paragrafami kryje się bowiem bardzo złożona strategia pozwalająca lobby aborcyjnemu oferować praktycznie nieograniczony dostęp do aborcji i antykoncepcji, jak również sterylizacji i zabiegów in vitro. Może skutkować powstaniem nieobjętych żadnymi regulacjami poradni czy klinik z antykoncepcją, aborcją farmakologiczną i dokonywaną aspiratorami. Wszystko to ze szczególnym uwzględnieniem nieletnich i na koszt podatnika.
Projekt ten zawiera postulaty i strategie środowiska aborcyjnego (ukrywającego się pod hasłami planowania rodziny i świadomego rodzicielstwa), które w dużym stopniu już funkcjonują w Stanach Zjednoczonych. Projekt feministek miałby właśnie stworzyć taką rzeczywistość w Polsce. Polskie lobby aborcyjne jest sterowane przez międzynarodowego giganta aborcyjnego: International Planned Parenthood Federation (IPPF), która praktycznie stworzyła Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (dalej jako: Federacja) do celów lobbingowych.
Większość aborcji w USA dokonywana jest w klinikach Planned Parenthood (Świadomego Rodzicielstwa — należącego do IPPF), zaś niewielki procent w szpitalach i prywatnych gabinetach lekarskich. Kliniki te zajmują się poradnictwem, antykoncepcją, badaniami nad chorobami przenoszonymi drogą płciową i aborcją. Większość wczesnych aborcji dokonywana jest metodą farmakologiczną. Polega ona na użyciu tabletki RU-486 (mifepristone), zatwierdzonej w przyspieszonym procesie uzyskania atestu w 2000 r., a produkowanej w Chinach, oraz misoprostolu. Metoda ta niesie za sobą częste powikłania, a nawet może doprowadzić do śmierci kobiety i w jednej trzeciej przypadków wymaga dodatkowo zastosowania metody chirurgicznej. Wykorzystywane są do tego zarówno plastikowe aspiratory zwane MVA (manual vaccum aspirator), produkowane przez organizację Ipas (która przyznała dotacje Federacji), jak i aspiratory elektryczne.
Kliniki cieszą się statusem non profit, który zwalnia z płacenia podatków i pozwala inwestować zarabiane pieniądze, praktycznie nie przechodzą także państwowych inspekcji. Częste jest w nich zatrudnianie personelu bez odpowiednich kwalifikacji ustalonych w regulacjach prawnych oraz łamanie regulacji odnoszących się do funkcjonowania klinik (sprzeczne z prawem sposoby pozbywania się szczątków ludzkich, brak sprzętu do USG, dokonywanie późnych aborcji itp.). Aborcja i antykoncepcja są w nich dotowane, dlatego po odcięciu dotacji istnienie takich klinik staje się zagrożone.
Organizacja wysyła swoich przedstawicieli do szkół na lekcje o seksualności i przenika do krajowych organizacji (np. Girl Scouts), aby wpływać na jak najmłodsze dzieci. Istotne jest również, że w USA nie istnieje wiarygodny system zgłaszania powikłań czy śmierci poaborcyjnych, gdyż jest on zależny od dobrej woli aborterów, w których interesie pozostaje ukrywanie przypadków powikłań i śmierci. Do wszelkich komisji zajmujących się aborcją na szczeblu krajowym (ustanawianych jako bezstronne) przenikają aborterzy, którzy kontrolują informacje podawane do wiadomości publicznej. Członkowie szeroko rozumianego lobby aborcyjnego (producenci, aktywiści, kierownicy klinik, wolontariusze) mają miejsca pracy i pensje praktycznie dotowane z pieniędzy podatników. Podobnego rozwoju sytuacji należałoby się spodziewać w Polsce po uchwaleniu feministycznego projektu ustawy.
Projekt ten wprowadziłby aborcję na żądanie do 12 tygodnia i bez ingerencji lekarza czy nawet jego nadzoru, co mogłoby skutkować otwarciem całkowicie pozbawionych nadzoru „poradni” (klinik aborcyjnych), utrzymywanych z pieniędzy wszystkich podatników, posiadających kontrakty z Narodowym Funduszem Zdrowia na aborcję farmakologiczną, a także dokonujących aborcji przy użyciu aspiratorów. Choć może się to wydawać szokujące i nierealne, w USA feministki prowadzą właśnie takie placówki. Zresztą robiły to nawet przed legalizacją aborcji w 1973 r., samodzielnie szkoląc się w technikach aborcyjnych. Według oczekiwań feministek aborcja po 12 tyg. mogłaby być dokonywana pod nadzorem lekarskim, co w praktyce mogłoby oznaczać lekarza na telefon lub w ramach telemedycyny, natomiast samą aborcję wykonywaną przez paramedyka. Tak czy inaczej, projekt ten legalizowałby dokonywanie aborcji przez personel nielekarski w trakcie 9 miesięcy ciąży.
Przyjmowanie czasowych progów legalności aborcji na okres 12 tygodni (dla wszystkich kobiet), 18 tygodni (czyn zabroniony), 24 tygodni (w przypadku upośledzenia lub choroby płodu) oraz dla ratowania zdrowia i życia bez ograniczeń nie ma żadnych podstaw medycznych. Poza tym odpowiednie władze nie miałyby żadnych sposobów kontroli, czy tak ustalone granice są przestrzegane przez aborterów w szpitalach, a tym bardziej w klinikach czy poradniach, skoro każdy mógłby dokonywać aborcji. Feministki w USA od dawna szkolą kobiety (dając im dokładne instrukcje), w jaki sposób wymusić aborcję, udając u psychologa i psychiatry afektywną chorobę dwubiegunową, jak grozić popełnieniem samobójstwa, udawać gwałt, kłamać w sprawie przyjętych lekarstw powodujących deformację płodu. Można założyć, że środowisko aborcyjne w Polsce mogłoby zbudować siatkę współpracowników — psychologów i psychiatrów, a może nawet w policji — która zapewniłaby im skuteczną operatywność w ramach wyjątków aborcyjnych.
Nieprzypadkowo autorzy projektu ustawy starają się wprowadzić kontrolę nad informacją dotyczącą antykoncepcji i aborcji. Jego uchwalenie zapewniłoby szerokie wejście do szkół trenerów i edukatorów seksualnych przygotowanych do nauczania obowiązkowego od pierwszej klasy przedmiotu wiedza o seksualności człowieka. Należy założyć, że najlepiej wykwalifikowane do jego uczenia byłyby feministki i absolwenci studiów genderowych. Co więcej, istotne jest również, że informacje dla kobiet dotyczące aborcji po 12 tygodniu miałyby być dostarczane wyłącznie przez aborterów. Organizacje pozarządowe (prawdopodobnie Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, a także Towarzystwo Rozwoju Rodziny) miałyby zaś wyręczyć organa państwowe w szkoleniu społeczeństwa w zakresie reprodukcji. Biurokraci zapewne z chęcią skorzystaliby z tej możliwości.
W przypadku nieletnich ustawa wprowadziłaby instytucję tzw. legal bypass (poprzez zwrócenie się do sądu opiekuńczego), który umożliwiłby im uzyskanie zgody na aborcję de facto bez zgody i wiedzy rodziców. Mechanizm ten powstał w USA dla teoretycznych przypadków, w których dziewczyna nie może powiedzieć o ciąży rodzicom z uwagi na zagrożenie zdrowia lub życia (np. gdy została zgwałcona przez ojca). Przypadki takie są rzadkie, a mechanizm służy jako fortel do uzyskania zgody na aborcję dla nieletnich, gdyż klinika aborcyjna może współpracować z konkretnym sędzią, który wyda taką decyzję.
Oprócz tego ustawa dawałaby nieletnim prawo do darmowej antykoncepcji (również wyjątkowo niebezpiecznej — postkoitalnej) bez wiedzy rodziców. W praktyce wpuszczenie na rynek masowej antykoncepcji postkoitalnej mogłoby skutkować ukrywaniem przestępstw seksualnych na nieletnich (pedofilia, prostytucja). Podobnie zresztą jak objęcie personelu aborcyjnego tajemnicą „zawodową”, gdyż ani aborter, ani personel medyczny nie mogliby zeznawać. Mechanizm ten na pewno zadowoliłby sutenerów, którzy bez problemów skorzystaliby z aborcji dla (nieletnich) prostytutek na rachunek podatników. Takie przypadki zdarzały się w USA w klinikach Planned Parenthood.
Według danych podanych w projekcie rocznie w Polsce dokonuje się 190 tys. aborcji. Jeśli przyjmiemy za punkt odniesienia obecną cenę aborcji w szpitalu: około 1300 zł, same aborcje kosztowałyby podatników 247 milionów zł. Podana w projekcie kwota 25-50 milionów pokazuje, że feministki biorą swoje dane z powietrza. Nie znają rozmiarów tzw. czarnego rynku aborcyjnego (których nikt nie zna), ani nie wiedzą, ile kosztowałaby aborcja na życzenie. Inne oszacowane w ustawie koszta (np. in vitro) także należy włożyć między bajki. W szacunkach pominięto zupełnie m.in. koszty pensji dla nauczycieli wiedzy o seksualności i zatrudnienia aborterów w szpitalach publicznych. Nie jest prawdą, że ustawa nie ingerowałaby w sektor przedsiębiorstw, gdyż pociągnęłaby za sobą rozwój klinik aborcyjnych, które — choć zapewne chciałyby działać jako non profit — de facto byłyby dotowanymi przedsiębiorstwami.
Feministyczny projekt zapewniłby pracę działaczom z organizacji pozarządowych (przede wszystkim feministycznych), działających w obszarze tzw. praw kobiet i praw reprodukcyjnych. Etaty za pieniądze podatników mogłyby zapewne dostać dziewczyny z Pontonu, studentki studiów podyplomowych (gender mainstreaming, gender studies itp.), psycholożki i pedagożki współpracujące z Federacją i Towarzystwem Rozwoju Rodziny (TRR), które według ustawy miałyby prowadzić poradnictwo. Nie da się również pominąć faktu, że otworzyłby szeroko rynek firmom farmaceutycznym (tabletka aborcyjna, antykoncepcja postkoitalna, której producentem jest np. Gedeon Richter, który przyznał dotacje Federacji) i organizacjom, które zajmują się promocją aborcji i sprzedażą antykoncepcji. Na ustawie zyskaliby również producenci aparatury aborcyjnej, np. producent aspiratorów Ipas (jak już wspomniano, kolejny dawca pieniędzy dla Federacji). Na dotowanej aborcji i antykoncepcji zyskają również prostytutki, pedofile i sutenerzy.
Dla polskiego społeczeństwa projekt ten niesie druzgocące skutki. Jest to projekt nieludzki z punktu widzenia nienarodzonych dzieci — co oczywiste. Jest tak również z punktu widzenia kobiet, gdyż aborcja jest zawsze traumatyczna. Autorzy ustawy twierdzą, że embrion nie jest podmiotem praw, co oznacza, że nie mógłby otrzymać spadku, a pobita czy zabita kobieta w ciąży (i jej rodzina) nie miałaby żadnych praw dochodzenia szkód po utraconym dziecku nienarodzonym. W przypadku in vitro rodzice nie mieliby żadnych praw do zamrożonych embrionów. Projekt jest też niezwykle niebezpieczny i szkodliwy dla lekarzy, gdyż groziłby im więzieniem za błędne diagnozy i wynikające z nich narodziny dzieci niepełnosprawnych. Ustawa pozbawiłaby rodziców wiedzy i kontroli nad rozwojem seksualnym ich dzieci, a ojców poczętych dzieci wszelkich praw do dziecka (dyskryminacja). Wykształciłaby lub wzmocniła u młodzieży libertyńskie postawy wobec tzw. uprawiania seksu (bez ponoszenia konsekwencji) i traktowania aborcji jako świadczenia zdrowotnego. Ponadto potencjalnie chroniłaby wymienionych wcześniej przestępców seksualnych.
Lobby aborcyjne nie śpi. Warto więc poważniej zastanowić się nad jego celami, gdyż mogą być wcielane również innymi drogami (Palikot już je przeciera). Żadna z polskich ustaw nie definiuje tzw. praw reprodukcyjnych, żadna nie traktuje aborcji jako swobodnego świadczenia zdrowotnego. I oby tak pozostało. Lobby aborcyjne jest jak Goliat – jedynym potężnym ciosem, który mógłby znacznie ograniczyć jego wpływ na społeczeństwo, byłoby wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji.