Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: GOLDEN BROWN (pewna impresja)
Rzadko zdarza się piosenka tak porywająco piękna i zarazem tak prosta, wręcz banalna w swej strukturze i aranżacji. Jeszcze trudniej o równie wysmakowany i pobudzający wyobraźnię teledysk, a już zupełnym wyjątkiem jest tak perfekcyjne dopasowanie obrazu do muzyki. Równać mogą się z tym chyba tylko końcowe sceny pojedynków z pamiętnych spaghetti westernów Sergiusza Leone, ilustrowane genialnymi kompozycjami Ennio Morricone.
Należę do osób, które w dziedzinie kultury popularnej mają spore braki, a wszelkie listy przebojów znają bardzo słabo i wyrywkowo. Zazwyczaj nie jest to oczywiście żadna strata, ale w tym przypadku jest czego żałować. Nie pamiętam już, w jakich dokładnie okolicznościach usłyszałem „Golden Brown”. Prawdopodobnie był to w czasie jakiegoś smętnego klikania po youtube w poszukiwaniu czegoś nowego, nieznanego do posłuchania. A może nawet próbowałem zapoznać się w dość chaotyczny sposób z twórczością The Stranglers, wybierając tytuły na chybił-trafił? Bardzo możliwe. W każdym razie — stało się. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki muzyki, na ekranie wyświetliły się początkowe sceny klipu — i zostałem urzeczony w ułamku sekundy.
Moc skojarzeń, z których większość zapewne w ogóle nie została przewidziana przez zespół… Ale to nie szkodzi, nie pierwszy to już przypadek, gdy utwór przywodzi mi na myśl najrozmaitsze rzeczy, idealnie komponujące się z nim pomimo pozornego braku związku… Pozwólcie mi więc popuścić wodze wyobraźni, wyrzucić to wszystko z siebie, nie troszcząc się o ryzyko nadinterpretacji, nie dbając o zarzut doszukiwania się w prostej piosence czegoś, czego w niej nie ma. Ależ jest, oczywiście, że jest…!
Oglądanie „Golden Brown” to przeżycie o charakterze nieomal psychodelicznym… Już sama muzyka — delikatna, subtelna, filigranowa, a przy tym hipnotyzująca, wręcz senna — wciąga w podróż… Dokąd? Jaką? To jasne, gdy przypomnimy sobie słowa Tomasza Gabisia o młodzieńczej eskapadzie Ernesta Jüngera, który powędrował w inne krajobrazy, ku innym pejzażom. To właśnie ta wędrówka, ta która zawsze jest możliwa, nawet wówczas, gdy nie ma się już osiemnastu lat i także wtedy, gdy prowadzi w nieodkryte światy snów, marzeń, obrazów, refleksji… Istotnie, wideoklip „Golden Brown” — to sen, marzenie, być może dalekie i wyidealizowane wspomnienie. To ewokacja świata, którego już nie ma — świata europejskich awanturników i odkrywców, zdobywających tajemnicze miasta Wschodu, przemierzających na wielbłądach rozgrzane palącym słońcem pustynie Egiptu i Arabii. Spójrzcie: oto błękitne, orientalne pałace i świątynie, zdobione skomplikowanymi ornamentami i kolorowymi mozaikami, oto milczące piramidy, dumnie wznoszące się nad gorącym piaskiem. Czy nie są to właśnie owe jüngerowskie zamki zbudowane po to, by je szturmować? Czy przewijające się w wideoklipie piękne krajobrazy to nie te miejsca, w których kolory skupiają się, wprost z palety, w promieniujący, piękniejszy obraz?
Postacie, w które wcielili się muzycy… Raz — odkrywcy, archeologowie, poszukiwacze przygód i skarbów, jak lord Carnarvon i Howard Carter po raz pierwszy od tysięcy lat otwierający grobowiec Tutanchamona, jak Henryk Schliemann, próbujący zrealizować młodzieńcze marzenie o odkryciu Troi. I jak Tomasz Lawrence, przemierzający Mezopotamię, Syrię i Arabię, czy to w pogoni za skarbami przeszłości — czy na czele wojowniczych beduinów…
Ale przecież w tym samym materiale mamy i drugie oblicze Stranglers: tym razem jako zespołu muzycznego grającego w orientalnych wnętrzach (Leighton House Museum w Londynie) dla rozgłośni Radio Kair — również, jak można wnosić, gdzieś w zamierzchłych latach dwudziestych. Occidental dandy-pose, styl retro i nutka dekadencji, najwyraźniejsza u wokalisty — lekko rozchełstanego, śpiewającego jakby od niechcenia, z wystudiowaną i przewrotnie fascynującą nonszalancją. Pozostali muzycy grają jak w transie — kontrabasista z niejakim wyrazem przestrachu na twarzy, kiwając się rytmicznie; perkusista — prawie jak automat; podobnie klawiszowiec, w całości pochłonięty wygrywaniem monotonnej melodii.
Wszystko to wzięte razem — począwszy od zniewalającego żaru słońca pustyni, poprzez jednostajność utworu, skończywszy na stylizacji retro, na odwołaniu do schyłku epoki kolonialnej — wszystko to potęguje wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś oniryczną wizją, marzeniem o wyrwaniu się z kieratu codzienności ku innym miejscom, barwnym przygodom… Zarazem jest to wizja nostalgiczna, rozmyta, odrealniona, którą najlepiej chyba oglądać z kieliszkiem wina w dłoni, w stanie lekkiego odurzenia, bo i sama muzyka jest odurzająca. Nic w tym dziwnego, skoro tytułowe „Golden Brown” to według jednej z możliwych egzegez nic innego, jak heroina czy też opium… A to wszak spokój, rozleniwienie i oderwanie w postaci skondensowanej…
Ciekawe może być porównanie klipu „Golden Brown” z dostępnym na youtube fanowskim video do piosenki „Mercenario” włoskiego Sottofasciasemplice. To nieco inny kontekst, znacznie bardziej ideologiczny i polityczny, inne są także czas i miejsce akcji, bo z epoki Indiany Jonesa i świata Orientu przenosimy się w lata sześćdziesiąte, w serce Afryki. To prawda, ale mimo tego są pewne wspólne motywy… Tu i tam ten sam upał, przezwyciężanie znużenia w promieniach słońca, poszukiwanie przygody. Tragedia Katangi, heroiczna epopeja europejskich najemników walczących z komunizmem gdzieś w tropikach… Bob Denard — korsarz Republiki, Mojżesz Czombe i nasz rodak Jan Zumbach, „whiskey e putane”, krew i ogień… Jest jakiś tajemniczy, trudny do opisania cień łączności między oboma utworami… ale to już obszar moich najzupełniej osobistych, nieuzasadnionych skojarzeń…
Radio Mishima pozdrawia Radio Cairo: never a frown with golden brown…
The Stranglers — Golden Brown, pierwsze wydanie: 7” singiel Golden Brown / Love 30, grudzień 1981. Reżyseria video: Lindsey Clennel.
Sottofasciasemplice — La Canzone del Mercenario, album Idrovolante, 2006.