Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Hardline
Guilty of being right
Slayer, Guilty of Being White (cover Minor Threat1)
Wśród wielu cennych myśli, które zapamiętałem z kazań x. Rafała Trytka ICR, jest również wskazówka, że zanim poczujemy się powołani do zbawiania innych, powinniśmy zadbać o stan własnej duszy. Oceniając zaś realistycznie swoje siły, zastanówmy się, czy potrafimy dodać choćby cegiełkę do dzieła zbawienia. Żałuję, że nie mam szczęścia uczęszczać na Msze Święte z panem Tomaszem Goździkiem i wraz z nim słuchać nauczania duszpasterza Tradycji, gdyż być może wtedy oszczędzilibyśmy sobie sporu o polski legitymizm, w którym bez szczególnego entuzjazmu muszę uczestniczyć. Każdy z nas pozostanie przecież przy własnym zdaniu.
Ponieważ w roku 2024 będziemy obchodzić jubileusz trzydziestopięciolecia powołania Organizacji Monarchistów Polskich, odnosząc się do artykułu zatytułowanego Legitymizm między formą a treścią – w odpowiedzi panu Adrianowi Niklowi, pozwolę sobie na chwilę wspomnień, zanim młodzi monarchiści pod wodzą mojego adwersarza odeślą mnie na emeryturę.
Ty musisz mieć inne imago2.
Od początku aktywności publicznej wielokrotnie – oprócz najdziwniejszych personalnych insynuacyj – słyszałem „dobre rady”, żebym „nie przesadzał” z przywiązaniem do elementów tworzących ideario OMP. Samozwańczy specjaliści od wizerunku byli zdania, że dopiero wtedy, gdy chociaż trochę przesunę się ku lewej stronie krajowej sceny politycznej, relatywizując obronę Tradycji katolickiej, legitymizmu i wolności, Polacy pójdą za mną. Nieproszonych doradców, których zachowałem w pamięci, w większości przypadków dziś można już zaliczyć do kategorii „byłych monarchistów” oraz, niestety, wrogów Kościoła. Lecz również niezależnie od tych głosów i życiowych wyborów dawnych działaczy dostrzegam, że w naszej Ojczyźnie monarchistów przesuniętych w lewo było i jest wielu – i jakoś nie widać, aby jednoczyli wokół siebie tłumy skłonne podjąć pracę na rzecz restauracji Królestwa Polskiego. Ci wszyscy znawcy „realiów”, którzy uważali, że wiedzą, jaka OMP powinna być, nie dokonali niczego wyjątkowego, nie wyszli poza przypis do historii rojalizmu. Żaden z nich nie stał się autorem przełomu narodowego. Zresztą za to ostatnie Ojczyzna powinna być wdzięczna.
Zważywszy na ten bagaż doświadczeń, ośmielę się zadeklarować, że my, legitymiści, nie zamierzamy się z nikim ścigać, nie będziemy też licytować się na zasługi. Papier i ekran komputera wiele zniosą, łącznie z grzechem pychy i fantazjami o własnych dokonaniach, trudy drogi przez pustynię zweryfikują natomiast wszystkich – zwłaszcza Politycznych Żołnierzy OMP.
Organizacja Monarchistów Polskich zajmuje inne stanowisko ideowe niż to, które pan Goździk uznaje za właściwe, dlatego mój polemista postanowił podążać osobnym szlakiem w kierunku Wawelu. Przyjmujemy to do wiadomości. Nie ma sensu oczekiwać czy wymuszać jakiejś sztucznej unifikacji. Monarchizm (w skali świata) ma przecież tyle odcieni, że znani są nawet oryginałowie potrafiący łączyć go z fascynacją socjalizmem czy powrotem do pogaństwa. Dla nas punktem wyjścia do rozważań o ustroju jest rozpoznanie, że katolicyzm nie jest dodatkiem do legitymizmu, lecz stanowi jego istotę. To się nie zmieni, nawet jeśli przewagę w ruchu zdobędą rojaliści niepodzielający tej wiary, a uzasadnienie swoich poglądów wywodzący z innych źródeł. Najpewniejszą drogą do restauracji jest świętość. Niestety, bardzo o nią trudno we współczesnym świecie.
Twórca „legitymizmu oczyszczonego ze skrajności” formułuje wewnętrznie sprzeczne oczekiwania umasowienia polskiego monarchizmu, co – jeżeli dobrze rozumiem jego słowa – w przestrzeni internetu już się stało, i zachowania jego poziomu intelektualnego3. W dodatku trudno zrozumieć sens zastrzeżeń pod adresem OMP4, jeżeli rzeczywiście to współtworzone przez niego środowisko zyskuje przewagę w ruchu monarchistycznym, przyciąga młodzież i wytycza nowe kierunki rodzimego rojalizmu. Powtarzam przekonanie wyrażone w artykule Umieramy, ale bez pośpiechu: mój polemista „stawia chochoła” – czuję się, jakbym stał przed obrazem Romana Bratkowskiego – i szuka problemów, które nie istnieją. Od początku III RP monarchizm w naszym kraju miał wiele twarzy, stały za nim poważne pieniądze i jeszcze poważniejsze inicjatywy czy struktury, monarchiści wchodzili do parlamentu i byli blisko władzy wykonawczej oraz hierarchii Novus Ordo, a niektórzy z nich tworzyli nawet własne komitety wyborcze – zatem jakiekolwiek sugestie, że legitymiści zrobili lub robią coś, co szkodzi polskiemu obozowi zachowawczemu, w jakiś sposób hamuje jego rozwój, są, delikatnie mówiąc, nie na miejscu. Czytałem artykuł pana Goździka parę razy: po zakończeniu lektury doprawdy nie wiadomo, czy mamy wielkie zasługi, czy wszystkich zniechęcamy do dzieła restauracji.
gdy nasza młodość stanie się tylko wspomnieniem
mam nadzieję, że tak właśnie mnie zapamiętasz
Maja Majewska, [świat jakby zatrzymał się…]5
Do wyjaśnienia w dyskusji z panem Tomaszem Goździkiem zostało jeszcze kilka szczegółowych zagadnień. Odnoszę się do nich w kolejności pojawiania się tematów w artykule Legitymizm między formą a treścią…
Mam wrażenie, że pan Goździk nie dostrzega utopijnego charakteru swojego uroczo excentrycznego pomysłu na kuźnię elit. Są bowiem dwie możliwości – w wymarzonej szkole królów kształcić się będzie tylko jedna osoba, wyznaczona w dzieciństwie (?) według niesprecyzowanych przez mojego polemistę kryteriów (czyli de facto z góry będzie wiadomo, kto ma być królem Polski, gdyż nawet w wypadku odkrycia jakichś „niedoskonałości” trudno będzie bezboleśnie wycofać się z takiej politycznej, emocjonalnej, prestiżowej i finansowej „inwestycji”), albo do ław szkolnych trafi grupa osób, a w każdej z nich zostaną rozbudzone ambicje dotyczące objęcia tronu i zapoczątkowania nowej dynastii. Każdy z tych potencjalnych kandydatów do korony znajdzie się w szkole, ciesząc się poparciem historycznych rodów czy też co najmniej wpływowych sił społecznych i biznesu. Jeżeli zatem w murach szacownego przybytku spotkają się nie tylko święci – dostrzegający związek korony z Koroną Cierniową – lecz także postaci mniej doskonałe, konsekwencje tych aspiracyj łatwe są do wyobrażenia: kryterium uliczne. Jasne, można na użytek wizji pana Goździka projektować kryteria doboru ocierające się nawet o hodowlę ludzi, archeofuturyzm i transhumanizm, ale chyba nie do tego powinniśmy zmierzać.
Kolejny aspekt pomijany przez polemistę: dynamika przemian społecznych i procesów politycznych. Kiedy restauracja stanie się zagadnieniem, które opuściło bezpieczny obszar metapolityki, grup na Facebooku i uniwersyteckich gabinetów, wówczas bardziej prawdopodobny się stanie scenariusz zaproponowany przez pana prof. Jacka Bartyzela w artykule Trzecie Królestwo Polskie (Jak do niego dojść?). W „momencie elekcyjnym”, obawiam się, niewielu będzie czekało na efekt experymentu pedagogicznego pana Goździka.
Pozwolę sobie więc na dawkę realizmu, której mój adwersarz zapewne się po mnie nie spodziewa: nie stworzymy w Polsce żadnej specjalnej szkoły dla królów ani nawet kursu przysposobienia do tronu6, a nasz przyszły władca cieszyć się będzie dyplomami różnych kierunków prestiżowych uczelni zagranicznych. Myślę, że ten temat możemy uznać za wyczerpany. Ostatecznie Opatrzność zdecyduje, do kogo – jak przed wiekami do Piasta Kołodzieja – wyśle posłańców z koroną.
Z pewną – obawiam się, że charakterystyczną dla swojej publicystyki – dezynwolturą pan Tomasz Goździk, przedstawiając wyobrażenia o królewskiej edukacji, określił arcyxięcia Karola Stefana (1860–1933), głowę gałęzi żywieckiej Domu Austrii, mianem niekoronowanego króla Polski „Stefana II”. Takie słowa mają konsekwencje. W XX wieku niekoronowanych królów naszej umęczonej Ojczyzny było bowiem przynajmniej paru, zatem mamy drobny kłopot, którego uznać za tego właściwego, a jego potomków – za przyrodzonych panów Polski.
Tak, nie ukrywam, że przemawia przeze mnie ironia, z jaką przyjmuję wszelkie „samosprawdzające się” nadzieje, że wystarczyłoby tylko metodą faktów dokonanych obwołać kogoś królem lub przynajmniej pretendentem (w przypadku nowego państwa i tronu), a lud potraktuje proklamację poważnie i na własnych barkach poniesienie dynastę do katedry koronacyjnej, te wszelkie „prawie udane” restauracje polskiej monarchii. Problem polega na tym, iż dzisiaj ślady panowania takich władców in spe można znaleźć jedynie na archiwalnych ulotkach, o których pamiętają tylko znawcy epoki. Niejednokrotnie wzruszających, lecz będących pamiątką klęski.
Zastanawiam się, w jaki sposób arcyxiążę mógł w 1914 roku przygotowywać swoje – już dorosłe – dzieci na ewentualność objęcia polskiego tronu przez Habsburgów żywieckich. Ta kwestia schodzi jednak na plan dalszy, jeśli słowa o królu Stefanie II potraktujemy poważnie i wyciągniemy z nich wnioski. Przecież z jakiegoś powodu pan Tomasz Goździk nie użył bardziej adekwatnych na pierwszy rzut oka terminów: kandydat czy pretendent.
Stwierdzenie, że zarówno w ciągu kilku minionych stuleci, jak i współcześnie znakomita większość prawowitych monarchów to byli i są królowie niekoronowani, trąci banałem. Smutna norma XXI wieku. Jeżeli zatem arcyxiążę rzeczywiście był naszym królem, dzisiaj pan Goździk nie powinien toczyć próżnych sporów o legitymizm, tylko robić wszystko, by do ogółu Polaków dotarła wieść, że któryś z najbliższych krewnych Stefana II również jest władcą Polski. Ogłoszenie czyjegoś panowania i sięgnięcie po związaną z tym tytulaturę są także zobowiązaniem się do wierności – w tym wypadku oczywiście już nie samemu Karolowi Stefanowi, lecz jego następcy (którego, żeby sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana, dopiero trzeba by rozpoznać w gronie potomków i innych krewnych arcyxięcia). Jeżeli pan Goździk złożył akces do obozu prohabsburskiego, powinien w tym wytrwać bez względu na wszelkie zmienne koniunktury i inne personalne propozycje, jakie niewątpliwie wcześniej czy później się pojawią7.
Z góry deklaruję wdzięczność, jeżeli w kolejnej polemice pana Goździka na temat legitymizmu nie będę zmuszony czytać, że wzmianka o Stefanie II to były – do wyboru – skrót myślowy, konwencja językowa, tzw. pobożne życzenie lub coś jeszcze innego, czego nawet nie potrafię sobie wyobrazić. Sięgając po słowo król, traktujmy je z najwyższą rozwagą, gdy sami chcemy być traktowani poważnie jako twórcy alternatywy dla systemu demoliberalnego. Jedno z najświętszych słów nie może służyć do zabawy czy ambicjonalnych przepychanek, nie wolno używać go bez zastanowienia.
Żeby podsumować to zagadnienie, dodam – na użytek wszystkich, którzy zastanawiają się, czy mój adwersarz ma rację, głosząc, że Karol Stefan był królem Polski – że właśnie dlatego członkowie OMP sytuują się wobec tych wszystkich sporów i propozycyj jako ostrożni tronowakantyści, aby nie brnąć w ślepy zaułek sui generis stronnictw dynastycznych.
Upór polemisty w sprawie legitymizmu rumuńskiego, nawet jak na zwolennika Jej Królewskiej Wysokości xiężniczki Małgorzaty, jest zaskakujący. Młody monarchista próbuje dowodzić omnipotencji panującego, w tym przypadku: zmarłego w 2017 roku Michała I, jakbyśmy przeżywali jakąś recydywę absolutyzmu oświeconego, nie bacząc, że punktem wyjścia do rozmowy powinny być najprostsze pytania: Co wolno królowi? Czy król może wszystko? Czy król może czynić źle?
Co interesujące, nawet bezkrytyczni zwolennicy decyzji Michała I wiedzą, że Jej Królewska Wysokość mogłaby stać się królową Rumunii wyłącznie wtedy, gdyby zostało obalone prawo salickie – wpisane do konstytucji Rumunii8.
Zacznijmy jednak od początku9. Król Michał I, postać niewątpliwie tragiczna, nie był założycielem państwa czy też jego pierwszym prawodawcą, rumuńskim odpowiednikiem Romulusa i Likurga. Na scenie dziejów poprzedzili go w ciągu wielu stuleci hrabiowie i xiążęta z senioralnej, szwabskiej gałęzi Domu Hohenzollernów, a także trzej królowie Rumunii. Obowiązujący w tej dynastii porządek sukcesji (prawo salickie) stał się częścią kolejnych ustaw zasadniczych królestwa.
W konstytucji z 1938 roku, w rozdziale O królu (Despre Rege) możemy przeczytać jednoznaczny przepis, że królami Rumunii mogą być jedynie prawowici męscy potomkowie króla Karola I – w porządku primogenitury i z wieczystym wykluczeniem kobiet i ich potomków. Jeżeli ich zabraknie, na tronie zasiądą (z zachowaniem wskazanych reguł) potomkowie brata Karola I. Gdyby dynastia Hohenzollern-Sigmaringen wygasła w linii męskiej10, wówczas ostatni król z tej rodziny będzie mógł wskazać swojego następcę – z niezbędną aprobatą Zgromadzenia Narodowego – wybierając go spośród członków suwerennej dynastii zachodnioeuropejskiej. Jeżeli jednak umrze przed dokonaniem wyboru, uprawnienie do elekcji przyszłego panującego z Zachodu przejdzie na Zgromadzenie Narodowe. Analogiczne postanowienia z 1923 roku można uznać za identyczne z powyższymi. Nie ma w nich żadnych koncesyj na rzecz „praw kobiet”. Dociekliwi mogą zaś dodatkowo sięgnąć do konstytucji z 1866 roku i porównać odpowiednie fragmenty ustaw.
Nie ulega również wątpliwości, że prawowitość monarchów, którzy przystąpili do schizmy wschodniej, musi być ułomna, tj. ograniczać się do legitymizmu pochodzenia. Nie jest to jednak powód, aby unieważniać ten aspekt prawowitości, ostatecznie kompromitując rumuński monarchizm walkami frakcyjnymi między progeniturą Michała I. Należy raczej modlić się o nawrócenie. Uprzedzając zaś ewentualne wątpliwości czy też argument mojego adwersarza, że prawowici następcy zmarłego króla nie są wyznawcami schizmy wschodniej i nic nie wskazuje na to, aby mieli ją wybrać, ułatwiając sobie objęcie tronu, wyjaśniam, że Prawo Boże stoi ponad każdym prawem pozytywnym i unieważnia wszelkie przepisy konstytucyj i ustaw, które zmuszałyby kogokolwiek do opuszczenia Kościoła katolickiego – jedynego ustanowionego przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Być może, zaryzykuję domniemanie, a upływ czasu je zweryfikuje, ten nieszczęsny wymóg stanie się kluczową przeszkodą w restauracji. Nie można zresztą wykluczyć, że wszyscy zainteresowani są zadowoleni z obecnego stanu rzeczy (monarchii w republice), kiedy ktoś inny sprawuje tzw. realną władzę, a potomstwo zmarłego władcy cieszy się splendorem, prestiżem, odzyskanym majątkiem i obowiązkami reprezentacyjnymi. Żelazna korona mogłaby okazać się zbyt wielkim ciężarem.
W odniesieniu do konstytucji decyzje Michała I, bronione przez pana Tomasza Goździka11, są przede wszystkim aktami niższego rzędu, które łamią prawa nabyte, nie zostały uzgodnione z udziałem członków Domu Hohenzollern-Sigmaringen i przy ich jednoznacznie wyrażonej zgodzie, nie zyskały także niezbędnej aprobaty parlamentu. Są jedynie wyrazem monarszego despotyzmu, zwykle kojarzonego z cywilizacjami Wschodu. Jeżeli nawet xiążęta, najbliżsi krewni władcy, nie są bezpieczni, czy zwykły poddany może być pewny, że zachowa własne prawa i wolność12?
Odrzucenie „przestarzałego” prawa salickiego należy postrzegać w kontekście ofensywy ideologii gender oraz obsesji powszechnej równości, które barwność i zróżnicowanie rodzaju ludzkiego zastępują czymś przypominającym błotnistą masę. Signum temporis. Każdy, kto zajmuje się kwestiami prawowitości władzy, bez problemu wskaże uzurpatorów, którzy w celu zyskania poklasku dla swoich roszczeń ogłaszali, że właśnie zmienili reguły sukcesji obowiązujące w ich dynastiach, a trony rzekomo przez nich zajmowane przypadną w kolejnych pokoleniach córkom lub wnuczkom – i że uczynili to w imię demokracji, równouprawnienia kobiet oraz zasad przyjętych w Unii Europejskiej. Jeszcze wcześniej, w warunkach monarchii zdemokratyzowanej, lecz wciąż cieszącej się legitymizmem pochodzenia, do pogrzebania jego zasad wystarczyło domniemanie, że brat króla, prawowity następca tronu, nie jest popularny wśród poddanych. Tymczasem od xiążąt, wolą Boga postawionych na najwyższych szczeblach hierarchii, należy wymagać więcej niż od zwykłych śmiertelników. Podważanie dyscypliny dynastycznej gangrenuje samą istotę monarchii. Poza tym degraduje wspólnotę narodową wystawioną na łup namiętności. Żałuję, że pan Goździk nie dostrzega w tym kontekście oczyszczającego, kontrrewolucyjnego potencjału gestu odmowy. Bez niego wszelkie deklaracje o arystokratyzmie ducha pozostają pustym sloganem.
Michał I odwoływał się do zasad Unii Europejskiej i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Spis tych praw nieustannie puchnie, a wszelkie ideologiczne wynalazki są „rozszerzane” i „pogłębiane”. Jej Królewska Wysokość podczas wizyty w Warszawie również dała się poznać jako entuzjastka równości – czyli niebytu. Być może mój polemista dożyje takich czasów, kiedy zaktualizowane ustawy sukcesyjne i inne dokumenty poświęcone tej tematyce będą musiały uwzględniać kilkadziesiąt „płci” i stany ducha sukcesorów, czujących się zarówno królem, jak i królową lub nawet kimś płci pozbawionym (inne konfiguracje dla uproszczenia pomijam). Czarny humor? Chciałbym mieć taką nadzieję.
Polemista sięga po argumenty, które mają mnie znokautować: cytaty z dzieła pana prof. Jacka Bartyzela13. Publikacja twórcy i przywódcy ruchu legitymistycznego rzekomo ma sprzyjać dowodzeniu, że zasada prawowitości jest właściwie czymś zależnym od zmieniających się okoliczności społecznych. Uważam, że w ten sposób młody monarchista wykorzystuje wydany w 2011 roku tytuł wbrew intencjom autora14. Pan profesor nigdy nie deprecjonował ruchów monarchistycznych, które nie dopracowały się rozbudowanej teologii politycznej. Zresztą żeby traktować poważnie zasadę prawowitości, nie trzeba żadnych wyjątkowych uzasadnień, skomplikowanych traktatów religijno-filozoficznych, jeśli punktem wyjścia są podstawowe cnoty: miłość i wierność. Wystarczy – cóż, będę uparty – rozumienie nauczania Kościoła Świętego, choćby takie, jakim wykazał się Mieszko I. Jeżeli nawrócenie narodu polskiego poprzedzi restaurację, król, który ma być, zostanie koronowany nie dlatego, że nasi rodacy będą znali na wyrywki tomizm i dzieła Ojców Kontrrewolucji, lecz dlatego, że wzbudzi we wspólnocie narodowej miłość i wierność – przywiązanie do siebie, swojej rodziny, nowej dynastii. Bez nawrócenia i związanych z nim cnót nasza praca po prostu nie wyda oczekiwanych owoców. Przynajmniej w doczesności.
Dlatego uważam za absurd choćby sugerowanie, że pan prof. Jacek Bartyzel mógłby w odniesieniu do jakiejś konkretnej zasady prawowitości, za którą akurat nie stoją tysiąclecia, przelana krew i ginąca w legendzie, precyzyjnie wyznaczona linia sukcesji, twierdzić, iż właśnie ten legitymizm możemy potraktować z przymrużeniem oka. Owszem, od czasu rewolucji protestanckiej legitymizmy również obumierają i tracą na znaczeniu – ale czasami też przyrastają jak słoje drzewa. Jednak tradycjonalista nie może pozwolić sobie na zajęcie stanowiska, że coś (mam na myśli przejawy Tradycji katolickiej i zróżnicowanych tradycyj narodowych oraz działania na ich rzecz) jest nowe lub niepozorne, ograniczone pod względem terytorialnym czy sięgające „zaledwie” XIX wieku, zatem zasługuje na lekceważenie. O raison d’être nie przesądza metryka. Trzeba badać i próbować ocalić choćby okruchy prawowitości, zwłaszcza że wśród tych monarchistów, którzy nie wypracowali i może nawet nie potrzebują wyrafinowanego przesłania ideowego, mogły przetrwać postawy niemal z czasów przedrewolucyjnych, gdy wierność panu przyrodzonemu nie wymagała uzasadnień. Gdyby szukać tego, co zakorzenione – w duszy, krajobrazie, kulturze, przeszłości – przewaga legitymistów nad innymi „rodzinami politycznymi” tkwi przecież w tym, że nasz sposób życia i styl myślenia jako jedyne są zgodne z tym, co prawdziwe.
Jeżeli natomiast pan Goździk kieruje się, konstruując hierarchię legitymizmów, wyłącznie zainteresowaniami naukowymi Odnowiciela legitymizmu w Polsce, ewoluującymi przecież przez dekady, dostrzegam w tym daleko idące nieporozumienie. Uczony nie może zajmować się wszystkim, jeśli jego badania i publikacje mają być wnikliwe i rzetelne. Dzieła pana profesora z pewnością nie wyczerpują zagadnienia i prawdopodobnie nie doczekamy się serii monograficznej o wszystkich odcieniach zasady prawowitości w Europie – ale są przecież dostępne dokonania naukowe wielu polskich historyków, gdzie wprawdzie słowa takie jak legitymizm, tradycjonalizm czy restauracja w ogóle się nie pojawiają, lecz właśnie ich prace pozwalają rozbudowywać argumentację na rzecz monarchii. Jeżeli kolejne pokolenia, również te, które przyjdą po panu Goździku, mają dzierżyć sztandar polskiego legitymizmu, już dziś musimy badać każdy aspekt Tradycji – przydatne informacje znajdując nawet u autorów od niej odległych.
Sięgając po termin monarchia mixta, polemista nie kryje, że używa go w innym sensie, niż czynią to naukowcy, historycy, badacze ustroju i myśli politycznej. Zaryzykuję zatem żart, że jeśli dowolnie żonglujemy pojęciami i nadajemy im jakieś nowe, prywatne znaczenia, to zamiast monarchia mixta równie dobrze można używać określeń typu „monarchia zmixowana” lub „zblendowana”. Pod względem merytorycznym – tj. nieuniknionych nieporozumień – efekt będzie identyczny. Te dwa słowa naprawdę nie są formułą, która może utracić pierwotne znaczenie i nagle pogodzić monarchistów o wręcz biegunowo odległych koncepcjach ustrojowych. Jeżeli np. lider „demokratycznych monarchistów” twierdzi, że monarchia nie może być katolicka, gdyż w krajach azjatyckich monarchiści zwykle nie są katolikami, to niewątpliwie tego nie da się pogodzić z legitymizmem, bez względu na to, czy jednoczyć się będziemy wokół słów monarchia mixta, czy może hokus-pokus.
Podczas lektury poświęconych tej kwestii akapitów skojarzyła mi się inna śmiesznostka: po 1989 roku okazało się, że w naszym kraju na czele partyj o charakterze monarchistycznym jakimś cudem mogą stać „regenci”. Posługujący się tym tytułem twierdzili, że słowo regent zyskało nowe znaczenie, a szefowie stronnictw, dumnie noszący to miano, mogą nawet nadawać tytuły szlacheckie. Być może pan Goździk już ostatecznie uzna, że jestem stary, nudny i pozbawiony młodzieńczej fantazji, ale raz jeszcze apeluję – do wszystkich, którzy to czytają – traktujmy poważnie idee monarchistyczne i siebie nawzajem.
Walki o hegemonię kulturową nie można toczyć, zaczynając od kompromisów i łagodzenia przesłania ideowego. Jeżeli dobrze się domyślam (bo czasami trudno zrozumieć zastrzeżenia pana Goździka i to, co ostatecznie ma z nich wynikać), mój adwersarz oczekuje od Organizacji Monarchistów Polskich czegoś, co nazwałbym roboczo „uproszczeniem przekazu”. Oczywiście, można przygotować dla masowego odbiorcy opracowanie na kształt katechizmu z prostymi pytaniami i odpowiedziami. Jednak nie możemy nieustannie dokonywać swoistej autocenzury, zastanawiając się nie nad sensem naszych wystąpień, tylko nad tym, czy wszyscy nas zrozumieją – i czy w końcu zechcą potraktować poważnie. Nie, to my musimy naszych potencjalnych odbiorców potraktować poważnie, bez schlebiania pospolitym gustom i stawiając, zwłaszcza młodzieży, wysokie wymagania. Jej myśli musimy kierować w górę, także ku świętości. Dziś, w obliczu nieograniczonego dostępu do internetu i nacisku kładzionego w procesie edukacyjnym na poznawanie języków obcych, wszelkie wątpliwości można szybko wyjaśnić, a informacje – weryfikować. Jeżeli ktoś się zniechęca i nie odczuwa naturalnej ciekawości, napotykając np. nieznane określenia, kontrrewolucjonisty, człowieka gotowego do działań twórczych, z niego raczej nie będzie15. Wielojęzyczna literatura o różnych aspektach monarchii i monarchizmu – zarówno w kontekście historycznym, jak i współczesnym – jest przebogata. Trzeba tylko chcieć po nią sięgnąć.
Monarcha nie jest nadczłowiekiem, lecz łaska Boża – dar Ducha Świętego – musi zaszczepić w nim coś nadludzkiego, co wynosi go ponad całą poddaną mu społeczność. Jako jedyny wywyższony byt polityczny ucieleśnia państwo oraz jego hierarchię społeczną, naturalne nierówności i wolność, które chroni. Równocześnie – w monarchii tradycyjnej zachowującej jedność legitymizmu pochodzenia i legitymizmu celu – jest obrońcą Kościoła i strażnikiem relikwij. Władcy nie wolno ulegać pokusie uzasadniania i usprawiedliwiania własnego bytu. Uwzględniając tę prawdę, ostatecznie mamy więc wybór między monarchią tradycyjną a parodią lub, w nieco korzystniejszym wariancie, powidokiem monarchii, gdzie król może zajmować się wszystkim poza rządzeniem. Co zostaje po odrzuceniu prawowitości? Korzyści z turystyki i sprzedaży pamiątek? Nadzieja, że król ustanowi niskie podatki? Nieco mniejszy chaos w państwie i dyskretny urok burżuazji? Żona króla jako ikona mody? Gdy perspektywa monarchistów nie sięga poza doczesność, prawdopodobnie prościej byłoby wprowadzić tzw. cesarską prezydenturę, podobną do modelu znanego ze Stanów Zjednoczonych, i cieszyć się, że mamy „prawie monarchię”.
Jeżeli bowiem z pola zainteresowań kontrrewolucjonistów usuwa się kwestię prawowitości, działanie na rzecz restauracji staje się bezprzedmiotowe. Kiedy prawowitość władzy traci znaczenie, „zwierzchnikiem” pod dowolnym mianem może być każdy, kto stanie na czele politycznego gangu i skutecznie zastraszy resztę społeczności, która za jakiś czas sama zacznie dorabiać uzasadnienia dla swojego stanu zastraszenia16.
Najtrudniej przewidzieć przyszłość, ale chyba można zaryzykować przypuszczenie, że wraz z całą Europą jesteśmy na krawędzi przepaści, która może pochłonąć wszelkie nadzieje na restaurację. Kierując się zatem zasadą najpierw być, a później – jak być, prośmy, aby Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski powstrzymała putinowską agresję i zniweczyła dążenia nowego Juliana Apostaty, niszczyciela katolickich świątyń. Zapraszam pana Tomasza Goździka i wszystkich czytelników tego artykułu do modlitwy:
Modlitwa o Boży pokój
Najświętszy Boże, za wstawiennictwem świętych patronów Polski, prosimy Cię uniżenie o prawdziwy pokój, którego świat nie może nam dać.
Prosimy Cię o pokój Najświętszego Serca Pana Jezusa, o pokój czystego serca,
o pokój wiary prawdziwej i dobrych uczynków,
prosimy Cię o pokój Niepokalanej Królowej Pokoju,
prosimy Cię o pokój Fatimskiego Anioła Pokoju
— o pokój Chrystusowy w Królestwie Chrystusa. Amen.
zdjęcia: Łukasz Szymański
1 Utwór opublikowany w 1996 r. na płycie Undisputed Attitude.
2 Zmiennicy, odc. Krzyk ciszy, reż. Stanisław Bareja, 1987 r.
3 Do dziś pamiętam słowa pana prof. Jacka Bartyzela, które usłyszałem od niego podczas spaceru po wrocławskim Rynku w roku 2010, że kandydatom zgłaszającym się do Organizacji poprzeczkę należy stawiać wysoko.
4 To tylko ludzie. Są beznadziejni. Jak my wszyscy – Taylor Tomlinson, cyt. za: Emilia Dłużewska, Pluszowe tabu, „Gazeta Wyborcza”, 11–12 maja 2024 r., str. 15.
5 Wiersz prezentowany na wystawie Impresje. Młodzi o sztuce dawnej w Muzeum Narodowym we Wrocławiu (19 marca – 19 maja 2024 r.).
6 Do dziś np. nie jest jasne, czy Karol Wielki umiał pisać. O wielu innych postaciach z panteonu sławy można powiedzieć, że dowiodły przewagi edukacji domowej nad konwencjonalnym szkolnictwem. A o tym, kto się w tym panteonie znajdzie, przesądza najważniejszy, lecz niematerialny czynnik – szczęście.
7 Problem badawczy, który prawdopodobnie nie doczeka się uwagi historyków: czy autorzy ulotek i innych wystąpień, w których arcyxięcia nazywano królem, dochowali mu wierności – również wtedy, gdy już było pewne, że do koronacji Stefana II nie dojdzie?
8 Por. W przypadku, gdyby Rumunia znów stała się królestwem, a na jego czele miałby zasiąść prawowity król, byłaby to właśnie księżniczka Małgorzata, o ile zniesione było by prawo salickie. Prawo to mówi o tym, że nie ma możliwości dziedziczenia tronu przez kobiety. Dlatego właśnie należało by je natychmiast znieść. (…) Warto jednak przypomnieć, że dotychczasowe prawo sukcesji w Rumunii nie przewidywało możliwości dziedziczenia tronu przez kobiety. Dlatego jeśli kiedykolwiek stałoby się to możliwe i Rumunia znów stałaby się królestwem, to najpierw należałoby rozprawić się z tym prawem sukcesji tronu. Cyt. za: Patrycja, Małgorzata Hohenzollern-Sigmaringen, 31 lipca 2019. Zachowałem pisownię oryginału. Zwracam uwagę na wręcz wzorcową prostotę przekazu – do której, jak zrozumiałem, pan Goździk zachęcał w swoim artykule. W tym miejscu pozwolę sobie jeszcze na komentarz, że właśnie temu władcy, który powrócił do ojczyzny po dekadach komunistycznego terroru, powinno najbardziej zależeć na ścisłym przestrzeganiu praw królestwa, aby podkreślić ciągłość jego panowania. Mógł w tym zakresie wziąć przykład z Ludwika XVIII i jego dziewiętnastu lat panowania na emigracji. Owszem, król Rumunii zaznaczał, że nie uznaje wymuszonego przez komunistów aktu abdykacji, lecz jego działania pozostawały w sprzeczności z tą deklaracją. Ciekawe, dodam na marginesie, czy w 1947 roku Michał I również był takim apostołem równouprawnienia, jakim poznaliśmy go w XXI wieku.
9 Pan Goździk twierdzi, że już w 2007 poświęciliśmy miejsce casusowi króla Rumunii – na Portalu Legitymistycznym, który inaugurację miał w grudniu 2009 roku.
10 Dotyczy to także przypadku zrzeczenia się tronu przez xięcia znajdującego się w linii sukcesji.
11 Jeżeli wola króla Michała I znosiła ograniczenia precyzyjnie zapisane w prawie królestwa, monarcha mógł równie dobrze przekazać tron w Bukareszcie „Elżbiecie II” lub dowolnej osobie z kręgu krewnych i powinowatych. Inaczej zresztą niż brakiem powagi nie można określić dalszych zmian w nielegalnej „linii sukcesji”, wprowadzanych po 2007 roku. Poza tym warto dostrzec absurd udawania, że nie ma się krewnych w Sigmaringen, a także uroczystego ogłaszania zerwania więzi rodzinnych i powoływania „nowej” dynastii. Zdaje się, że król nie cenił zanadto geniuszu przodków…
12 Zanim pan Tomasz Goździk stanie się ikoną polskiego monarchizmu, zarówno jemu, jak i innym młodym rojalistom dedykuję myśl, aby rozważali kwestie ustrojowe, patrząc na nie z punktu widzenia ostatniego z poddanych, a nie z perspektywy mieszkańców Wawelu. Dzięki temu unikną wielu błędów i rozczarowań. Trzeba wypatrywać nadejścia Ludwika Świętego, lecz pamiętać o Henryku VIII.
13 Fetujących pana profesora jest wielu, lecz tych, którzy chcą wcielać w życie idee wyłożone w jego publikacjach, jest znacznie mniej. I to jest nasza narodowa tragedia.
14 Jacek Bartyzel, Legitymizm. Historia i teraźniejszość, Virtus Nobilitat, Wrocław 2011.
15 Nie zapominajmy o niezbędnej w procesie kształcenia i dojrzewania pokorze, świadomości własnych ograniczeń.
16 Jeszcze dziś, w roku 2024, można w polskich mediach rzekomo narodowych zetknąć się z kuriozalną opinią, że Józef Stalin właściwie nie był taki zły, za to straszna – jeśli mowa o rzeczywistości pod sowiecką okupacją – okazała się dopiero „bermanowszczyzna”. Z kolei „czysto słowiańsko-aryjscy” komuniści byli wręcz wzorcowymi patriotami, warto się na nich wzorować i aż szkoda, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza nie włada nadal naszą umęczoną Ojczyzną. Taka Aryan Pride na miarę możliwości pogrobowców Polski Ludowej.