Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Heroizm pesymistów, nadzieja epigonów
(…) podróżowałem z monarchią legalną, mieszczącą się w moim tobołku, podczas gdy monarchia rzeczywista rozkładała swoje świecidełka w Tuilleriach.
Franciszek René de Chateaubriand
Luminarze (po)nowoczesnego świata nieustannie oskarżają konserwatystów (a w każdym razie tych spośród nich, którzy nigdy nie poszli na żaden kompromis z demokracją i liberalizmem) o nadmierny i nieuzasadniony pesymizm. Nie przepuszczają żadnej okazji, by wypomnieć im czarnowidztwo i irytujące wieczne niezadowolenie. Jeśli konserwatywni malkontenci ośmielą się wykrztusić krytykę któregoś z aspektów istniejącej rzeczywistości społecznej, kulturowej czy politycznej, natychmiast podniesie się krzyk, że nic tylko narzekają i zrzędzą, że umieją jedynie krytykować współczesny świat, ale sami nie próbują mu czegokolwiek dać od siebie. Dobrze-myślącym nie mieści się w głowach, że można nie doceniać wiekopomnych zdobyczy nowoczesnej cywilizacji, toteż nierzadko imputują zachowawcom zaburzenia psychiczne (kompleksy, lęki, depresje…) lub sugerują, iż ci w ogóle nie umieją cieszyć się życiem. Krótko mówiąc, konsekwentny konserwatyzm uchodzi dziś za dewiację (w sensie i naukowym, i kolokwialnym tego słowa). To przekonanie ma źródło w dwóch ściśle ze sobą związanych założeniach: a) każda zmiana w historii jest automatycznie zmianą na lepsze, zatem im częstsze i większe zmiany, tym lepszy staje się świat; oraz — co za tym idzie — b)obecnie świat podąża w najlepszym z możliwych kierunków. Jak widać, założenia te stanowią fundamenty ideologii postępu, która w ostatnich epokach radośnie, z nadzieją patrząc w przyszłość, prowadziła ludzi od gilotyn, przez łagry i kacety aż do klinik aborcyjnych. Oczywiście te drobne potknięcia, praktycznie bez znaczenia, nie zmąciły jej dobrego samopoczucia. To może jej zepsuć wyłącznie czyjś złośliwy pesymizm.
Czy konserwatyzm łączy się z pesymizmem w sposób automatyczny? Cóż, niewątpliwie zachowawcy niewiele mają dziś powodów do radości. Rewolucja zwyciężyła na wszystkich frontach, panuje nad światem niepodzielnie. Szczątki rzeczywistości przedrewolucyjnej przetrwały wyłącznie w muzealnych gablotach. Kontrrewolucja musiała zejść do katakumb, a jej niedobitkom poskąpiono nawet chwalebnej śmierci w walce ze złem — losu Wandejczyków i Cristeros. Zamiast dorżnąć ich raz a dobrze, siły rewolucji poddają ich znacznie wymyślniejszej karze. Łatwo pozbawić człowieka wolności, własności lub życia, lecz jeśli chce się go naprawdę ukarać, należy go dotkliwie upokorzyć, dać mu głęboko odczuć jego własną żałosną bezsilność. Dlatego właśnie triumfująca rewolucja w jej aktualnej postaci nie prześladuje kontrrewolucjonistów fizycznie. Postępuje z nimi o wiele gorzej: toleruje ich, tzn. z łaski pozwala istnieć, okazując im w pełni swą pogardę, a przecież nic tak nie poniża jak lekceważenie ze strony zwycięskiego przeciwnika. Jednak nawet przyzwolenie na wegetację w konserwatywnym rezerwacie zostało zachowawcom udzielone warunkowo. W zamian bowiem nie wolno im aspirować do bycia czymkolwiek więcej niż galeria osobliwości. Albo zgodzą się pozostać marginesem, albo odbierze im się nawet katakumby — ostatnie schronienia przed „zionącym tolerancją” nowoczesnym światem. Konserwatyści muszą więc żyć ze świadomością, że pozostają wrogami w „społeczeństwie bez wrogów”.
Radykalni myśliciele konserwatywni XX wieku doskonale zdawali sobie sprawę ze zwycięstwa rewolucji, a zarazem brzydzili się myślą o jakimkolwiek kompromisie z wyklutym w jej tyglu (nie)porządkiem społeczno-politycznym. Ta duchowa rozterka, głęboko pesymistyczna, prowadziła ich do przyjmowania nietypowych dotąd dla obozu zachowawczego postaw. Niektórzy, na czele z prof. Karolem Schmittem, poświęcili się przygotowaniu filozoficznego i prawno-politycznego gruntu pod decyzjonistyczną dyktaturę, która weźmie rozwydrzone społeczeństwo pod but, żelazną ręką stłamsi demoliberalny chaos i przywróci względny porządek; polityczny kolor dyktatora ani jego ideowa proweniencja nie miały znaczenia — chodziło o odtworzenie zewnętrznych pozorów jakiegokolwiek ładu, skoro rewolucyjne zniszczenia na trwałe uniemożliwiły powrót do ładu prawdziwego, sprzed rewolucji. Inni, zamiast wyglądać nadejścia zbrojnego pogromcy nowoczesności, sami postanawiali rzucić jej wyzwanie. Nie uciekali przed porewolucyjnym społeczeństwem, lecz aktywnie uczestniczyli w jego życiu, nieustannie je podkopując i na wszelkie sposoby pracując nad jego obaleniem; ci partyzanci idei stawali się konserwatystami rewolucyjnymi — żołnierzami politycznymi spod znaku Ernesta Jüngera. Najczęściej jednak radykalni konserwatyści uznawali walkę z rewolucją za nieodwracalnie przegraną — przynajmniej na razie. W nowoczesnym świecie wybierali wygnanie — udawali się na emigrację wewnętrzną, by przeczekać tam ekscesy zwycięskiego wroga, by tam przechować dziedzictwo przeszłości do momentu, kiedy współczesny Babilon zawali się sam, strawiony własnym szaleństwem. Wycofywali się do swych pracowni, w ciszę bibliotek i prywatnych eremów, których mury tłumiły zgiełk nowoczesności. Na zwiastuny nowego świata, które zdołały się wśliznąć do ich samotni, reagowali alergicznie: Adam Henryk Müller demonstracyjnie nie nosił ubrań z materiałów wyprodukowanych w nowoczesnych fabrykach, Russell Kirk nie tolerował komputerów i telewizji, a samochody nazywał „mechanicznymi jakobinami”. Najdobitniej dał wyraz tej postawie wspomniany już Ernst Jünger, kreśląc postać anarchy, ze spokojem i gorzką satysfakcją obserwującego z wyżyn swej samotności, jak gnije i rozpada się ustanowiony przez rewolucję pseudoporządek1. To, że 'cywilizacje są śmiertelne' jest największą pociechą dla tego, kto żyje w dzisiejszych czasach. — powiada Mikołaj Gómez Dávila…
No właśnie — pociechą. Paradoksalnie, skrajny pesymizm prowadzi konserwatystów przez pustynię nowoczesności do źródła duchowego pokrzepienia. Skoro współczesny świat gnije, prędzej czy później zgnije na próchno, które wiatr dziejów zdmuchnie lekko z powierzchni ziemi. Rewolucja pożre swe ostanie dzieci i umrze, pozostawiając po sobie spaloną, pokrytą zgliszczami ziemię. A tę trzeba będzie zasiedlić i uprawiać. Tak oto w sercu konserwatysty spoglądającego na współczesną Europę, której ciało stygnie, a niedługo ostygnie (jak wyraził się Jan Donoso Cortes)2, dzięki pesymizmowi odżywa nadzieja, pogrzebana pod ruinami katedr i rycerskich zamków.
W obiegowej opinii pesymizm przejawia się pełną rezygnacji, fatalistyczną biernością wobec triumfującego zła (bo przecież i tak nie uda się go pokonać) i/lub apatią, utratą chęci życia i wiary w jego sens. Z tym stereotypowym poglądem polemizował m.in. włoski filozof-pesymista Pagani. Jak twierdził, pesymizm wyrasta z rozczarowania stanem świata empirycznego, nazwanego przezeń po prostu „życiem” (vita). Wola przeciwstawienia się empirycznej rzeczywistości (volonta d'antivita) nie może prowadzić do marazmu. Pesymista nie marzy o tym, by odejść z tego podłego świata, przeciwnie — pragnie żyć jak najdłużej i jak najczynniej, by móc wykonać możliwie największą „pracę przeciw życiu” (lavoro antivitale). Niczemu innemu, niż takiej pracy oddaje się asceta czy filozof3.
Na czym więc polega misja konserwatystów XXI wieku — eremitów świata wielkich miast? Ich zadaniem jest strzec świętego ognia Tradycji, chronić i porządkować dziedzictwo przeszłości. Kiedyś skończy się świat demoliberalizmu, postmodernizmu, prawoczłowieczyzmu i wszelkich innych upiornych -izmów. A skończy się „nie hukiem, lecz skomleniem”, jak napisał wielki poeta-reakcjonista T.S. Eliot. Gdy to już nastąpi, strażnicy Tradycji — niczym irlandzcy mnisi w zamęcie ciemnych wieków — powrócą z wygnania, by nieść światło Prawdy ludom pogrążonym w aksjologicznej pustce i anomii.
1 Adam Wielomski, Aksjologiczne fundamenty dyktatury u Carla Schmitta, [w:] „Pro Fide, Rege et Lege” nr 2-3(52)/2005, s. 8-14; tenże Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu, Kraków 2003, s. 226-227; tenże Pojęcia rzeczywistości i nierzeczywistości w radykalnej myśli konserwatywnej, [w:] Stefan Stępień (red.) Konserwatyzm. Historia i współczesność, Lublin 2003, s. 97-111; Marek Cichocki Wieczna gra możliwości — rzecz o politycznym romantyzmie niemieckim, [w:] tenże Ciągłość i zmiana. Czy konserwatyzm może nie być rewolucyjny?, Warszawa 1999, s. 31; Russell Kirk Przyszłość konserwatyzmu, Warszawa 2005, s. 301.
2 Jacek Bartyzel, Radość pesymizmu, [w:] tenże „Umierać, ale powoli!” O monarchistycznej i katolickiej kontrrewolucji w krajach romańskich 1815-2000, Kraków 2006, s. 361.
3 Marian Zdziechowski, Pesymizm jako siła twórcza, [w:] tenże W obliczu końca Warszawa-Ząbki 1999, s. 217-221.