Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Jestem Charlie, jestem Dieudonné M’bala M’bala

Jestem Charlie, jestem Dieudonné M’bala M’bala

Tomasz Gabiś

Mające formę egzekucji zamordowanie 7 stycznia 2014 r. redaktorów i rysowników francuskiego satyrycznego tygodnika „Charlie Hebdo” wywołało, co zrozumiałe, ogromną ilość komentarzy i artykułów prasowych. I jak to zwykle bywa, natychmiast, zanim jeszcze zwłoki ofiar zamachu ostygły, wszystkie możliwe obozy polityczno-ideologiczne zaczęły je wykorzystywać dla swoich celów, interpretując ten ohydny mord zgodnie ze swoimi interesami politycznymi i symbolicznymi. Nie ma w tym niczego dziwnego, dziwne byłoby raczej, gdyby nie wykorzystano tak znakomitej okazji umocnienia i utwierdzenia własnych światopoglądów politycznych. Czyli business as usual.

Jednocześnie tego typu polityczne wydarzenie, eksces przemocy, krwi i śmierci, będące rodzajem schmittiańskiego Ernstfall, odsłania, niczym nagłe cięcie, ukryte na co dzień pod grubą warstwą werbalnej otuliny ideologiczne aporie obecnego systemu politycznego. I jest to płynący z niego, poznawczy zysk – niezależnie od smutku, jaki zawsze wywołuje wiadomość o nagłej, tragicznej śmierci niewinnych ludzi, nawet jeśli nie łączy nas z nimi żadna bliższa, emocjonalna więź.

Uważa się, że zbrodni dokonali religijni fanatycy (na domniemanych zabójcach wyrok śmierci wykonał antyterrorystyczny pluton egzekucyjny) wierzący w absolutne prawdy i absolutne wartości, w których imię są gotowi zabijać tych, którzy z nich szydzą. A zamordowani? Dlaczego nie zrezygnowali z publikowania szyderczych karykatur, wszak otrzymywali wcześniej ostrzeżenia i pogróżki, byli już obiektem ataków (podpalono siedzibę redakcji) i wiedzieli o istnieniu fanatyków gotowych zabijać takich „bluźnierców” jak oni? Skąd czerpali duchową siłę, by niezłomnie trwać przy swoich przekonaniach?

Konserwatywni krytycy tygodnika twierdzili już wcześniej i twierdzą dziś, że jego redaktorzy i rysownicy wyznają antywartości. Jednakże (anty)wartości są pewną odmianą wartości. Zatem pierwsza możliwość to taka, że byli gotowi zaryzykować zdrowie i życie, ponieważ żarliwie wierzyli w (anty)wartości, ba, być może nawet traktowali je jako (anty)wartości absolutne. Druga możliwość to taka, że wierzyli żarliwie, iż nie ma żadnych absolutnych wartości i prawd; innymi słowy żywili absolutną wiarę w nieistnienie wartości i prawd. Byliby zatem „nihilistycznymi” fundamentalistami, ceniącymi swoje wierzenia i przekonania wyżej niż własne bezpieczeństwo, zdrowie i życie. I wreszcie trzecia, najbardziej prawdopodobna możliwość, którą podpowiada nam Max Stirner:

    Człowieka bowiem jako „najwyższą istotę” czci się niczym Boga, który na tej szczególnej płaszczyźnie religijnej żąda od Nas bojaźni i najgłębszego szacunku jako „najwyższa istota”; a zarówno jeden, jak i drugi Nam imponuje. Właściwa bojaźń boża już dawno doznała wstrząsu, i mniej lub bardziej świadomy „ateizm” widoczny w upowszechnionej „laickości” mimowolnie nadaje ton. Jednak co Bogu odebrano, przypisano Człowiekowi, a potęga ludzkości rosła w takim samym stopniu, w jakim pobożność traciła na znaczeniu: dziś Bogiem stał się „Człowiek”, a bojaźń człowiecza zajęła miejsce dawnej bojaźni bożej. Ponieważ jednak Człowiek przedstawia jedynie inny rodzaj wyższej istoty, to faktycznie uległa ona tylko metamorfozie, a bojaźń człowiecza stanowi wyłącznie zmienioną formę bojaźni bożej. Nasi ateiści to pobożni ludzie. (…) Bóg był Panem, teraz Panem jest Człowiek; Bóg był pośrednikiem, teraz jest nim Człowiek; Bóg był Duchem, teraz jest nim Człowiek (Max Stirner, Jedyny i jego własność, przeł. Joanna i Adam Gajlewiczowie, Warszawa 1995, s. 216).

Gdyby charakterystykę podaną przez Stirnera odnieść do redaktorów i rysowników paryskiego tygodnika, to powiedzielibyśmy, że cechuje ich fanatyczna wiara w Człowieka jako najwyższego Ducha, że są to ludzie wielce pobożni, napełnieni bojaźnią człowieczą. Atakują i wyśmiewają świętości innych religii, a zarazem za fundament swojej własnej działalności przyjmują religię człowieczą i – jak można przypuszczać – szydzenie z niej budziłoby w nich najwyższe oburzenie.

W osobach zamordowanych mielibyśmy zatem do czynienia z ludźmi, którzy nie lękali się śmierci z ręki wierzących w absolutne wartości, ponieważ wyżej niż życie cenili własne absolutne wartości i zdecydowani byli je głosić bez względu na wszystko. W tym sensie są bohaterami, odważnymi męczennikami za wiarę w Człowieka, oddali życie za wolność głoszenia tej wiary. Wolność, której nikomu nie wolno odbierać, nawet jeśli ich religia człowiecza i jej konkretne przejawy na łamach pisma są nam głęboko obce, a nawet wstrętne. Wszak probierzem wolności wypowiedzi, jest to właśnie – powtórzmy myśl Johna Stuarta Milla – czy mogą się nią cieszyć ludzie głoszący najbardziej odrażające poglądy.

Zamordowany redaktor naczelny pisma Stéphane Charbonnier powiedział kiedyś w jednym z wywiadów „Nie boję się represji. Wolę umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach”[*]. Za niezłomną wierność poglądom, za heroiczną postawę redaktorom i rysownikom „Charlie Hebdo” należy się nasz podziw i szacunek. Cześć ich pamięci! Jestem Charlie.

O ile jednak paryski tygodnik mógł korzystać w pełni z wolności, jakie gwarantuje mu system demokratyczno-liberalny, to nie mogli tego czynić inni Francuzi, np. Brigitte Bardot czy Roger Garaudy. Francja należy bowiem do krajów od lat coraz bardziej ograniczających wolność wypowiedzi (w całej Europie od kilku dziesięcioleci zakres wolności wypowiedzi stale się zmniejsza). Wydaje się, że tylekroć przywoływany bon mot Róży Luksemburżanki – „wolność wypowiedzi jest wolnością dla inaczej myślących” – należałoby dziś przeformułować na „wolność wypowiedzi jest wolnością dla jednakowo myślących”.

W tej samej Francji, w której ukazuje się tygodnik „Charlie Hebdo”, po zamachu ustanowiony symbolem wolności wypowiedzi (już wcześniej po podpaleniu redakcji w 2011 r. ówczesny premier François Fillon w specjalnym komunikacie potępił je jako „atak na wolność wypowiedzi”), żyje i działa artysta kabaretowy, komik i satyryk Dieudonné M’bala M’bala (syn Bretonki i Kameruńczyka). Jego występy, skecze i żarty wolno każdemu oceniać jako prymitywne, prostackie, a co najgorsze, mało śmieszne, czyli tak samo, jak każdemu wolno oceniać rysunki publikowane w „Charlie Hebdo”. Tymczasem Dieudonné M’bala M’bala za swoje wypowiedzi, żarty i „gestozbrodnie” atakowany był przez państwową telewizję, wielokrotnie stawiany przed sądem i skazywany na grzywny, nasyłano nań „zadaniowe” kontrole skarbowe, w różnych miastach zakazywano mu występów, a ostatnio za niesmaczny żart nawet aresztowano. Jestem Dieudonné M’bala M’bala.

Jakoś nie słychać, aby ktoś deklarował patetycznie, że wprawdzie nienawidzi jego poglądów, ale gotów jest umrzeć, aby tylko wolno mu było je głosić. Nasuwa się podejrzenie, że politycy i dziennikarze wygłaszający peany na cześć wolności wypowiedzi, mają na myśli wyłącznie wolność dla siebie i swoich kolegów. Ponieważ jednak wolność wypowiedzi jest albo niepodzielna, albo jej nie ma, ten, kto nie chce mówić o Dieudonné M’bali M’bali, powinien także milczeć o Charlie, i na odwrót, kto nie chce mówić o Charlie, powinien także milczeć o Dieudonné M’bali M’bali.

O czym świadczy fakt, że „Charlie Hebdo” może wyśmiewać rzeczy dla innych święte, szydzić z ich prawd i wiar, a Dieudonné M’bala M’bala nie? Dlaczego „Charlie Hebdo” może prowokować do woli, Dieudonné M’bala M’bala ma zostać zaś – jak zapowiedział minister spraw wewnętrznych – za pomocą wszystkich dostępnych środków prawnych wyeliminowany z życia publicznego? Jak to możliwe, żeby minister spraw wewnętrznych solidaryzował się z „Charlie Hebdo” i respektował jego prawo do prowokowania i obrażania, a jednocześnie potępiał Dieudonné M’balę M’balę za to, że – cytuję dosłownie – „nie respektuje on żadnych granic”? Minister policji zezwala, która transgresja jest dozwolona, a która zakazana?!

Obserwujemy zjawisko znane doskonale nie od dziś – dramatyczne rozdarcie pomiędzy ideałem a rzeczywistością, teorią a praktyką, słowem a czynem. Podobnie jak istniał przepastny rozziew pomiędzy socjalizmem a realnym socjalizmem, tak istnieje rozziew pomiędzy liberalną demokracją a realną liberalną demokracją. Rzecz prosta – im bardziej utopijny jest ten ideał, tym rozziew głębszy. Liberalna demokracja spoczywa na takich zasadach jak swoboda dyskusji, wolność przekonań, wolność słowa, wolność wypowiedzi i ekspresji, tolerancja, pluralizm poglądów i światopoglądów, swoboda relatywizowania absolutów i podawania wszystkiego w wątpliwość, neutralność światopoglądowa państwa itd. W wielkim demokratyczno-liberalnym Hyde Parku każdy może swobodnie głosić wiarę w Boga (bogów) lub niewiarę w Boga (bogów), może przekonywać, że ziemia jest płaska, okrągła lub spoczywa na wielkim żółwiu. Każdemu wolno posiadać i głosić własny obraz świata i własną wersję historii, wolno obrażać, bluźnić, łamać tabu innych, szydzić ze świętości itd. Nikt tu nie dekretuje dogmatów, nie narzuca urzędowej prawdy, nie ustanawia oficjalnej doktryny ideologicznej (religijnej).

Jednak ponieważ system liberalno-demokratyczny nie ma żadnej własnej „Prawdy”, w jego sercu zieje pustka. Dlatego, wbrew swoim założeniom, musi ją wypełnić jakąś ideologiczną (religijną) treścią, żeby nie zapaść się w sobie. Bez wewnętrznej substancji ideologicznej (religijnej) żaden państwowo-polityczny system nie może przetrwać; każdy system ma ideologiczną (religijną) legitymizację, każdy jest de facto ideokracją (teokracją), której najgłębszą podstawę stanowią pewne prawdy absolutne. Każde państwo jest faktycznie państwem wyznaniowym, choćby z całych sił się tego wypierało.

Jak pokazuje przykład francusko-kameruńskiego artysty, Tomasz Hobbes patronuje także współczesnemu (realnemu) państwu demokratyczno-liberalnemu: „Do upoważnień więc tego, kto ma moc suwerenną, należy być sędzią lub ustanawiać wszystkich sędziów, którzy będą rozstrzygali o poglądach i doktrynach” (Lewiatan, rozdział XVIII).

Dieudonné M’bala M’bala chciałby bardzo występować przed licznie zgromadzoną publicznością, ale to suweren rozstrzyga, „w jakich sytuacjach, jak dalece i co do czego należy ludziom pozwalać, by przemawiali do dużych gromad ludu” (Tomasz Hobbes, Lewiatan, rozdz. XVIII). Swobodna dyskusja wszystkich ze wszystkimi o wszystkim przecięta zostaje mieczem suwerennej władzy. Nagle, na krótko, w chwili podejmowania decyzji o prawdzie i fałszu, stojący na straży dogmatów religii człowieczej suweren odsłania swoje srogie oblicze.

W poprzednim systemie, jak dowodził Stirner, Bóg był Panem, w obecnym jest nim Człowiek. Religia człowiecza jest dziś religią panującą i jak każda religia ma swoich kapłanów i swoje dogmaty – dotyczące człowieka, historii, społeczeństwa. Naczelnym jest dogmat równości wszystkich ludzi, płci, narodów i ras. Dysponuje także wizją (utopijnej) przyszłości: wszelkie formy nienawiści zanikną, wszystkie ludy Ziemi harmonijnie współegzystować będą w powszechnym braterstwie. „Charlie Hebdo” jest jedną z wielu parafialnych gazetek Kościoła człowieczego pozostającego w sojuszu z władzą państwową (współczesna wersja sojuszu Tronu i Ołtarza), Dieudonné M’bala M’bala szydzi natomiast z tego, co jego wyznawcy, a więc także redaktorzy i rysownicy „Charlie Hebdo”, uważają za święte, kwestionuje dogmaty religii człowieczej, narusza jej tabu, doprowadzając do furii człowieczych fundamentalistów i integrystów, takich jak wspomniany wyżej francuski minister spraw wewnętrznych.

Wprawdzie nienawidzą oni jego poglądów, zatem – by pozostać w zgodzie z własnymi ideałami – powinni być gotowi „umrzeć”, żeby mógł je głosić, tymczasem chcą go zabić, ponieważ jest „bluźniercą”. Oczywiście nie zamierzają go unicestwić fizycznie, ale zabić jako artystę, twórcę, satyryka. W tym sensie ów minister spraw wewnętrznych, posłowie, którzy uchwalają ustawy pozwalające karać za słowa i gesty, dziennikarze i politycy wzywający do zabicia go jako satyryka i komika, reprezentują podobny sposób myślenia co zabójcy redaktorów i rysowników „Charlie Hebdo”. Różnią ich – przyznajemy, różnica to kolosalna! – metody, ale cel mają taki sam: zamknąć usta „bluźniercom”.

Po zbrodni w Paryżu suweren zaczął bardzo głośno opowiadać się za oficjalnie obowiązującą zasadą „wolności wypowiedzi”, którą wszak realnie ogranicza wówczas, jeśli – tak jak w przypadku Dieudonné M’bali M’bali – zagraża dogmatom panującej religii Człowieka, a więc, w konsekwencji, jego władzy. Czy poddani, a przynajmniej ich znacząca część, poczują, iż rozziew pomiędzy ideałami wolności, które głosi suweren, a rzeczywistością jest nie do zniesienia i zażądają, aby ideał został zrealizowany tak, aby obok siebie współżyć mogli na równych prawach, czczący różnych bogów redaktorzy „Charlie Hebdo” i Dieudonné M’bala M’bala? Czy taki religijno-polityczny politeizm jest możliwy, czy też jest utopią? A może po „śmierci Boga” nadchodzi czas „śmierci Człowieka”, a wraz z nim upadek obecnie panującej religii człowieczej? Czy po jej upadku nastąpi całkowita religijna anarchia, czy też jakaś inna religia zdobędzie przewagę i uzyska dominację? W końcu, jak mówi Humpty Dumpty: „The question is which is to be master – that’s all”. Jak zawsze rozstrzygnie stosunek sił.

Dzisiaj możemy jedynie żądać niemożliwego: wolności wypowiedzi zarówno dla „Charlie Hebdo”, jak i dla Dieudonné M’bali M’bali.

[*]Wspaniała, godna najwyższego podziwu postawa Charbonniera jaskrawo kontrastuje z, powiedzmy delikatnie, „ostrożnością” polityków, którzy wzięli udział w paryskim marszu, ze względów bezpieczeństwa – w demokracji życie i zdrowie polityka jest najcenniejszym dobrem – zainscenizowanym na bocznej, pustej ulicy. Wiele gazet publikujących zdjęcie maszerujących ramię w ramię przywódców, nie raczyło poinformować, że jest to inscenizacja, że panowie i panie wcale nie maszerują, lecz stoją, pozując do wspólnej fotografii. Zdjęcia z tego upiornego „marszu” polityków można zobaczyć tutaj.

Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2015/01/24/jestem-charlie-jestem-dieudonne-mbala-mbala

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.