Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Ewa Pokorska-Ożóg: Kolory miasta (fragmenty)
Dwanaście wybranych tekstów przybliżających tematy związane z religią, wierzeniami, świątyniami to i tak mało, bo de Mariam nunquam satis (o Maryi nigdy dosyć)! Zmieniając trochę słowa św. Ludwika Marii Grignion de Montforta, powtórzmy: o sacrum nigdy dość!
Świętość, czyli sacrum, jest bardzo istotną sferą życia każdego z nas. Bez niej życie codzienne, czyli profanum, byłoby niepełne, ułomne. Zapraszam więc w przestrzeń przeznaczoną dla wtajemniczonych.
Jest patronem europejskich państw, miast i regionów. Pod jego wezwaniem powstało wiele rycerskich bractw i zgromadzeń zakonnych. Od wieków do św. Jerzego kierowali swe prośby wędrowcy, górnicy, żołnierze, kowale, bednarze, artyści, rolnicy, a nawet… więźniowie. W Gliwicach mamy obecnie dwie świątynie noszące imię walecznego świętego: jedną w Ostropie, drugą w Łabędach. Ostatnio archeolodzy odkryli zaś pozostałości kościoła numer trzy!
Nie jest to dzieło przypadku. Od lat miłośnicy historii lokalnej ze Stowarzyszenia Rozwoju Czechowic, reprezentowani przez Andrzeja Szelkę, zabiegali o przeprowadzenie prac archeologicznych w okolicach obecnej ulicy Borówkowej, w północno-zachodniej części Czechowic. Przez jakiś czas nawet uczestniczyłam w rozmowach korespondencyjnych pomiędzy stowarzyszeniem a Muzeum w Gliwicach. Dlaczego z taką determinacją prosili o poszukiwania kościoła? Ponieważ były dostępne materiały, które jednoznacznie wskazywały na jego istnienie. Kościół pw. św. Jerzego jest oznaczony na archiwalnych mapach z 1750 roku. Informację na jego temat można było również przeczytać w protokole z wizytacji biskupa z 1679 roku. Tak opisano w nim zaginiony zabytek: „(…) kościół ma 27 łokci długości i 15 łokci szerokości. Kościół wraz z zachrystią jest drewniany. Wieża kościelna także, w której dzwonią dwa dzwony. Cmentarz otoczony jest drewnianym płotem. Jest jeden ołtarz, rzeźbiony i malowany”. Jak wyglądała świątynia, miała ukazywać ilustracja F.B. Wernhera z 1769 roku. Jednak jego przedstawienie kłóci się zupełnie z opisem z wizytacji i przedstawia zapewne pobliski kościół w Łabędach. Nawiasem mówiąc, obiekt sakralny w Czechowicach przypominał pewnie inny drewniany kościółek – znajdujący się w Szałszy.
Długotrwałe starania miłośników historii Czechowic odniosły wreszcie skutek. Prace archeologiczne, po uzyskaniu niezbędnych pozwoleń od miasta i wojewódzkiego konserwatora zabytków, wystartowały w lipcu. Badaniami kierował (a także miał nad nimi nadzór archeologiczny) Radosław Zdaniewicz, prezes Oddziału Górnośląskiego Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich. To człowiek sercem i umysłem związany z Gliwicami, pracownik Działu Archeologii naszego Muzeum.
Jak wyglądały poszukiwania kościoła? Radosław Zdaniewicz i jego zespół dostarczyli mi mnóstwo fascynujących informacji. Ich wstępne ustalenia wskazują, że czechowicki kościółek pierwotnie miał być jednak… murowany, a nie drewniany! Być może zbudowano jedynie fundamenty, a reszta świątyni nigdy nie powstała? W każdym razie masywny fundament wykorzystano do wzniesienia o wiele mniejszej, drewnianej świątyni, znanej z opisów wizytacyjnych z końca XVII wieku. Po wypoziomowaniu kamiennego fundamentu pasmem cegieł osadzono na nim drewniane belki, stanowiące podwaliny pod drewniane ściany kościółka. Stało się to już być może u schyłku średniowiecza lub w początkach okresu nowożytnego, na co wskazują rozmiary cegieł. Planowane dalsze badania georadarowe powinny wyjaśnić ostatecznie tę kwestię. Na użytkowanie tego terenu już w okresie późnego średniowiecza wskazuje także odkryty materiał zabytkowy: ułamki naczyń ceramicznych, monety.
W trakcie badań archeologicznych znaleziono kilkaset fragmentów kości ludzkich leżących luzem oraz siedem grobów (w tym wypadku kości były ułożone w porządku anatomicznym). Czy to pozostałości przykościelnego cmentarza i dawnych odpustów? Wiele na to wskazuje. Teren badań nie jest już dostępny dla postronnych obserwatorów, zachęcam więc do zapoznania się z fotoreportażem Radosława Zdaniewicza. Myślę też, że nie jest to ostatnia archeologiczna niespodzianka z Gliwic. Jeszcze dużo ukrytych zabytków czeka na swoje pięć minut!
Św. Jerzy był postacią historyczną. Urodził się w chrześcijańskiej rodzinie w drugiej połowie III wieku w Kapadocji lub w Coventry w Anglii. Jako pełnoletni młodzieniec wybrał życie żołnierza armii rzymskiej. Należał nawet do osobistej ochrony cesarza Dioklecjana w Nikomedii. Jego kariera wojskowa zakończyła się po odmowie uczestnictwa w prześladowaniach chrześcijan. Był za to torturowany na kole i został stracony w 303 roku. Legenda związana z jego osobą opowiada o wygranej walce ze smokiem, uratowanej księżniczce i wdzięcznych mieszkańcach miasta Silene w Libii (lub Lod w Izraelu, zależnie od źródeł), którzy po uwolnieniu od bestii nawrócili się na chrześcijaństwo. Zazwyczaj przedstawiany jest jako rycerz w zbroi siedzący na wspiętym koniu, trzymający białą chorągiew z przekreślonym czerwonym krzyżem oraz kopię wycelowaną w smoka.
wrzesień 2017
Gdy na studiach uczyłam się nazw detali architektonicznych, określenie jednego z nich szczególnie przypadło mi do gustu – łuk tęczowy. Czyż nie brzmi optymistycznie i kolorowo? Od razu wyjaśniam, co to jest i gdzie można go zobaczyć.
To łuk, który zamyka od góry fragment ściany oddzielającej nawę kościoła od prezbiterium. Zazwyczaj jest dodatkowo zaakcentowany zdobieniem, innym kolorem, innym materiałem. W Gliwicach zachęcam do obejrzenia opisywanego detalu w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego przy ulicy Ignacego Daszyńskiego. Łuk został ozdobiony malowidłem naściennym przedstawiającym adorację Trójcy Przenajświętszej. Warto się tam wybrać również ze względu na to, że malowidło odzyskało dawny wygląd po pracach konserwatorskich trwających około sześciu miesięcy, a sfinansowanych przez zakon oo. redemptorystów. Polichromia powstała najprawdopodobniej około 1724 roku po kolejnym pożarze i ocaleniu kościoła. Wówczas należał on do zakonu franciszkanów. Wierni jednak nie cieszyli się długo dekoracją łuku tęczowego, około 1810 roku została bowiem zamalowana. Dlaczego? Wiąże się to z burzliwą historią tego miejsca. Obiekty (klasztor i kościół) przejęło państwo pruskie, nastąpiła kasata klasztoru. W roku 1885 firma Lessing-Rauziger z Monachium przeprowadziła prace renowacyjne we wnętrzach i prawdopodobnie podjęto jakieś działania przy malowidle. Piszę „jakieś”, bo do końca nie wiadomo jakie.
W roku 1924 znowu przymierzano się do renowacji dekoracji łuku tęczowego. Przedstawienie adoracji Trójcy Przenajświętszej zostało odsłonięte, choć nie poddano go fachowym pracom konserwatorskim. Działanie to nie było przypadkowe – kościół został oddany tym razem zakonowi redemptorystów. W 1956 roku wrócono do pomysłu konserwacji malowidła, jednak znowu jej nie wykonano. Rok 1980 był bardzo pechowy dla kościoła – pożar spowodował bezpowrotne zniszczenia polichromii sklepień, ale łuk tęczowy o dziwo ocalał.
W historii kościoła to nie pierwsze takie zdarzenie. Cofnijmy się w czasie do XV wieku, kiedy w miejscu, gdzie obecnie stoi świątynia, znajdował się drewniany krzyż. Teren ten leżał wówczas poza murami miasta, na tak zwanym Przedmieściu Raciborskim. W 1430 roku postawiono tu drewniany kościółek, a krzyż umieszczono wewnątrz. W 1601 roku w trakcie pożaru miasta zniszczeniu uległo wiele obiektów, ale świątynia pozostała nienaruszona. Podczas obrony Gliwic w 1626 roku, w czasie wojny trzydziestoletniej, postanowiono spalić obiekty znajdujące się poza murami miasta. Drewniany kościółek ocalał jako jedyny! Dopiero w 1677 roku pożar strawił większość zabudowań, jednak drewniany krzyż znajdujący się w świątyni znowu cudownie przetrwał. Być może dlatego obiekt ten pomimo zniszczeń odrodził się jak feniks z popiołów – został na nowo odbudowany.
Na malowidle widać (po konserwacji) herb Gliwic w siedemnastowiecznej wersji. Na samym szczycie łuku została umieszczona Trójca Święta, a po bokach po kolei: św. Jan Nepomucen (patron jezuitów, spowiedników i tonących), św. Jan Kapistran (założyciel prowincji oo. bernardynów), św. Bernard z Clairvaux (doktor Kościoła, filozof, teolog żyjący w XII wieku), Matka Boska, św. Józef, św. Jan Kanty (patron nauczycieli i studentów oraz szkół katolickich), św. Franciszek (m.in. założyciel zakonów franciszkańskich), św. Dominik z psem u stóp (pies w biało-czarne łaty, kolory habitu dominikańskiego, symbolizuje także samych dominikanów, a łacińskie „Domini Cannes” to inaczej psy pańskie).
lipiec 2015
Gdziekolwiek jestem, nie mogę powstrzymać się od porównywania lokalnej architektury, zabytków czy przestrzeni miejskiej z Gliwicami. Tak już mam. Z tego powodu, przejeżdżając latami ulicą Smolnicką w kierunku Żernicy, zawsze przyrównywałam okaleczony przez czas przydrożny krzyż do jego gliwickich „braci”. Żal nad opłakanym stanem zabytku mieszał się z uczuciem ulgi i egoistyczną myślą: „To nie mój problem. Krzyż nie należy do Gliwic”. Do czasu.
Pewnego dnia odwiedził mnie Ingemar Klos, mieszkaniec Żernicy. Szukał sprzymierzeńców zainteresowanych ratowaniem zniszczonego krzyża z ulicy Smolnickiej, z opłotków jego miejscowości. Ujęta jego pasją, zaczęłam zbierać informacje na temat zabytku i sprawdzać fakty. Poszukiwania przerosły moje oczekiwania. Krzyż jednak znajdował się w granicach administracyjnych Gliwic! Tak stał się moim „problemem”.
Przydrożne krzyże to nie tylko interesujący element małej architektury. Każdy skrywa jakąś tajemnicę. Ich lokalizacja nigdy nie jest przypadkowa. Czasami znamy historię postawienia zabytku, częściej jednak ginie ona w mrokach przeszłości. Krzyż przy ulicy Smolnickiej pojawił się w tym miejscu w 1892 roku. Zachowała się legenda związana z jego fundacją, znamy też wykonawcę postumentu. Był to rybnicki kamieniarz, a zarazem uzdolniony rzeźbiarz urodzony w Orzeszu – St. Franciszek Botor (1854–1926). Jego dzieła można obejrzeć w Gliwicach między innymi przy ulicy Knurowskiej, w sąsiedztwie ulicy Parkowej (to wtórna lokalizacja) czy przy ulicy Bojkowskiej 20.
Upływ czasu był dla krzyża z ulicy Smolnickiej wyjątkowo niełaskawy. Interweniowałam więc w jego sprawie w Agencji Nieruchomości Rolnych (Oddział Terenowy w Opolu), będącej właścicielem terenu, na którym stoi zabytek. Zaproponowałam optymalne rozwiązanie: odtworzenie brakujących elementów krzyża oraz przeprowadzenie prac remontowo-konserwatorskich. ANR od razu wyraziła na to zgodę. Dziękuję za to szczególnie Ireneuszowi Racławickiemu, przedstawicielowi Agencji. Zakres prac miał obejmować konserwację i rekonstrukcję.
Perypetie z krzyżem na tym się jednak nie skończyły. Tak już bowiem bywa, że przydrożnymi kapliczkami i krzyżami zawsze ktoś się opiekuje – społecznicy, okoliczna ludność, dobrze sytuowani darczyńcy. Z różnym skutkiem. Przy ulicy Smolnickiej któryś z mieszkańców Żernicy postanowił… sam naprawić krzyż. Uzupełnił betonem brakujące ramiona w kompletnej sprzeczności ze sztuką konserwatorską. Po tym odkryciu przeżyłam chwilę załamania. Na szczęście ratujących zabytek było więcej. Oprócz pana Ingemara Klosa znalazły się w tej grupie: Anna Szadkowska (diecezjalny konserwator zabytków), ks. Marek Winiarski MSF (Misjonarz Świętej Rodziny) i Anna Ostrowska (przedstawiciel wojewódzkiego konserwatora zabytków) oraz wiele oddanych sprawie osób.
Krzyż udało się ocalić. Wielka w tym zasługa konserwatorów, którzy zrekonstruowali brakujące fragmenty, a resztę scalili, wyczyścili i zabezpieczyli. Dziś mam gorącą prośbę do okolicznych mieszkańców. Nie niszczmy krzyża spontanicznymi ulepszeniami. Niech jego odrestaurowana forma cieszy następne pokolenia.
listopad 2014
Mgr inż. arch. Ewa Pokorska-Ożóg ukończyła studia na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej i studia podyplomowe z zakresu konserwacji zabytków oraz integracji europejskiej. Od 2002 roku jest miejskim konserwatorem zabytków w Gliwicach, w latach 2016–2017 sprawowała funkcję śląskiego wojewódzkiego konserwatora zabytków. Ewa Pokorska-Ożóg jest także wykładowcą akademickim, autorką publikacji i uczestniczką wielu konferencji, projektów i sesji naukowych. Prowadziła wykłady na temat ochrony zabytków dla pracowników instytucji samorządowych.
Ewa Pokorska-Ożóg, Kolory miasta, wyd. Muzeum w Gliwicach, Gliwice 2021, str. 453, cena: 49 zł, ISBN: 978-83-958939-5-7