Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Jakub Bożydar Wiśniewski: Szkoła Austriacka a matematyka w ekonomii
Jedną z najważniejszych przewag konkurencyjnych Austriackiej Szkoły Ekonomii jest to, że posiada ona solidne podstawy filozoficzne (wywodzące się z klasycznej tradycji dedukcyjnej, będącej esencją dociekań naukowych), a tylko posiadając te podstawy można uniknąć z jednej strony zabobonu scjentyzmu, a z drugiej strony zabobonu intuicjonizmu.
Na bazie tych podstaw ASE podaje solidne argumenty na temat tego, gdzie matematyka znajduje zastosowanie — np. w rachunkowości, historii gospodarczej (statystyce), ubezpieczeniach od zjawisk podlegających deterministycznej czy probabilistycznej regularności, itp. — a gdzie nie znajduje — np. w większości teorii ekonomii (choć i tam może pełnić pomocniczą funkcję ilustracyjną, tak jak np. w niedawnym artykule Hulsmanna o strukturze produkcji).
Teorie zbudowane przez ASE mają też oczywiście swoje empiryczne ilustracje (nie „konfirmacje”), tak jak ma je każda logicznie spójna teoria wychodząca od prawdziwych przesłanek. Guru główonurtowej matematycznej ekwilibrystyki, Samuelsonowi, do późnych lat 80-tych wychodziło z jego modeli, że Związek Sowiecki wyprzedza Amerykę (tak jak wcześniej podobnie wychodziło takim hołubionym w profesji praktykantom matematyki w ekonomii, jak Taylor, Lange czy Lerner), podczas gdy Mises 80 lat wcześniej udowodnił na bazie czysto werbalnej, logicznej dedukcji, że nie może istnieć nic takiego jak racjonalnie alokująca zasoby gospodarka centralnie sterowana, a jego pochodzące z tamtego czasu opisy tysięcy fabryk wytwarzających leżące potem odłogiem półprodukty brzmią niemal profetycznie.
Podobnie setki sowicie opłacanych ekonometryków z ich setkami pieczołowicie konstruowanych modeli podsuwały w 2005 roku Bernankemu raporty, z których wyczytywał on potem publicznie, że „fundamenty gospodarcze są silne” i „nie ma ryzyka recesji”, podczas gdy Austriacy, korzystający z opracowanej ponad 90 lat wcześniej czysto dedukcyjnej i niematematycznej teorii cykli koniunkturalnych, wiedzieli, że są one nadzwyczaj słabe i że recesja jest nieunikniona.
Kompilacje stosownych cytatów można znaleźć tutaj i tutaj.
I wreszcie — o skuteczności przedsiębiorcy na rynku nie decyduje zaplecze matematyczne, tylko — jak to opisują Austriacy — nieformalizowalna i nawet niewerbalizowalna umiejętność przewidywania niepewnej przyszłości, intelektualna empatia umożliwiająca danej osobie rozumienie potrzeb konsumentów i ich wydajne, często innowacyjne zaspokajanie, wiedza tymologiczna, verstehen — coś, co posiadał Carnegie, Walton czy Jobs, a nie Gauss, Euler czy Pitagoras.
Podsumowując, nie widzę powodów, żeby nie przyjąć wersji, zgodnie z którą tzw. „ekonomiści matematyczni” to osoby, które wiedzą, że nie mają wystarczającej inteligencji numerycznej, żeby zostać matematykami czy astrofizykami, ani też wystarczającej inteligencji technicznej, żeby zostać przyrodnikami, a mimo to w ramach wrodzonej większości domniemanych „intelektualistów” pychy próbują epatować „śmiertelników” swoją matematyczną kabałą, choć logicznych argumentów na rzecz owocności takiego epatowania nie bardzo widać.