RECENZJE MUZYCZNE
ATW - chyba, że napisano inaczej

ALLERSEELEN - "Alle Lust Will Ewigkeit / Traumlied"
"Alle Lust Will Ewigkeit / Traumlied" to EPka klasycznego już austriackiego projektu Allerseelen pod dowództwem Gerharda Petaka. Allerseelen w dość intrygujący sposób łączy w swojej twórczości poetyckie recytacje, hipnotyczne pętle rytmiczne i melodie inspirowane zarówno muzyką ludową, jak i klasyczną oraz elektroniczną. Wielu uważa, że zespół ten bardzo mocno wpłynął na ukształtowanie się militarnego industrialu, aczkolwiek twórczość Gerharda dość mocno odbiega od schematów typowych dla tego gatunku.
Na "Alle Lust..." znajdują się dwie bardzo sympatyczne piosenki. Pierwsza oparta jest o zagrany na instrumentach dętych prosty motyw, który (w moim odczuciu) ma w sobie zarówno coś bojowego, jak i subtelnie dekadenckiego. Melodia przewodnia opatrzona jest dobrze dopasowanym beatem, a całości towarzyszy bardzo ładny kobiecy śpiew, rytualny - można rzec. Utwór trwa nieco ponad 4 minuty - tak w sam raz, by się w niego wczuć, a jednocześnie nie znudzić monotonnym schematem.
Druga piosenka - "Traumlied" - jest bardzo cicha i spokojna, choć pod tym spokojem czai się trudne do uchwycenia podskórne napięcie, jak w tajemniczym śnie. Osią utworu znów jest prosta, jednostajna melodyjka i delikatny, stukoczący beat. Tempo jest umiarkowane, nastrój oniryczny, co jakiś czas jakby z oddali dobiega smutna melodia fletu i ludzki głos, szepczący coś w języku niemieckim. Bardzo ładny w swej prostocie utworek, kojarzący się z odległym, rozmytym wspomnieniem, nie wiadomo, czy realnym, czy tylko wyśnionym.
Album dedykowany jest Leni Riefenstahl, której fotografia zdobi okładkę.

H.E.R.R. - "Fire and Glass - The Norwood Tragedy"
Holendersko-angielski H.E.R.R. cieszy się w pełni zasłużoną renomą na scenie muzyki neoklasycznej i militarnej. Znani są przede wszystkim z dwóch konceptualnych albumów: "Winter in Constantinople" oraz "Vondels' Lucifer". Na tym pierwszym malowniczo oddali upadek Wschodniego Cesarstwa pod naporem orientalnych Turków, na drugim przetworzyli sztukę holenderskiego dramaturga katolickiego, Joosta Vondela, nadając jej postać swoistej neoklasycznej, recytowanej opery.
"Fire and Glass" to kolejne dzieło projektu. Tematem przewodnim tych czterech kompozycji jest Kryształowy Pałac - londyńska budowla postawiona w roku 1851, w której odbywały się ogromne wystawy światowe i która spłonęła w 1936 roku podczas wielkiego pożaru.
Historii tego właśnie miejsca poświęcone są tym razem recytacje Troya Southgate'a, jak zwykle w nienagannej, "dżentelmeńskiej" angielszczyźnie. Muzycznie mamy to, co zwykle (ale czegóż chcieć więcej?) - neoklasyczne kompozycje, inspirowane renesansem, barokiem i w ogólności całą tradycją europejskiej muzyki. Melodie klawiszy i instrumentów smyczkowych kreują tło muzyczne, obrazujące zarówno monumentalizm i rozmach przedsięwzięcia, jakim była budowa Pałacu i odbywające się w nim wystawy - jak i dramat jego zniszczenia. Nie jest to płyta odbiegająca jakoś szczególnie od poprzednich dokonań H.E.R.R., ale to oznacza, że mamy do czynienia z udanym materiałem, z muzyką na dobrym poziomie. Takie jest moje zdanie w tej kwestii. Być może niektórzy oczekiwali ze strony zespołu czegoś więcej.

ASTRO - "Galactic Desert Song", "Bio-Galaxy"
Jako Astro występował niejaki Hirosi Hasegawa, znany z C.C.C.C. Astro to projekt produkujący dźwięki mogące kojarzyć się ze starymi filmami science-fiction, takimi jak choćby "Zakazana Planeta" (w której po raz pierwszy wykorzystaną na taką skalę muzyką elektroniczną).
"Galactic Desert Song" trwa 52 minuty i dzieli się na dwie kompozycje, zbudowane w oparciu o brzmienia analogowego syntezatora. Są to proste, wysokie tony, układające się w rozmaite dziwne struktury, kojarzące się z sygnałami nadawanymi... gdzieś z kosmosu? Niskie buczenia, wysokie, wibrujące piski, pulsacje i brzęczenia przeplatają się ze sobą, czasem brzmiąc bardzo spokojne, kiedy indziej hałaśliwie, blisko estetyki noise.
To prowadzi nas do drugiego albumu - "Bio-Galaxy", który zawiera tylko jeden utwór, za to trwający ponad godzinę. Tym razem jest znacznie ciężej, bardziej hałaśliwie, niedaleko obszarów C.C.C.C. Gęsty dźwięk tworzy monotonną, przytłaczającą ścianę, kosmiczny tygiel, w którym słuchacz może się rozpuścić. A jednak następują tu zmiany, tyle że powolne, stopniowe... niekiedy dudniące, dronowe dźwięki ustępują miejsca białemu szumowi i wysokim tonom, by potem znów osiągnąć przewagę... Materiał wymagający skupienia i specyficznego gustu.

SOPHIA - "Aus der Welt"
Sophia to militarne wcielenie Petera Petersona, znanego z zespołu Arcana. Podobnie jak Arcana, Sophia prezentuje muzykę neoklasyczną, opartą o brzmienia rogów, werbli, kotłów oraz instrumentów klawiszowych i smyczkowych. O ile jednak Arcana przeważnie brzmi lirycznie, melancholijnie i romantycznie, o tyle Sophia jest złowroga, surowa i przytłaczająca. To obraz apokaliptycznego konfliktu, pożogi i rozpadu świata - wszak jeden z albumów nosi nawet tytuł "Deconstruction of the World".
My jednak zajmijmy się płytą "Aus der Welt", która zawiera cztery utwory. Dwa pierwsze ("Strength through Sorrow" i "March of the New King") przepełnione są ciężkimi, marszowymi rytmami, którym towarzyszą posępne, chóralne zaśpiewy, bicie dzwonów i przeciągłe brzmienia trąb... jerychońskich? Struktura utworów nie jest co prawda skomplikowana, ale ta uporczywa jednostajność prawdopodobnie tylko zwiększa wrażenie nieubłaganie nadciągającego fatum... Druga część płyty - tj. tytułowy "Aus der Welt" i finalny "Sono de Ignis" - to chyba krajobraz po bitwie. W "Aus der Welt" znikają gdzieś bębny, pozostaje tylko prosta, rozpaczliwie smutna melodia, której towarzyszy głos Peterssona, deklamujący nieszczególnie pocieszające teksty. W ostatnim kawałku powracają werble, rozbrzmiewają jednak na drugim planie, powtarzając prosty motyw, towarzyszący melodii sugerującej ponowny wzrost napięcia... W ostateczności wszystko jednak cichnie i rozmywa się w szarości, w głuchym, industrialnym szumie... i wtedy nie wiemy, czy już po wszystkim, czy może to dopiero początek...

BLEIBURG - "Domobran"
Na dwupłytowym "Domobran" Stefan Rukavina aka Bleiburg po raz kolejny drąży typowe dla jego twórczości motywy cierpienia, męczeństwa, heroizmu i wojny, szczególnie w kontekście zawikłanych losów Bałkan i narodu chorwackiego.
Bleiburg to projekt znany z tego, że nagrywa bardzo dużo i w dodatku swobodnie wykorzystuje bardzo różne gatunki muzyczne: ambient, industrial, militarną neoklasykę, neofolk, gotycki rock czy electro. Słychać to wyraźnie także na "Domobran".
Centralnym punktem albumu jest z pewnością prawie 17-minutowa kompozycja "Operation Slaughterhouse", gdzie prostemu, zapętlonemu motywowi muzycznemu, budującemu napięcie, towarzyszy głos wokalisty holenderskiej grupy Leger des Heils, czytającego po angielsku o historii masakry w Bleiburgu. Można rzec, że na bieżąco śledzimy wszystko to, co wówczas się działo - począwszy od ucieczki tłumów żołnierzy i cywilów przed komunistami, poprzez zawiedzione nadzieje, skończywszy na "wielkiej, brytyjskiej zdradzie", poniżeniu, więzieniu i śmierci tysięcy ludzi...
Pozostałych 14 utworów łączy w sobie wątki dark ambientu z hałaśliwymi zgrzytami industrialu, recytacjami tekstów i historycznymi samplami. Smutne, elektroniczne melodie, huk armat i bomb, echa odległych wystrzałów, archiwalne przemówienia, pieśni żołnierskie, marszowe rytmy, tajemnicze odgłosy skomplikowanych urządzeń - wszystko to razem tworzy poruszający obraz konfliktu zbrojnego i przełomowych, dramatycznych wydarzeń historycznych, w których znajduje się miejsce zarówno na bohaterstwo, jak i - niestety - na ludzką podłość. Znamy to dobrze także z naszej, polskiej historii.

DURCH HEER UND KRAFT vs. FRONT SONORE vs. MORK SKOG
Ten wspólny album trzech wykonawców wydany został przez polski netlabel Kaos Ex Machina, a zatem kto zechce, może pobrać go legalnie ze strony http://kaos-ex-machina.pl.br> Front Sonore to francuski projekt, który wydał już kilka materiałów dla Kaos Ex Machina, zaś dwa pozostałe zespoły pochodzą z Węgier. Durch Heer und Kraft deklarują się jako zespół niezależny od ugrupowań politycznych, a jednocześnie niosący przesłanie patriotyczne i tradycjonalistyczne. W zespole gra trzech mężczyzn i jedna kobieta (flecistka!). Zespół ma na swoim koncie płytę demo oraz split z Vae Victus. Mork Skog to solowy projekt jednego z członków Durch Heer und Kraft.
Francuzi i Węgrzy połączyli zatem siły, czego efektem jest zestaw 6 utworów, opatrzony czarno-białą okładką przedstawiającą mury wielkiego zamku czy też klasztoru. Pierwsze 3 kawałki, wykonywane wspólnie przez węgierski Durch Heer und Kraft i Front Sonore, to dość prosty militarny industrial, wykorzystujący standardowe patenty gatunku - grobowe melodie, marszowe rytmy werbli i przemówienia (angielskojęzyczne), wszystko to okraszone nieco industrialnymi zgrzytami i dudnieniami. Być może nie jest to muzyka wyjątkowo oryginalna czy przełamująca schematy, przeciwnie wręcz - jest mocno w nich osadzona, aczkolwiek zagrana przyzwoicie i stąd może się spodobać umiarkowanie wybrednym miłośnikom brzmień militarnych (czyli takim jak ja).
Druga połowa albumu (tym razem Front Sonore gra z Mork Skog) eksploruje obszary dark ambientu z lekko przemysłowym posmakiem i również oparta jest o pomysły typowe dla gatunku. Mamy więc podskórne drony, bardzo proste, powolne i mroczne melodie, szumy, zgrzyty oraz inne tajemnicze dźwięki rozbrzmiewające daleko w tle, a w kawałku "Suffering" także ludzki głos, mówiący po węgiersku coś niewesołego, jak można przypuszczać. I znów nie wybiegamy tutaj poza zwyczajowe środki wyrazu, tym niemniej artyści zdołali za ich pomocą uchwycić (czy też wykreować) chłodny i smutny nastrój.
W ostateczności więc album ten to w miarę przyzwoite wykorzystanie tego, co już było - nic ponadto, ale ci, którzy bardzo lubią takie klimaty, a zarazem nie oczekują wielkiego nowatorstwa, mogą po niego sięgnąć i być może nie zawiodą się.

A CHALLENGE OF HONOUR - "No Way Out"
Najnowszy album ACOH dość znacząco odbiega od marszowo-neoklasycznych kompozycji, osadzonych w historycznej tematyce, do których przyzwyczaił nas ten zespół. Tym razem Peter Savelkoul dokonał czegoś mniej więcej takiego, jak Derniere Volonte na "Devant Le Miroir" - fuzji pop-rockowego szkieletu z estetyką militarną i neofolkową. Efektem jest 10 utworów, utrzymanych w raczej melancholijnym, nostalgicznym nastroju. Muzyka oparta jest na ogół o prosty, wybijany na perkusji rytm i melodyjne akordy gitary akustycznej, towarzyszą temu jednak rozmaite dodatki: partie skrzypcowe, fortepianowe i organowe, ambientalne elektroniczne pejzaże, niekiedy nawet solówki gitary elektrycznej.
Większość utworów ma de facto charakter piosenek z tekstami śpiewanymi przez Savelkoula. Na stronie wytwórni Cold Spring (jednego z dystrybutorów albumu) można przeczytać sugestię, że niektóre piosenki przywołują ducha kapel z lat 80-tych, takich jak Joy Division, The Fall czy New Model Army. Być może rzeczywiście tak jest. W każdym bądź razie moim zdaniem A Challenge Of Honour wychodzi ze starcia obronną ręką. Projekt wybiegł zdecydowanie poza schematy militarnego industrialu. Szczególnie mocno wybijają się kompozycje "Slavery Called Democracy", "City of Decay" i "Thinking about Ernesto", kreujące smutny nastrój wieczoru, zachodu słońca i smutku... Niestety - tekst ostatniego z wymienionych utworów wydaje się być hołdem dla Ernesto "Che" Guevary... co budzi niesmak!

DER BLUTHARSCH - "Everything is alright"
Najnowszy album Der Blutharsch wita nas pokrzepiającym tytułem i sympatyczną okładką, przedstawiającą skaliste zbocze, ukształtowane i oświetlone w taki sposób, że przypomina zdeformowaną ludzką twarz. Płyta zawiera aż 17 utworów, tradycyjnie już pozbawionych tytułów.
Poprzedni materiał Albina Juliusa i spółki - "Philosopher's Stone" - był daleką wycieczką w świat odurzającego, psychedelicznego hard-rocka, w którym dawne, wojenne elementy były zarysowane bardzo skąpo. "Everything is alright" to swoisty mariaż "nowszego", "piosenkowego" Der Blutharsch ze "starszym", "militarnym". Płyta ta jest zestawem remixów i mało znanych kawałków z rozmaitych splitów, singli etc., nagranych w okresie od roku 2002 do 2008. Efektem jest bardzo zróżnicowany materiał, na którym akcenty elektroniczno-rockowe przeplatają się zarówno z podniosłymi, melodyjnymi pieśniami, jak i mrocznymi motywami industrialnymi. Zresztą większość kompozycji łączy naraz rozmaite wątki. Rzecz jasna zachowane zostało "brudne", "głębokie", "gęste" brzmienie, tak typowe dla Der Blutharsch. Podsumowując krótko: everything is alright - wszystko w porządku! W rzeczy samej - choć są i tacy, którzy uważają ten album za rozczarowanie (jakkolwiek nie rozumiem ich :-).


RECENZJE...
Ciąg dalszy...

AUBE - "Cardiac Strain"
Aube, czyli Akifume Nakajima, to japoński projektant przemysłowy, parający się także muzyką, a raczej - jak sam to kiedyś określił - "designem dźwięku". Formuła projektu Aube jest taka, by każdy album oparty był tylko o jedno źródło dźwięku, jakkolwiek podstawowe nagrania mogą być modyfikowane w różny sposób, więc ostateczny efekt bywa bardzo niezwykły. Jeśli próbować przykładać etykiety gatunkowe, to twórczość Aube oscyluje przede wszystkim wokół noise, ale niejednokrotnie zbliża się w obszary ambientu czy dziwnych, trudnych do zaszufladkowania eksperymentów.
"Cardiac Strain" to materiał, którego źródłem były odgłosy ludzkiego serca - nagrane i następnie mocno przemielone, choć momentami da się wyczuć szczególny "posmak" pierwotnego źródła. Album trwa ponad godzinę i dzieli się na 6 utworów: "Steal Up", "Infatuation", "Cardiotonica", "Angina Cordis", "Core Strain" i "Vent".
Dźwięk w poszczególnych kompozycjach ma rozmaitą barwę, wspólna jest jednak struktura: każda ścieżka zaczyna się de facto ciszą, z której bardzo powoli, bardzo stopniowo zaczynają się wyłaniać dźwięki. W otwierającym album "Steal Up" jest to rytmiczne, zniekształcone bicie serca, coraz głośniejsze i w końcu przypominające stukot taśmy fabrycznej lub pociągu. W drugim "Infatuation" narasta przeciągły pisk, któremu towarzyszy szumiące tło. Podobny patent zastosowany jest w pozostałych kawałkach, może oprócz "Angina Cordis" który od razu zaczyna się dość głośno.
W każdym bądź razie kiedy dany utwór już się rozkręci, to robi się hałaśliwie. Zwały białego szumu przeplatają się ze zgrzytami, brzęczeniami, trzaskami, nieraz towarzyszy temu głębokie, dudniące tło. Razem powstaje lawina dźwięku - gęsta, ale przyswajalna, przynajmniej dla osób przyzwyczajonych do takiej muzyki. Da się w tym zagłębić, zasłuchać, może nawet zamknąć oczy i zrelaksować. Całość jest bardzo urozmaicona, każdy kawałek ma swoją specyfikę, często jest w tym obecny także swoisty rytm, co zresztą nie dziwi, biorąc pod uwagę źródło dźwięku. Moim zdaniem "Cardiac Strain" to ambitny, bogaty, pomysłowy noise.

VE EUROPA - "Heiliges Europa! Visionen einer zukünftigen Gesellschaft"
Pod szyldem projektu Ve Europa ukazał się w roku 1996 ten oto materiał, wydany na siedmiocalowym winylu. Na okładce trębacz zwiastujący zapewne bitwę, na płycie zaś militarny industrial w manierze bliskiej wczesnym dokonaniom Der Blutharsch czy Krępulca. Chodzi mi tu o koncepcję łączenia sporej ilości historycznych sampli (pieśni, przemówień, wspomnień etc.) z przemysłowo-bitewnym zgiełkiem, dark-ambientowym tłem i dziarskimi, marszowymi rytmami. Tak właśnie jest na "Visionen einer...".
Pierwszy utwór wita nas gęstym, ponurym tłem, z którego raz po raz wynurzają się fragmenty niemieckich pieśni żołnierskich z II Wojny Światowej oraz deklamacje w tymże języku. Wszystko to nakłada się na siebie i przybliża historyczną atmosferę, by w końcu ucichnąć, przechodząc w stonowany utwór drugi. Mamy tu dronowe tło, dźwięk maszerujących, podkutych butów i werble, wybijające rytm. Rytm - prosty i natarczywy - jest osią trzeciej kompozycji. W tle ponure, hipnotyczne dźwięki, elektroniczna melodia i powtarzana w kółko fraza o Europie. I wreszcie dochodzimy do ostatniego, czwartego kawałka. Tym razem w "mrocznym sosie" osadzono smutne melodie, momentami z posmakiem militarnym, które w końcu wybrzmiewają, znacząc tym samym finał albumu. Podsumowując: nie jest to dzieło wybitne, niemniej gorliwi entuzjaści gatunku mogą się nim zainteresować. Krótka pocztówka z wojny o kształt Europy...

ALLERSEELEN - "Hallstatt"
Ta płyta Allerseelen poświęcona jest austriackiej miejscowości Hallstat, znanej z prehistorycznego cmentarzyska, starożytnej kopalni soli i kaplicy grzebalnej, zawierającej zdobione i malowane czaszki. Fotografie tych ostatnich eksponatów zdobią okładkę albumu.
Muzyka osadzona jest w pewnej szczególnej stylistyce, na przestrzeni lat wypracowanej przez zespół Gerharda Petaka. Mamy tu więc jednostajne, proste lub połamane pętle rytmiczne, którym towarzyszą równie hipnotyzujące motywy melodyczne i recytacje niemieckich tekstów. Ale taki opis to oczywiście spore uproszczenie. W istocie jest to bardzo bogata muzyka. W powyższy schemat Allerseelen wpisuje bardzo dużo motywów z różnych gatunków muzycznych. W jednym miejscu spotykają się industrial, dark ambient, europejski folk, psychedeliczny rock i elektroniczne beaty. Monotonny, kołyszący rytm jest być może podstawą, ale wokół niego wiele się dzieje.
Muzyka w szczególny sposób łączy nastrój snu z ciągłym napięciem, obecnością czegoś tajemniczego. To bardzo dziwny klimat, znany być może z obrazów najlepszych surrealistów. Nie jesteśmy tak do końca pewni, czy ten sen to sielanka, czy może koszmar. Balansujemy gdzieś na pograniczu. Przeszłość spotyka się z teraźniejszością, słońce wyłania z mroku i znów zanika. Bardzo piękna muzyka, a w utworze "But a spark in the night" udziela się Robert N. Taylor z Changes, deklamujący jeden ze swoich wierszy.

V/A - "Riefenstahl", "Leni Riefenstahl 100 - Geliebt, Verfolgt Und Unvergessen"
A oto dwie kompilacje wydane na cześć Leni Riefenstahl przez niemiecką wytwórnię VAWS (Verlag Werner Symanek). Pierwsza, dwupłytowa "Riefenstahl", ukazała się w roku 1998 i gra na niej 18 projektów. Rozrzut stylistyczny jest dość spory - usłyszeć można subtelny neofolk (Strenght Through Joy), mroczne electro z prostym, ciężkim beatem (Preussak, Lady Domino), rock/metal (Rueckgrat, Von Thronstahl w "Wider die masse"), militarną neoklasykę (The Protagonist, Von Thronstahl w "Mitternachtsberg", Forthcoming Fire w "Brave New Sunday") i rozmaite międzygatunkowe sploty, wykorzystujące patenty ambientu, elektronicznych rytmów i industrialnego zgiełku. Na płycie prócz wymienionych grają jeszcze m.in. Allerseelen, Death in June, Turbund Sturmwerk i inni artyści. Mam wrażenie, że utwory niekoniecznie mają jakiś większy związek z postacią Leni Riefenstahl i jej twórczością - być może wystarczyć ma sam nastrój. W każdym bądź razie powstało dziełko urozmaicone, ale na pewno przyjemne w odsłuchu, zawierające zarówno grozę, napięcie i monumentalizm, jak i szczyptę melancholii.
Druga składanka, "Leni Riefenstahl 100 - Geliebt, Verfolgt Und Unvergessen", wydana została w roku 2002, stanowiąc tym samym swoisty prezent na setne urodziny Leni (która zmarła rok później, swoją drogą ciekawe, czy wiedziała o tym wydawnictwie...?). Tym razem udział wzięło 10 projektów, a zebrany materiał mieści się na jednym CD. Nie ma tu już motywów electro/techno, więcej za to neofolku i neoklasyki.
Album rozpoczyna piękny w swej prostocie instrumentalny kawałek duetu Belborn, po nim zaś następuje utwór, który osobiście uważam za najpiękniejszy na płycie: "Morriconiana" w wykonaniu grupy Stalingrad. Ta trwająca prawie 7 minut kompozycja to epickie, porywające dzieło, w którym huk marszowych werbli towarzyszy być może nieskomplikowanej, ale za to podniosłej melodii, nie tylko granej na syntezatorach, ale też nuconej ludzkim głosem, co daje specyficzny efekt. Kolejnych 6 utworów także stoi na wysokim poziomie, przy czym pomimo sporych różnic elegancko do siebie pasują, przy czym wyraźnie odnoszą się do twórczości jubilatki - np. "Wonders under Water" projektu Les Jardins de Corrail to urokliwa, elektroniczna muzyka opisująca "cuda i dziwy" podwodnych światów, fotografowanych przez Leni. Pewnym rodzynkiem jest dziewiąta kompozycja "White Women in Black Africa" grupy Black Pulse Experience - oparta o transowe, afrykańskie rytmy bębnów, ale ma to przecież związek z podróżami Leni na Czarny Kontynent, gdzie kręciła filmy. Kompilacja kończy się piosenką "Salute the Olympians" zespołu Sons Of Europe, niestety - za krótką i w całości opartą tylko o banalną pętlę z refrenem i odgłosami tłumu. Nie psuje to jednak ogólnego wrażenia, które - jak sądzę - jest bardzo dobre.

WRAK - Tysiąc Żmij
"Tysiąc Żmij" to materiał ponoć nagrany jako hołd dla serialu "Czarna Żmija" z Rowanem Atkinsonem, aczkolwiek trudno dopatrzyć się jakiegoś związku pomiędzy tym telewizyjnym dziełem, a muzyką projektu. Wrak proponuje nam dwa utworki ("Popiół" i "WZ-101"), które można potraktować jako ilustrację przemysłowych krajobrazów, pełnych stalowych maszyn, betonowych budowli i hałd szarego pyłu kopalnianego. Obrazuje to także czarno-biała okładka albumu, same zaś dźwięki to rozliczne zgrzyty, rzężenia, piski, dudnienia i terkotania, brzmiące niczym koncert wielkich maszyn fabrycznych i budowlanych. Można w tym nawet wyróżnić pewną strukturę, pewne elementy powtarzalne, takie kotłujące się industrialne niby-rytmy. W obu utworach słychać także wokal, wykrzykujący coś tam w oddali. Moim zdaniem jest to zbędny akcent, aczkolwiek nie psuje ogólnego wrażenia.
Brzmienie materiału jest bardzo brudne, "gęste" i "niskie", co wytwarza ponurą atmosferę... nieomal widać połacie "krajobrazu przetworzonego przez człowieka", kominy, cysterny i blaszano-betonowe konstrukcje, a nad tym wszystkim niebo usiane szarymi chmurami. Cóż, to przecież nasz świat, a takie obszary mają swój szczególny urok, co wiem z własnych wypraw.
Album trwa niespełna 10 minut i jest wydany jako EP przez netlabel 77 Industry. Można go pobrać tu: http://77industry.com.

IN RUIN - "Seeds of the Past"
A oto poczciwy i melancholijny neofolk w ośmiu odsłonach. Minimalistyczne instrumentarium ogranicza się w zasadzie tylko do gitary, której towarzyszy zmęczony głos. Artysta czasem śpiewa, czasem zaś deklamuje teksty chrapliwym szeptem, co kojarzy się nieco z pierwszym albumem Spiritual Front. Gitarowe akordy tkają proste melodie i właściwie na tym opiera się ta muzyka. Uwagę zwraca cover "Oh, Coal Black Smith", klasycznej kompozycji Current 93. W tym utworze pojawiają się też dodatkowe dźwięki - organy, bębny, jakieś dziwne szmery, syki i szumy w tle. Z kolei w wieńczącym płytę "Solace" twórca pozwolił sobie na krótką, ale całkiem udaną solówkę. Poza tym jest ascetycznie. Po prostu osiem ładnych neofolkowych piosenek.

MONOLAKE - "Gobi - the desert"
Projekt Monolake przesyła nam trwającą ponad 36 minut pocztówkę z dalekiej Mongolii, a konkretniej: z rozległych obszarów pustyni Gobi. Oto świat o skrajnie suchym klimacie, ciągnący się ponad 1610 km dlugości z południowego zachodu na północny wschód i ponad 800 km z północy na południe, mający ponad 2 miliony km² powierzchni. Latem temperatura sięga ponad 40°C, a w zimie dochodzi do ponad -40°C. To miejsce surowe, przytłaczające jednostajnością krajobrazu: wielkimi połaciami żwiru, kamieni i czasem stepu...
I muzyka Monolake oddaje doskonale to wszystko. To ambient - organiczny, ascetyczny i tajemniczy. W tle rozmywają się niskie plamy dźwiękowe, tworzące podkład dla tego, co rozgrywa się na pierwszym planie: dziwnych, brzęcząco-bzyczących odgłosów, wydawawanych zapewne przez insekty, być może też przez rośliny szeleszczące na wietrze... Słychać także strzępki plemiennych rytmów, ale bardzo ciche, dalekie, urywane, niknące w pustce...
Pozornie to bardzo prosta i jednostajna muzyka, ale tak naprawdę w tych 36 minutach dzieje się wiele - pustynia tętni podskórnym życiem, życiem małych organizmów toczących swoją wielką wojnę o przetrwanie w nieprzyjaznym klimacie. Bardzo dobra płyta ambient.

ARGENTUM - "A New Rome is Coming"
Argentum to argentyński projekt, który swego czasu odpytywaliśmy na łamach Młodzieży Imperium. Zespół to o tyle szczególny, że gra zarówno pompatyczne kompozycje neoklasyczne, pełne grzmiących werbli i podniosłych melodii, jak i surowy, siarczysty noise/power electronics - tak czy inaczej, zawsze z przekazem oscylującym wokół ezoteryzmu, tradycjonalizmu integralnego, tematów poświęcenia, heroizmu i formacji duchowej. Nie przypadkiem zatem w repertuarze grupy znajdują się choćby kompozycje dedykowane kpt. Codreanu czy Jose Antonio Primo de Riverze, a także album, który za chwilę omówimy - zwiastujący nadejście Nowego Rzymu.
Płyta podzielona jest na dwie części. Pierwszych siedem kompozycji utrzymanych jest w stylistyce neoklasycznej. Argentum nie wybiega poza gatunkowe standardy, ale słucha się tego przyjemnie, mamy wszystko, co potrzebne - czyli syntetyczne brzmienia kotłów, werbli, trąb, chórów i klawiszy, układające się w proste, acz przemawiające do wyobraźni rytmy i melodie. Jest monumentalnie, wzniośle, momentami nieco nostalgicznie. Imperium nadchodzi, słońce jaśnieje na niebie, legiony maszerują... aż nagle brzmienie zmienia się rażąco - druga połowa płyty (również siedem utworów) to industrial. Znikają elementy muzyczne, wkraczamy w świat dźwięków nieprzyjaznych. Argentum atakuje elektronicznymi zgrzytami, piskami, niskimi buczeniami, białym szumem i krzykliwymi, przesterowanymi wokalami, zwiastującymi - sądząc po tytułach - "Święty Opór", "Duchową Broń", "Ludzkie Poświęcenie" i tytułowe "Nadejście Nowego Rzymu"... Brzmi to jak wojna o Tradycję w realiach technologicznego świata robotów i maszyn. Krótko mówiąc: archeofuturyzm pełną parą.
Jest to ciekawy album, złożony z dwóch zupełnie różnych części, które jednak można przy odrobinie dobrej woli uznać za dopełniające się - na zasadzie alchemicznego połączenia biegunów...

34