Czasy i obyczaje
Reaktor, papuga32@wp.pl

Katechizm, kodeks moralno-etyczny czy vademecum współczesnego błędnego rycerza - jak sobie tam chcecie.
Idee KontrRewolucji nie sprowadzają się oczywiście tylko do zagadnień stricte politycznych czy ustrojowych. W ślad za nimi, a raczej - wraz z nimi, podążają postulatu natury moralnej, religijnej, kulturowej czy socjalnej. Włąśnie ta wieloaspektowość stanowi o integralności i spójności konserwatywnych czy też tradycjonalistycznych teorii. Jest to tylko potwierdzenie frazy, iż konserwatyzm stanowi <>. Jednak żeby całość działała prawidłowo, jej składowe elementy winny pozstać nienaruszone i nieskażone. Dostrzeżenie tego faktu nierozerwalnie wiąże się z rozsądnym podejściem do złożoności świata. Co jednak idzie za tymi komunałami?

Akcentowanie społecznej części ładu kontrrewolucyjnego zazwyczaj wiąże się z określeniem prawidłowych relacji we wspólnocie narodowej - najoptymalniejszej do "ogarnięcia" przez przeciętnego człowieka. Chodzi tu oczywiście o stosunki klasowe czy też stanowe, zależności pomiędzy warstwami społecznymi postrzeganymi przez pryzmaty gospodarcze czy historyczne. Jest to działanie na dość szerokim i ogólnikowym polu - co jednak nie umniejsza jego znaczenia. Potrzebujemy jednak wejrzeć w głąb, ku więzom bardziej pierwotnym i ściślejszym. Chodzi mianowicie o rodzinę - podstawową komórkę społeczeństwa. Oczywiście, wiele słyszy się dziś, że "trzeba jej bronić", wysuwane są jakieś propozycje polityki prorodzinnej (w Polsce becikowe - próba wątpliwej jakości), instruuje się rodziny banałami o prawidłowych relacjach. Cóż jednak z tego? Jest to przecież gadanie wciąż ogólnikowe, minimalistyczne (a wręcz defetystyczne!), a co za tym idzie - niewystarczające. To, co jest dziś przedmiotem tej nieśmiałej obrony- to resztki. Przypomina to umieranie (oczywiście z pieśnią na ustach...) za kilka ścian stojących w gruzach zruinowanego miasta.
Pole działania w tej dziedzinie jest nieustannie redukowane. Dziś to siły nieczyste (to nie przesada - jak i brud nie tylko moralny) narzucają dyskurs i linię "dyskusji", "debaty". Otóż to - dzisiejsza postać świata sprowadza się do rozmowy, niefektywnego "dialogu". Samo podejście do tej formy wymiany myśli wyklucza postawą przyjmującą wyłączność i niepodzielność Prawdy. Ale nie o tego rodzaju relatywizmie tu mowa.
Źródeł zepsucia oraz nieprawości należy szukać głębiej, wcześniej. A przede wszystkim - warto ogarnąć wzrokiem horyzont wydarzeń na całej jego szerokości - przeprowadzić dogłębną, całościową analizę. Czegóż wtedy się doszukamy? Własnych błędów i niedopatrzeń! Tzn. - za dzisiejszą sytuację, jej obraz i podłoże, nie odpowiada tylko sam wróg (na którego łatwo zwalać wszelkie klęski), ale i działania wychodzące z naszego obozu. Przeświadczenie o słuszności własnej postawy nie może być w żdanym wypadku przysłonięte tolerancją dla słabości i wątpliwych zachowań. A mianowicie - nie możemy być ślepi na błędy popełniane przez naszych poprzedników w walce, jak i nas, czy to w działaniu grupowym czy indywidualnym. Same poglądy i warunkowane przez nie odpowiednie zachowania nie są usprawiedliwieniem dla własnych niedoskonałości. A w jakich formach te niedoskonałości mogą się przejawiać? Przeróżnych - to zależy od warunków; czasu, terenu działania czy też osobistych właściwości. I tak możemy wymienić niekonsekwencję, zbytnie pobłażanie wrogim postawom, brak kontroli nad sobą, sprowadzający się często do nieodpowiednich rozrywek. I z tym trzeba walczyć! Reakcjonista dnia dzisiejszego - tym zwięzłym mianem niech będzie określony ten typ człowieka, o którego tu chodzi - musi nieustannie trenować swoją wolę, hartować ją nie tylko w ogniu skrajnych przeciwności i sytuacji elementarnych. Doskonalenie się polega również na budującym działaniu w najmniej istotnych, wydawałoby się, sytuacjach. Dbanie o integralny rozwój sprowadza sie do spojenia strefy duchowej z doczesną za pomocą woli, zdolnej pokierować ciałem i umysłem w sensowny oraz zasadny sposób. Warto również zauważyć, że w dzisiejszych czasach pielęgnowanie pewnych przymiotów, właściwych jakoby szczególnym (w mniemaniu wyższym...) typom człowieka, zbiega sie z troską o zwykłe, powszechne ludzkie cnoty. Mimo że zwykłych, szarych ludzi dziś nie brak - prawdziwie ludzkie odruchy i zachowania gdzieś się pochowały. Dobrze zauważył to Ernst Jünger: "Epoka humanitaryzmu to epoka, w której ludzie stali się rzadsi".

Po tych zaleceniach i bezproduktywnych nawołaniach przejdźmy dalej. Choć obecna sytuacja wydaje się być skomplikowana, to jednak zawsze jest jakieś wyjście. Najlepiej szukać najprostszego, żeby sie przypadkiem nie zgubić. Jak więc powinniśmy postępować, działając w labiryncie dzisiejszych zasad, stosunków i możliwości? Odpowiedź wydaje się być prosta, aż za bardzo: pozostaje nam totalna negacja otoczenia, rozmyślna ignoranja, cyniczne lekceważnie obecnego "porządku" (?) rzeczy.


Czasy...
Ciąg dalszy...

Tak, zamorzenie w ten sposób Systemu głodem brzmi kusząco. I zasadniczo to taka właśnie powinna być nasza strategia wobec niego, niezbyt wyszukana. Oczywiście jest to tylko zewnętrzna strona ogółu działań. Trzeba zajrzeć głębiej - bo wojna to nie tylko widowiskowe bitwy, ale i zaopatrzenie, trening i morale żołnierzy. Więc - oprócz tego frontu istnieje przecież jeszcze wewnętrzny. Jest on naszym podwórkiem, a składają się nań przede wszystkim nasze serca i umysły - oby jak najdłużej wolne od wszelkich obcych wpływów. Ta właśnie strona wymaga działań pozytywnych. Tu chodzi o nasz rozwój i formę, indywidualną czy też wspólnotową. Stawianie sobie poprzeczki coraż wyżej, wewnętrzne doskonalenie, inicjatywy integrujące i cała gama wszelkiego rodzaju pracy organicznej są w tym względzie niezastąpione.

Jednak w miarę dalszego postępowania zaczynają się rodzić nowe rozterki, właściwości. Wg mnie krystalizują się tu dwie możliwe postawy: pielęgnacji wewnętrznej oraz wyjścia na zewnątrz. Nie trzeba być zresztą specjalnie inteligentnym, żeby tego nie zauważyć. Tak więc trzeba dokonać jakiegoś wyboru.

Pierwsza droga nie jest specjalnie skomplikowana, choć może wymagać ogromnych wyrzeczeń. W konsekwencji prowadzi do coraz wiekszego oddalenia od wszystkiego, co ma jakąkolwiek więź ze światem. Tu potrzeba niemałej dozy samozaparcia, stanowczości i wszelkich innych cnót. Utrzymanie odpowiedniego dystansu od rzeczywistości wcale nie jest łatwe. Przypomina to nieco pustelnictwo - i bardzo dobrze! "Ostatecznie jedyną rzeczą, która nie pozwala nam wstydzić się własnego człowieczeństwa, jest to, że istnieli mnisi." - powiedział sam Nicolás Gómez Dávila. Jednak za normalnych czasów życie zakonne, klasztorne itp. było formą zwyczajnego oderwania się od świata. Dla nas jednak tamten świat jawi się niemal jako ideał, nieskażony niczym. Podziwiając wolę i wiarę takich jednostek (czyżby pewnego typu anarchów?) musimy dojść też do wniosku, iż nasz świat jest niedoskonały podwójnie - naznaczony rewolucyjnym piętnem nierzeczywistości. I o tyle mamy trudniej.

To teraz o drugim wyjściu. Zaczynając interakcję ze światem, siłą rzeczy wzajemną, musimy dbać o to, żeby stosunki te opierały się na zasadach jak najbliższych naszym. Mamy przecież własne kodeksy etyczne i ani myśli nam w głowie ich zdrada!; a przynajmniej tak nam się wydaje. Działalność w warunkach narzuconych przez System wpływa jednak obustronnie, co nieraz jest przeoczane. Zazwyczaj akcentuje się destrukcyjny wpływ tej "wrogiej kultury" na stronę przeciwną. Obawiając się skażenia wirusem demoliberalizmu proponuje się zamknięcie w getcie - ale mniejsza z tym. W różnorakich rodzimych środowiskach, ujmijmy to "kontrrewolucyjnymi", często atakuje się istniejący aktualnie system partyjny, a wraz z nim działające w jego ramach dwie niszowe bądź co bądź partie: UPR oraz NOP. One próbują przecież rozsadzić mechanizm od środka, a spotyka je niezasłużony ostracyzm z obu stron barykady: "oficjalnej" i naszej (pominę już fakt silnego rozbicia całego obozu antysystemowego). Uznawane są a to za oszołomów, a to zdrajców. Między młotem a kowadłem. I jak tu działać?

Tu dodam osobistą dygresję. Wg mnie nasze działania powinny charakteryzować się dozą cynicznego dystansu od wszystkiego - dobrego czy też złego. W ramach swoiście pojętego realizmu/pragmatyzmu najlepiej przykładać swoją rękę do czegoś zwyczajnie dla swojej wygody, kaprysu - niczym jüngerowski Anarcha. Oczywiście, jest to egoistyczne i trąci poniekąd nihilizmem, ale pewnych zalet nie sposób temu podejściu odmówić. Daje to przecież niezależność, specyficzny rodzaj bezstronności. "Ani na lewo, ani na prawo, ani w środku". Ale nie jest to droga dla każdego. Wymagany byłby silny kręgosłup moralny, wola i moc wyznawanych wartości. W tych względach ufałbym jednak możliwym naśladowcom, ich sercom, umysłom. No ale nie o tym (ciekawe, czy taka koncpecja nie przeczy jednak pierwotnej wizji Anarchy, którym mógłby przecież być nawet największy filister).

Po tych wszystkich rozstrząsaniach świadom jestem roli zasad regulujących ludzkie postępowanie. Są one konieczne, by nie ulec licznym pokusom i nie zgubić się wśród nich - zwłaszcza w dzisiejszym świecie. Wyłaniająca się zewsząd (tzn. po naszej stronie barykady) jego wizja jest podejrzanie manichejska - świat nieraz widziany jest jako antynomia Systemu (moje ulubione il Mondo Moderno) oraz, dajmy na to, pays réel. Choć granice między sferami są wyraźne oraz stale napięte, nieraz trzeba je przekraczać. I wtedy się zaczyna: akcja-reakcja.Na jakich zasadach jednak działać, krocząc nad tą dzielącą dwa brzegi przepaścią? Odpowiedź jest prosta: na naszych. Ale jakich konkretnie? I tu nasuwa mi się idea katolicyzmu spotęgowanego do rangi świadomości politycznej. Jasnego i precyzyjnego programu, będącego zarazem środkiem i celem. Ale o tym kiedy indziej. Ω


Reaktor

34