Tragedia Na Wieży
 

Jan Huskowski


tragedy...
W okno moje wpadał widok wieży. Ilekroć byłem głębiej wzruszony na niej spoczywał wzrok mój i to mnie uspokajało. Ta wieża i wydzwaniane na jej szczycie przez strażnika godziny tak zrosły się z mym życiem, iż – zda się – zakończyłbym je, gdyby runęła.
Pamięta ona czasy przedwieczne. Była tak wysoka, iż chmury płynące głębiną nieba o jej szczyt wyniosły rozpruwały swe czarne podbrzusza. Umieszczony na wieży zegar był błogosławieństwem dla nędzarzy pozbawionych możności mierzenia czasu. Niejeden samotnik, mieszkający gdzieś na zaśmieconym przedmieściu, odludek, co nawet w czasomierzu nie miał przyjaciela, gdy usłyszał bicie olbrzymiego zegara, otwierał brudne okienko na swym nędznym poddaszu, aby choć przez chwilę pożyć z poważnym dźwiękiem machiny tak bezinteresownie rozdzielonym pomiędzy wszystkich.
Pewnego wieczoru do późna siedziałem bez ruchu przy oknie, nie odrywając oczu od smukłego kształtu mojej wieży. Widziałem, jak błyszczała tryumfalnie tęczami barw, posępniała razem z ciemniejącym tłem nieba, aż czarną, grubą linią przecięła jaśniejszy od siebie widnokrąg, zakrzepła w niewyraźny cień bryłowaty.
I kiedy z jej wierzchołka, pogrążonego zupełnie w ciemności, spłynął monotonny jęk godziny dziesiątej, położyłem się do snu.
Zachowany żywo w pamięci obraz wieży, jak czujna piastunka, do snu mnie kołysał. Niewymowny spokój i słodycz coraz silniej mną owładały. Leżałem pogrążony w przejrzystej rozkoszy własnego istnienia. Niezmącona cisza późnego wieczoru uplastyczniała mi do zbytku poczucie własnego stanu. Zauważyłem, iż cały mój organizm drżał śpiewnym rytmem głębokiej tkliwości (...). Wyobrażenie wieży pogrążyło się w mózgu, wzrastało, wsiąkało w krew, aż słodka miękkość bezwładu sennego poczęła na wskroś mnie przenikać.

Ocknąłem się nagle z półsnu czymś zaniepokojony. Nawinęło mi się niejasne przeczucie, że stanie się lub stało się coś ważnego. Na próżno szukałem wyjaśnienia. Czułem tylko, że poza mną, w otaczającej mnie rzeczywistości zaszło coś niewłaściwego, coś co miejsca mieć nie powinno.
Błyskawica nagłego zrozumienia sytuacji przywiodła mnie do uświadomienia sobie stanu rzeczy.


Tragedia Na Wieży
Ciąg dalszy...

Na wieży powinna była wybić już godzina jedenasta. Ale bez dźwięku i echa minęła jej pora. Ze snu mnie wyrwała moc zachwianych niespodzianie przyzwyczajeń do równomiernych, niezawodnych uderzeń zegara.
Począłem się zastanawiać, czy nie było w tym mojej pomyłki. Zliczyłem czas, ubiegły od chwili położenia się do łóżka i skonstatowałem, że już stanowczo po jedenastej, że w momencie ocknięcia się z mego półsnu powinien ją był wybić zegar na wieży. Tymczasem dzwon milczał, mogę przysiąc, że milczał. W dziejach starego zegara był to niezwykły wypadek.
Cisza. Otchłań mroku. Słyszę niemal bulgotanie krwi w żyłach. Głębokie wzruszenie ani na chwilę mnie nie opuszcza. Mózg tłoczą pytania i dziwaczne przypuszczenia. Co też zaszło na mrocznym szczycie wieży? Dlaczego zegar nie wybił należnej godziny? Może w mrokach nocy rozegrała się na wieży jakaś wstrząsająca tragedia? Może strażnikowi, w chwili, kiedy miał szarpnąć za linkę, by wydzwonić godzinę, przywarła do ust w palącym pocałunku lubieżna mara nocy i, poczuwszy nagłą niemoc, stoczył się na dno jakiejś piekielnej rozkoszy? A może ugodził go w serce sztylet dłoni skrytobójcy?
A może to tylko wróżba, że niebawem spotka mnie śmierć wczesna i nagła? Przerażająca cisza nocna chłonie mnie w swój lejek i w obłędny wir porywa. Serce bije niespokojnie, puls tętni młotem, żar, gorączka. Czas leci jak błyskawica, a zegar milczy!
Skoczyłem ku oknu: zionęła na mnie otchłań mroku...
Żeby choć jedno małe światełko...
Całe miasto niechybnie zapadło się w pod moimi stopami w głąb ziemi, a ja o tym nie wiem! Ono wraz z wieżą było li tylko snem mej wyobraźni? Może nawet nigdy nie istniało? A ja żyję, czy śnię?

Szatańsko wykrzywiona twarz zagadki topi we mnie swe wieczne spojrzenie, w którym stoi wygięty łukowato czarny znak zapytania. Oto nocy tej dopełniła się straszna tajemnica: olbrzymie miasto w zmowie z siłami nieznanej potęgi zczezło z powierzchni ziemi, aby mnie przerazić.
Wydało mi się nagle, iż pokój mój pod dymnikiem oderwał się z ogromnym łoskotem od organizmu domu i runął w przestwór, jak kula armatnia. Czułem, jak ściany mej izby przewalały się z maszynowym rozpędem pode mną i drżały w gwałtownej rytmice szybkości. Zawieszony w powietrznej przestrzeni lecącego sześciościanu zapadałem zwolna w znieczulający stan oszołomienia.
Wtem, jakby pod powiewem wiatru, pokój mój wykonywać począł kołyszące się ruchy łódki, rzuconej na fale.

Ogarnął mnie chłód przyjemny. Początkowo ruchy te były nierówne, gwałtowne, podobne do szarpnięć, stopniowo miękły, stawały się pieszczotliwymi w miarę zmniejszającego się kołysania. Ocuciło mnie nagle wstrząśnięcie. Spojrzałem szeroko rozwartymi oczyma: uderzyła mnie niespodziana martwota wszystkiego. Tępy bezruch rzeczy przejął mnie lękiem śmiertelnym. Przyczaiłem się w sobie i czekałem.
Dookoła stała się złowrogim szelestem cisza. Każdy mój nerw był naprężony i łechtany przez nią drażniąco. Czarno było wokrąg, czarno było we mnie. Sam dla siebie stałem się paszczą bezdennej otchłani, w którą spadałem głową w dół, coraz niżej i niżej...


Jan Huskowski



Komentarz
od naczelnego

Jan Huskowski (1883 – 19...?) to pisarz, poeta i dramaturg mało znany i w zasadzie zapomniany. Był jednym z wielu młodych, natchnionych, szalonych literatów epoki modernizmu – lubujących się w opisach gorączkowych wizji rozkładu zarówno otaczającego świata, jak i własnej świadomości.
Nazwisko Huskowskiego nader rzadko pojawia się w materiałach bibliograficznych – w słownikach i encyklopediach, stąd niewiele właściwie o nim wiemy. Debiutował tomem poetyckim „Po drodze” w roku 1907, potem wydawał m.in. zbiory nowel o tematyce z pogranicza grozy i fantastyki. W roku 1909 ukazał się zbiór „Spojrzenia”, a w 1912 „W płomienisku”. Pisywał Huskowski także sztuki teatralne.
„Tragedia na wieży” to w zasadzie opis jednego wydarzenia, rozgrywającego się w środku nocy w bliżej nieokreślonym kraju, mieście i czasie. Anonimowy bohater zdaje nam relację z nagłego, koszmarnego rozpadu rzeczywistości, z krótkiej, obłędnej podróży, zapewne w otchłań własnych urojeń, lęków i obesji. Zapewne - bo choć po tym dramatycznym napadzie szaleństwa następuje ukojenie, wypłynięcie na powierzchnię chłodnej, twardej rzeczywistości, to jednak wciąż nie mamy pewności, czy „zaszło co na ciemnym szczycie wieży”?
Sylwetkę pisarza i „Tragedię na wieży” przypomniano na łamach „Fantastyki” w listopadzie roku 1984. My robimy to jeszcze raz, zważywszy na to, że nie tak znów wiele osób posiada w swych zbiorach archiwalne egzemplarze czasopisma. A poza tym – przypomnienie twórczości Huskowskiego to taki sympatyczny gest, który być może sprawi mu nieco radości – gdziekolwiek teraz jest...


tragedy...
30