Coś Nadchodzi!
ATW Armageddon Gigolo


Tamtego dnia każdego z nas zbudził ten sam dźwięk - monotonny szum deszczu, rytmiczny stukot kropel, padających na okienne parapety wprost z szarego nieba. Poranek nie niósł ze sobą nic szczególnie pięknego, przeciwnie wręcz - napawał smutkiem, a co najmniej porażającą melancholią i głębokim zniechęceniem.
Powstaliśmy jednak z naszych zapyziałych legowisk, skrytych w półmroku ciasnych mieszkań. Powstaliśmy, by kolejny raz stawić czoła okrutnej nudzie codzienności, by znów popłynąć na fali wszechobecnej beznadziei. Zdawało się, że tak samo leniwie upłyną wszystkie następne godziny, aż w końcu późnym wieczorem padniemy bez sił, zmęczeni samymi sobą i całym światem.

Ale niektórzy z nas już wtedy czuli to dziwne, ledwie dostrzegalne drżenie ziemi, a może - drżenie naszych serc, przejętych czymś Nienazwanym. Przyznajcie, iż zbudziliście się z tym niepojętym uczuciem, nie wiedząc jeszcze, czy to lęk - czy może nadzieja.
Mijały minuty i godziny, a to coś nabierało mocy, odbijało się w twarzach przechodniów, błąkających się po zabłoconych, nierównych chodnikach. Jeszcze nim zegar u św. Marii wybił południe, wielu wiedziało, że Coś nadchodzi. Ale tylko nieliczni odczuwali radość i pewność siebie, szerokim rzeszom udzielała się natomiast nieokreślona nerwowość, narastająca w miarę upływu czasu. Ten lęk przenikał miasto, niósł się ulicami, wdzierał się w umysły, przynosząc ze sobą roztargnienie, niepokój, chaos i drżenie rąk. Było to coś trudnego do opisania: szalony ferment, pragnienie ucieczki, pogoń za własnym cieniem, wędrówka do nikąd.

Radio podawało coraz to bardziej nieprawdopodobne informacje. Oto na ulicach europejskich metropolii miały pojawić się sylwetki konnych rycerzy, a tłumy przechodniów osobiście słyszały szczęk mieczy i stukot kopyt, uderzających o bruk. Oto weterani obu wielkich wojen przemaszerowali przez Pola Elizejskie – ramię w ramię z rzymskimi legionistami, greckimi hoplitami i rycerzami krzyżowymi, jakby historia zlała się w jedną całość. Oto raptownie polepszyła się pogoda, a na jaśniejącym niebie wyrastały coraz to liczniejsze, wielobarwne łuki tęczy.

Massmedia szalały, rządy w panice poczęły opuszczać swoje siedziby, a masy ludzkie wyległy na główne place i skwery. Porzucano warsztaty, wybiegano nie dokończywszy obiadów, wysiadano z samochodów na środkach skrzyżowań – chaos osiągał zatrważające rozmiary.
Wtedy ziemia zaczęła drżeć. Szklane wieżyce nowoczesnych budowli poczęły pękać, ogień jął trawić centra handlu i rozrywki, wokół których tysiące ludzi w napięciu nasłuchiwało krążących plotek. Aż nagle gruchnęła wiadomość o ożywających pomnikach, ale niemal nikt nie chciał w to wierzyć. Jedynie garstka straceńców - a my wśród nich - ruszyła ulicami miast Europy wprost do starych pałaców i muzeów, nie czując zmęczenia i nie lękając się płomieni.

I to właśnie my pierwsi zobaczyliśmy na własne oczy, jak figury bohaterów nabierają nowej siły, jak zimny granit i glina stają się sprężystym ciałem i wartko płynącą krwią. To myśmy usłyszeli śpiew tysięcy lat historii, wezwanie Europy, przed którym nie da się zbiec w ciasnotę własnego tchórzostwa. W naszych sercach zapłonął żar, który samym swym gorącem spopielał obywateli świata, czcicieli zrównoważonego rozwoju, końca historii i powszechnej przeciętności.
Ci, których zaklęto w kamień, powracali po wiekach wygnania, przychodzili po swoje, by przegnać bezrozumną tłuszczę, wodzów ludu i kawiarnianych ćwierćinteligentów, by obrócić w pył naiwne bajki o błogostanie i pobłażliwości.

Tamtego dnia coś się skończyło, a coś rozpoczęło – i dziś jesteśmy tu razem wszyscy, synowie Europy, wysłannicy Apokalipsy. I kiedy miliony stoczą się w otchłań, my będziemy spoglądać na nich z najwyższych szczytów, z mocno bijącymi sercami i radością w oczach. Odprowadzimy ich aż do samej krawędzi – z żalem zapewne, że nie ma ich z nami, ale też ze świadomością, iż sami dokonali wyboru.

ATW


Coś Nadchodzi...


23