RECENZJE MUZYCZNE
ATW

A CHALLENGE OF HONOUR vs. PRAETORIO - "Hadrian's Wall"
Znany i lubiany na scenie militarnej projekt ACOH celuje w konceptualnych wydawnictwach, poświęconych określonym wydarzeniom, epokom i miejscom. Peter Savelkoul ma na swoim koncie m.in. albumy poświęcone bitwie pod Verdun, katastrofie statku Wilhelm Gustloff, masakrze w Oradour czy Powstaniu Warszawskiemu.

"Hadrian's Wall" to - jak można się domyślić - płyta poświęcona murowi, który Rzymiane wznieśli w Szkocji z rozkazu cesarza Hadriana, by oddzielić się od barbarzyńskich plemion z Północy. To monumentalne przedsięwzięcia zainspirowało ACOH oraz młody projekt Praetorio (którego lider m.in. wspomaga ACOH na żywo) do nagrania militarno-neoklasycznego splitu.

Z całą pewnością nie jest to dzieło przełomowe, genialne czy oryginalne. Cztery utwory (każdy wykonawca zaprezentował po dwa) realizują po prostu standardowe koncepcje militarnej neoklasyki - marszowe partie werbli i quasi-symfoniczne melodie w tle. Utwory są dość długie, senne i mało rozbudowane - z tego też powodu niektórzy mogą uznać "Hadrian's Wall" za materiał słaby. Ja osobiście tak nie uważam - od czasu do czasu lubię posłuchać tej płyty, bo mimo wszystko obu wykonawcom udało się osiągnać prostymi środkami oniryczny, nostalgiczny nastrój, nasuwający skojarzenia z dawno minioną historią.

UN DEFI D'HONNEUR - Verdun 1916
Peter Savelkoul znów w akcji - tym razem "honorowym wyzwaniem" jest pamiętna bitwa pod Verdun - mordercze starcie z okresu pierwszej wojny światowej, monstrualne dzieło zniszczenia, które pochłonęło setki tysięcy ofiar w błocie ostrzeliwanych okopów.

Album Un Defi d'Honneur ma w swym zamyśle oddawać nastrój tamtych wydarzeń - heroizm, grozę, śmierć. Moim zdaniem Savelkoul wychodzi ze starcia pod Verdun obronną ręką - kompozycje są co prawda dość proste, jak zwykle w przypadku tego projektu, ale za to wpadające w ucho, zróżnicowane pod względem tempa i nastroju. Utwory spokojniejsze, nieomal melancholijne przeplatają się z tymi bardziej dynamicznymi, można rzec - bitewnymi. Warkot werbli nadaje rytm, elektroniczne brzmienia rogów i trąb budują podniosłą atmosferę, pojawiają się także dźwięki akordeonu, nadające całości coś zwiewnego, jakby to znów było gorące, francuskie lato roku 1916.

INCAPACITANTS - "Quietus"
Incapacitants plasują się w pierwszym szeregu srogich japońskich ciemiężycieli uszu słuchaczy. Ściana harsh noise bez krępacji, mówiąc krótko. A mówiąc nieco dłużej: "Quietus" to trzy kawałki: dwa ponad 20-minutowe kolosy (to lubię) i jeden przerywnik trwający cztery i pół minuty. Od pierwszych do ostatnich dźwięków z siłą walca drogowego gniecie nas siarczysta ściana dźwięku - biała soniczna burza, kłębowisko eksplodujących szumów, z którego co rusz wyłaniają się bolesne piski, trzaski, terkotania i inne dziwne rzeczy, zaraz znów ginące w nawałnicy.

Jest to materiał dosyć monotonny, mam wrażenie że zbyt monotonny, szczególnie że jednak ostry. Na takie długie ściany lepsza byłaby estetyka wczesnego C.C.C.C. - bardziej mroczna, dudniąca, gęsta. No, ale to rzecz gustu. "Quietus" zapewne dobry będzie do zasypiania, byle nie za głośno.


V/A - "Military Fetish Muzak", Kaos Ex Machina
"Military Fetish Muzak" to składanka wydana przez zasłużony polski netlabel Kaos Ex Machina - zatem każy może sobie ten materiał ściągnąć za darmo z sieci. Udział bierze 29 młodych projektów z - jak to się mówi - "całego świata". Jakby nie patrzeć, taki np. Argentum pochodzi z dalekiej Argentyny. Inne pojawiające się tu zjawiska muzyczne to m.in. Waffenruhe, Kriegsturm, Heiliges Licht, Bunkergeist, Mercy Liao, Children in Gas Masks. Większość z nich poznałem dopiero przy okazji tej składanki, ciekawe czy staną się to nowe gwiazdy gatunku?

Tytuł jest idealnie dobrany do zawartości - większość utworów to rzeczywiście przejaw pewnego militarno-historycznego fetyszyzmu. Poziom jest różny, spektrum brzmień dość szerokie - od utworów z pogranicza neoklasyki i neofolku poprzez wojenny industrial aż po surowy zgiełk power electronics. Większość artystów nie wykracza poza pewien utarty schemat militarnego grania, mnie to nie jednak nie przeszkadza, mam sympatię dla tego stylu. Jeśli chodzi o jakieś aspekty poza-muzyczne, tzw. "message", to prawdopodobnie w przypadku każdego zespołu wygląda to inaczej - są tu zarówno odniesienia historyczno-polityczne, jak i motywy z pogranicza fetyszystycznej erotyki, eksponowania tematyki przemocy i śmierci.
Ze swej strony zachęcam więc do przesłuchania, a nuż znajdziecie tam jakieś perełki?

KREUZWEG OST - "Iron Avantgarde"
Austriacki Kreuzweg Ost, projekt jednego z muzyków black-metalowej kapeli Summoning, bardzo przyzwoicie zaprezentował się materiałem "Edelrost", mocarnym i precyzyjnie skonstruowanym obrazem wojny i zniszczenia. "Żelazna Awangarda" to wcześniejsze wydawnictwo sygnowane nazwą Kreuzweg Ost - wcześniejsze i niestety znacznie mniej dojrzałe.

Kreuzweg Ost niewątpliwie lubuje się w wykorzystywaniu rozmaitych historycznych sampli - pieśni, przemówień, wspomień z okresu wojen światowych i samo w sobie jest to oczywiście dopuszczalne oraz typowe dla sceny militarnej. Niemniej sample trzeba dawkować rozważnie. Niestety, "Iron Avantgarde" to materiał chaotyczny, zgiełkliwy, epatujący archiwalnymi komendami, marszami i deklamacjami w sposób zbyt przytłaczający i nieumiarkowany. Momentami ciężko tu mówić o strukturze utworów, ocieramy się nieomal o jakąś groteskową "militarną plądrofonię", przeplataną quasi-klasycznymi melodiami, elektronicznymi beatami i innymi tego typu dźwiękami. Brzmi to trochę jakby pocięte fragmenty filmów wojennych rozgrywających się w latach 1939-1945. Tworzy to oczywiście pewien klimat, ale moim zdaniem w sposób mocno przesadzony. Na "Edelrost" zespół zaprezentował się znacznie lepiej.

AUBE - "Blood Brain Barier"
Jak być może wiecie, Japończyk Akifume Nakajima wypracował sobie szczególny sposób konstruowania experymentalnej quasi-muzyki - mianowicie każdy jego album oparty jest tylko o jedno źródło dźwięku. Często jest to woda, ale Aube pracował też m.in. z ogniem, papierem, kamieniami, drutami, puszkami, ludzkim głosem, a na "Blood Brain Barier" walczy z ludzkimi falami mózgowymi, przetransformowanymi na słyszalne pasmo.

Z tego niecodziennego experymentu powstały nader urozmaicone utwory, stylistycznie zbliżone do estetyki noise, aczkolwiek pojętej w sposób, nazwijmy to "nieortodoxyjny". Dużo tu pisków, świstów, wysokich świergotów przepływających raz w tle, a kiedy indziej na pierwszym planie. Do tego dochodzą zgrzyty i trzaski, czasem układające się w monotonny, hipnotyczny rytm, jak choćby w trzynastominutowym kawałku "Build Up". Album ma też pasaże bardzo mocno hałaśliwe, vide "Blood Brain Barier II", gdzie Nakajima eksploruje bardzo "harszowe" obszary rozjazgotanego szumu.

Podsumowując, jest to materiał udany i urozmaicony, fragmenty ostrzejsze przeplatają się z łagodniejszymi, dzięki czemu materiał nie nudzi i nie wyniszcza słuchacza. Warto sięgnąć. I jest w tym taki fajny, hipnotyczno-ascetyczny nastrój.

MR. HUMANOISE - "Noise Factory", 77 Industry
Mr. Humanoise to jedna z wschodzących gwiazd polskiej sceny harsh-noise. Na początku jego nagrania spotkały się z ciepłym przyjęciem bywalców forum harshnoise.pl, wkrótce potem twórca związał się z net-labelem 77 Industry i to właśnie w tej wytwórni ukazuje się album "Noise Factory".

Nie da się ukryć, że Mr. Humanoise ma dryg do tego, co robi. To jest noise, ale nie taki, w którym chodzi jedynie o wyniszczającą ostrość. To raczej eksperymentowanie z formą, masa urozmaiceń, zmian barwy i głośności, zabawa z dźwiękiem, ale zabawa przemyślania. Dzieję się tu naprawdę sporo, jest na czym skupić ucho. Świergotania i poplątane piski przeplatają się ze zwałami białego szumu i głębokimi, dronowymi przestrzeniami. Raz jest chaotycznie, kiedy indziej quasi-rytmicznie, z wyraźnym zamysłem. Ostrość nie wykracza poza pewien poziom, zresztą są też fragmenty bardziej wyważone, stonowane, jak choćby utwór drugi - "Rebirth of Energy". Żal tylko, że ma on raptem 2 minuty, przydałoby się go jakoś rozwinąć do przynajmniej pięciu, no ale to w sumie drobiazg. Ogólnie: bardzo dobry komputerowy hałas.

BAIN WOLFKIND - "Music For Lovers And Gangsters"
Bain Wolfkind to człowiek znany na scenie military/neofolk m.in. z projektu Novo Homo (w ramach którego nagrał choćby kawałek na składankę pamięci kpt. Codreanu) oraz ze współpracy z Der Blutharsch.

Album "Music for lovers and gangsters" to dzieło tyleż wybitne, co oryginalne w swym zamyśle. Ciężko zaszufladkować tę muzykę - jedenaście smutnych ballad, które idealnie wpisują się w estetykę amerykańskiego czarnego kryminału w typie Chandlera i Hammeta. Albo w posępny dramat policyjny lat 70-tych, a'la Brudny Harry czy Shaft. Muzyka Bain Wolfkind łączy motywy dark-folkowe i dołujący do bólu quasi-blues z nutką zblazowanej dekadencji, co razem daje nastrój rodem z zapyziałej knajpy gdzieś w Los Angeles czy Chicago lat 30-tych. Jest to nastrój osobistej klęski, brutalnego cynizmu i mentalnego wypalenia, topionego w litrach podłego burbona, na oczach tandetnie umalowanych dziwek i beznamiętnego barmana. Taplanie się w brudach swoich i cudzych, muzyka dla gangsterów i prywatnych łapsów, muzyka ze świata tyleż pociągającego, co odstręczającego. Nocne światła wielkiego miasta, na wpół żywe postaci snujące się po ulicach w delirycznym otumanieniu - mała, prywatna apokalipsa... a w tym wszystkim być może także bolesne pragnienie oczyszczenia i ukojenia... Tak ja postrzegam ten album i tak postrzega go, o ile wiem, wielu słuchaczy.


RECENZJE...
Ciąg dalszy...

STURMPERCHT - "Der Marsch der Wampelerreiter",
Przenieście się w świat mitów i rytuałów alpejskich górali, w baśniową krainę groteskowych potworów, duchów czających się w mrocznych zakamarkach lasów i zaklętych w omszałych kamieniach, w epokę bohaterów i czarowników. Przenieście się tam za sprawą muzyki Sturmpercht - austriackich mistrzów przaśnego, folkowego grania z militarnym zacięciem i teutońskim duchem. Jest w tej rytmicznej, tanecznej muzyce wiele pogody, ale także i coś wzniosłego, może nawet "bitewnego". To same korzenie Europy, a przynajmniej pewnego jej regionu, muzyka w jakiś sposób zwiastująca nowe średniowiecze.

Na "Der Marsch..." muzycy Sturmpercht wygrywają na rogach, piszczałkach, werblach i skrzypcach raptem dwie piosenki, ale za to jakie - niebywale skoczne, wpadające w ucho, do tego mające w sobie taką pierwotną, folkową surowość i zarazem żywioł... jak to w ogóle opisać... Piękna, piękna muzyka - do bitki i do wypitki, do tańca i do zasłuchania, podobnie zresztą jak większość innych nagrań Sturmpercht. Heilige!

ROSE ROVINE E AMANTI - "Early and Unrealased Songs"
Damiano Mercuri (18 lutego 2008 gościł w Polsce, swoją drogą, prezentując repertuar z klasycznej muzyki europejskiej) to już postać znana i szanowana na scenie military/neofolk. W ramach Rose Rovine e Amanti wytworzył własny, oryginalny styl grania, łączący wpływy muzyki klasycznej z neofolkiem i nawet rockiem. Jest to muzyka na wskroś europejska, zakorzeniona w tradycji i zarazem wyzbyta lęku przed technikami nowoczesności, muzyka z nutką melancholii, dekadencji i heroizmu.
"Early and Unrealased" to materiał zgodny ze swym tytułem. Wydany przez Eastern Front z Izraela, zawiera 10 starych, dotąd niewydanych piosenek Damiano. Tego typu albumy zwykle są dość "kontrowersyjne", a bywa - że po prostu słabe. Ten słaby nie jest, ale w istocie dość dziwny i chyba ciężkostrawny. Są tu ogniskowe ballady, ekstrawaganckie eksperymenty, muzyczne żarty, zabawy konwencją - trochę to taki patchwork, poutpourri poskładane z różorodnych części. Ale posłuchać nie zaszkodzi, czy to jako ciekawostkę, czy nawet dla przyjemności.

LOU REED - "Metal Machine Music"
Lou Reed to lider kapeli Velvet Underground, która jest ponoć wyrobioną marką w światku co bardziej "niezależnego" czy "alternatywnego" rocka. Zespół znany jest m.in. z kompozycji "Venus In Furs" (Wenus w Futrze), inspirowanej książkami austriackiego pisarza von Sacher-Masocha (tak, tak, to od niego pochodzi słówko "masochizm") i wykonywanej ostatnimi czasy przez Ordo Rosarius Equilibrio.
Ale do rzeczy. "Metal Machine Music" to solowy album Lou Reeda z roku 197.... Okładka informuje, że jest to "an electronic instrumental composition" - czyli niby nic takiego. Na pozór. Bo tak naprawdę jest to proroczy album, bez wątpienia zwiastujący estetykę harsh noise w iście porywający sposób. Cztery utwory, każdy trwający około kwadransa, tworzą razem srogą ścianę elektroniczno-gitarowego jazgotu, przywodzącą na myśl dużo późniejsze dokonania C.C.C.C., czy Incapacitants. Siłą tej płyty jest więc nie tylko jej siarczyste, hałaśliwe brzmienie, ale także data wydania - apogeum ery disco i pierwsze lata punkowego rock and rolla... A tutaj nagle takie coś: psychodeliczny, poplątany, płynny i hipnotyzujący hałas, w dużej mierze oparty o sprzężenia gitarowe. Dźwięki pulsują, wiją się w konwulsjach, tworzą odbijające się od siebie pływy i warstwy, ale przez cały czas w obrębie gęstej ściany. Rozedrgane strzępy melodii niekiedy wybijają się na powierzchnię, by zaraz utonąć w dziwnych brzmieniach... Skojarzenia? Halucynacyjny trip, głęboka gorączka, kalejdoskop, niezmierzoność przestrzeni kosmicznej, muzyka rozpuszczającego się mózgu...
To nie jest rock, a na tamte czasy musiała być to absolutna transgresja. Szkoda, że Lou Reed nie poświęcił się do końca tej noisowej konwencji... a może dobrze? W każdym bądź razie pozostał specyficzny, ciężkostrawny i odkrywczy album.

VON THRONSTAHL - "Sacrificare", Cold Spring 2007
Najnowsza produkcja niemieckiej legendy tak jak poprzednie, nie zawiedzie żadnego konesera muzycznego podziemia. ”Sacrificare” to kolejne ostrze wymierzone we współczesne „mody”, „gusta” i wszelkie wynalazki „prawoczłowieczych” kapłanów demokracji. Niesamowite wrażenie robi bogactwo różnorodnych stylów, jak i odniesień w tekstach, które świadczą o dużych umiejętnościach, wiedzy i doświadczeniu muzyków.
Przechodząc do konkretów, płyta zaczyna się od mocnego, iście kontrrewolucyjnego(bądź rewolucyjnego, jak kto woli) uderzenia piosenką „The age of decay and democrazy”, która jest absolutnym hitem. Dalej już wchodzimy w nastrój melancholii i w świat naszego europejskiego dziedzictwa, które jest pięknie zawarte w treści tego albumu(„Occidental identity”). Józef K. i Raymond P. zdają się jednak przepowiadać jego upadek, o czym świadczą teksty pierwszego utworu, jak i np. „The four hourseman of apocalipse” z refrenem z piosenki zespołu Aphrodita’s Child z lat 60-tych. Mamy również nawiązania do wydarzeń rewolucji antykomunistycznej w Rumunii(„Dunnezeu exista/God exists”), walki Palestyńczyków(?) na Bliskim Wschodzie(„Palestina”) [hm, może raczej chodzi tu o krucjaty – przyp. ATW]. Całość oczywiście ujęta bardzo dobrą muzyką z marszowymi bębnami, gitarą akustyczną, syntezatorami, chórkami i różnorakimi „dopalaczami”, które czynią płytę bogatą w style i lepiej oddają nastrój, jaki chcieli wytworzyć członkowie VT.
Zwraca uwagę także estetyka, ponieważ oprócz bardzo gustownej okładki, w środku dostajemy książeczkę z cytatami Josepha de Maistre’a i Moellera van den Bruck’a (za co wielki plus), fragmentami tekstów oraz krótkimi informacjami na temat utworów.
Podsumowując: płyta, tak jak wszystkie poprzednie, godna najlepszych grup sceny neofolkowej/industrialnej, a hity takie jak „Gloomy White Sunday”, „Dressed In Black Uniforms”, „The age...”,”Mother of Mercy”(poświęcona Matce Bożej) czy „The four hourseman...” to kolejny dowód, że Von Thronstahl nadal trwa na froncie obrony Europy, i to w pierwszym szeregu!

***
Autorem powyższej recenzji jest Rafał Dostatni

MERZBOW - "Puroland"
Gdzie leży tajemnicza kraina "Puroland" - tego nie wiem, mogę jednak, wnioskując z albumu Masami Akity, domyślać się, jak dziwnie musi wyglądać to miejsce. Skłonny byłbym lokować je gdzieś w krainie snów, w obszarze gorączkowych, wielobarwnych halucynacji, przeplatających się ze sobą w najbardziej nieoczekiwanych konstelacjach. Albowiem "Puroland" to Merzbow taki, jaki lubię najbardziej: z mocnym noisowym pazurem, owszem, ale jednocześnie zróżnicowany, przebogaty, kolorowy, eksperymentalny, surrealistyczny i co tam jeszcze... Trudno to opisać - "Puroland" bowiem sprytnie lawiruje pomiędzy hałaśliwym ciężarem, a swoistą zwiewnością. Barwy hałasu zmieniają się na różne sposoby - od śnieżnych ścian białego szumu poprzez rozmaite zgrzyty, piski, terkotania i drapania aż po głębokie, ambientalne drony, kotłujące się gdzieś w tle. Struktura utworów jest otwarta, ale nie chaotyczna w prymitywny sposób, co jakiś czas - jak zwykle u Merzbow - dźwięki zapętlają się w industrialne niby-rytmy, dając słuchaczowi pewien punkt zaczepienia. Bywa, że nawałnice szumu cichną, ustępując pola innym szmerowym, ale nie tak ofensywnym dźwiękom, nawet partiom przesterowanej gitary. Dzieje się tu wiele i z całą pewnością nie jest to nudna płyta. Pielgrzymujta do Purolandu!

ODA RELICTA - "The Crown and the plough"
Pod szyldem ODA RELICTA nagrywa Oleg Kolyada, ukraiński twórca, poruszający się na przecięciu ambientu, industrialu i swoiście pojmowanej neoklasyki, niekiedy z militarnym zacięciem. Znany jest m.in. z projektu FIRST HUMAN FERRO, a także - już jako ODA RELICTA - z udziału w składance "Credo In Unum Deum".
"Korona i pług" to album bardzo szczególny, na swój sposób ekstrawagancki - ale w bardzo stylowy sposób. Oleg wykorzystał tu po większej części nagrania Żytomierskiej Orkiestry Muzyki Kameralnej (Zhytomyr Chamber Orchestra) - nagrania z obszarów klasycznej muzyki symfonicznej, żołnierskich marszy, muzyki sakralnej, a także folkloru. Wszystkie te dźwięki zostały przez Olega przetransformowane, poukładane według pewnego zamysłu i wrzucone w gęstą, mroczną przestrzeń dark ambientu z typowymi dla tego gatunku niepokojącymi dudnieniami, zgrzytami, zawodzeniami i pogłosami. Końcowym masteringiem zajął się nie kto inny, jak H.N. Bjoerk (Folkstorm, MZ412, Toroidh). Efekt jest bardzo szczególny - mamy wrażenie, że echa tych jakże klasycznych i pięknych utworów docierają do nas z jakiejś tajemniczej głębi czy otchłani, być może z przeszłości, z czasów wojen, rewolucji i innych przełomowych wydarzeń. Dźwięki trąb, bębnów, rogów, skrzypiec i dzwonów rozbrzmiewają echem, zlewają się ze sobą, czasem są przytłumione, kiedy indziej złowrogo zniekształcone, toną w przestrzeni... i taka właśnie jest ta płyta - oryginalna w swym zamyśle i bardzo dobra w wykonaniu.
V/A - "Tutti a Casa!"
A oto bardzo różnorodna i bardzo dobra składanka pomyślana jako hołd dla włoskiego projektu Ain Soph, od lata penetrującego rozmaite obszary industrialu, dark ambientu, neofolku, a nawet i rocka. Ain Soph pojawił się np. na składankach poświęconych kpt. Codreanu czy baronowi Evoli, znany jest z inspiracji ezoterycznych czy tradycjonalistycznych. To samo dotyczy także przynajmniej części kapel występujących na składance.
"Tutti a Casa!" grupuje kilkanaście zespołów, reprezentujących szerokie spektrum gatunków szeroko rozumianej muzyki "postindustrialnej". Mamy więc np. zwiewny, rześki, ale przy tym bardzo militarny Derniere Volonte, mamy senny, śródziemnomorski neofolk w wykonaniu włoskiego Calle della Morte oraz bardzo żywe numery Argine i Naevus. Żeby jednak nie było tak sympatycznie, to jest miejsce i dla mocno industrialnych kawałków Foresta di Ferro, Monumentum, MMM, czy Shining Vril. Militarnymi werblami i damskim śpiewem uderza Stalingrad, Novy Svet prezentuje zaś smutną dekadencję. Co ciekawe, pojawia się także ciężki rock w wykonaniu SPQR, Circus Joy, Quatrro Bravo Ebailleros (kapitalny numer łączący elektryczne gitary z melodyjnym folkiem!), czy narodowych rewolucjonistów z ZetaZeroAlfa. No i jest Der Blutharsch w dość monotonnym utworze Baltico opartym o mocny, prosty beat, poplątane gitarowe solówki w tle, partie organowe i kobiecy śpiew.
"Tutti a Casa" to płyta nader zróżnicowana stylistycznie, przy czym kontrast pomiędzy utworami niekiedy mocno zaskakuje!


34