Nieznośna lekkość mitu
 Olgierd Sroczyński

Od pewnego czasu z niemałym zdziwieniem obserwuję metamorfozę niektórych postaci ze środowiska konserwatywnego, które zaczęły podążać w zupełnie zaskakujące rejony ideologiczne. Zjawisko to nie wygląda bynajmniej – i na szczęście – na ruch masowy, chociaż jego skala i tak jest zadziwiająca, jeżeli wziąć pod uwagę, że od nie tak odległych czasów „sprzed metamorfozy” sytuacja polityczno-społeczna nie zmieniła się w jakiś radykalny sposób (co – gdyby się wydarzyło – mogłoby na pewno być przyczyną pewnych „przewartościowań”), a wspomniane osoby okres młodzieńczego buntu mają już dawno za sobą.
Przykładem takiej postawy jest tekst Adama Danka Fałszywy bożek ekonomii, gdzie Autor postanowił kolejny już raz rozprawić się z „nieprawdziwą prawicą” i uderzyć – chociaż nie „po nazwisku” – w środowisko, w którego działalność sam był jeszcze nie tak dawno mocno zaangażowany. Środowisko to jest – w opinii kolegi Danka – przesiąknięte błędem „ekonomizmu”, gdyż patrzy na zjawiska i instytucje polityczne wyłącznie przez pryzmat ekonomii. Dowodem na to ma być nacisk, jaki kładziony jest przez ową „nieprawdziwą prawicę” na kwestie takie jak obniżka podatków czy też reforma prawa gospodarczego. To nie są jednak kwestie najważniejsze, grzmi Autor, a kto twierdziłby inaczej nie różni się niczym od marksistów, u których – jak wiadomo – cała „nadbudowa” kształtowana jest przez ekonomiczną „bazę”.


Na wstępie przyznać muszę, że nie pojmuję celu publikowania tego typu manifestów. Nie jest nim przekazywanie wiedzy z zakresu historii myśli politycznej, której Autorowi na pewno odmówić nie można. Walka polityczna też na pewno nie – chyba, że przez tę rozumieć utwierdzanie wąskiego grona własnych zwolenników w przekonaniu, że są naprawdę bardzo elitarni, cała reszta zaś (nazywana przez kolegę Danka „pipi-prawicą”) jest mało wyrafinowana intelektualnie i moralnie, i należy się jej ponad wszelką miarę wystrzegać.
Największym problemem jest jednak fakt, iż kwestie, o których traktuje omawiany tekst, są przez Autora przedstawione w sposób, który wskazuje na ich kompletne niezrozumienie. W przypadku, gdyby to kto inny był podpisany pod tą publikacją, można byłoby złożyć to na karb ignorancji – tutaj nie może być o tym mowy. Przyczyna wydaje się tkwić gdzie indziej. Adam Danek zaczął poruszać się w granicach zupełnie innej tradycji, niż ta, której fundatorem był Arystoteles, a najwybitniejszym przedstawicielem św. Tomasz z Akwinu – tradycji, w której ścisły racjonalizm współgra z uważnym obserwowaniem rzeczywistości. Danek stoi po stronie romantycznego platonizmu, pozwalającego mu na przyjmowanie za wiążące pewnych twierdzeń całkowicie ignorujących działanie rzeczywistości, czy też inaczej – uznających świat idei za świat realny.


Nieznośna lekkość...
Ciąg dalszy...

Adam Krzyżanowski nazwał ten typ myślenia „logiką serca”, a w logice serca – w przeciwieństwie do logiki rozumu – wszystko jest dozwolone. Kiedy zaś coś wskazuje na to, że praktyczne wnioski wyciągnięte za pomocą tej dziwacznej metody są niepoprawne, przychodzi czas na szukanie przyczyny błędu wszędzie, byle poza własną ideą. Dużo łatwiej zrzucić winę na kogoś, niż samemu przyznać się do pomyłki – zwłaszcza, kiedy własne przekonania osiągnęły już status religii. Jak to wygląda w praktyce wiemy z historii – na tej zasadzie działała doktryna narodowego socjalizmu i bolszewizmu, na niej również opiera się współczesna doktryna socjaldemokratyczna. Cechą łączącą wszystkie z nich jest mit, a w micie nie ma miejsca na argumenty: są tylko zbawieni i potępieni.
Materializm jest bez wątpliwości błędem, i to błędem mającym na swoim koncie największe spustoszenia w historii ludzkości. Przeniesiony na grunt polityczny stał się mitem, w którym bogowie – jak rasa czy konieczność historyczna – wymagają krwawych ofiar. Nie oznacza to jednak, że samo odrzucenie materializmu wystarczy, aby od błędów politycznych się uchronić, gdyż konieczne jest jeszcze odrzucenie schematu myślenia mitycznego. W tym niezwykle pomocne okazuje się sięgnięcie do tradycji stanowiącej podstawę naszej cywilizacji.
Człowiek wedle filozofii chrześcijańskiej składa się z ciała i duszy, i odebranie mu któregokolwiek z tych elementów oznacza śmierć. Ciało jest tak samo ważnym dziełem Boga, jak dusza – obarczonym co prawda śmiertelnością i grzesznością, ale jednak spełniającym określoną rolę w dziele Stworzenia. Na tej podstawie św. Tomasz z Akwinu przyjmował konieczność poświęcania uwagi rzeczywistości materialnej na równi z duchową. Badając prawa rządzące rzeczywistością odkrywamy porządek stworzony przez Boga. Z tego punktu widzenia herezją jest właściwe romantycznym platonikom twierdzenie, że rzeczywistość należy organizować wedle pewnych idei, nie zaś to, że idee ignorujące prawa rzeczywistość są kompletnie pozbawione ważności i prawdziwości.
Cytowany przez kolegę Danka Gaetano Mosca wykazał podobno, iż również „czynniki „nieekonomiczne” kierują „procesem dziejowym”. Z ubolewaniem zmuszony jestem przyznać, iż ów socjolog nie jest mi znany na tyle dobrze, abym wiedział jakież to „czynniki nieekonomiczne” miał na myśli, ale wolno mi przypuścić, iż to rozróżnienie jest podobnie prawomocne, jak w przypadku gdyby stwierdził on, iż „proces dziejowy” jest determinowany również przez czynniki „niebiologiczne” lub „niefizyczne”. W oczach fizyka lub biologa byłoby to kompletną bzdurą, ponieważ tego typu twierdzenie wymagałoby wykonania tytanicznej (a wręcz niemożliwej) pracy naukowej w celu wykluczenia z całą pewnością nie tylko obecności konkretnych zjawisk już opisanych przez fizykę i biologię, ale przede wszystkim możliwości ich opisania w ten sposób.
Fizyka bada świat za pomocą narzędzi fizyki, a ekonomia za pomocą narzędzi ekonomicznych – obie dziedziny wiedzy mają do tego pełne prawo. Jeżeli więc romantycy nie postulują całkowitego zniesienia ważności nauki, trudno zrozumieć dlaczego do tych dwóch dziedzin ludzkiego poznania przykładają zupełnie inną miarę i odmawiając ekonomii wydawania sądów o rzeczywistości, z beztroską oddają się wyznawaniu i propagowaniu idei mówiących, że rzeczywistość społeczną można kształtować wedle własnego widzimisię.
Stwierdzenie, iż całość zjawisk politycznych można opisać również w kategoriach ekonomicznych jest traktowane przez Adama Danka i innych romantyków jako objaw „ekonomizmu”, tak jakby ekonomia miała możliwość opisania ich w jakiś inny sposób. Ekonomia jest przez nich postrzegana jako dziedzina nieczysta, właściwa „mentalności handlarskiej”, trywializująca rzeczywistość i przez to niegodna uwagi „arystokracji ducha”, która – jak wiadomo – do wyższych rzeczy została powołana, niż przejmowanie się tym ile co kosztuje i dlaczego akurat tyle. Przypuszczalnie pytanie w jaki sposób romantyczna arystokracja ducha zdobywa obecnie środki utrzymania i nimi zarządza byłoby potraktowane jako nieuzasadniona złośliwość, aczkolwiek bardzo prawdopodobnym jest, że odpowiedź na nie mogłaby pomóc w wyjaśnieniu tej „ekonofobii”.
Tymczasem kierowanie się wskazaniami ekonomii nie powoduje popadnięcia w „ekonomizm”, podobnie jak nauka fizyki czy matematyki nie powoduje, że człowiek stanie się „fizykalistą” lub „matematycystą”. Za to ignorowanie ekonomii w tworzeniu idei politycznych niesie za sobą niebezpieczeństwo, że przystosowanie idei do rzeczywistości będzie bardzo bolesne – nie dla jej twórców, ale dla zwykłych ludzi, bo to oni zawsze w historii cierpieli za błędy w myśleniu popełniane przez zadufanych w sobie intelektualistów. I chociaż nie sądzę, żeby romantycy mieli kiedykolwiek w przyszłości okazję do zrealizowania swoich pomysłów, to i tak warto zwrócić im na to uwagę.
Zagadnienia ekonomiczne sensu stricto – jak reforma finansów publicznych, obciążeń podatkowych czy też szerokości ram prawnych dla działalności gospodarczej – nie są być może najważniejszą pod względem „metafizycznym” rzeczą w polityce. Mają one jednak tam swoje ściśle określone miejsce, podobnie jak ekonomia w systemie ludzkiego poznania. Żadna, nawet najbardziej szlachetna przesłanka, nie usprawiedliwia lekceważenia tego faktu i bezkrytyczne przyjmowanie idei ignorujących istnienie rzeczywistości. Romantycy powinni się nauczyć, że z rzeczywistością nie wygrają żadnym „tryumfem woli”, objawiającą się w państwowych dekretach.


Olgierd Sroczyński


31