Opuszczam pole bitwy
Josef Maria Wilhelm Klumb, tłum. Heinz

Na oficjalnej witrynie VT pod zakładką FOYER od jakiegoś czasu wisi klepsydra z następującą treścią:

VON THRONSTAHL

Niemcy: 00:00:1995 - 00.00.2010

Bez pożegnania i bez pochówku

Pośmiertne wydanie ostatnich materiałów: w odpowiednim czasie.

Żadnych kondolencji, życzeń i kwiatów !

DZIĘKI WSZYSTKIM ZA WSZYSTKO !

Artykuły znajdujące się w dziale "Biblioteka" można traktować jako chronologiczny zapis mojej metamorfozy. Jest to przemiana z rodzaju tych, które nie spychają przeszłości w niepamięć ani się jej nie wypierają, natomiast opiera się ona na wyzwoleniu i rozwoju. Zamiast rozłamu czy odrzucenia - transformacja.

PER ASPERA AD ASTRA!

**************
Idąc tym tropem, zaglądamy do wskazanego działu, gdzie znajduje się tekst dający wiele do myślenia.

OPUSZCZAM POLE BITWY innymi słowy piszę w tej chwili spoza pola bitwy. Moja wojna trwała nie tyle 30, co ponad 40 lat, a może nawet 4000 lat i jeszcze dłużej. A opuszczam pole bitwy bez broni - bez nienawiści, bez gniewu, bez poczucia, że mam jeszcze z kimś rachunki do wyrównania. Jeżeli ktoś czuje do tej pory, że musi się ze mną zmagać lub dalej uznaje za swoje życiowe zadanie, przeszkadzać mi lub nawet próbować mnie zatrzymać w życiu artystyczynym czy prywatnym - niech to dalej robi, jeżeli mu się tak podoba. Należny rachunek otrzyma jednak nie ode mnie, to samo życie odbierze zadośćuczynienie za to, czym już się dłużej nie chcę interesować. Nie będzie zemsty za sytuacje i warunki zewnętrzne, które przecież nie złamały mnie samego, a tylko moją zewnętrzną powłokę. Ngdy więcej wojny za czymś albo przeciwko czemuś.
Celem kolejnej odkrywczej podróży, którą kiedyś rozpocznę, kiedy tylko poskładam swoje kości i zdejmę wyimaginowany opatrunek, będzie życie, samo życie tu i teraz. Nie będzie to życie włóczęgi czy marzyciela, ale sama esencja życia w swoim gigantycznym rozmiarze.
Mając 48 lat i całkiem młodzieńczą elastyczność, mogę sobie pozwolić na zwrot w inną stronę egzystencji bez utraty orientacji i zdrady własnych zasad. Zrzucam balast i pozostaję sobą, wciąć będę zajmował się muzyką, w ramach VON THRONSTAHL lub poza tym projektem, wszystko jest możliwe, nic nie jest przesądzone. Najpierw potrzebuję jednak dystansu do wszystkiego, co przez ostatnie 15 lat dawało mi energię. Zdejmuję nogę z gazu, gdyż chcę nowego życia. Chcę przeżyć i doświadczyć swobodniejszego życia poza sferą konfliktów na scenie i poza nią. Nie będę już psuł sobie drugiej połowy mojego istnienia pod ogniem zaporowym wroga czy zdradzieckich sojuszników. Zgłębienie tajemnicy życia, jego przygody, zasady życia w jego świętości i głębokim znaczeniu - znalezienie w nim pokoju, szczęścia i spełnienia - będzie podróżą poza obszar światopoglądów, z której nie będzie już powrotu.

Ktoś zapyta - dlaczego wstąpiłem na to pole bitwy, skąd VON THRONSTAHL, skąd taka symbolika, skąd Niemcy, skąd Europa, skąd militaryzm?
Była to moja droga do siebie samego - moje własne spotkanie z Niemcami i Europą. Na poziomie sztuki, muzyki, myśli i duszy, jako że nie tyle wkroczyłem na pole bitwy tego świata, co zostałem tutaj zrzucony - wylądowałem tutaj, jak zagubiony spadochroniarz, który nie pamięta już, skąd przyleciał. Wskoczyłem w sam środek - i już trwała wojna, w środku epoki uważanej za czas pokoju - wszędzie wokół mnie szalała wojna. Sam świat osobiście wytoczył mi wojnę na długo przed tym, jak mogłem się bronić. Bezbronny zostałem wydany na jej pastwę - urodzony jeńcem - schwytany w olbrzymim świecie, którego rozmiarów i zasadności nie mogłem nawet pojąć. Przedzierasz się przez długie odcinki, celny strzał nie kończy twojego życia, pocisk nie rozrywa cię na strzępy - jest jednak stały kontakt z wrogiem, od czasu do czasu blask słońca, urlop frontowca, a potem powrót do okopu lub na otwartą przestrzeń. Nie giniesz - po prostu zamierasz. W pewnej chwili odkrywasz swój potencjał do kontratakowania - odtąd będziesz prowadził wojnę ofensywną - wyskakujesz, przebijasz się - wiesz już, że żadne wojsko świata nie może cię ostatecznie powstrzymać, nawet jeśli na chwilę mu ulegniesz - powstajesz, zrywasz łańcuchy, przebijasz się za instynktem mówiącym, że ma sens przeć naprzód i nie brać jeńców. Znasz uczucie wiecznego "naprzód" - znasz jego smak, wpoiłeś je sobie, ale nie wiesz, gdzie i kiedy to wieczne "naprzód" ma swój kres. Przechodzisz w natarcie, przebijasz się, zostajesz trafiony, odpowiadasz ogniem, przebijasz się naprzód, przebijasz się przez wroga - i nie zauważasz już, że od dawna walczysz nie tylko z wrogiem, przeciwnikiem i wrażą przewagą - nie będąc tego świadomym walczysz z czasem, z życiem, wreszcie z SAMYM SOBĄ. Nie potrafisz już zaprzestać walki o coś lub za czymś. Trwają dni, tygodnie, miesiące, lata i dekady. Chcesz trafić wroga - dosięgasz samego siebie. Jedyne co znasz, to pole bitwy. Wspomnienia o plaży w St. Tropez czy o idyllicznych wakacjach w bawarskich Alpach są jak frontowe pocztówki z życia, w którym byłeś tylko gościem przez krótkie chwile wytchnienia między natarciem a obroną. Gra nużąca aż do porzygania, daleka od marzenia o elegancji szermierza, do którego skłania nas życie. Marzenia i iluzje systematycznie rozrywane na strzępy przez maszynowy ogień rytmiki codziennego dnia. Święta wojna?
Wypełniasz rozkaz zdobycia skrawka terenu. Nie wiesz, co - nie wiesz nawet, kto wydał ten rozkaz, aby nieść naprzód coś, o czym nie masz nawet pojęcia - poprzez linie wroga, wciąż do przodu, za nieznanym, które - jak wierzysz - ma się objawić celem daleko za linią horyzontu.
Nie wiesz sam, co ze sobą niesiesz - nie wiesz, gdzie to masz, nie wiesz, dokąd masz to zanieść. Nocą leżysz nie pozwalając sobie na sen - przez który tracisz tylko czas - czas potrzebny na parcie do przodu, wciąż na nowo do przodu - bez poznania dokładnej przyczyny. A kiedy z wyczerpania nie możesz już dalej iść, twoje własne znużenie i nagłe wyczerpanie sił zadają pytanie, czy mógłbyś chociaż nakreślić zarys celu, wymierzyć lub odgadnąć odległość. "Nie wiem, nie wiem, nie wiem" - mówisz sobie i zasypiasz ze zmęczenia.
Następnego ranka pojawia się myśl - może za natarciem czeka na ciebie ojczysta ziemia i może niesiesz ze sobą jakiś rodzaj honoru - kilogram honoru prosto z pola bitwy tego życia dla muzeum ziemi ojczystej w jakimś domu nie do wyobrażenia.
To musi być coś niewidzialnego - to co niosę, coś o wielkiej wartości.
Dopiero będąc na progu tego, co zdaje się być ojczyzną, pojmujesz, że to poczucie ojczyzny nie jest niczym innym niż tylko TOBĄ SAMYM. Pojmujesz, że ty sam byłeś celem swojego wysiłku, twojej odysei, trwającego przez lata poszukiwania - i pojmujesz wartość niewidzialnego, które niosłeś przez wszelkie uciski i marności świata. I samym sobą pojmujesz wreszcie, że ten kraj, ta ojczyzna, z którą czujesz się tak związany, jest drugorzędną ojczyzną mającą drugorzędną, choć dla ciebie wielką, wartość i znaczeniem. Chwila, w której nie musisz już identyfikować się z NIEMCAMI, aby wydobyć z siebie jakąś ideę lub uczucie, chwila ta jest początkiem wzrostu nowej i niewymuszonej ojczyzny z zewnątrz. Wtedy możesz być Niemcem w sposób bardziej swobodny i nad wyraz świadomie - ale nie musisz już identyfikować się przede wszystkim ze swoją niemieckością. Czujesz istotną niezależność od kraju, narodu, Ojca, matki, ojczystej ziemii - ową przyjazną więź ziemi z twoją zewnętrzną postacią. Im mniejsza staje się konieczność identyfikacji z NIEMCAMI dla bycia sobą, tym wyraźniejsze stają się nieuchwytne więzy ujawniające twoją niemieckość w nowy sposób. Dopóki nie byłeś w pełni sobą, dopóty twoja więź z ojczyzną miała charakter przesadny i jednocześnie rekompensujący wewnętrzną pustkę. Inaczej mają się rzeczy u zawodowych antyfaszystów, tutaj kompensacja przechodzi w skrajną negację - a nienawiść do Niemiec stanowi ukryty akt rozpaczy, podobnie jak kaleka miłość do ojczyzny u radykała. Beides aber Extremsituationen innerer Unkenntnis und Verlorenheit von sich Selbst.


Opuszczam...
Ciąg dalszy...

ALE DLACZEGO UNIFORMIZACJA, WOJSKOWY STYL I GRA PODEJRZANĄ SYMBOLIKĄ?
Jest to rzeczywiście gra - gra potężnych sił, walk na arenie stworzonej przez ducha czasów, która nie toczy się o zasoby, nie o ziemię, do czego doszedłem dopiero teraz, ale walka tocząca się o panowanie nad wnętrzem. Wnętrzem niezbędnym do życia. Mówimy o metafizycznym wnętrzu Niemiec, Europy i o wnętrzu nas samych.
Masywna konstrukcja pojawia się na scenę w połączeniu z industrialem i muzyką martial, z hałasem w tle, przy użyciu symboliki, która u osoby z zewnątrz musi wywołać skrajne reakcje - takie środki są niezbędne dla osiągnięcia zamierzonego efektu, podobnie jak użycie gitary akustycznej i lirycznych dźwięków bez wkraczania w klimat odurzenia haszyszem i skołtunionych długich włosów. Współgrają ze sobą stalowe burze i romantyzm krajobrazu, kultura industrialna i poezja - taki konglomerat przynosi tysiąc muzyków w sercu Europy, uwalniając zasoby energii - które przez 50 lat była powstrzymywana - o których przez 50 lat można było milczeć lub dyskutować, ale nie wolno było bezpośrednio ich dotykać. Takie dotknięcie, nawet jeżeli pozostaje poza zasięgiem większości obserwatorów, ma charakter transformacji, relaksu i ogólnego uwolnienia. Właśnie dlatego, że historia nie zna moralności, artysta czujący industrialne powołanie może zaparkować swojego ciężkiego tygrysa w miejscu, gdzie ćwierć wieku temu historia umieściła członków RAF. Oczywiście, neonazizm lat 80. do dziś wplata się w to pole napięć, ale tylko w czysto energetycznym sensie, nie zostawiając po sobie politycznego zanieczyszczenia. Obserwator z zewnątrz pozostaje jednak bezradny i nie jest zdolny do zrozumienia, nie dostrzeże stojącej za kulisami siły transformatywnej.
Widzi jedynie symbolikę, wydaje mu się, że rozpoznaje minione jutro i patrzy zagubiony na przedstawienie, uzbrojony w kilka szablonów "dobra" i "zła", "nazizmu", "diabeł", "czarnoksięstwo". Za nim jarzą się reklamy i symbole współczesności. DEUTSCHE BANK, ALDI, ESSO, SHELL, ubezpieczenia, korporacje, sieci fast foodów. Dlatego niech nikt się nie dziwi, jeżeli jakiś nastolatek dla odmiany zawiesza sobie na szyi ŻELAZNY KRZYŻ. Podobnie jak w czasach jego ojca, który zawieszał n szyi czerwoną gwiazdę, bo w sądach było za dużo byłych hitlerowców. Hitlerowscy prawnicy już nie żyją - czerwona gwiazda noszona przez ojca jest pamiątką po gwałtownym starciu sił, leży w tej samej szufladzie, co odznaka za rany z II wojny światowej.
Nikt nie nosi czerwonej gwiazdy albo Żelaznego Krzyża bez końca - każdy wnosi swoją energię na miejsce rozgrywki - jest to napięcie, wymierne i zdolne do transformacji.
Jedno pokolenie pozostawiło swoich ojców na polach bitewnych Europy, skąd powróciła tylko ich zewnętrzna powłoka. Kolejna generacja w poszukiwaniu zastępczego ojcostwa rozgrzebuje kości dziadków, aby dla opamiętania położyć je na stół przed ojcami, którzy uciekli przed ojcostwem. Młodzi czynią z rodzinnych szczątków drogowskaz do samych siebie.
Nierozwiązana sytuacja wprawia nas w ruch - bez ustanku uciekamy lub maszerujemy do przodu. Wszyscy, czy z antify, czy od neofolku, z prawicy i lewicy, młodzi i starzy, zmagają się z niemiecką traumą - i z faktem, że przegraliśmy nie tylko wojnę, ale też wewnętrzny pokój.
Każda epoka przynosi własną awangardę - i każda epoka tworzy własnych konformistów. Każda epoka na własny sposób przyswaja sobie ludzi - tak, aby każdy człowiek, którego przeznaczoniem jest współtworzenie tych czasów, nie mógł od niego uciec.
Co dla krytyka z zewnątrz jest pozorem odrodzenia mody na Trzecią Rzeszę, cesarstwo lub faszyzm - w rzeczywistości stanowi odważną próbę podważenia zuniformizowanej tyranii stworzonej przez prawie pozbawionych indywidualizmu 8 i 80-latków w dżinsach. Pomnożony przez dziesiątki milionów razy konformizm wygląda potężnie przy garstce awangardzistów w uniformach, o wiele potężniej od samotnego munduru, który jednak jest w stanie postawić na głowie stary system wartości. Po modzie hipisowskiej i punkowej ten współczesny powrót do galowego munduru jest ostateczną konsekwencją, jaką awangarda wyciąga wobec przemarszu odzianej w dżinsy i sportowe buty armii po chodnikach miasta.
Gdy teraz piszę spoza teatru wojny, ostatnie 15 lat mojego istnienia upłynęło na odcinku frontu pod nazwą, która brzmi fascynująco: KONSERWATYWNA AWANGARDA. Jest to pojęcia, które w dwóch słowach skupia całe napięcie, dramatyzm, rozdarcie i polaryzację tej dekady, którą tak intensywnie odczuwałem i głęboko przeżyłem.
Pokojowa bitwa pod Woodstock, a z nią całe hipisostwo zakończyło się złożoną przez gang Hells Angels "ofiarą z człowieka", bezpośrednio przed niską sceną u stóp Rolling Stones grających "Sympathie for the Devil". To był ostateczny koniec hasła Love & Peace.
Punk nie umarł przez komercjalizację ruchu - umarł 30 lat po swoich narodzinach przez skrupulatne opracowanie, w powodzi książek i filmów dokumentalnych. Zapisany na śmierć, zdokumentowany na śmierć, eksponat muzealny.

Neofolk i pochodne wchodzą w wiek 20 lat i pozostają przy życiu prawdopodobnie dlatego, że są pierwszym po 1945 roku zjawiskiem muzycznym ożywionym i naznaczonym duszą Zachodu. Co prawda już w latach 70. pojawiła się niemiecka folklorystyka spod znaku QUGENWEIDE i muzyka elektroniczna zespołu KRAFTWERK, a później przecież NEUE DEUTSCHE WELLE z nieśmertelnym DAF, ale właściwa, czysto zachodnia scena kulturowa narodziła się przez skrzyżowania gitary akustycznej rodem z QUGENWEIDE z surową pozą KRAFTWERK. Folklor styka się z dyscypliną. To zjawiskowe. Jednak później, w połowie lat 90., w związku ze zjawiskiem neofolku z otchłani zapomnienia wypłynęły takie nazwiska, jak LENI RIEFENSTAHL, ERNST JÜNGER czy JULIUS EVOLA, a niekonwencjonalna muzyka połączyła się z cytatami z twórczości Gottfrieda Benna, Stefana George i Ernsta von Salomona. Żaden z nowych protagonistów nie czuł się już jak duchowy następca Rudiego Dutschke. Wtedy ci, którzy obawiali się utraty swojego dotychczasowego panowania na arenie subkultury, wytoczyli - na wewnątrzniemieckim froncie - swoje katiusze.
Tutaj katiusze, tam stalowe burze. Czas niepokoju, awanturnicze rozdarcie między frontami, "towarzysze broni" za tobą i obok ciebie, często groźniejsi niż niewidzialny wróg przed tobą. Chwile niepewności w kwestii własnego kierunku. Wykreślenie pojęć "braterstwo broni" i "braterski" z codziennego słownika. Alergiczne reakcje na przysięgi o honorze i wierności. Odczuta do głębi bezbronność, kiedy potężne salwy nadlatują już nie od frontu, ale z tyłu, z własnych linii. Nie ma już właściwie kontaktu z wrogiem - jest jedynie upiorna, wirtualna nagonka, kłamstwa propagandy albo otwarte groźby znalezione w skrzynce pocztowej, ich twórcy kryjący się za pseudoniammi i maskami. Głęboka niepewność co do tego, czy sam zapalam się do pewnych rzeczy, czy też coś mnie do nich zapala. Każda detonacja to kolejne rozerwane na strzępy marzenie lub rozstrzelana iluzja, która spadając z nieba na ziemię niczyją grzebie się sama za upływem czasu. Chciałoby się, żeby to była wakacyjna wyprawa z przyjaciółmi, ale tak wiele wyjazdów na koncerty było jak nowe epizody starej wojny. Jeżeli akurat nie trzeba walczyć z bojkotem i sabotażem, żeby gdziekolwiek jeszcze wystąpić, wtedy trzeba się zmagać ze złym nagłośnieniem sceny albo niedouczoną obsługą techniczną. Pomimo tego częsta okazja do wzbogacnia, bez plądrowania, bez brania jeńców - czasami pozostawiona po sobie spalona ziemia - niekiedy odczucie, że niszczy się siebie samego. Byli w tej podróży przez krainę kraterów po ciemnej stronie świata chorzy i trafieni postrzałem, ranni i zabici, szczęśliwi i nieszczęśliwi - żadna sielanka, często jednak przygoda. Przy dobrej pogodzie rajskie widoki. Pejzaże i miasta, które chciałoby się po tej wojnie ze światem i samym sobą odwiedzić jeszcze raz w ciszy i spokoju - już po wojnie. Podróż z rozbitkami, dla których chciałoby się być przyjacielem, których chciałoby się traktować nie jak żołnierzy, nie jak najemników czy towarzyszy broni, ale właśnie jako przyjaciół. Jest ciężko, kiedy nie jest się już pewnym własnego kursu, a załoga domaga się wiedzy, gdzie tak właściwie się znajdujemy - gdzie jesteśmy - dokąd naprawdę zmierzamy. Jest ciężko nakreślić plan, kiedy drży pod tobą ziemia - kiedy twoje oficerki trzymają cię w pionie mocniej niż pokład, kiedy przeszukujesz wzrokiem horyzont - wyglądając zbawczego brzegu - ojczyzny, która w tobie tkwi.

ZAWIESZENIE BRONI i INTRONIZACJA
Co zrobię teraz? Zejdę na ląd - po raz pierwszy całkiem sam. Statek, który mnie tu przywiózł, nie utknie już na żadnej mieliźnie, nie zostanie już ostrzelany i sam go też nie zatopię. VON THRONSTAHL zarzuca jedynie kotwicę - schodzę na ląd - tam wstąpię na mój ukryty tron, sam nałożę sobie na skronie koronę i będę stamtąd panował nad własnym życiem, własną sztuką, ciesząc się perspektywą na objawiony całkiem na nowo, wzrastający na nowo świat. TRANSFORMACJA.


Josef Klumb


34