Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Moc należy do was
Imperia grożą orężem swym, / a nad miastami unosi się dym
(Abaddon – Abaddon)
Czy Polska może stać się mocarstwem? Trudno dziś wyobrazić sobie Polskę jako kogoś w rodzaju hegemona w skali globalnej, ale też nikt chyba nie stawia poważnie tezy o możliwości przekształcenia naszego państwa w imperium o oddziaływaniu światowym, należące do absolutnej czołówki – wraz z Chinami, Rosją i USA.
Można jednak pytać o opcję mocarstwa regionalnego, o rolę lidera w Europie Środkowo-Wschodniej, o państwo przodujące względem Czech i Słowacji, Ukrainy, Białorusi i krajów bałtyckich, być może też Węgier, Rumunii i Bułgarii.
Tej właśnie kwestii poświęcone było wystąpienie pana doktora Leszka Sykulskiego na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Mowa o prelekcji z 12 stycznia 2018 roku. Prelegenta niektórym z naszych czytelników nie trzeba zapewne przedstawiać, ale przypomnijmy: pan Sykulski jest nauczycielem akademickim, doktorem nauk o polityce, specjalistą od geopolityki i geografii politycznej, założycielem i honorowym prezesem Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, redaktorem portalu geopolityka.net.
Dr Sykulski w swoim wystąpieniu starał się trzymać chłodnego realizmu – krytykował jednak wypaczone jego pojmowanie, tzn. takie, które zakłada, że Polska z natury rzeczy musi być państwem zależnym od Rosji, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych i stanowiącym wyłącznie rynek zbytu dla tych krajów. O ile wykpione zostały przez prelegenta wizje najbardziej naiwne, tromtadrackie i mesjanistyczne, będące pochodną zwulgaryzowanego sarmatyzmu i wprowadzającym w euforyczny stan, acz fałszywym lekarstwem na narodowe kompleksy, o tyle za realną uznana została możliwość radykalnego polepszenia pozycji Polski na arenie międzynarodowej.
Według dr. Sykulskiego kluczowe regiony, o które powinna Polska dbać, to dawne Inflanty, Polesie oraz Ruś Halicko-Włodzimierska. Na przykład w odniesieniu do Litwy Polska posiada pewną dywidendę geograficzną – bo ewentualna pomoc NATO dla zagrożonej przez Rosję Litwy musiałaby iść przez przesmyk suwalski, który kontrolujemy. A przecież nie od dziś wiadomo, że polityka Polski wobec Wilna jest raczej uległa i nastawiona na to, by nie eskalować żądań wobec naszego sąsiada.
Analogicznie plusem naszego położenia geograficznego jest możliwość rozwoju Polski jako kraju tranzytowego na linii Wschód – Zachód, acz teoretycznie i Północ – Południe. Chodzi oczywiście o to, by tę tranzytową pozycję wykorzystać w sposób możliwie dla nas zyskowny – nie o to, by stanowić jedynie fragment szosy wiodącej z Pekinu czy Moskwy do Berlina.
Prelegent poddał druzgocącej krytyce sytuację polskiej armii, wywiadu i kontrwywiadu, a także stan polskich badań nad geopolityką i nowoczesną wojną. Z opóźnieniem mówi się u nas o wojnie hybrydowej, a tymczasem powinno się już badać wojnę dyfuzyjną. Musimy uczyć się tego, jak odpowiadać – skutecznie, etycznie, szybko, sprawnie – na te nowe formy konfliktu. Przypomina się tutaj – to już nasza uwaga – La Guerre moderne pułkownika Rogera Trinquiera. W pozycji tej, wydanej w roku 1961, francuski wojskowy podsumował (na podstawie doświadczeń z wojny w Algierii) coś, co wtedy było względną nowością. Mowa o wojnie, w której przeciwnikiem nie są już regularne wojska zwaśnionego państwa, ani nawet fachowe oddziały partyzanckie – ale raczej terroryści, bojówkarze, zbuntowani studenci, zamachowcy samobójcy etc. Wróg staje się trudny do zdefiniowania, zaciera się granica między cywilem a żołnierzem, między przeciwnikiem politycznym a militarnym, między wrogiem a przestępcą; polem walki stają się ulice i kawiarnie; kryjówki mogą mieścić się w każdej bramie.
Wojna dyfuzyjna to jeszcze większe rozmycie: tradycyjne rozróżnienia prawie całkiem zanikają, „żołnierzem” może być tu – naiwny lub będący świadomym agentem – prowokator wszczynający „kolorową rewolucję”. W grę wchodzą akcje w cyberprzestrzeni, działania dywersyjne, sabotażowe i propagandowe, często niejasne, niejednoznaczne, nieprzypisane oficjalnie żadnym konkretnym grupom. Dochodzi do generowania chaosu, niepewności, wątpliwości, skłócenia w obrębie atakowanego kraju. Zdaniem dr. Sykulskiego mówimy o tym wciąż za mało, o ile w ogóle mówimy.
W polskim interesie według prelegenta jest rozwijanie współpracy z krajami bałtyckimi, a także w kierunku czarnomorskim, przy czym cały czas należy pamiętać o korzystaniu z przewag – takich jak choćby wspomniana dywidenda geograficzna względem Litwy. Co się tyczy relacji z Ukrainą, to prelegent, o dziwo, nie potępił tzw. doktryny Giedroycia – zasugerował raczej, że to, z czym mamy dziś do czynienia (vide najbardziej proukraiński element w kręgach Prawa i Sprawiedliwości), to karykatura właściwych poglądów wydawcy „Kultury”. Innymi słowy, to doktryna Giedroycia wyzbyta hamulców: a więc idea ochrony Ukrainy i wspierania jej niezależnie od tego, kto rządzi w Kijowie, choćby nawet były to siły proweniencji skrajnie nacjonalistycznej, banderowskiej.
Absolutnym kluczem do bezpieczeństwa Państwa Polskiego jest – według dr. Sykulskiego – obrona powietrzna, efektywny system antydostępowy, system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Bez tego nie mamy co myśleć o bezpieczeństwie w razie ewentualnego konfliktu. Drugi ważny element to łączność i klarowność dowodzenia: obecnie nie do końca wiadomo, kto właściwie dowodzi siłami zbrojnymi, kompetencje różnych osób i struktur nakładają się na siebie. Nie jest pewne, jak odróżnić od siebie dowodzenie, kierowanie i wywieranie wpływu przez poszczególne instytucje.
Ostatecznie według dr. Sykulskiego Polska ma szansę stać się lokalnym mocarstwem. Zależy to jednak od koniunktury geopolitycznej oraz od wewnętrznej sytuacji naszego państwa.
Wykład zorganizowany został przez Studenckie Koło Naukowe im. Ernesta Jungera. Z materiałem wideo można zapoznać się na kanale YouTube prelegenta.