Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Moja odpowiedź na nieodpowiedź Michała Kuzia na moją krytykę jego artykułu „Grecja, czyli jak centrum pożera peryferie”
W reakcji na krytykę jego artykułu Michał Kuź zarzucił mi m.in., że moja polemika składa się z cytatów z jego tekstu „okraszonych krótkimi, kąśliwymi glosami, z których prawie nic nie wynika”. Kuź wyznaje: „Smuci mnie to naturalnie, bo nie mogę w rezultacie zaoferować szanowanemu przeze mnie publicyście równie długiej i drobiazgowej odpowiedzi”. Wydaje mi się, że nie do końca zrozumiał, o co mi chodziło. Oprócz kilku uwag merytorycznych i sprostowań skupiłem się na analizie jego stylu, co wymagało przytoczenia i uwypuklenia przykładów potwierdzających moją opinię. Jest to przecież zupełnie naturalne. Chętnie podyskutowałbym z Kuziem, ale jak można ustosunkować się np. do jego tezy: „Angela Merkel ma banki, które nas ograbiają”? Tak skonstruowana wypowiedź ma funkcję ekspresywną oraz impresywną (perswazyjną), ale prawie w ogóle nie pełni funkcji informatywnej (poznawczej). Jest rzeczą niemożliwą ani zakwestionowanie treści tej wypowiedzi, ani też zgodzenie się z nią, ponieważ ma ona jedynie wprawić odbiorcę w pewien stan duchowy i emocjonalny, jak również wyrazić pewien stan emocjonalny nadawcy. Ponieważ jej ładunek informacyjny jest równy zeru, racjonalna dyskusja nad tego typu wypowiedzią jest niemożliwa, można ją jedynie rozpatrywać na płaszczyźnie metajęzykowej. Dotyczy to trzech czwartych teksu Kuzia – sformułowana w tytule teza „centrum (scil. Niemcy) pożera peryferie” jest po prostu powtórzona kilkanaście razy różnymi słowami; nie ma żadnych argumentów na jej potwierdzenie, a jedynie niczym niepoparte ogólniki i wariacje stale tego samego tematu.
Kuź pisze, że wywoływanie u czytelników różnych emocji jest naturalne w „internetowej publicystyce”. A cóż to za zwierz, ta „internetowa publicystyka”? Dlaczego to rodzaj medium ma decydować o tym, co i jak chcemy powiedzieć i wyrazić? Dlaczego do tekstu opublikowanego w Sieci mielibyśmy przykładać inne kryteria niż do tekstu wydrukowanego, krążącego w rękopisie czy wygłoszonego? Publicystyka to publicystyka, niezależnie od tego, za pomocą jakiego medium jest rozpowszechniana, byleby uruchamiała w nas jakieś myślowe procesy, a nie tylko emocjonalne reakcje. Poza tym, czy „Internetowy Miesięcznik Idei”, którego rozwój śledzę z wielką życzliwością, jest rzeczywiście dobrym miejscem na rozemocjonowaną – by pozostać przy terminologii Kuzia – „internetową publicystykę”? „Miesięcznik idei” – czyż to nie zobowiązuje do większego namysłu nad kwestiami, które się porusza? Do większej dyscypliny intelektualnej? Do baczenia, aby idei, pogłębionej refleksji i rzeczowości nie wyparły powierzchowne sądy dyktowane np. względami propagandowymi lub psychologicznymi?
Źle byłoby, gdyby „internetowa publicystyka” stała się synonimem pośpiechu, przede wszystkim pośpiechu w formułowaniu myśli i przelewania ich na ekran komputera. Zignorowawszy to niebezpieczeństwo, Michał Kuź zupełnie niepotrzebnie pośpieszył się z nieodpowiedzią na moją krytykę – zamiast trochę odczekać, zastanowić się na tym, co napisałem, wszak owe „kąśliwe glosy” nie dotyczyły jego osoby, a jedynie stylu, w jakim napisał swój artykuł – błyskawicznie zareagował, w gruncie rzeczy powtarzając to, co pisał w pierwszym artykule.
Mimo iż nie zaoferował mi „długiej i drobiazgowej” odpowiedzi, to jednak w swojej nieodpowiedzi Kuź zawarł kilka stwierdzeń, do których z przyjemnością się odniosę. Napisał m.in.: „Centrum [Niemcy], które z peryferii bierze tylko surowce naturalne (lub np. korzysta z nich na wczasach, bo klimat to też surowiec) i zalewa je swoimi wysoko przetworzonymi produktami, niszczy ich realną gospodarkę, a przynajmniej nie pozwala się jej rozwinąć”. Czy Kuź potrafi odpowiedzieć na trzy proste pytania:
Jakie gałęzie greckiej gospodarki Niemcy zniszczyły, zalewając peryferia (Grecję) swoimi wysoko przetworzonymi produktami? Jakim gałęziom greckiej gospodarki Niemcy nie pozwoliły się rozwinąć, zalewając peryferia (Grecję) swoimi wysoko przetworzonymi produktami? Dlaczego Grecja, zanim jeszcze zaczęła być zalewana wysoko przetworzonymi produktami z centrum, nie stała się sama miejscem ich wytwarzania?
Ważniejsze może od odpowiedzi na te pytania jest jednak coś innego: porzucenie częstej u spolityzowanej inteligencji w krajach peryferyjnych postawy polegającej na szukaniu „winnego” własnej peryferyjności, na obwinianiu innych o swój peryferyjny los: „To centrum nie pozwala nam się rozwinąć, zalewają nas łotry wysoko przetworzonymi towarami, gdyby nas nie zalewali, to byśmy dopiero światu pokazali, że ho, ho, wtedy byśmy sami tyle wysoko przetworzonych towarów wyprodukowali, że byśmy ich nimi zalali i zniszczyli im realną gospodarkę, a tak, ONI nas pożerają, niszczą nas, panie dzieju, okradają, grabią, wyzyskują, zęby wybijają”. I tak możemy tracić czas i duchową energię na oskarżenia innych i użalanie się nad sobą.
Powracając do kwestii „renty imperialnej”, Kuź stawia kategoryczną tezę: „odnośnie «renty imperialnej», euro dla Niemiec jest przecież tym, czym dolar dla USA, czyli narzędziem dominacji”. Nazwanie dwóch rzeczy jednakowo („narzędzie dominacji”) nie oznacza, że są to rzeczy identyczne. System dolara i system euro to dwa odmienne systemy. Żeby to dostrzec, wystarczy je porównać. Istotą systemu dolara jest fakt, że jest on jednocześnie walutą krajową USA i walutą światową, której inni są zmuszeni używać:
jako światowe mocarstwo Stany Zjednoczone ustanowiły dolara wiodącą międzynarodową walutą rezerwową. Pozwala to im prowadzić politykę «deficytu bez łez», czyli nie płacić za nadwyżkę importu nad eksportem – jak ma to zwykle miejsce pomiędzy «równymi» partnerami – poprzez wysyłanie coraz to większej ilości towarów za granicę (eksport finansuje import!). Zamiast kupować amerykańskie produkty dla celów konsumpcji krajowej za dochody pochodzące z eksportu, zagraniczne rządy i banki centralne – co jest symbolem ich wasalnego statusu względem dominujących Stanów Zjednoczonych – używają swych rezerw w dolarach do kupowania amerykańskich obligacji skarbowych, co pozwala Amerykanom, kosztem innych społeczeństw, na utrzymywanie poziomu konsumpcji przekraczającego ich realne możliwości”.
(Hans Hermann Hoppe, Krótka historia człowieka, przeł. Łukasz Dominiak, Warszawa 2015, str. 93 i nn.)
W systemie dolara polityczno-finansowa elita USA (Fed i cały kartel bankowy plus kręgi rządowe) ma pełną kontrolę nad polityką pieniężną, nad emisją pieniądza i innych papierów denominowanych w dolarach, nad jego podażą, nad stopami procentowymi itd. Posiada obejmujący cały świat monopol bicia monety. Tylko taki układ daje możliwość ściągania podatku inflacyjnego („renty imperialnej”) z oszczędności w dolarach trzymanych przez inne państwa. W systemie euro nie występuje ani jeden z czynników warunkujących możliwość ściągania przez Niemcy „renty imperialnej”: ani euro nie jest taką „podwójną” walutą jak dolar, ani też elita niemiecka (rząd, Bundesbank itd.) nie sprawuje takiej kontroli nad euro, jaką nad dolarem sprawuje elita amerykańska; nie ma już monopolu na bicie monety, jaki posiadała w okresie marki.
Odpowiednikiem systemu euro byłaby światowa unia monetarna: Amerykanie rezygnują z dolara (swojego „narzędzia dominacji”), znika euro, juan, rubel, funt, złoty itd., powstaje nowa waluta, np. talar, którym wszyscy się posługują, tak, jak to jest w strefie euro; powstaje Światowy Bank Centralny (SBC) zorganizowany tak samo jak EBC, to znaczy w skład jego gremiów zarządzających wchodzą prezesi banków centralnych: USA, strefy euro, Chin, Rosji, Wielkiej Brytanii, Brazylii, Indii, Polski itd. To SBC prowadzi światową politykę monetarną, kontroluje podaż światowej waluty, ustala stopy procentowe dla całego świata itd. W jaki sposób USA mogłyby wówczas – będąc członkiem światowej unii monetarnej i mając przedstawicieli w kierowniczych gremiach SBC – ściągać dla siebie „rentę imperialną”? Jakie mechanizmy umożliwiałyby Waszyngtonowi wykorzystywanie talara jako „narzędzia dominacji”?
Jeśli już, to system dolara można by zestawić z systemem marki niemieckiej, która była – podobnie jak dolar – jednocześnie walutą narodową Niemiec, a zarazem stawała się w pewnym zakresie walutą europejską, tzn. kraje europejskie trzymały w niej część rezerw walutowych; była środkiem tezauryzacji i środkiem rozliczeniowym w różnych transakcjach poza granicami Niemiec. Ponadto elita polityczno-finansowa Niemiec miała stuprocentową i wyłączną kontrolę nad polityką monetarną oraz posiadała monopol na bicie monety. Oczywiście system marki był, nie tylko, jeśli chodzi o skalę, daleki od potęgi dolara, ale co do zasady były to systemy podobne. Dlatego można – przy pewnych zastrzeżeniach – uznać, że marka była (lub stawała się) dla Niemiec instrumentem geofinansowym i „narzędziem dominacji”. W oczach innych państw europejskich stanowiło to zagrożenie dla ich prestiżu i pozycji politycznej, dlatego zdecydowały o likwidacji marki.
W pierwszej połowie lat 90. XX w. podnosiły się w Europie, zwłaszcza we Francji, głosy, że dzięki marce Niemcy sprawują dominację w zakresie polityki monetarnej, że Francja należy do strefy marki i utraciła kontrolę nad swoją polityką pieniężną, którą dyktują Niemcy. Miało to wówczas pewne uzasadnienie. Minęło 20 lat, nie ma ani marki, ani strefy marki, jest unia walutowa z bankiem centralnym zarządzanym przez państwa będące jej członkami, ale według Kuzia nic się nie zmieniło. Dwa całkowicie różne systemy, ale Niemcy nadal ciągną „rentę imperialną” i używają euro jako „narzędzia dominacji”. Jak to robią? Za pomocą jakich mechanizmów i środków? Jak to działa w sytuacji, kiedy nie istnieje wspomniana „podwójność” waluty? Jak reagują na to inni uczestnicy unii walutowej, z których Niemcy rzekomo ściągają „rentę imperialną”? Co to znaczy, że euro jest dla Niemiec „narzędziem dominacji”? Jak zostało stworzone to narzędzie, jak jest zbudowane i w jaki sposób można się nim posługiwać? Rad byłbym znać odpowiedzi na te pytania. Może Michał Kuź wskaże mi jakieś poważne źródła, gdzie te sprawy są logicznie i zrozumiale wyjaśnione?
Michał Kuź informuje nas, że „Niemiecki Instytut Badania Gospodarki (IWH) w Halle opublikował niedawno raport, z którego wynika, że na panice spowodowanej greckim kryzysem najbardziej skorzystały właśnie Niemcy, i to do tego stopnia, że byłyby «na plusie», nawet gdyby Grecy nie spłacili ani grosza ze swoich długów”. Ciekawe, że Kuź, tak krytyczny wobec Niemiec, tutaj święcie wierzy w to, co Instytut Badania Gospodarki (Leibniz-Institut für Wirtschaftsforschung Halle) do wierzenia podaje (zob. Geraldine Dany, Reint E. Gropp, Helge Littke and Gregor von Schweinitz, Germany’s benefit from the Greek crisis).
Instytut ten zasłynął także innymi „odkryciami”, np. w lipcu strasznie ucieszył obywateli landów wschodnich nowiną, że im więcej uchodźców do nich przybędzie, tym większy będzie tam wzrost gospodarczy! Gminy, kraje związkowe i rząd federalny przekazują uchodźcom (imigrantom) pieniądze bezpośrednio, ci zaś pędzą do supermarketów i je wydają, albo pośrednio – remonty budynków, gdzie organizuje się ośrodki dla uchodźców, zakup namiotów i kontenerów, catering w ośrodkach, zakwaterowanie w hotelach etc. Pieniądze publiczne płyną, wzrost gospodarczy zaczyna hulać, a PKB rośnie! Widać od razu, że w tym instytucie sami mędrcy są zatrudnieni.
Ci sami mędrcy zrobili na swoich komputerach symulacje i wyszło im, że w latach 2010-2015 rząd niemiecki musiałby – gdyby nie było paniki spowodowanej kryzysem w Grecji – płacić wyższe oprocentowanie za wypuszczane przez siebie obligacje. Ponieważ była panika, kapitały uciekały z Grecji do „bezpiecznego portu”, za jaki inwestorzy uważali obligacje niemieckie1.
Różnicę pomiędzy tym, co realnie zapłacił rząd niemiecki jako odsetki od pożyczonych pieniędzy, a tym, co hipotetycznie zapłaciłby według komputerowych symulacji, mędrcy z Halle obliczyli na 100 mld euro. Te 100 mld, których źródłem są komputerowe symulacje, to czysto wirtualne pieniądze, zaoszczędzone dzięki temu, że rząd mógł się zadłużać taniej, niżby się zadłużał, gdyby nie wybuchła „panika na tle kryzysu w Grecji”.
Minister Schäuble mógłby wystąpić w telewizji i zwrócić się do obywateli tymi oto słowy: „Drogie podatniczki, drodzy podatnicy! Mam dla was wspaniałą wiadomość. Zaciągnąłem w waszym imieniu kredyty, które będziecie musieli spłacić wraz z odsetkami! Jednak, dzięki panice spowodowanej kryzysem w Grecji, te odsetki były, Gott sei Dank, niższe od tych, jakie zakładaliśmy przed paniką. Z obliczeń naszych ekspertów wynika, że nie będziecie musieli przekazać do mojego ministerstwa 100 mld euro na spłatę oprocentowania pobranych przeze mnie kredytów”.
Jeśli za rok mędrcy z Halle wprowadzą korektę do swoich obliczeń i oznajmią, że gdyby nie „panika spowodowana przez kryzys w Grecji”, rząd musiałby teoretycznie płacić jeszcze większe odsetki od obligacji, niż płacił realnie dzięki „panice”, to jego „zarobek” wyniósłby nie 100, a 200 mld euro! A gdyby za trzy lata instytut zakupił superkomputery najnowszej generacji, co pozwoliłoby mu jeszcze bardziej „uściślić” rachunki, „zarobek” rządu mógłby wynieść nawet 300 mld euro! Symulacja wychodzi coraz lepiej, wirtualny „zarobek” na komputerowym wykresie rośnie i rośnie!
Tak w ogóle, to mędrcy z Halle powinni skrytykować ministra finansów, ponieważ gdyby rząd się zadłużał jeszcze bardziej, niż się zadłużał w rzeczywistości, to różnica pomiędzy realnym a wynikającym z symulacji oprocentowaniem obligacji mogłaby wprawdzie pozostawać taka sama, ale ogólna suma odsetek od obligacji byłaby większa, zatem „zarobek” rządu byłby większy. Innymi słowy, im bardziej by się rząd niemiecki zadłużał, tym więcej by „zarabiał”!
A co by było, gdyby w 2010 r. rząd postanowił się już nie zadłużać? Wówczas nie wypuszczałby obligacji, żadnych odsetek nie musiałby płacić, a tym samym nie wystąpiłaby różnica pomiędzy tym, co realnie płacił (rzekomo) dzięki panice na tle kryzysu greckiego, a tym, co (teoretycznie) płaciłby, gdyby kryzysu nie było. Innymi słowy, gdyby rząd w ogóle się nie zadłużał, to by nie „zarobił” 100 mld euro! Im rząd oszczędniejszy, tym mniej „zarabia”!
Ekspertom z Halle wyszło, że za każdym razem, kiedy dla rynków finansowych w ostatnich latach przychodziły jakieś złe nowiny na temat Grecji, to oprocentowanie niemieckich obligacji spadało, a kiedy dobre – rosło.
Wyobrażamy sobie rozmowę w Ministerstwie Finansów:
Sekretarz stanu Müller: Herr Minister, Herr Minister, dobre wiadomości z Grecji, rząd reformuje gospodarkę, stabilna większość w parlamencie, wzrosła koniunktura w transporcie morskim, oliwki świetnie się sprzedają w całej Europie, turyści walą do Grecji drzwiami i oknami, inwestorzy znowu kupują rządowe obligacje, no i…
Minister Schäuble: Donnerwetter! Co wy mi tu Herr Kollege Müller, chrzanicie, to są złe wiadomości, bardzo złe, to są wręcz fatalne nowiny, przecież teraz oprocentowanie naszych obligacji wzrośnie i będziemy musieli wybulić kolejne miliardy.
Müller: Aber Herr Minister…
Schäuble: Żadne ale, czekam na dobre nowiny z Grecji.
(Pół roku później)
Müller: Herr Minister, Herr Minister, w Grecji rząd upadł, strajk generalny, komuniści mogą zdobyć większość w parlamencie, zbiory oliwek zapowiadają się fatalnie, w transporcie morskim seria katastrof, inwestorzy w panice uciekają z kraju, obligacje rządowe mają śmieciowy rating, jeden duży bank w Atenach splajtował, bankructwo państwa bliskie.
Schäuble: No, i to są dobre nowiny, Müller, na które niecierpliwie czekałem, teraz nam oprocentowanie obligacji spadnie i będziemy mieli tańszy kredyt. Kapujesz Müller?
Müller: No, teraz kapuję, Herr Minister.
Schäuble: Zobaczysz, to jeszcze nic, potem kryzys ruszy w Portugalii, następnie w Hiszpanii, we Włoszech, a na końcu i we Francji, wszędzie bankructwa, chaos, gospodarcza depresja, strajki, upadki rządów, ogólna katastrofa, wtedy dopiero wszyscy się rzucą kupować nasze obligacje, bo jesteśmy bezpiecznym portem dla inwestorów, i nam oprocentowanie spadnie, w końcu nasze papiery będą miały wysokie ujemne oprocentowanie, inwestorzy będą nam przynosić kasę w zębach i jeszcze dziękować za to, że ją od nich łaskawie pożyczamy. Pożyczają nam, dajmy na to dziesięć miliardów, a my im, wyobraź to sobie Müller, oddajemy pięć miliardów! Zarobimy na tej panice biliony, Müller, biliony.
Müller: Z pana, panie ministrze, to geniusz, prawdziwy geniusz.
Pozostawmy jednak na boku te hipotetyczne dialogi w Ministerstwie Finansów i zapytajmy, o co chodzi z tym śmiesznym raportem. Należy przede wszystkim zaznaczyć, że autorzy raportu to nie badacze pragnący dociec prawdy o rzeczywistości gospodarczo-politycznej, ale reprezentanci zinstytucjonalizowanej, upolitycznionej nauki – Instytut Badań Gospodarczych w Halle jest finansowany w połowie przez rząd federalny, a w połowie przez kraj związkowy Saksonię-Anhalt, czyli w 100 procentach utrzymywany jest z pieniędzy publicznych. Dyrektor instytutu Reint Gropp od 1994 do 1999 r. pracował w MFW w Waszyngtonie, od 1999 do 2007 r. w EBC na różnych stanowiskach (ostatnie to „zastępca dyrektora wydziału badań finansowych”), jest konsultantem Banku Kanady i Federal Reserve Bank of San Francisco. To raczej polityk czy urzędnik naukowy poruszający się w „szarej strefie” pomiędzy bankami centralnymi a władzą polityczną. Można zatem być pewnym, że oprócz prowadzenia – mało kogo interesujących badań – instytut w Halle świadczy usługi dla rządzących.
Cała akcja przebiegała w następujący sposób: 10 sierpnia Instytut opublikował raport, przesyłając jednocześnie odpowiednie oświadczenie do Niemieckiej Agencji Prasowej (DPA), która przekazała je mediom. Nagłówki typu „100 mld oszczędności od 2010 r. – tak bardzo skorzystało państwo niemieckie na kryzysie euro” ukazały się w niemieckiej prasie, na stronach internetowych gazet i na wszystkich portalach informacyjnych. Informację o 100 mld, które „Niemcy zarobili na kryzysie w Grecji”, podano w głównych wiadomościach pierwszego programu telewizji publicznej (ARD) o godz. 20. Dyrektor Gropp osobiście wystąpił w programie informacyjnym tagesschau24 i przedstawił wyniki swoich „badań”.
Tę propagandową akcję należy widzieć w kontekście toczących się wówczas negocjacji w sprawie „programu ratunkowego” dla Grecji, które zakończyły się „sukcesem” kilka dni po ukazaniu się raportu. Był to już „trzeci program ratunkowy” dla Grecji, który, co zrozumiałe, wywoływał niezadowolenie w różnych kręgach niemieckiego społeczeństwa, które zaczynały sobie uświadamiać, że rząd po prostu „okłamuje naród”. Najpierw kłamał przed stworzeniem unii walutowej, zarzekając się, że nikt w Unii nie będzie odpowiadał za długi innych. Potem kłamał, przysięgając, że tylko raz udzieli pomocy zadłużonej Grecji, potem znowu kłamał, że tylko dwa razy i na tym definitywnie kończy, a teraz trzeci raz bawił się w „ratownika” i nie wiadomo, czy po raz ostatni. Coraz powszechniejsza stawała się w Niemczech opinia, że pieniądze pożyczone Grekom trzeba będzie spisać na straty. Taki stan rzeczy budził niepokój w elicie rządzącej, która ponad 20 lat „okłamuje naród”, jakie to ogromne korzyści przyniosła Niemcom rezygnacja z marki. „Żaden inny kraj w Europie nie skorzystał tak mocno na euro jak Niemcy” – powtarzają przy byle okazji, kłamiąc bezczelnie w żywe oczy, niemieccy politycy z Angelą Merkel na czele. Tak samo „kłamią” główne media. Ze trzy lata temu Ministerstwo Finansów opracowało nawet specjalne materiały propagandowe dla szkół, aby od dziecka wbijać obywatelom do głowy, jakim to dobrodziejstwem dla Niemców jest euro. Gdyby jednak Grecja nie mogła spłacić długów, gdyby groziło jej bankructwo i trzeba by te długi umorzyć, wówczas wiara obywateli w „wielkie kłamstwo” propagowane przez elitę rządzącą, że Niemcy mają z euro same pożytki, mogłaby się załamać, rządzący zdemaskowaliby się jako kłamcy i ich polityczna legitymizacja zostałaby podkopana.
Cały ten raport to najzwyczajniejsza w świecie akcja piarowska kręgów rządzących, psychologiczne przygotowanie obywateli na ewentualne umorzenie długów Grecji lub jej niewypłacalność. W gruncie rzeczy nie byłoby to żadne umorzenie, ponieważ – jak niezbicie wykazali mędrcy z Halle na swoich wspaniałych komputerach – oszczędności na oprocentowaniu obligacji przewyższają nawet potencjalne koszty, które spadłyby na Niemcy, gdyby Grecja w ogóle nie spłaciła swoich długów. Innymi słowy, rządzący mogą wmawiać obywatelom, że po prostu oddają Grekom to, co niesłusznie „zarobili” na ich kryzysie: nawet jak minister finansów będzie musiał odpisać sto miliardów niespłaconych pożyczek, obywatele nie powinni się niczym przejmować, bo per saldo wyszli na zero albo nawet trochę na plus2.
I tyle na temat raportu, na który powołuje się Michał Kuź. Nadmienię, że nie zgadzam się z tymi komentatorami w Niemczech, którzy są przekonani, iż jego autorzy to zwyczajni idioci. Bardziej trafne jest przypuszczenie, że są to ludzie inteligentni i wykształceni, sowicie opłacani za propagandę, jaką uprawiają na rzecz kartelu rządzącego. Patron instytutu, genialny uczony Gottfried Leibniz, przewraca się w grobie ze wstydu.
W zakończeniu swojej nieodpowiedzi Michał Kuź zarzuca mi: „W żadnym miejscu jednak Tomasz Gabiś nie pisze jakie w takim razie Niemcy są, skoro nie są wcale takie złe, i jak mamy szukać owej «trzeciej drogi», skoro nie w opozycji do nich?”.
Nie wiem, jakie są Niemcy, ale jestem pewien, że nie są ani „gorsze”, ani „lepsze” niż inne państwa. Nie należy ich ani idealizować, ani demonizować. „Trzecia droga” polega m.in. na tym, że raz się jest w opozycji do Niemiec, a innym razem – w zgodzie z nimi. Najważniejsze, żebyśmy potrafili właściwie rozpoznać, co rzeczywiście zasługuje na krytykę, a co na aprobatę.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2015/11/20/moja-odpowiedz-na-nie-odpowiedz-michala-kuzia-na-moja-krytyke-jego-artykulu-grecja-czyli-jak-centrum-pozera-peryferie
1 Jeden z podrozdziałów raportu zatytułowany jest „Bad news in Greece trigger flight into German bunds”. Należałoby to sprecyzować: „złe wiadomości” (tzn. niepewna sytuacja polityczno-finansowa danego kraju) są przyczyną odpływu kapitałów, natomiast inne przyczyny decydują o tym, dokąd te kapitały popłyną, jakiego rządu obligacje zostaną zakupione, dlaczego jeden kraj je przyciąga, a inny nie, dlaczego jeden jest uważany za „bezpieczne schronienie”, a inny nie.
2 Złośliwi podejrzewają, że może to sam Aleksis Cipras wyskrobał skądś jeszcze trochę euro i potajemnie zamówił ten raport, żeby – kiedy będą go naciskać w Berlinie na spłatę kredytów – mógł powiedzieć: „przecież Instytut Badań Gospodarczych w Halle obliczył, że wyście na nas zarobili więcej niż wszystkie te kredyty razem wzięte. Umarzajcie więc nasze długi, ale to już!”.