Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: My, partyzanci

My, partyzanci

Tomasz Gabiś

Wszyscy wkoło wołają o zapewnienie naszemu krajowi bezpieczeństwa, postulują wzmocnienie armii, gdyż – jak przekonują – w naszym położeniu geopolitycznym jest to absolutnie niezbędne. Tymczasem NATO ulega erozji, Unia Europejska nikomu realnego bezpieczeństwa nie zapewni; wprawdzie chce tworzyć imperium, ale wyłącznie po to, żeby dzielić pieniądze, których jest coraz mniej. Do Polski też popłynie cieńszy strumień tzw. środków unijnych, cięcia staną się więc nieuchronne; zadłużenie rządu naszego i innych państw europejskich wystrzeliwuje w stratosferę, budżety puchną, deficyty wzrastają. Dowiadujemy się, że budowę korwety Gawron przerwano po 10 latach, ponieważ zabrakło pieniędzy, to może być znak czasu, zapowiedź tego, co czeka nasze niezbyt potężne siły zbrojne.

Kiedy coraz bardziej zadłużające się rządy staną przed wyborem „masło” czy „armaty”, wybiorą „masło”, ponieważ w demokracji byt partii i innych politycznych bractw bardziej zależy od dzielenia „masła” niż od dzielenia „armat”. Dlatego – mimo zaciekłego oporu lobby zbrojeniowego – wydatki na armie będą zmniejszane. Być może kierunek wytycza Austria; jak przeczytałem w „Gazecie Wyborczej”, w austriackiej armii wstrzymano szkolenia czołgistów i artylerzystów. Powód? Oczywiście, oszczędności. Rzecznik austriackiego MON oświadczył, że w najbliższych latach dwie trzecie z 1150 wozów opancerzonych i czołgów zostanie sprzedanych lub pójdzie na złom, być może armia austriacka całkowicie pozbędzie się broni ciężkiej (broń pancerna, artyleria i artyleria przeciwlotnicza).

Przed atakiem atomowym i przed zmasowanymi bombardowaniami z powietrza ani sami się nie obronimy, ani nikt inny nas nie obroni, tarczy antyrakietowej nikt nad nami rozpostrzeć nie zamierza; floty wojennej zdolnej do realnych akcji wojennych nie posiadamy, lotnictwo nadaje się raczej na pokazy niż do odparcia ataku z powietrza. Korpusy ekspedycyjne? A po jakie licho nam one? Udział w wyprawach organizowanych przez Imperium Amerykańskie jest nieopłacalny, misje oenzetowskie są całkowicie bezsensowne, bo jedynie przedłużają konflikty, a tak w ogóle ONZ do niczego już nie jest potrzebna i należałoby ją rozwiązać.

Czy w ewentualnej przyszłej wojnie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji z wrogiem w formie bitew pancernych czy starć wielkich zgrupowań piechoty? Mało prawdopodobne. Być może prędzej czy później, wzorem Austriaków, pozbędziemy się także broni ciężkiej, zwłaszcza, że teoretycy wojny coraz częściej mówią o takich zjawiskach jak wojny postnowoczesne (z elementami przednowoczesnymi), wojny post-clausewitzowskie, asymetryczne, nielinearne wojny „szarej strefy”, wojny bez stopni, rang, mundurów, wojny zbrojnych band plemiennych, piratów, warlords, prywatnych armii i innych nieregularnych formacji, wojny, w których nie istnieją zdefiniowane pola walki i linie frontu, wojny bez czasowych i geograficznych ograniczeń, bez stałych zasad użycia broni, bez stałych form, metod, celów, sposobów i skali walki. Wielkie, a nawet średnie regularne armie z bronią pancerną i artylerią niewiele mają tu do roboty.

Trzeba zatem przejść do nowego etapu bez stałej armii w dawnym stylu, zostawiając rzecz prosta kompanię honorową, orkiestry wojskowe, kuchnie polowe, ale pamiętając jednocześnie, iż świat jest nadal pełen złych ludzi, którzy lubią napadać na innych, wdzierać się na ich terytorium, zabierać im wolność i własność.

Dlatego rozwiązanie stałej regularnej armii nie może oznaczać rozbrojenia obywateli, którzy muszą mieć możliwość samoobrony. „Chcesz pokoju, zbrój się”, to hasło nie przestało być aktualne. Chodzi przede wszystkim o „ubojowienie narodu”, czyli stopniowe rozszerzanie dostępu do broni palnej i przygotowania do wojny partyzanckiej w razie obcego najazdu.

My Polacy dysponujemy wspaniałymi tradycjami partyzanckimi, powstańczymi, konspiracyjnymi, tradycjami pospolitego ruszenia, konfederacji, samoobrony terytorialnej itd. Do nich powinniśmy nawiązać w sytuacji braku stałej regularnej armii. Rzecz jasna, w obecnych czasach będziemy potrzebować również cyberpartyzantów, partyzantów-hackerów, internetowych sabotażystów itp.

Tradycja powstańczo-partyzancko-konspiracyjna (niech żyje liberum conspiro!) będzie nam bardzo pomocna nie tylko jako rezerwuar praktycznych doświadczeń, uzupełniony przez studiowanie różnych rodzajów współczesnej taktyki partyzanckiej (Afganistan, Czeczenia, palestyńska intifada, partyzantka miejska), ale także jako instrument propagandy skierowanej na zagranicę – potencjalni agresorzy dwa razy się zastanowią, czy napaść na Polaków gotowych do popełnienia największych szaleństw w imię obrony swojej wolności. Nawet największy krytyk Muzeum Powstania Warszawskiego musi przyznać, że w ramach wojny psychologicznej pełni ono ważną funkcję odstraszającą. Z MPP wysyłamy mocny sygnał ostrzegawczy do potencjalnych wrogów: my Polacy będziemy zawsze przeciwko wam knuć i spiskować, my nie cofamy się przed niczym, poszlibyśmy na wroga choćby z gołymi rękami, a pójdziemy tym bardziej, że wielu z nas ma broń zakupioną legalnie w sklepie. „Gdy trąbki bojowej odezwie się ton”, wszyscy staniemy się „żołnierzami wyklętymi”.

Jednocześnie w działaniach na płaszczyźnie propagandowej powinniśmy nawiązywać do pięknych staropolskich doktryn wojny i pokoju (Paweł Włodkowic, Stanisław ze Skarbimierza, Andrzej Frycz Modrzewski, Bracia Polscy) głosząc absolutne potępienie wojen „napastniczych” (których zresztą od wieków nie prowadziliśmy), a dopuszczalność jedynie wojny sprawiedliwej, czyli wojny w obronie koniecznej, kiedy ktoś wkroczy na naszą ziemię, na naszą własność, na nasze terytorium. Stale obecnymi w naszej propagandzie wątkami winno być potępienie militaryzmu, wyścigu zbrojeń, niesprawiedliwych wojen, interwencji zbrojnych i promowanie idei pokoju, no, może nie wiecznego, ale jak najdłuższego. My Polacy powinniśmy stanąć w pierwszym szeregu bojowników o pokój, o rozbrojenie, zarówno jeśli chodzi o arsenały broni atomowej, jak i konwencjonalnej. Nigdy więcej wojny! Pokój, pokój, pokój! – ten okrzyk winien rozbrzmiewać z Polski na cały świat.

W naszej kulturze politycznej, w naszych odruchach politycznych, w naszej wyobraźni historycznej zakorzeniony jest obraz dworu i dworku szlacheckiego, dobrze wyposażonego w broń wszelkiego rodzaju, oraz zagrody chłopskiej, gdzie każdy gospodarz ma obrzyna, strzelbę, siekierę i kosę. Nasi wrogowie niechaj wiedzą, że „twierdzą nam będzie każdy dom” (polski odpowiednik amerykańskiej „home defense”). W pogotowiu stać będą milicje obywatelskie i ochotnicze formacje samoobrony terytorialnej i obrony cywilnej. Ponadto powstaną prywatne agencje ochrony, pojawią się oddziały najemników i inne formy bezpieczeństwa prywatnego. Należy popularyzować strzelectwo (mamy stanowczo za mało strzelnic), „survival”, sporty walki i sporty obronne, zapasy, boks; generalnie powinno położyć się większy nacisk na wychowanie fizyczne i sportowe dzieci i młodzieży, w szkołach niech się pojawią lekcje szermierki. Wspierać należy rozwój harcerstwa. Korporacje studenckie powinny powrócić do pojedynków. Związki Strzeleckie i bardzo modny obecnie w Polsce ruch rekonstrukcji historycznych także wnoszą pewien wkład w realizację hasła „naród pod bronią”.

Nie zapominajmy o jeździectwie, bo czyż w warunkach postnowoczesnej wojny nie przydadzą się szybkie oddziałki kawalerii? Jeźdźcy z minilaptopami i wyrzutniami inteligentnych rakiet na plecach?

Promować należy niezależność jednostek, rodzin i terytoriów od wielkich aparatów i sieci zaopatrujących nas w energię i żywność, upowszechniać sposoby życia pozwalające się od nich – choćby częściowo – odłączyć, popularyzować kulturę samowystarczalności, przypominać zapomniane już praktyczne umiejętności pomagające przetrwać w warunkach kryzysowych, w tym np. metody medycyny domowej. W budownictwie propagować należy wznoszenie domów maksymalnie samowystarczalnych w aspekcie energetycznym, zawsze z piwnicami i strychami, z autarkicznym ogrzewaniem (piece kuchenne, szwedzkie piece, kominki, piece kaflowe itd.). Każdy dom, każde mieszkanie powinno być należycie wyekwipowane z wykorzystaniem współczesnych możliwości technicznych – baterie słoneczne, filtry do wody np. katadyn, lampy petromax. Wyrabiać należy u siebie i innych nawyk czynienia zapasów żywności, wody, artykułów higienicznych, tak aby być zabezpieczonym na wypadek inwazji obcych wojsk.

Należy dążyć do maksymalnego uniezależnienie się od żywności przetworzonej sprzedawanej przez wielkie sieci handlowe. Pożądany byłby – na tyle na ile to możliwe – powrót do zaopatrywania się bezpośrednio u producentów żywności oraz do wytwarzania żywności we własnym zakresie. Każdy powinien mieć w domu zapas ziarna i młynek do jego mielenia. Trzeba ponownie odkryć dawne sposoby dłuższego przechowywania żywności jak wekowanie, peklowanie, marynowanie, wędzenie. Upowszechniać należy przydomową hodowlę królików i kur. Oczywiście w warunkach wielkomiejskich nie wszystko jest możliwe, ale np. coraz bardziej popularny ruch miejskiego rolnictwa świadczy o tym, że także w miastach da się sporo zrobić. Dodajmy, że w kontekście dążeń do samowystarczalności żywnościowej każdą próbę likwidacji ogródków działkowych traktować należy jako działanie wymierzone w zdolności obronne Polski. Razem z działkowcami wznieśmy stare dobre hasło: „Dig for Victory!”

Popularyzować należy naturalne style i sposoby odżywiania obywające się bez wysoko przetworzonych produktów żywnościowych, czy będzie to wegetarianizm, weganizm, witaranizm (jedzenie surowych tj. niegotowanych i nieprzetworzonych, świeżych warzyw i owoców, orzechów, kiełków nasion i ziaren, suchych owoców, wodorostów i alg) czy też paleo, także w wersji raw paleo (surowe mięso, surowe jajka); zresztą w warunkach wojny partyzanckiej konieczne będzie zapewne połączenie obu sposobów odżywiania. W każdym razie powinno się krzewić wiedzę o dziko rosnących warzywach, owocach i ziołach.

W ramach przygotowań do przyszłej wojny partyzanckiej należy już dziś umacniać więzy i dobre relacje z rodziną, sąsiadami, współlokatorami, kolegami, budować „networki” podobnie myślących i czujących ludzi, wyrabiać postawy nastawione na kooperację, na wspólne działanie i pomoc wzajemną. To wszystko przyda się, kiedy trzeba będzie zejść do podziemia.

Jeśli chodzi o aspekt ekonomiczny, to celem powinno być maksymalne uniezależnienie się od wielkich banków i instytucji państwowych, nauczenie się życia bez bankowych kredytów, bez kart kredytowych i innych metod obrotu bezgotówkowego, dzięki którym przyszły okupant mógłby wyśledzić partyzantów; budując zapas gotówki w różnych walutach partyzant musi pamiętać, że ponad „papierowymi wartościami” stoją wartości rzeczowe oraz złoto i srebro.

I wreszcie wszyscy przygotowujący się do przyszłej wojny partyzanckiej powinni kształtować u siebie i u innych partyzancką postawę wobec świata polityki, mediów, nauki, cechującą się intelektualną i emocjonalną niezależnością od struktur politycznych i medialnych, unikaniem strumieni masowej informacji, poszukiwaniem wiedzy i prawdy poza naukowo-ideologicznymi dyskursami produkowanymi w molochach zbiurokratyzowanej nauki poddanej presjom politycznym lub komercyjnym.

Los partyzanta, konspiratora, sabotażysty, dywersanta, los leśnego wędrowca – oto nasz los. Gromadzimy się w tajnych punktach zbornych, aby o poranku lub o zmierzchu wyruszyć na akcję przeciwko wszystkim, którzy chcieliby decydować o naszym życiu.

Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2012/07/25/my-partyzanci/

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.