Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Na prawo od Prawicy (reflexje po lekturze scholiów)
Warszawskie wydawnictwo „Furta Sacra” — stworzone od podstaw przez p. dra Krzysztofa Urbanka (historyka filozofii, kulturoznawcę i tłumacza z języka hiszpańskiego) – w latach 2006-2007 opublikowało dwie xiążki z wyborem scholiów autorstwa kolumbijskiego myśliciela Mikołaja Gómeza Dávili. W świecie ogarniętym manią rywalizacji, miejsc na listach bestsellerów i bicia rekordów – pozornie nie ma czym się chwalić… A jednak osoby nieczułe na „głos opinii publicznej” i rankingi popularności mają powód, by do inicjatywy wydawniczej pana doktora odnosić się z najwyższym szacunkiem. Obrońcy katolickiego Ordo, ostatni poddani rei publicae Christianae otrzymali naprawdę niezwykły skarb. Wprawdzie już za życia Gómeza Dávili i wkrótce po jego śmierci na łamach pisma „Stańczyk” ukazywały się przekłady, których autorem był p. Tomasz Gabiś, ale po raz pierwszy tłumaczenie na język polski zostało dokonane z języka oryginału i opublikowane w formie xiążkowej.
Mikołaj Gómez Dávila (1913-1994) to twórca nieporównywalny z jakimkolwiek innym filozofem, teologiem czy pisarzem. Arystokrata ducha, zwolennik najdosłowniej średniowiecznego katolicyzmu – katolicyzmu przedtomistycznego, jawny reakcjonista odcinający się od jakiegokolwiek partyjnictwa, wróg każdego totalitaryzmu, bezkompromisowy krytyk Nie-rzeczywistości. Uczeń kolegium benedyktyńskiego, lecz także dowód na celowość edukacji domowej. Nie potrzebował formalnego wykształcenia uniwersyteckiego, aby być gigantem myśli. Mistrz akapitu, twórca zdań niezwykłej urody, autor scholiów. Człowiek, o którym można powiedzieć, że jego życiowym powołaniem było przemyślenie zagadnień kluczowych dla zbawienia dusz i restauracji społeczeństwa chrześcijańskiego. Równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nawet najmądrzejsze słowa nie uratują świata zgangrenowanego przez totalitaryzm: religijny modernizm, demokrację i socjalizm1. Sądzę, że nie będzie błędem wynikająca z tego konstatacja, iż do spodziewanego końca świata przetrwają tylko coraz skromniejsze enklawy normalności. Nie tyle nawet rezerwaty, ile katakumby.
Dla ludzi Prawicy Gómez Dávila jest znakomitym punktem odniesienia, czy może raczej – ostrzeżenia, gdyż jego dzieła każą nam krytycznie spojrzeć w głąb siebie i na nasze środowisko polityczne. Ich staranna lektura to egzamin krytyczny, dzięki któremu rozpoznajemy, w jakim stopniu sami zostaliśmy zainfekowani trucicielskim jadem Lewicy (czyli kłamstwa), jak dalece mamy skłonność do kompromisów, gdzie i dlaczego mimowolnie ulegamy pokusie fałszywej „normalności”. Konfrontując się z przemyśleniami Gómeza Dávili, możemy zatem dokonać samooceny, czy prawicowość definiujemy jako stałe pragnienie stanięcia po prawicy Boga, czy też może pozwalamy, aby naszą prawicowość definiowali i limitowali jej wrogowie, czyniąc ją ontologicznym zerem. Klęską natomiast byłoby sprowadzenie wycyzelowanych zdań Samotnika z Bogoty do roli publicystycznych bon motów, które służyć będą popisom erudycji czy łatwemu szokowaniu lewaków. Kilkanaście lat po śmierci Gómeza Dávili czytelnicy jego textów swoimi działaniami dają najpełniejszą odpowiedź na arcyniewygodną kwestię: czy może to, co współcześnie nazywamy Prawicą, jest tylko pewną odmianą Lewicy? Rzecz szczególnie ważna, gdy politykę zmierzającą do restauracji Ładu (lub przynajmniej – do powstrzymania destrukcji jego resztek), zastąpiły czwartorzędne spory między stronnictwami, które mogłyby wymienić się hasłami, publicystyką partyjną i działaczami i nikt nie zauważyłby najmniejszej zmiany (zwłaszcza na lepsze), a których tzw. programy dezaktualizują się zaraz po złożeniu hołdu bożkowi Demokracji, czyli tzw. wyborach. Czyż nie jest tak, że współcześni politycy przypisywani do Prawicy chcą bardziej podobać się elektoratowi niż Bogu?
Albowiem demokracja to inwolucja – ze swojej definicji sprzeczna z katolicyzmem.
Gómez Dávila nie oszczędza nikogo i niczego, zwłaszcza dobrego samopoczucia czytelników. Jest jak lekarz, który już ma pewność, że pacjent umrze. I tylko pozostaje złożyć sprawozdanie z przebiegu choroby i umierania. W jego słowach nie znajdziemy zbędnych emocyj, namiętności, rozpaczy lub egzaltacji. Nawet jeżeli Ład został pogrzebany pod gruzami burzonych świątyń i klasztorów, jedynym sensem i nadzieją okazuje się Wiara katolicka. Po nihilistycznej rewolucji, która w swoich gradualistycznych, zróżnicowanych i zmiennych formach tak naprawdę trwa od kilku wieków i końca jej nie widać, okazuje się, że wiarę w Boga trzeba odkrywać na nowo, po drodze odrzucając wszelkie bluźniercze imitacje katolicyzmu, nie tylko te formułowane jako oddolna kontestacja Kościoła „oficjalnego”, lecz również takie, których autorami są osoby najwyżej postawione w „oficjalnej” hierarchii. W Nie-rzeczywistości między ruchami My jesteśmy Kościołem! a promotorami ekumenizmu, czyli Jednej Wielkiej Światowej Religii, różnica jest nie większa niż między sowieckimi „jastrzębiami” i „gołębiami”, spierającymi się o skuteczność i metody, ale nie o cel i sens swojej działalności… Po Soborze Watykańskim II, który rzekomo otworzył Kościół na świat, otworzył do dialogu2, katolicyzm paradoxalnie stał się religią swoiście ezoteryczną, bo wymagającą ogromnego wysiłku dotarcia do niej, odnalezienia pod Himalajami mniej lub bardziej subtelnych kłamstw. Wieczne Magisterium jest traktowane jak wiedza zakazana: zdezaktualizowana i niepoprawna politycznie doktryna burząca iluzję nieświętego spokoju. Nowa liturgia nie przybliża już do Boga, lecz do Jego wrogów. Bóg, który na kartach xiążek Gómeza Dávili jest jedyną Realnością i miarą wszechrzeczy, dla reszty świata jest tylko Wielkim Nieobecnym, pierwszym, w co „nowoczesny człowiek” powinien zwątpić. Otwarta deklaracja poddania się Woli Bożej jawi się prowokacją, a przynajmniej czymś wysoce niestosownym w „dobrym towarzystwie”.
W epoce postchrześcijańskiej osoba obdarzona Łaską Wiary zmuszona jest zatem do przebycia nierzadko bardzo długiej i trudnej drogi. Kolumbijski myśliciel w poszukiwaniu autentycznego, przedrewolucyjnego katolicyzmu cofnął się aż do wieku XII. To stanowisko teologiczne z pewnością można uznać za kontrowersyjne. Ludzie Prawicy, tradycjonaliści, zwykle postrzegają Średniowiecze jako epokę szczytowego rozwoju ludzkości, czas supremacji cywilizacji łacińskiej. Kumulacją jednak jest w tym ujęciu trzynastowieczna filozofia św. Tomasza z Akwinu, filozofia, po której de facto dalsze „filozofowanie” nie ma za bardzo sensu, bo to, co ważne, zostało już napisane i wpisane w nauczanie Kościoła. Nie ma już sprzeczności między religią i nauką. Natomiast Gómez Dávila podejmuje polemikę z tomizmem i jest w stanie wyobrazić sobie rozwój i rozkwit katolicyzmu bez udziału Doktora Anielskiego.
Szokujące i obrazoburcze? Budzące wątpliwości? Jak już wiemy, Gómez Dávila to autor, który nie ma odpowiednika i wymyka się wszelkim stereotypom lub klasyfikacjom. Lektura jego dzieł bywa trudna i bolesna. Profesor Jacek Bartyzel na podstawie tych scholiów, których prawdziwy sens łatwo może umknąć mniej uważnym czytelnikom, albo sprowadzić Gómeza Dávilę do poziomu jednego z wielu apologetów Średniowiecza, zrekonstruował profil duchowy Mistrza. Zdaniem prof. Bartyzela można mówić wręcz o stylu romańskim w katolicyzmie, którego Gómez Dávila był najpełniejszym wyrazicielem3.
Samotnik z Bogoty sytuuje się po stronie średniowiecznych przeciwników tomistycznego „nowatorstwa” i chrystianizacji arystotelizmu. Co naturalne, zwalcza przede wszystkim awerroizm, jako herezję prowadzącą do fałszywego podziału na teologię i – rzekomo ważniejszą od niej – filozofię. Zdaniem myśliciela jest oczywiście na odwrót: taki podział nie odpowiada rzeczywistości, natomiast wiara jest wyższa od „wyrozumowanej” nauki. Nauka ma być bezwzględnie podporządkowana. Źródła jego poglądów należy szukać w augustynizmie i neoplatonizmie. Prócz tego – co z pewnością pogłębia uczucie szoku u nowych czytelników – w konsekwencji swojego stanowiska teologicznego częściowo rehabilituje romantyzm i religijność romantyczną. Ten sam romantyzm, od którego dystansowali się i Karol Maurras, i p. Grzegorz Braun, jako zjawiska społecznie szkodliwego… A jednak romantyzm dla Gómeza Dávili to coś odmiennego od rozpowszechnionej, szkolnej wizji epoki „panowania” rozszalałej młodzieży, która sens swojego istnienia widziała wyłącznie w walce z Tronem i Ołtarzem. Pisarz wskazuje to, co godne zachowania, co w romantyzmie było tworzeniem w ciągłości.
Można zatem stwierdzić, że Gómez Dávila nie potrzebował dowodów na istnienie Boga. I nawet jeżeli podejmiemy z pozycji tomistycznych polemikę, trzeba docenić tę bezgraniczną miłość do Boga, doskonałość Łaski, która nie wynika z wybitności rozumu, lecz jest darem, który Bóg zsyła według swojej Woli. Jest niewątpliwie Tajemnicą problem, dlaczego niektóre jednostki ten dar otrzymują, a inne – o których też moglibyśmy wypowiadać się jak najlepiej – mają tylko wybitne umysły i trudną drogę do świętości przed sobą… Sądzę, że również w tym zakresie postawa pisarza, bezdyskusyjne podporządkowanie się dogmatom, niezmiennemu Magisterium, współcześnie nawet na Prawicy może uchodzić za zdecydowaną rzadkość. Świadomość, że Wiara jest ważniejsza od nauki. Jak często, mówiąc o problemach suwerenności, pamiętamy o suwerenności Boga? Zastanówmy się, ilu z nas nie potrzebuje uzasadnień dla pełnego zaufania Bogu, kto z nas nie weryfikuje nauczania Kościoła poprzez swoje subiektywne odczucia, kto w polemice z wrogami Świętej Wiary nie szukał gorączkowo uzasadnień własnych wierzeń w nauce? Czy pamiętamy o tym, że Magisterium Kościoła jest dane przez Boga, niezmienne i nieomylne, a zatem próby godzenia tego nauczania z soborową rewolucją trwającą od lat 60. XX wieku są z góry skazane na klęskę? Czy może jednak doświadczamy czasem przedwyborczej pokusy, aby w niedzielę wziąć udział w kilku celebracjach NOM na terenie swojego okręgu wyborczego?
Reflexja i szczera odpowiedź na te pytania jest wyjątkowo ważna, jeżeli potraktujemy poważnie pogląd Gómeza Dávili, że wszelkie błędy polityczne ostatecznie wynikają z błędów teologicznych. Fundamentem idei politycznych są bowiem stanowiska teologiczne.
Przykład – nie tylko dzieła, lecz również życia – Gómeza Dávili oddala od autentycznej Prawicy pokusę sprawowania władzy za wszelką cenę. Zwłaszcza gdy demokracja jest tylko maską anarchii.
Jesteśmy stworzeni, aby wierzyć Bogu. Zasługą Gómeza Dávili jest niewątpliwie uświadomienie ludziom Prawicy, że to nie my powinniśmy się tłumaczyć, lecz raczej nasi wrogowie muszą wstydzić się bezsensowności swoich poglądów. Postawa lewicowa jest niczym innym, jak deklaracją: jestem głupcem. Nie wstydźmy się więc tego, że w XXI wieku jesteśmy zwiastunami „Nowego Średniowiecza”. (A niektórzy z nas, być może, „Nowego Baroku”.) Nawet gdy po lekturze scholiów żywimy przekonanie, że „Nowego Średniowiecza” już nie będzie, bo kolejny stopień Postępu to tylko zbiorowe samobójstwo świata postchrześcijańskiego. Kontrrewolucja nie wymaga uzasadnień, tak jak nie potrzebowały uzasadnień krucjaty i rekonkwista. Jest naszym zadaniem dokonanie Kontrrewolucji, nawet gdybyśmy mieli absolutną pewność, że dwa dni po Restauracji nastąpi Sąd Ostateczny. Lecz gdyby wykonanie zadania przerosło nasze siły, przykład geniusza z Kolumbii potwierdza, że Bóg nie żąda od nas zwycięstwa, lecz walki. Kontrrewolucja musi zwyciężyć najpierw w naszych duszach. Politykę reakcyjną musi poprzedzać modlitwa.
* * *
Scholia z pewnością nie są łatwą lekturą. Budzą niepokój, kwestionują nasze zadawnione stereotypy. Bywają takie, które trzeba czytać kilkakrotnie, aby je zrozumieć. Niech nie myli nas forma, która odruchowo kojarzy się z aforyzmami. Nawiązując do pointylizmu neoimpresjonistów, pisarz stworzył zwartą całość4. Najlepiej czytać powoli, skupiając się nad każdym zdaniem. Wprawdzie bez znajomości języka hiszpańskiego nie mogę rozważać filologicznych problemów związanych z przekładem tak kunsztownych zdań, ale jestem pod wrażeniem wysiłku, jaki niewątpliwie włożył w swoją pracę tłumacz. Scholia to nie tylko wyzwanie dla prawicowego umysłu, ale ogromna przyjemność estetyczna. W ostatecznym rozrachunku nierzadko bolesna lektura scholiów uzdrawia.
Czekam na kolejne przekłady. I chociaż Gómez Dávila uważał, że nie należy pisać dla więcej niż stu czytelników, mam nadzieję, że p. dr Krzysztof Urbanek, przygotowując plan wydawniczy na 2008 r., nie podziela tej jednej opinii.
1 Warto pamiętać, że od XIX wieku demokracja i socjalizm są synonimami. Nie ma demokracji, która nie prowadziłaby do jakiejś odmiany socjalizmu. Nie istnieje „dobra” demokracja.
2 Cytuję Jerzego Turowicza, ale mógłbym w tym miejscu przytoczyć dziesiątki takich zaklinających Nie-rzeczywistość cytatów.
3 Wystąpienie p. prof. Jacka Bartyzela na Międzynarodowej Konferencji Naukowej „I cóż po filozofie w czasie marnym. Nicolás Gómez Dávila (1913-1994) i jego dzieło”, Toruń, 3.06. 2007.
4 Obrazów neoimpresjonistów nie oglądamy przecież „kropka po kropce”, lecz widzimy je w całości.