Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Głosy zza Odry — Niemcy debatują o koronawirusie (cz. 2)
Niemieckie spory wokół „chińskiej grypy” zdają się coraz bardziej zaostrzać. Jak zwykle, kiedy przychodzi schmittiański Ernstfall, następuje silna polaryzacja, pogłębiają się podziały przebiegające pomiędzy obozem „władzy wirusologicznej”, twardo broniącym obowiązującej linii politycznej, zarówno gdy chodzi o interpretację medyczną epidemii, jak i drastyczne „środki zaradcze”, a obozem „totalnej opozycji” wobec „reżimu wirusologicznego”, całkowicie albo w wielu aspektach kwestionującym nie tylko interpretację medyczną epidemii, lecz także sensowność i skuteczność podjętych środków – część opozycji uważa nawet, że są one większym zagrożeniem dla zdrowia i życia niż wirus. Toczy się również walka frakcyjna w łonie obozu rządzącego. Na czele frakcji „gołębi” stoi prof. Hendrik Streeck, na czele frakcji „jastrzębi” – prof. Christian Drosten.
Dodajmy tu, że za kulisami epidemii toczy się walka czysto polityczna: zwolennik Drostena, minister zdrowia Jens Spahn i zwolennik Streecka Armin Laschet (premier Nadrenii Północnej-Westfalii) rywalizują o fotel przewodniczącego CDU, a tym samym ubiegają się o kandydowanie na kanclerza z ramienia chadecji w przyszłych wyborach parlamentarnych.
À propos ministra Spahna – w czasie, kiedy był deputowanym do parlamentu udzielającym się bardzo aktywnie w Komisji Zdrowia, na łamach tygodnika „Focus” pojawiły się zarzuty, że udzielał się także jako lobbysta przemysłu farmaceutycznego. Spahn wraz ze swoimi dwoma przyjaciółmi założył spółkę cywilną, do której należała Agencja Politas, doradzająca klientom sektora medycznego i farmaceutycznego. Jeden z tych przyjaciół, Max Müller, to dobrze ustawiony lobbysta, pracujący dla wielkiego hurtownika leków Celesio oraz dla spółki akcyjnej Rhön-Klinikum, największej prywatnej spółki szpitalnej w Niemczech grupującej szpitale i kliniki. Drugi wspólnik Spahna, Markus Jasperdo, był w swoim czasie dyrektorem jego biura poselskiego.
Do przyjętej przez frakcję Drostena interpretacji epidemii z ostrożnym sceptycyzmem odniosła się prof. Karin Mölling, wirusolożka, była dyrektorka (1993–2008) Instytutu Wirusologii Medycznej na uniwersytecie w Zurychu i kierowniczka Grupy Badawczej „Genetyka Molekularna” w Instytucie im. Maxa Plancka w Berlinie. Według niej koronawirus nie jest groźnym, agresywnym „wirusem zabójcą”, należy natomiast chronić się przed „wirusem paniki i strachu”. Prof. Mölling wypowiedziała się przeciwko zamykaniu w domach dzieci i młodzieży, skrytykowała WHO, ponieważ jej zdaniem po prostu podaje ona stosunek liczby znanych infekcji i liczby zgonów, a ponieważ większość zainfekowanych w ogóle albo prawie w ogóle nie zauważa infekcji i nie zgłasza się do lekarza, liczba zainfekowanych jest znacznie wyższa, a co za tym idzie śmiertelność (procent zmarłych z grupy zainfekowanych) – znacznie niższa. Odnosząc się do sytuacji w Chinach, prof. Mölling szacowała, że jest tam 10 do 100 razy więcej ludzi zainfekowanych, niż to się oficjalnie podaje, co oznacza, że śmiertelność statystycznie spadła i jest podobna do tej spowodowanej grypą.
Do sceptyków należy prof. dr Carsten Scheller, wirusolog z uniwersytetu we Würzburgu, który w specjalnie nagranym oświadczeniu zaapelował o zaniechanie siania paniki, ponieważ dla większości ludzi nie istnieje osobiste zagrożenie skutkami infekcji dróg oddechowych; w okresie luty–marzec śmiertelność z powodu grypy jest podobna; żeby cokolwiek powiedzieć o wirusie i epidemii, należy najpierw uzyskać wiarygodne dane, trzeba epidemię widzieć w szerszym kontekście; obawa, że szpitale załamią się pod napływem masy chorych, jest nieuzasadniona.
Szef Federalnego Zrzeszenia Lekarzy Kas Chorych Andreas Gassen w wywiadzie dla „Neue Osnabrücker Zeitung” powiedział, że to, co dzieje się w Niemczech, graniczy z histerią. Gassen od początku krytykował zamykanie szkół czy wysyłanie na kwarantannę pacjentów z lekkimi symptomami. Wirus nie jest na tyle groźny, żeby podejmować aż tak ostre środki. Zagrożenie dla systemu służby zdrowia widzi Gassen w panice, gdyż, napędzana „medialną infekcją”, może wywołać „masowy szturm na szpitale zaniepokojonych i tracących poczucie bezpieczeństwa obywateli”.
W pierwszych tygodniach epidemii jej twarzą był, stale występujący w mediach i rysujący czarne scenariusze, wspomniany wyżej prof. Christian Drosten, dyrektor Instytutu Wirusologii w berlińskiej Charité. Alarmował, że rozprzestrzenianie się nowego wirusa rozwija się w pandemię, że należy podjąć zdecydowane kroki, aby zatrzymać rosnącą falę infekcji. To Drosten wraz z dyrektorem Instytutu Roberta Kocha prof. Lotharem Wielerem mają dostęp do ucha Merkel i to za ich radą wprowadziła ona w życie blokadę społeczeństwa i gospodarki zwaną „lockdownem”.
20 marca prof. Drosten oświadczył, że Niemcy spędzą jeszcze rok w „społecznym stanie wyjątkowym”.
Na marginesie dodajmy, że jak osobiście pochwalił się prof. Drosten (zob. 14 min. 49 s.), jego badania finansowane są nie tylko przez rząd federalny i Unię Europejską, ale także przez Williama „Billa” Gatesa, który – jak wiadomo – pragnie za wszelką cenę uratować ludzkość przed zagładą.
30 stycznia prof. Drosten wystąpił w programie stacji radiowo-telewizyjnej Rundfunk Berlin-Brandenburg poświęconym koronawirusowi. W pewnym momencie rozmawiający z nim dziennikarz wtrącił uwagę, że można się przecież chronić przed wirusem, zakładając maseczkę. Na to prof. Drosten: „Nie, maska nie zatrzyma wirusa. Dane techniczne nie są dobre”. Dziennikarz jeszcze dopytywał w kwestii maseczek, a prof. Drosten potwierdził: „Nie, nie zatrzyma wirusa” (od 25 min. 55 sek.) Obecnie w Niemczech, np. w Bawarii, wprowadzono obowiązek noszenia maseczek. Najwidoczniej dane techniczne poprawiły się w ciągu 2,5 miesiąca.
Adwersarzem prof. Drostena, od pewnego czasu skutecznie z nim rywalizującym o uwagę tzw. opinii publicznej, jest prof. Hendrik Streeck, dyrektor Instytutu Wirusologii Wydziału Medycznego Uniwersytetu w Bonn, wielce elokwentny i dobrze wypadający w mediach. Streeck od początku głosił, że wirus nie jest aż tak nadzwyczajnie groźny, aby wprowadzać drastyczne ograniczenia w życiu społecznym. Nie podsycał paniki, wyjaśniał, że infekcja może się objawić tylko łagodnymi symptomami, ostrzegał przed nadmiernym zaufaniem do matematycznych symulacji i modelowań, które przy błędnych założeniach mogą runąć jak domek z kart. W jednym z wystąpień telewizyjnych wyraził ubolewanie, że władze państwowe nie powołały zaraz na początku epidemii szerszego gremium złożonego z wirusologów, epidemiologów, immunologów i przedstawicieli innych dyscyplin naukowych, aby doradzali rządowi i oceniali sensowność i skuteczność takich czy innych środków bezpieczeństwa epidemiologicznego. Skrytykował też fakt, że nie przeprowadzono dyskusji naukowej na temat różnych aspektów epidemii, nie postawiono pytania, „co właściwie chcemy osiągnąć?”; nie było planu, dokąd chce się zmierzać. Narzekał, że doradztwo rządu jest „monotematyczne” – był to przytyk do Drostena i Wielera. W jednym z telewizyjnych talk-show zaatakował Drostena, oczywiście w jedwabnych rękawiczkach („Mój wielce szanowny kolega, którego wysoko cenię”.), wskazując na to, że jest on teoretykiem, siedzącym w laboratorium, podczas go on, Streeck, pracuje w terenie, zajmuje się rzeczywistością, ludźmi, a to jest na obecnym etapie rzecz najważniejsza. Była to oczywista sugestia, że czas Drostena mija.
W wywiadzie udzielonym „Frankfurter Allgemeine Zeitung” prof. Streeck stwierdził, że nowy patogen nie jest aż tak bardzo groźny, 91% osób zainfekowanych ma tylko łagodne lub umiarkowane symptomy (Streecka przebił 6 kwietnia prof. Dirk Skowasch, dyrektor Klinicznego Ośrodka Badania Grypy w Klinice Uniwersyteckiej w Bonn, według którego „99% osób zainfekowanych przejdzie bez większych problemów COVID-19 lub usadowienie się w ich organizmie wirusa”).
Na pytanie „FAZ”, czy wzrośnie liczba zachorowań, prof. Streeck odpowiedział, że na pewno tak, ale nie będą to takie apokaliptyczne liczby, jakie obecnie krążą. Naturalnie umrą ludzie, ale – powiedział prof. Streeck – „zaryzykuję prognozę, że w roku 2020, sumarycznie rzecz biorąc, nie będziemy mieli więcej zgonów niż w jakimś innym poprzednim roku”. Prof. Streeck zwrócił uwagę na problemy z klasyfikacją przyczyn śmierci; jako przykład podał przypadek 78-letniego mężczyzny, który nie miał zapalenia płuc i zmarł na ostrą niewydolność serca. Ponieważ był zainfekowany, pojawia się w statystyce zmarłych na COVID-19, choć można zasadnie przyjąć, że umarłby na niewydolność serca niezależnie od tego, czy był zainfekowany, czy też nie.
Pod patronatem premiera Lascheta prof. Streeck ze swoim zespołem przeprowadził badania w miejscowości Gangelt w powiecie Heinsberg (Północna Nadrenia-Westfalia), uznanej za epicentrum „wybuchu” epidemii koronawirusa w Niemczech. Badania objęły ponad tysiąc osób i ponad 400 gospodarstw domowych. Występując w telewizji, prof. Streeck nie omieszkał wspomnieć, że takie badania powinien od razu przeprowadzić Instytut Roberta Kocha, który jednak nie uznał tego za stosowne – krytyka Instytutu będącego placówką Ministerstwa Zdrowia, czyli podlegającą Jensowi Spahnowi, była, rzecz jasna, zarazem krytyką ministra. Na uwagę zasługuje ustalenie zespołu prof. Streecka, że praktycznie nie można zainfekować się poprzez dotykanie klamek czy innych przedmiotów.
Wstępne, cząstkowe wyniki jego badań opublikowane zostały jako COVID-19 Case-Cluster-Study i przedstawione przezeń na konferencji prasowej – zgodnie z nimi śmiertelność wynosi 0,37%. To posunięcie miało służyć Laschetowi jako argument na rzecz szybszego odchodzenia od blokady kraju. Nietrudno było przewidzieć, że Drosten i jego stronnicy, niezadowoleni ze zbyt niskiej śmiertelności, rzucą się na Streecka, usiłując podważyć jego metody i zarzucając mu posługiwanie się politycznym marketingiem, ponieważ w rozpropagowanie na cały kraj wyników badań włączył piarowską firmę StoryMachine GmbH, założoną przez byłego redaktora bulwarówki „Bild” Kaia Diekmanna, byłego szefa portalu stern.de Philippa Jessena oraz swojego dobrego znajomego, menedżera „eventów” sportowych i innych Michaela Mronza, mającego też dobre kontakty z Laschetem – obaj działają, aby w 2032 roku igrzyska olimpijskie odbyły się w jego landzie.
Prof. Streeck dzielnie się obronił, używając argumentów natury moralno-politycznej: opublikowanie cząstkowych badań było jego etycznym i obywatelskim obowiązkiem. Jak widać, walka w establishmencie wirusologiczno-politycznym staje się bezpardonowa i nie wiadomo, jak się zakończy.
Do frakcji „gołębi” należy prof. Klaus Püschel, dyrektor Instytutu Medycyny Sądowej Kliniki Uniwersyteckiej Hamburg-Eppendorf, jeden z najbardziej renomowanych lekarzy sądowych w RFN, który jako pierwszy przeprowadził autopsje zmarłych zakwalifikowanych przez Instytut Roberta Kocha jako „zmarli na koronę” (Corona-Tote). W wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung” prof. Püschel ponownie skrytykował zalecenia Instytutu Roberta Kocha w sprawie autopsji – mamy, podkreślił, takie same warunki jak przy autopsjach wszystkich innych zmarłych na chorobę zakaźną. Infekcja koronawirusowa nie jest tu niczym szczególnym. Prof. Püschel podkreślił: „Jeśli chce się całościowo objąć chorobę i poznać efekty środków terapeutycznych, to niezbędne jest zbadanie zmarłych. Także inne choroby zrozumiano w pełni dopiero wtedy, kiedy dokładnie przebadano zmarłych”. Innymi słowy, w zawoalowany sposób prof. Püschel zarzucił Instytutowi Roberta Kocha, że blokuje drogę do poznania genezy i obrazu choroby.
W wywiadzie dla „FAZ” prof. Püschel mówi, że Hamburg jest jedynym landem, w którym do tej pory przebadano wszystkie zgony z koronawirusem w tle z punktu widzenia medycyny sądowej. Dlatego zastrzega się, że może mówić tylko o sytuacji w tym mieście. Autopsja miała wykazać, czy śmierć nastąpiła w wyniku choroby, jaka rozwinęła się z infekcji, czy też chodziło o okoliczność towarzyszącą, a przyczyna śmierci była inna. Stwierdziliśmy – mówi prof. Püschel – że przyczyny śmierci były bardzo różne. Nie ma po prostu „zmarłych na koronę”, jak sugerują statystyki, jest natomiast wiele przyczyn śmierci „w związku z koroną”. Przede wszystkim należy podkreślić znaczenie chorób, na które chorowali zmarli. Wszyscy cierpieli na kilka chorób przewlekłych i z reguły byli w podeszłym wieku. Trapiły ich ciężkie choroby płuc, ciężkie choroby serca, także choroby innych układów narządów, mieli choroby nowotworowe, ich system odpornościowy był bardzo osłabiony. Nie mieliśmy przypadku – powiedział prof. Püschel – bardzo młodych ludzi lub kogoś, kto wcześniej był zdrowy i zmarł „na koronę”. Dziennikarz „FAZ”, wyraźnie zdumiony, pyta, skąd zatem biorą się informacje mówiące o ciężkim przebiegu choroby u młodych i wcześniej zdrowych ludzi, na co prof. Püschel odpowiada krótko: „W tej chwili nie zgadza się to z wynikami naszych badań”. Wprawdzie, dodaje, w Hamburgu zdarzyły się przypadki śmierci młodszych ludzi, aczkolwiek ani jednego poniżej 50 lat. Ale i w tym przypadku autopsja wykazała, że mieli oni ciężkie schorzenia, o których nie wiedziano. Dlatego „osobiście uważam zagrożenie dla młodych i zdrowych ludzi za znikomo małe (verschwindend gering). Nie powinniśmy się tego bać. Zdecydowana większość ludności przejdzie tę chorobę z relatywnie niewielkimi symptomami i należy podkreślić, że wszyscy ją przejdziemy”.
Prof. Püschel wystąpił także w popularnym talk-show Marcusa Lanza w telewizji ZDF. Jego dwudziestoosobowy zespół przeprowadził dotychczas 50 autopsji. Po raz kolejny prof. Püschel skrytykował zalecenia Instytutu Roberta Kocha, odradzającego przeprowadzanie autopsji, jak również klasyfikowanie przez Instytut jako „zmarłego na koronę” każdego, u kogo wykryto obecność wirusa. Tymczasem autopsja wykazuje, że zmarł on na przykład na wylew krwi do mózgu lub zawał serca. Metoda stosowana przez Instytut Roberta Kocha jest zdaniem prof. Püschela błędna i tworzy fałszywy obraz epidemii.
Na pytanie o to, czy wśród zmarłych, których badał, był ktoś, kto nie chorował na inne choroby, prof. Püschel odpowiedział, że nie znaleźli takiej osoby; zmarli mieli średnio od 75 do 80 lat i cierpieli na poważne choroby. Jeden z młodszych zmarłych, który miał 52 lata, także poważnie chorował. Na pytanie prowadzącego, co zatem sądzić o informacjach, że na wirusa zmarli młodzi, zdrowi ludzie, np. we Francji szesnastoletnia dziewczyna, prof. Püschel odpowiedział, że są to wyjątkowe, pojedyncze przypadki. Tych zmarłych powinno się poddać autopsji, aby wyjaśnić, co naprawdę było przyczyną śmierci. Prof. Püschel podkreślił, że wirus nie stwarza jakiegoś szczególnego zagrożenia i nie należy z jego powodu wpadać w paniczny lęk.
W przekazanym prasie liście do dyrektora Instytutu Roberta Kocha prof. Lothara H. Wielera przewodniczący Federalnego Związku Niemieckich Lekarzy-Patologów prof. Karl-Friedrich Bürrig oraz przewodniczący Niemieckiego Towarzystwa Anatomopatologii prof. Gustavo Baretton stanowczo kwestionują zalecenia Instytutu Roberta Kocha, aby nie przeprowadzać autopsji w przypadkach „zmarłych na koronawirusa”. Przeciwnie – piszą obaj lekarze – jest to konieczne, aby uzyskać szerszą wiedzę o chorobie i jej przebiegu, aby odpowiedzieć na, nadal otwarte, pytania dotyczące procesu chorobowego i jego obrazu klinicznego. Autopsje leżą w najwyższym publicznym interesie i nie należy ich unikać, lecz odwrotnie, trzeba ich przeprowadzać jak najwięcej, aby podobnie jak to było w przypadku innych chorób, ustalenia anatomopatologii i neuropatologii pomogły stworzyć obraz choroby i opracować właściwe metody terapii. W tej sprawie do prof. Barettona zwrócił się z pismem prof. dr Tobias Welte z Niemieckiego Centrum Badań Płuc i dyrektor Kliniki Chorób Płucnych i Medycyny Infekcyjnej Wyższej Szkoły Medycznej w Hanowerze: „Kolego Baretton, ze zdziwieniem dowiedziałem się o zaleceniu Instytutu Roberta Kocha, aby nie dokonywać autopsji pacjentów zmarłych na COVID-19. Z mojej perspektywy właśnie pośmiertne badanie tkanki płuc za pomocą nowoczesnych metod molekularnych daje możliwość zdobycia wiedzy na temat zachorowań”. W swoim liście prof. Welte wzywa do podjęcia interdyscyplinarnych badań opartych na analizie tkanki uzyskanej z materiału autopsyjnego.
Bundesverband Mittelständische Wirtschaft (BDW) to istniejąca od 1975 r. organizacja reprezentująca interesy małych i średnich przedsiębiorstw. Na prośbę swoich członków zorganizowała ona webseminarium, które poprowadził dr Hans-Joachim Petersohn, przewodniczący Komisji Zdrowia w BDW. Jednym z uczestników był prof. Klaus Püschel, a drugim – i to jest szczególnie godne uwagi – prof. Sucharit Bhakdi, który obok dra Wolfganga Wodarga był jednym z pierwszych naukowców i lekarzy w Niemczech, którzy zakwestionowali obowiązujący paradygmat interpretacyjny epidemii. Godząc się na wspólne wystąpienie z prof. Bhakdim, prof. Püschel w pewnym sensie „zalegitymizował” jego poglądy jako równoprawne w debacie publicznej. Streśćmy pokrótce to, co powiedział prof. Püschel: nie należy patrzeć na COVID-19 z panicznym przerażeniem, nie jest to choroba szczególnie niebezpieczna, normalny, zdrowy człowiek nie powinien się jej bać, ponieważ nie stanowi zagrożenia dla jego życia, obecna epidemia nie jest żadną wielką zarazą, nie stanowi jakiegoś szczególnego problemu, jest groźna dla ludzi z osłabionym systemem odpornościowym, podobnie jak groźnych jest dla nich 30–40 innych chorób infekcyjnych grasujących w populacji, koronawirus może być zagrożeniem, ale nie większym niż inne wirusy, wystąpienie choroby u przeciętnego zdrowego człowieka jest skrajnie nieprawdopodobne, „mimo iż jestem już dość stary, nie boję się, że zachoruję na COVID-19, mój osobisty lęk jest równy zeru, nie dam się izolować od wnuków”, zamykanie dzieci w domach to fatalny pomysł; nie powinno się też zakazywać bliskim i duchownym pożegnania zmarłych, pakowanie zwłok do plastikowych worków jest zupełnie niepotrzebne, w niektórych landach, np. Badenii-Wirtembergii łamie się prawo nakazujące obdukcję przed spopieleniem zwłok; liczba zgonów w Hamburgu w ciągu siedmiu ostatnich tygodni nie była wyższa w porównaniu z tym samym okresem roku ubiegłego.
Pytany przez prowadzącego dra Hansa-Joachima Petersohna, co odkrył dzięki autopsjom, prof. Püschel wyjaśnił: autopsje wykazały u jednych zakrzepy czy zatory płucne, u innych zmiany w płucach typowe dla wirusowego grypowego zapalenia płuc razem z „superinfekcjami” bakteryjnymi.
Prof. Sucharit Bhakdi był przez wiele lat dyrektorem Instytutu Mikrobiologii Medycznej i Higieny w Moguncji, jest jednym z najczęściej cytowanych naukowców niemieckich, otrzymał liczne nagrody naukowe, na PubMed znajduje się 316 jego publikacji. Pochodzi z Tajlandii, jest buddystą. 19 marca wystąpił z dziewięciominutowym oświadczeniem, potem z dwoma kolejnymi, a następnie wystosował list otwarty do kanclerz Angeli Merkel. Wziął udział we wspomnianym wyżej webseminarium, udzielił ponadto obszernego, godzinnego wywiadu kanałowi internetowemu KenFM, w którym wyjaśnił szczegółowo wiele kwestii dotyczących koronawirusa i epidemii.
Prof. Bhakdi uważa, że dane epidemiologiczne nie uzasadniają drastycznych środków podjętych przez rząd. Wirus nie jest „superzabójcą”. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można powiedzieć, że nie jest groźniejszy (co nie znaczy, że jest w ogóle niegroźny) niż wirusy grypy czy inne koronawirusy. Jest niebezpieczny dla ludzi o osłabionym systemie odpornościowym dokładnie tak samo, jak niebezpieczne są inne wirusy wywołujące infekcje dróg oddechowych. Procent zainfekowanych, u których nie występują żadne lub tylko lekkie symptomy, można oszacować na ponad 90%. Zaliczanie do zmarłych „na koronawirusa” wszystkich, u których wykryto jego obecność, zaprzecza dotychczas przyjętym zasadom epidemiologii; sama obecność wirusa w organizmie w żadnym przypadku nie może warunkować zaliczenia zmarłego do kategorii „zmarłego na wirusa”.
15 kwietnia „Die Welt” opublikował artykuł pt. Blokada Niemiec to błąd – Szwecja robi wiele rzeczy lepiej. Jego autorem jest prof. Stefan Homburg, dyrektor Instytutu Finansów Publicznych na Uniwersytecie im. Leibniza w Hanowerze. W przeszłości jako bezpartyjny ekspert doradzał różnych partiom w parlamencie, w 1996 r. minister finansów Theo Waigel powołał go do Rady Naukowej przy Ministerstwie Finansów, a w 2004 roku kanclerz Gerhard Schröder do Rady ds. Zrównoważonego Rozwoju rządu federalnego. Interesujące, że „Die Welt” – ogólnie popierający linię Drostena i Merkel – zdecydował się na publikację artykułu, w którym prof. Homburg, opierając się na danych opublikowanych przez Instytut Roberta Kocha, podważył sensowność i skuteczność blokady kraju, za najbardziej racjonalną uznał politykę Szwecji, na której Niemcy powinni się byli wzorować.
Początkowo artykuł był dostępny dla wszystkich na portalu „Die Welt”, po krótkim czasie dostęp ograniczono. Prof. Homburg postanowił swoje poglądy zaprezentować w medium nie tak znanym jak „Die Welt”, ale cieszącym się sporą oglądalnością, a mianowicie na kanale internetowym Punkt.PRERADOVIC, prowadzonym od lutego 2020 roku przez dziennikarkę radiową i telewizyjną Milenę Preradovic (wcześniej: Antenne Bayern, Tele5, RTL, Sat1, Servus TV). 17 kwietnia w rozmowie z Preradovic, która miesiąc wcześniej rozmawiała też z głównym opozycjonistą wobec „reżimu wirusologicznego”, Wolfgangiem Wodargiem, prof. Homburg powtórzył to, co napisał w „Die Welt”, ale z dodatkowymi informacjami, interesującymi komentarzami i ocenami polityki rządu. W drugiej części rozmowy odpowiedział na krytykę ze strony widzów.
Prof. Homburg przypomina, że według epidemiologicznych modelowań i symulacji przewidywano, iż w Niemczech – zakładając odpowiednio wysoką śmiertelność – umrzeć może 300 000 osób (optymistyczny scenariusz) albo nawet 1 500 000 (najbardziej pesymistyczny scenariusz). Była to, według prof. Homburga, „gigantyczna pomyłka w prognozowaniu”. Przeanalizował on wykres i dane opublikowane jakiś czas temu w biuletynie Instytutu Roberta Kocha dotyczące rozprzestrzeniania się koronawirusa w Niemczech. Z wykresu wynika, że współczynnik zaraźliwości rósł w Niemczech, osiągając szczyt 10–11 marca. Wyniósł wówczas 3,5, tzn. jeden człowiek zarażał 3,5 innej osoby. W następnych dniach współczynnik malał, aby około 20–21 marca osiągnąć poziom 0,7 – jeden człowiek zaraża 0,7 osoby. Od tego momentu współczynnik oscyluje w okolicy 0,7 z kilkoma wahaniami w górę do poziomu 1 i dalej już nie spada. 23 marca, czyli trzy dni po osiągnięciu przez współczynnik zaraźliwości poziomu 0,7, rząd wprowadził „lockdown”. Według. prof. Homburga jedyny logiczny wniosek, jaki z tych danych można wyciągnąć, to taki, że „lockdown” nie był w ogóle potrzebny do tego, aby współczynnik infekcyjności spadł z 3,5 do 0,7. Po drugie, „lockdown” nie przyniósł żadnych zauważalnych skutków, ponieważ w następnych tygodniach współczynnik nie spadł, powiedzmy, z 0,7 do 0,3, co powinno nastąpić, gdyby blokada gospodarcza i społeczna miała jakiś wpływ na rozprzestrzenianie się wirusa. To, co 15 kwietnia kanclerz Merkel ogłosiła jako sukces swojej polityki („jeden człowiek zaraża tylko jednego człowieka”), było faktem już około 20 marca i to bez „lockdownu”.
Wszystko to oznacza, że – zdaniem prof. Homburga – epidemia w Niemczech przebiega wedle własnych reguł i jej przebieg nie ma nic, lub bardzo niewiele, wspólnego z zastosowanymi przez rząd środkami, które przyniosą niewyobrażalne szkody dla społeczeństwa i gospodarki. Spadek współczynnika zaraźliwości zgadza się z naturalnym przebiegiem każdej epidemii oraz oczywiście z konwencjonalnymi środkami ochronnymi, jak higiena, testowanie i kwarantanna. Dane ze Szwecji potwierdzają słuszność tej tezy.
Na zastrzeżenia wyrażane przez widzów, że nie uwzględnił innych ograniczeń wprowadzonych przez rząd jeszcze przed „lockdownem”, np. zakazu zgromadzeń powyżej tysiąca osób, które mogły się przyczynić do spadku współczynnika zaraźliwości, prof. Homburg odpowiedział, że interesowała go jedynie kwestia, czy to „lockdown” wpłynął czy też nie na spadek współczynnika zaraźliwości. To, czy np. wcześniejszy zakaz wielkich zgromadzeń na ten spadek wpłynął, muszą rozstrzygnąć specjaliści od epidemiologii. Jednak jest to wątpliwe, wszak w tym samym czasie, kiedy obowiązywał zakaz, miliony ludzi przemieszczały się codziennie – często zatłoczonym – metrem, autobusem czy pociągiem. Ponadto, jeśli to wcześniejsze – o mniejszej skali i zasięgu – ograniczenia przyczyniły się do spadku współczynnika zaraźliwości do poziomu 0,7, to do czego jeszcze był potrzebny „lockdown”?
Prof. Homburg uważa, że zamiast nadzwyczajnych zakazów i blokady całego kraju, rujnującej gospodarkę i demolującej życie społeczne, wystarczyło zastosować przepisy obowiązującej od 2000 r. ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu chorób zakaźnych u ludzi. Zdaniem prof. Homburga elity już dawno wiedzą, jaki jest rzeczywisty stan rzeczy. Kiedy widzimy ministra zdrowia Jensa Spahna, jak z kilkoma współpracownikami tłoczy się w windzie i żaden nie nosi maseczki, to znaczy, że doskonale zdają sobie sprawę, że nie ma zagrożenia. Prof. Homburg nie jest w stanie pojąć, dlaczego „lockdown” nie został odwołany – ba, został obecnie przedłużony – kiedy stało się jasne, że nie ma sensu. Można to wyjaśnić jedynie politycznymi kalkulacjami.
Prof. Homburg analizuje na końcu i objaśnia dane opublikowane kilka dni wcześniej na EuroMomo, i dochodzi do wniosku, że krzywa, która obrazuje powtarzającą się niemal corocznie w całej Europe nadwyżkę zgonów w okresie późnozimowym-wczesnowiosennym (nadwyżka, którą w całości tworzą zgony zwykle już chorych i osłabionych osób powyżej 65 lat), opada we wszystkich krajach Europy (w Niemczech nadwyżka osiągnęła taki sam poziom jak w sezonie 2016/2017). Świadczy to o tym – z dużą dozą optymizmu w głosie poinformował widzów prof. Homburg – że w Niemczech tegoroczna „wirusowa fala” przemija.
Kontrowersje wokół osoby prof. Klausa Püschela, wyników przeprowadzonych przezeń autopsji oraz wypowiedzi – jego i innych lekarzy – zawierających dość jednoznaczną krytykę rekomendacji Instytutu Roberta Kocha nieprzeprowadzania autopsji mogły być przyczyną zaproszenia hamburskiego patologa do dziennika telewizyjnego „Tagesschau” wyemitowanego 21 kwietnia w pierwszym programie telewizji publicznej. Zaraz na wstępie prowadzący dziennik poinformował telewidzów, iż wypowiedzi profesora sugerujące, że zmarli, których badał, nie mieli przed sobą długiego życia, spotkały się z „gwałtownymi reakcjami”. Prof. Püschel odpowiedział na to, że jest naukowcem i bada fakty, a fakty są takie, że średnia wieku zmarłych wynosiła 80 lat, wszyscy cierpieli na co najmniej jedną poważną chorobę, w większości przypadków na kilka poważnych chorób, część była umierająca (im moribunden Zustand), czas ich życia był ograniczony. Miliony Niemców zgromadzone przed telewizorami dowiedziało się od prof. Püschela, że problem z chorobą COVID-19 jest podobny do problemów z innymi chorobami wirusowymi, a jedyna różnica polega na tym, że koronawirus szybciej się rozprzestrzenia. Nie należy, mówił prof. Püschel, przywoływać obrazu wojny, jak uczynił to prezydent Francji, czy też kojarzyć epidemii z II wojną światową, jak to zrobiła kanclerz Merkel. W ten sposób maluje się wyimaginowany obraz zagrażającego wszystkim wirusa zabójcy, propaguje wizję, że każdy może zachorować i umrzeć. Taka przesada rodzi lęki. Potrzebne jest realistyczne podejście do problemu.
Zaproszenie prof. Püschela do centralnej telewizji miało też zapewne na celu rozwianie, mogących się tu i ówdzie pojawiać, wątpliwości wokół roli Instytutu Roberta Kocha, którego niezrozumiałe i absurdalnie uzasadnione rekomendacje w sprawie autopsji mogły mu przynieść straty wizerunkowe w środowisku medycznym, a nawet podważyć jego wiarygodność. Stąd też w rozmowie pojawiło się pytanie: „Jak ocenia Pan poziom kompetencji i profesjonalizmu Instytutu Roberta Kocha?”. Prof. Püschel, zapewne świadom, iż podważanie autorytetu ważnej instytucji polityczno-medycznej może przynieść wyłącznie negatywne konsekwencje, odpowiedział: „Akceptuję wiodącą rolę Instytutu, uważam tylko, że należy dokładniej badać przypadki śmierci”.
Do mediów przedostały się fragmenty raportów medycznych ze stu autopsji sporządzonych przez prof. Püschela i jego zespół dla hamburskiego Urzędu Zdrowia. U przebadanych zmarłych stwierdzono: ciężkie zapalenia naczyniowe różnych organów, niewydolność sercowo-naczyniową, wcześniejsze choroby płuc, inne organiczne schorzenia, jak niewydolność nerek i marskość wątroby, wcześniejsze transplantacje, cukrzycę lub ciężką nadwagę, raka, demencję.
Wyniki autopsji zdają się potwierdzać przypuszczenie wielu cytowanych wyżej badaczy i lekarzy, że w Niemczech tegoroczna epidemia wirusowa uderza ze skutkiem śmiertelnym – podobnie jak to było z infekcjami grypowymi i innymi w latach poprzednich – wyłącznie w grupę ludzi najstarszych, schorowanych, najsłabszych, których układ odpornościowy uległ daleko posuniętej degradacji.
Odnieść można wrażenie, że w Niemczech, czy szerzej: w krajach niemieckojęzycznych, najsilniej rozwija się opozycja wobec linii przyjętej wobec epidemii przez główne frakcje establishmentu wirusologicznego, WHO i rządy. Czołowym reprezentantem radykalnych kontestatorów jest – znany dziś w całej Europie – „dysydent pierwszej godziny” dr Wolfgang Wodarg, który już w pierwszych dniach marca zakwestionował oficjalną interpretację epidemii. Ironia historii polega na tym, że kiedy 11 lat temu demaskował panikę wokół „świńskiej grypy” jako „przedsięwzięcie natury finansowej”, po drugiej stronie barykady uwijał się, aktywnie promujący „świńską grypę” i jej kosztowne zwalczanie, nie kto inny, jak prof. Christian Drosten. Sytuacja zmieniła się dziś o tyle, że prof. Drosten jeszcze wzmocnił swoją pozycję w obozie władzy wirusologicznej, natomiast Wodarg po jedynym występie w telewizji ZDF całkowicie zniknął z mediów, ewentualnie pojawiał się w nich jako „teoretyk spisku”.
Obok Wodarga i Bakhdiego do obozu opozycji przystąpił prof. Stefan W. Hockertz – biolog, immunolog i toksykolog. W latach 1986–2001 prowadził badania w Towarzystwie Fraunhofera (Hanower), w latach 1995–2002 był członkiem dyrektorium Instytutu Fraunhofera Toksykologii i Medycyny Środowiskowej w Hamburgu, a w latach 2003–2004 – dyrektorem Instytutu Toksykologii Eksperymentalnej i Klinicznej Kliniki Uniwersyteckiej Hamburg-Eppendorf. W wywiadzie dla stacji radiowej rs2 94,3 Berlin z 25 marca prof. Hockertz powiedział, że kliniczny obraz choroby COVID-19, jej przebieg i śmiertelność (od 0,5 do 1%) są podobne do grypy. Jest ona równie „niegroźna” lub równie „groźna” jak grypa, zależy, jak do tego podchodzić; różnica polega na tym, że obecnie dokładnie się owego koronawirusa obserwuje. Infekcja jest groźna dla ludzi starych, chorych, słabych, u ludzi, których płuca były już wcześniej nadwyrężone; oni są naprawdę zagrożeni, u nich infekcja może się rozwinąć w pełną chorobę, co nie znaczy, że wszyscy z nich umrą. Najbardziej narażona grupa to 5% zainfekowanych, u pozostałych 95% zainfekowanych infekcja ma lekki przebieg lub przebiega bez żadnych symptomów. Prof. Hockertz ostrzegł, że panika i strach również czynią człowieka chorym.
W nadanej przez Klub Jasnych Słów (Club der Klaren Worte) Marcusa Langemanna ponadgodzinnej audycji z udziałem prof. Hockertza i prof. Haralda Walacha (historyk, filozof nauki, w latach 2010–2016 kierujący Instytutem Transkulturalnych Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Europejskiego Viadrina) ten drugi zasadniczo zgodził się z jego stanowiskiem.
Dr med. Gunter Frank jest internistą prowadzącym własną praktykę lekarską w Heidelbergu, kierownikiem naukowym założonej w 2013 r. Business Health Academy. Należy do zarządu Europejskiego Instytutu Nauk o Żywności i Odżywianiu, jest autorem książek na temat medycyny, zdrowia i odżywiania: Zła medycyna. Książka napisana z wściekłości (Schlechte Medizin: Ein Wutbuch, München 2013); Zapytajcie swojego lekarza, ale zadajcie właściwe pytania! (Fragen Sie Ihren Arzt – aber richtig!, Munchen 2015); Instrukcja użycia waszego lekarza. Co powinni wiedzieć pacjenci (Gebrauchsanweisung für Ihren Arzt: Was Patienten wissen müssen, München, 2016). Na portalu Oś Dobra (Achse des Guten) Frank publikuje „raporty sytuacyjne w sprawie koronawirusa”.
Niemiecki rząd Frank porównuje do „słonia, który ze strachu przed kotem skacze z urwiska”. Przypomina edytorial zamieszczony 26 lutego w „New England Journal of Medicine”, którego autorem był dr Anthony Fauci: „This suggests that the overall clinical consequences of Covid-19 may ultimately be more akin to those of a severe seasonal influenza (which has a case fatality rate of approximately 0.1%) or a pandemic influenza (similar to those in 1957 and 1968) rather than a disease similar to SARS or MERS, which have had case fatality rates of 9 to 10% and 36%, respectively”. Ta prognoza okazała się, zdaniem Franka, trafna. Tegoroczna fala wirusowa w Niemczech odpowiada cięższej epidemii grypy. Nie znaczy to więc, że koronawirus jest niegroźny, jednak nie jest groźniejszym od innych „wirusem zabójcą”.
Wysoka, ośmioprocentowa śmiertelność wśród zainfekowanych „łagodniejszymi” koronawirusami jest znana od lat np. w domach starców czy w domach opieki społecznej. Miliony ludzi infekują się każdego roku „łagodniejszymi” koronawirusami, przy tym każdej zimy umiera od 3 do 11% tych, którzy musieli być leczeni w szpitalu z powodu infekcji dróg oddechowych. Są to tysiące zmarłych, którzy w ogólnej statystyce się nie wyróżniają. Zdaniem Franka wyrywa się dane z szerszego kontekstu, podaje surowe dane bez odniesienia do innych przyczyn śmierci, na przykład w relacji do innych ostrych infekcji dróg oddechowych.
W najnowszym raporcie Gunter Frank pisze: „Od czasu koronawirusa wielu doświadczonych, medycznych ekspertów z uniwersytetów i gabinetów lekarskich tworzy sieć z szybkością, której nigdy wcześniej nie obserwowałem. Wszyscy są zgodni co do tego, że wprowadzone przez rząd środki są całkowicie niewspółmierne do zagrożenia i same są z wielu powodów niebezpieczne. W ostatnich tygodniach przeprowadziłem wiele rozmów ze znakomitymi kolegami, specjalistami z zakresu chorób płuc, immunologii, anatomopatologii, interny, epidemiologii. Są wśród nich kierownicy instytutów, praktykujący lekarze, ludzie aktywni w stowarzyszeniach lekarskich swojej specjalności, niekiedy ważne osobistości w tej czy innej dziedzinie medycyny. Wszyscy łapali się za głowę, jak mogło do tego dojść, że decyzje tak dalece ingerujące w życie społeczne i gospodarcze podjęto bez wcześniejszego zasięgnięcia rady u niezależnych ekspertów. Padało nawet określenie «wirusologiczny kartel». Rząd federalny wybrał najgorszą możliwą opcję i zdał się na rady «profesjonalistów», którzy już raz w podobnej sytuacji całkowicie błędnie ocenili ryzyko.
Inny przykład: jak to możliwe, żeby Instytut Roberta Kocha na serio odradzał przeprowadzanie autopsji ze względu na ryzyko zarażenia się patologów. To jest coś wręcz niesłychanego. Instytut został w końcu zmuszony – pod naciskiem specjalistów – do wycofania zaleceń. Gdybyśmy nie wiedzieli, że toczy się na nas fala epidemii wywołanej przez koronawirusa i nie widzielibyśmy w telewizji obrazów z Chin i Włoch, to – uważają tak wszyscy znani mi eksperci – najbardziej prawdopodobny scenariusz wyglądałby w Niemczech następująco: w lutym w gabinetach lekarskich diagnozuje się zwiększoną liczbę przypadków poważnego zapalenia płuc, część pacjentów zostaje skierowana do szpitali, co spowodowałoby być może krótkotrwałe trudności w wyniku przepełnienia, które jednak w kwietniu by minęło. Lekarze by się dziwili i próbowali znaleźć przyczynę, co po jakimś czasie by się udało. Śmiertelność nie przekroczyłaby śmiertelności przy ciężkiej grypie. Zapewne nie byłoby alarmistycznych nagłówków w mediach, życie toczyłoby się dalej normalnie. Wielu ludzi by się zaraziło i uodporniło, druga fala nie byłaby w ogóle tematem”.
W zakończeniu swojego artykułu Frank wzywa, aby natychmiast zakończyć „lockdown” i profesjonalnie chronić wreszcie grupy wysokiego ryzyka.
W Austrii przyjętą przez rząd jako wytyczną do podjęcia surowych „środków bezpieczeństwa” koncepcję agresywnego „wirusa zabójcy” zakwestionowali: lekarz z Salzburga dr Michael Spitzbart, autor popularnych poradników medycznych na temat zdrowego trybu życia i właściwego odżywiania, oraz położnik i ginekolog Christian Fiala z Wiednia. Ten drugi znany jest także w kręgach polskiej lewicy i w środowisku feministycznym – na zaproszenie byłego ministra zdrowia Marka Balickiego gościł kiedyś na zorganizowanym w Sejmie wysłuchaniu obywatelskim na temat tzw. turystyki aborcyjnej. Fiala był cytowany przez różne polskie media, m.in. „Newsweek”, „Gazetę Wyborczą”, TVN, ponieważ jest znanym obrońcą „reprodukcyjnych praw kobiet”, aktywnym proaborcjonistą, przeprowadzającym aborcje w swojej prywatnej klinice, założycielem i dyrektorem Muzeum Antykoncepcji i Aborcji. Pod jego kliniką wielokrotnie modlono się w obronie życia nienarodzonych dzieci. Fiala sympatyzuje z ruchem antyszczepionkowym; nie uznaje też oficjalnej wersji wirusowej genezy AIDS, o czym można przeczytać w jego książce Kochamy się niebezpiecznie? Lekarz w poszukiwaniu faktów i przyczyn AIDS (Lieben wir gefährlich? Ein Arzt auf der Suche nach den Fakten und Hintergründen von AIDS, Wien 1997). Jednakże, co należy wyraźnie zaznaczyć, dr Fiala nie kwestionuje samego istnienia wirusa HIV.
W oświadczeniu przekazanym mediom Fiala napisał, że panika wokół koronawirusa zagraża ludziom, systemowi służby zdrowia i społecznemu pokojowi, środki podjęte przez austriacki rząd nie opierają się na naukowych dowodach, oficjalne dane statystyczne wprowadzają w błąd. Jako lekarz – oświadczył Fiala – mam etyczny obowiązek przeciwstawienia się panice i dezinformacji. Metody wzbudzania paniki, jakie obserwujemy dziś – pisze Fiala – były używane już przy BSE, świńskiej grypie, AIDS itd. Niektóre nawet z tymi samymi aktorami co dziś. Stale zapowiadana epidemia nigdy w Europie nie nastąpiła. Informowanie poprzez dodawanie wszystkich dotychczasowych przypadków jest tak samo sensowne jak zliczanie wszystkich, którzy zginęli w wypadkach samochodowych od chwili wynalezienia samochodu. Z wielu powodów takie kumulatywne przedstawianie danych nie jest stosowane w nauce. Właściwą metodą prezentacji jest podawanie liczb na dzień lub na tydzień, wówczas natychmiast jasne się stanie, że w aktualnym rozprzestrzenianiu się koronawirusa w Austrii nie ma nic dramatycznego i odpowiada temu, czego należy oczekiwać na końcu sezonu grypowego. Fiala, podobnie jak inni opozycjoniści, wskazuje na to, że „potwierdzone” przypadki rosną wraz z liczbą testów, podczas gdy liczba chorych ludzi spada. Na przykład w Tyrolu jest najwięcej „potwierdzonych” przypadków właśnie dlatego, że przeprowadzono tam najwięcej testów. Fiala przypomina, że średni wiek zmarłych w Austrii w związku z koronawirusem wynosi ok. 80 lat i prawie wszyscy cierpieli na inne choroby. Tym bardziej niezrozumiałe jest – jego zdaniem – że nie skoncentrowano ochrony na tych osobach i osobach z nimi blisko związanych, zamiast zamykać setki tysięcy Austriaków i Austriaczek w izolacji, wpędzać ich w biedę, a krajowi zadawać niewyobrażalne szkody. Tak ogromne ograniczenia codziennego życia są całkowicie nieuzasadnione z medycznego punktu widzenia, a częściowo nawet przeciwskuteczne, ponieważ nawet wtedy, gdybyśmy mieli rzeczywiście do czynienia z wielką epidemią, prawdopodobieństwo złapania infekcji w mieszkaniach jest większe niż na wolnym powietrzu. Należałoby ludzi zachęcać do wychodzenia na dwór, na słońce i na powietrze, zamiast ich zamykać w domach. W obliczu dramatycznego rozwoju wydarzeń, gospodarczego, społecznego i politycznego kryzysu Fiala apeluje do kolegów lekarzy, aby zwalczali dezinformację za pomocą faktów.
Opublikował następnie obszerny artykuł Korona – jak realne jest niebezpieczeństwo?, w którym kolejno analizuje wszystkie tezy wysuwane w ostatnich tygodniach przez wirusologów, polityków i media, starając się je obalić. Podaje też inne wyjaśnienie zjawisk chorobowych tegorocznej wiosny. Liczby, jakimi się operuje, wyprodukowano na podstawie niezweryfikowanych symulacji komputerowych, opartych na fałszywych założeniach. Fiala uważa, że definicja przypadku chorobowego przyjęta przez austriackie Ministerstwo Zdrowia, mianowicie taka, że osobę z diagnozą laboratoryjną potwierdzającą obecność wirusa, uznaje się za przypadek chorobowy, jest z medycznego punktu widzenia kompletnym nonsensem i stanowi źródło wprowadzających w błąd statystyk. Według niego wiarygodne dane i fakty dowodzą, że Austria znajduje się obecnie na końcowym etapie sezonu grypowego; nie ma żadnych oznak, że wirus dalej się rozprzestrzenia na wielką skalę, a liczba zachorowań rośnie.
W Niemczech, ale także w Austrii i Szwajcarii, do krytyków panującego paradygmatu „nowego wirusa zabójcy” należą, co dość oczywiste, liczni lekarze będący zwolennikami medycyny naturalnej, alternatywnej i niekonwencjonalnej. Wśród nich są: internista, psychoterapeuta Marc Fiddike, dr med. Rolf Kron, dr Heiko Schöning, dr med. Volker Schmiedel – współredaktor czasopism „Erfahrungsheilkunde” oraz „Leitfaden Naturheilkunde”, autor licznych książek na temat medycyny naturalnej zarówno dla terapeutów, jak i laików, dr med. Jenö Ébert, autor znanej książki Uwaga! Lekarz. Jak pomimo leczenia wyzdrowieć i pozostać zdrowym (Gefahr Arzt! Trotz Behandlung gesund werden und auch bleiben, 2005), Andres Bircher (były dyrektor kliniki w Zurychu, lekarz z 44-letnią praktyką), dr Rüdiger Dahlke, psychoterapeuta stosujący terapie oparte na doktrynach ezoterycznych, autor wielu bestsellerów m.in. Choroba jako mowa duszy, Choroba jako symbol – podręcznik psychosomatyki, Na co chory jest świat, Peace-Food – jak leczymy ciało i duszę poprzez rezygnację z mięsa i mleka, Zawał duszy.
Postacią zasługującą – ze względu na radykalizm poglądów – na oddzielne potraktowanie jest internista Claus Köhnlein, prowadzący własny gabinet lekarski w Kilonii. Doktoryzował się w 1983 roku w Instytucie Medycyny Sportowej Uniwersytetu w Kilonii. Zanim otworzył swoją praktykę, pracował na Wydziale Hematologiczno-Onkologicznym Kliniki Uniwersyteckiej w Kilonii. Zapytany w rozmowie ze STRG_F – formatem reportażowym produkowanym przez Norddeutsche Rundfunk dla Medienangebot Funk – o koronawirusa, odpowiedział, że niczym istotnym nie różni się od zwykłych koronawirusów wywołujących katar. Pytany, czy ludzie mogą wychodzić z domu, spotykać się z przyjaciółmi i imprezować, odparł, że jak najbardziej. Jego zdaniem, gdyby nie testowano ludzi na obecność wirusa, nie byłoby żadnej pandemii, życie toczyłoby się tak jak dotychczas. Mamy do czynienia z „pandemią testów”. Pacjentów, którzy przychodzą do niego z podejrzeniem koronawirusa, nie wysyła na testy, ale zaleca położenie się do łóżka, gdyż jest to choroba, która „z pomocą lekarza trwa siedem dni, a bez pomocy lekarza tydzień”. Medialne obrazy z Włoch określił Köhnlein jako „propagandę”. Jego prowokacyjne wypowiedzi ściągnęły na siebie uwagę władz Izby Lekarskiej, które oskarżyły go bagatelizowanie pandemii i zapowiedziały, że w przyszłości zajmą się jego wypowiedziami (i nim samym). Wyjaśnijmy tutaj, że dra Köhnleina można zaliczyć do najbardziej skrajnego skrzydła antysystemowej opozycji wobec „reżimu wirusologicznego”, ponieważ kwestionuje on in toto same biologiczne, medyczne i metodologiczne fundamenty wirusologii. „Łowcy wirusów” to zdaniem Köhnleina badacze, którzy „zaprzeczają temu, co jest, i wyjaśniają to, czego nie ma”. Swoje, trudne do przebicia w radykalizmie, poglądy przedstawił w napisanej razem z dziennikarzem Torstenem Engelbrechtem książce Wirusowa mania. Świńska grypa, ptasia grypa, SARS, BSE, Hepatitis C, AIDS, Polio. Jak przemysł medyczny bezustannie wymyśla epidemie i na koszt ogółu ciągnie z nich miliardowe zyski (Virus-Wahn. Schweinegrippe, Vogelgrippe, SARS, BSE, Hepatitis C, AIDS, Polio: Wie die Medizin-Industrie ständig Seuchen erfindet und auf Kosten der Allgemeinheit Milliarden-Profite macht, Lahn 2006). Dodajmy jeszcze, że Köhnlein należał do współautorów – razem z Peterem Duesbergiem i Davidem Rasnickiem – słynnego artykułu The Chemical Bases of the Various AIDS Epidemics: Recreational Drugs, Anti-viral Chemotherapy and Malnutrition, opublikowanego na łamach, wydawanego przez Indyjską Akadademią Nauk, czasopisma „Journal of Biosciences” (2003, nr 28), w którym przedstawili oni własną, alternatywną wobec wirusowej, interpretację genezy AIDS.
Najwięcej ofiar grypy w Niemczech zanotowano do tej pory w sezonie 1995/1996 – 30 000.
W 2017 r. zmarło w Niemczech 932 272 ludzi – 344 500 na choroby układu sercowo-naczyniowego, 227 600 na raka, 68 400 na choroby układu oddechowego. W ciągu trzech miesięcy tego roku „na” koronawirusa / „z” koronawirusem zmarły w Niemczech 4404 osoby (stan na 20 kwietnia). W tym samym czasie na choroby układu oddechowego zmarło 16 000 osób.
W niemieckich domach opieki społecznej, w domach dla starców umiera dziennie średnio od 800 do 900 osób (główne przyczyny śmierci to niewydolność serca, zapalenie płuc, wylew). 3 marca 2018 r. zmarło tam 921 osób.