Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Nietrafiona krytyka

Nietrafiona krytyka

Adam Tomasz Witczak

Uporządkowanie pojęć to podstawa wszelkiej sensownej dyskusji. Rozbieżność w definicjach przyjmowanych przez strony sporu prowadzi zawsze do nieporozumień, często wręcz groteskowych i uniemożliwiających nie tylko przekonanie adwersarza, ale nawet wymianę poglądów. Problematyczna jest także sytuacja, w której dyskutantowi przypisuje się poglądy, jakich on nie wyznaje – a następnie zbija się je tryumfalnie i z wielką pewnością siebie.

Spójrzmy na terminy takie jak „wolny rynek” czy „kapitalizm”, a także – bardziej ścisły – „austriacka szkoła ekonomii”. Na szeroko pojętej prawicy toczą się od dawna spory na temat tego, czy należy popierać wolnorynkowy ustrój gospodarki, czy też aprobować rozmaite formy socjalizmu, interwencjonizmu lub „alternatywne koncepcje” w rodzaju dystrybucjonizm, korporacjonizmu i neofeudalizmu. Nie o tym chciałbym jednak napisać, jest to bowiem temat-rzeka, który wymaga solidnego przygotowania i co najmniej kilkunastu stron, jeśli nie całej książki.

Charakterystyczne jest jednak, że prawicowi (i nie tylko, ale na nich się skoncentrujmy) przeciwnicy wolnego rynku imputują „rynkowcom” poparcie dla zjawisk i tez, które w istocie są im zupełnie obce. Na ten przykład często można obecnie usłyszeć, że „kryzys finansowy spowodowany został przez wolny rynek i kapitalistyczną samowolę, której dziełem są stosy pieniędzy bez pokrycia, inflacja i dług publiczny”. Mało tego, imputuje się entuzjastom wolnej gospodarki, że popierają taki stan rzeczy, doprowadzili do niego i chcą go pogłębić. Jest to oczywiście nieporozumienie: kto jak kto, ale to właśnie najbardziej konsekwentnie rynkowa szkoła ekonomii, a więc austriacka (Hoppe, Mises, Huerta de Soto, Rothbard etc.), jest zdecydowanie przeciwna systemowi pustego pieniądza. Ba, jednym z głównych postulatów dużej części „austriaków” jest oparcie pieniądza na kruszcu (złocie), a nawet przeświadczenie, że wszelka sztuczna kreacja pieniądza jest złodziejstwem (przeciwstawia się temu postulat stuprocentowych depozytów bankowych w złocie dostępnych na żądanie). Nie trzeba chyba mówić, że dziełem wolnorynkowców (ani tym bardziej obiektem ich zachwytu) nie może być inflacja (będąca przecież skutkiem dodruku pieniędzy przez państwo). Analogicznie nie ma nic wolnorynkowego w postulacie, by za politykę prywatnych banków płacili podatnicy. W ogóle zresztą błędne jest przeświadczenie, że optowanie za wolnym rynkiem oznacza optowanie za wszechwładzą wielkich przedsiębiorstw i korporacji lub też banków. Znów bowiem okazuje się, że to właśnie libertarianie są tymi, którzy intensywnie krytykują panujący w tej kwestii stan rzeczy, wskazując na to, że duża część korporacji, a szczególnie banków, korzysta z gwarantowanych przez państwo preferencji lub wręcz bierze udział w jego machlojkach.

Istota sprawy leży w tym, gdzie szukamy przyczyn obecnej sytuacji. Prawicowym przeciwnikom wolnego rynku wydaje się po prostu, że to, co jest skutkiem interwencjonizmu, biurokracji oraz rządowego fałszowania pieniędzy – jest rezultatem tego, co jeszcze pozostało z wolnego handlu i dysponowania własnością. Stąd ich błędy wniosek, że pusty pieniądz, złodziejskie podatki, nieuczciwa konkurencja i niedobrowolne bezrobocie to skutki wolności gospodarczej.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.