Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Miscellanea » Notatki hiszpańskie (I)

Notatki hiszpańskie (I)

Jacek Bartyzel

Jednym z bohaterów karlizmu w III wojnie karlistowskiej był „zagończyk”, płk Miguel Lozano y Herrera (1842–1874). Pochodził z Murcji i w wieku 15 lat wstąpił do klasy podchorążych w Wyższej Szkole Piechoty. Po jej ukończeniu służył w różnych pułkach i regionach, gdzie doszedł do stopnia kapitana. W 1873 roku poprosił o dymisję z wojska, uzasadniając to otwarcie tym, że monarchistyczne przekonania nie pozwalają mu na służenie republice, a po otrzymaniu zgody na odejście ofiarował swoją szablę Karolowi VII. Walczył w Armii Centrum, w różnych miejscach w Aragonii, i doszedł do stopnia podpułkownika.

We wrześniu 1874 roku infant Alfons Karol zlecił mu poprowadzenie ekspedycji rozpoznawczej po prowincjach południowej Hiszpanii: Murcji, Andaluzji i Nowej Kastylii. Lozano rozpoczął swój rekonesans 14 września, mając 500 piechurów i 33 jeźdźców. W ciągu dwóch tygodni zajął szereg miejscowości w Murcji i Almeríi, wykorzystując tak niekonwencjonalne środki, jak opanowanie pociągu i zniszczenie torów po przemieszczeniu się koleją do innego miejsca. 5 października w kastylijskiej miejscowości Agramón zdobył pociąg przyjeżdżający z Murcji, w którym dziewięciu gwardzistów cywilnych strzegło przesyłki w wysokości 720 000 reali. Lozano przejął ładunek i aresztował strażników, lecz kiedy jadący tym pociągiem markiz de Villamejor udowodnił, że jest właścicielem tych pieniędzy, natychmiast zwrócił mu całą sumę, gwardzistów zaś uwolnił po dwóch dniach. Dwa dni później był w rodzinnym mieście Jumilla, a następnie wszedł do Orihueli, witany tam z entuzjazmem „graniczącym z delirium”, jak napisano w jednym ze wspomnień, i gdzie dołączyło do niego 300 ochotników z Walencji. Był jednak już wówczas ścigany przez trzy kolumny sił republikańskich. 16 października dotarł do Bogarry w prowincji Albacete, gdzie zdezerterował i zdradził jeden z jego oficerów, ppłk José González y Fernández, który poinformował brygadiera republikańskiego, że Lozano i jego ludzie będą nocować w Bogarze. Karliści zostali wprawdzie zaskoczeni w środku nocy, ale około 150 z nich, z Lozano na czele, zdołało wymknąć się z pułapki. Następnego dnia w Chelvie Lozano poinformował swoich żołnierzy, że zgodnie z otrzymanymi instrukcjami jego wyprawa miała trwać nie dłużej niż miesiąc, w związku z czym rozwiązał oddział, nakazując podwładnym przedzieranie się w małych grupach w kierunku Gibraltaru, a stamtąd na północ, i rozdzielając pomiędzy nich zarekwirowane w tym mieście za pokwitowaniem 6000 reali.

W mieście Linares, w prowincji Jaén, płk Lozano został rozpoznany i zadenuncjowany przez policjanta, a następnie osadzony w więzieniu cywilnym w Albacete. Tam zarówno on, jak i trzej jego, też schwytani, oficerowie oraz kilkunastu żołnierzy zostali osądzeni jako przestępcy pospolici: oficerów skazano na śmierć, a ich podwładnych na dożywocie. Wyrok ten został oprotestowany przez skazanych, domagających się traktowania ich jako jeńców wojennych, jak również przez obrońcę z urzędu, dowodzącego, że po formalnym ogłoszeniu wojny domowej jeńcy karlistowscy nie mogą być sądzeni jako przestępcy pospolici, lecz co najwyżej jako przestępcy wojenni, zgodnie z prawem narodów. Sprawa została więc przekazana do kapitana generalnego Walencji, gdzie audytor tego okręgu uznał procedurę za wadliwą, jednak kapitan generalny, nieusatysfakcjonowany tą opinią, skierował sprawę do Najwyższej Rady Wojennej w Madrycie. Spowodowało to wielkie poruszenie opinii publicznej: z prośbami o ułaskawienie płk. Lozano i pozostałych oficerów zwracali się do władz wysocy funkcjonariusze, politycy ze wszystkich partii oraz damy z arystokracji, które zawiązały specjalny komitet w obronie skazanych pod przewodnictwem hrabiny de Montijo. Prezydent Serrano był jednak nieugięty, gdyż potrzebował „kozła ofiarnego” dla uwiarygodnienia się przed republikańskimi ekstremistami. 2 grudnia Lozano został doprowadzony do sali sądowej w Albacete, gdzie odczytano mu wyrok śmierci. Trzy godziny później odbył spowiedź, o której spowiednik powiedział później, że była budująca, bo służył on sprawie religii, ojczyzny i króla. Przed egzekucją pułkownik napisał listy pożegnalne do rodziców, do hrabiny Montijo oraz do Karola VII, którego prosił, aby ani jedna kropla krwi nie została przelana za jego śmierć. Don Carlos uszanował tę wolę swojego żołnierza, choć mógł postąpić inaczej: w niewoli u karlistów przebywał w tym czasie jeden generał, dwóch brygadierów i dwóch pułkowników, których król mógł kazać rozstrzelać w odwecie za egzekucję Lozano; zostali oni jednak wkrótce wymienieni na jeńców w niewoli u republikanów. Rano, po obudzeniu, pułkownik wysłuchał mszy św. i przyjął komunię św. Rozdysponował drobnymi pamiątkami po sobie, a następnie, wziąwszy do ręki krucyfiks, odmówił ostatnią modlitwę i wraz ze spowiednikiem, innymi księżmi i obrońcą wsiadł do powozu, który miał go zawieźć na miejsce egzekucji. Już w powozie zadośćuczynił prośbie jednego z księży o przebaczenie dla pewnej osoby, która życzyła mu śmierci, lecz później żałowała tego. Po przybyciu do więzienia pożegnał się serdecznie ze strażnikami, którzy go pilnowali, oraz z ich dowódcą i dał 20 peset żołnierzom, którzy mieli go rozstrzelać. Był jedną z osób, które Karol VII wspominał, ustanawiając w 1895 roku Święto Męczenników Tradycji.

*****

Mało kto chyba pamięta, że w hiszpańskiej wojnie domowej 1936–1939 Czerwoni zamordowali też (na samym początku) sześcioro Burbonów, co prawda z mało znanej linii sewilskiej i zrodzonych już w małżeństwach morganatycznych, więc wykluczonych z dziedziczenia tronu. Tych sześcioro to: troje dzieci księcia Franciszka Burbońskiego (D. Francisco de Paula de Borbón y Castelví, 1853–1942), ale z dwóch jego małżeństw: Helena (Dª Elena de Borbón y de la Torre, 1878–1936), Henryk, III markiz de Balboa (D. Enrique María de Borbón y León, 1891–1936), Alfons, II markiz de Squilache (D. Alfonso María de Borbón y León, 1893–1936) oraz troje wnucząt – Maria Ludwika (Dª María Luisa González-Conde y Borbón, 1912–1936), Józef Ludwik (D. José Luis de Borbón y Rich, 1910–1936) i Jakub (D. Jaime de Borbón y Esteban, 1921–1936).

Ale kto wie, czy zgodnie z prawem odpłaty, rozpoznanym przez Josepha de Maistre’a, te niewinne istoty nie zapłaciły swoją krwią kary za grzechy przodków: dziadka księcia Franciszka – też Franciszka (1794–1865), wielkiego mistrza Wielkiego Wschodu Hiszpanii, oraz ojca – Henryka, księcia Sewilli (1823–1870), też masona, pierwszego hiszpańskiego republikanina [sic!] i działacza I Międzynarodówki, zblatowanego z Marksem?

*****

Ciekawy, bo dość rzadki przypadek przyznania przez samych demokratów, że demokracja jest quasi-religią, i to dogmatyczną. W okólniku hiszpańskiego rządu republikańskiego z 4 stycznia 1874 roku, wydanym przez ministra spraw wewnętrznych Eugenia Garcíę Ruiza, delegalizującym prasę karlistowską oraz kantonalną, napisano wyraźnie, że ze względu na to, iż zarówno karliści, jak i kantonaliści są wrogami instytucji liberalnych i republikańskich, to dla skonsolidowania tychże instytucji i ocalenia DOGMATÓW DEMOKRACJI, konieczny jest taki nadzwyczajny środek, jak zamknięcie tych gazet.

*****

Pośród pobożnych karlistów znalazł się także sławny swego czasu, niezbyt pobożny „donżuan”, Andaluzyjczyk Carlos Calderón y Vasco (1845–1891). Oprócz tego, że łamał serca niewieście, odznaczał się szczególną odwagą i brawurą jako oficer kawalerii. Nie pochodził z rodziny karlistowskiej – przeciwnie, jego ojciec dorobił się wielkiego majątku na skupywaniu dezamortyzowanych przez rządy liberalne dóbr kościelnych, ale syn poświęcił znaczną część tego majątku dla sprawy karlistowskiej. Bohaterskie wyczyny w kolejnych bitwach podczas III wojny karlistowskiej przyniosły mu w końcu stopień generała dywizji, ale po drugiej bitwie pod Montejurrą dostał się do niewoli. Dowódca alfonsinos, gen. Fernando Primo de Rivera (ojciec dyktatora Miguela i dziadek José Antonia), był pod takim wrażeniem jego męstwa, że zwrócił mu szpadę, to jednak niestety stało się źródłem pogłosek pośród Nawaryjczyków, że Calderón zdradził za 5 tysięcy dolarów [sic!]. Były one całkowicie bezpodstawne, a Karol VII nie tylko mu wierzył, ale w ogóle Calderón był ulubionym oficerem króla (rzekłbym, takim „Wieniawą” Karola VII) i już po wojnie umówili się, że będą każdego roku spędzać wspólnie swoje imieniny. Calderón, gdziekolwiek aktualnie był – w Hiszpanii, gdzie kierował Kompanią Transatlantycką, czy w Meksyku, gdzie był dyrektorem kolei żelaznych, czy w Paryżu, gdzie miał luksusową rezydencję, zawsze na początku listopada, we wspomnienie św. Karola Boromeusza, przyjeżdżał na kilka tygodni do Wenecji, do pałacu Loredan, do swojego króla i przyjaciela.

Miał jednak dziwną śmierć. 8 listopada 1891 roku urządził w swoich apartamentach w Paryżu przyjęcie dla brata Aleksandra III, wielkiego księcia Włodzimierza i jego żony. Podczas seansu spirytystycznego wywołał zmarłą księżnę Osuna (żonę hiszpańskiego ambasadora w Petersburgu, w czasie kiedy Calderón, jeszcze nie karlista, był tam attaché wojskowym, czyli przed 1868 rokiem). Przywołana oznajmiła, że jest w strasznym miejscu, gdzie cierpi tortury, ale dziś ma chwilę wytchnienia, ponieważ dowiedziała się, że będzie miała za kilka godzin Calderóna przy sobie. Calderón wybuchnął na to homeryckim śmiechem (z którego też słynął), ale nazajutrz, gdy długo nie wstawał z łóżka (a był rannym ptaszkiem), powiedział służącemu, który go obudził, że jest przygnębiony i zmęczony, więc musi jeszcze przez kilka godzin wypocząć. Obudzony ponownie po kilku godzinach, rzucał się na łóżku, mówiąc, że umiera i prosi, by posłano po księdza. W czasie gdy szukano księdza, przekazał dyspozycje, jakie pamiątki z wojny przekazać królowi. Nie jest jasne, czy ksiądz zdążył go wyspowiadać.

*****

Kryminalna historia w Kościele madryckim pod koniec XIX wieku:

Na zdjęciu pierwszy biskup utworzonej w 1885 roku diecezji Madryt-Alcalá, Narciso Martínez Izquierdo (1830–1886), na łożu śmierci. Doktor teologii i profesor katedry języka greckiego w Sigüenzie, w 1871 roku deputowany do Kortezów z Guadalajary, z ramienia karlistowskiej Wspólnoty Katolicko-Monarchistycznej, acz w 1885 roku dysponował na śmierć uzurpatora „Alfonsa XII”. Od 1874 biskup Salamanki i od 1876 senator. Po objęciu diecezji madryckiej walczył ofiarnie z epidemią cholery, a jednocześnie energicznie przywracał dyscyplinę i dobre obyczaje pośród mocno rozluźnionego kleru. Jednym z usuniętych przezeń ze stanowiska proboszcza był ks. Cayetano Galeote Cotilla (1839–1922), otwarcie zamieszkujący z kobietą, którą nazywał swoją „siostrzenicą”, już zresztą w przeszłości przenoszony z jednej archidiecezji do drugiej (nie tylko na półwyspie, lecz także w Portoryko) z powodu „trudnego charakteru”.

Rozżalony na biskupa ks. Galeote postanowił zemścić się osobiście i krwawo. W Niedzielę Palmową 18 kwietnia 1886 roku, rankiem, kiedy biskup wchodził po stopniach katedry św. Izydora Oracza, aby odprawić mszę, ks. Galeote na oczach tłumu wiernych oddał do niego trzy strzały z pistoletu, który podobno (wg zeznań jednego ze świadków na procesie) zawsze nosił przy sobie od czasu powrotu z Portoryko. Biskup zmarł z ran następnego dnia. Morderca został skazany na karę śmierci, ale pod naciskiem liberalnej prasy przeprowadzono jeszcze jedną ekspertyzę medyczną, która uznała go za chorego psychicznie i po wznowieniu procesu zamieniono wyrok w grudniu 1887 roku na dożywocie, odbywane w przytułku w Leganés, gdzie zmarł ponad trzy dekady później.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.