Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Publicystyka » Nowe „gówniane państewko”

Nowe „gówniane państewko”

Jacek Bartyzel

Nie jest to wprawdzie zaskoczeniem, bo mówiono o tym już od dawna, ale oto zapowiedź stała się faktem: „parlament” muzułmańskich buntowników z Prisztiny ogłosił w niedzielę niepodległość Kosowa. Tym samym, na mapie świata pojawiło się kolejne, oczywiście niezdolne do prawdziwie samodzielnej egzystencji, „gówniane państewko” – że posłużymy się sławnym bonmotem jednego z francuskich ministrów spraw zagranicznych, acz nie zdradzimy o jakim to „państewku” onże mówił, aby nas nie posądzili o antysemityzm.

Rzecz zresztą nie w tym, czy ta „niepodległość” została ogłoszona zgodnie czy niezgodnie z prawem międzynarodowym, bo takie dyrdymały mogą zajmować jedynie liberałomaniaków – proceduralistów. Szwajcarzy Wilhelma Tella, Szkoci Roberta Bruce’a czy koloniści amerykańscy w XVIII wieku też nie pytali się czy prawo międzynarodowe jest po ich stronie. Tu jednak chodzi o sprawę śmiertelnie poważną: o ponowne otwarcie śluz dla kolejnej odsłony krwawego dramatu etnicznych rzezi, do których niechybnie dojdzie. W prowokowaniu tej eksplozji namiętności podają sobie zgodnie ręce dwie na pozór wykluczające się siły: zawzięty szowinizm grupy narodowościowo-wyznaniowej i abstrakcyjna, demokratyczna ideologia „samostanowienia”.

Trwające od lat rozdzieranie na strzępy Serbii (a wcześniej Jugosławii), którego najnowszym aktem jest separacja Kosowa, to kliniczny przykład ideologicznego szaleństwa, podsycanego z zewnątrz na zimno konkretnymi interesami możnych tego świata. O ile usamodzielnienie się państw należących ongiś do Monarchii Habsburskiej – Chorwacji i Słowenii, było uzasadnione, gdyż te katolickie kraje należą do innej niż Serbia, zachodnio-łacińskiej cywilizacji, o tyle separacja Bośni-Hercegowiny, Czarnogóry, a teraz Kosowa, nie ma najmniejszego usprawiedliwienia. I dążenie do tego, i przyzwolenie dawane przez tzw. opinię publiczną, płynie wyłącznie z fatalnego zauroczenia wymyśloną przez XIX-wiecznych „nacjonalitarystów”, nieszczęsną „zasadą narodowościową”, która żąda, aby państwa tworzyć na bazie etnicznej i podług granic rozsiedlenia grup narodowościowych. Zasada ta wszędzie jest głupia i wszędzie wywołuje konflikty niemożliwe do uczciwego rozsądzenia, ale bodaj nigdzie nie jest tak zbrodniczo absurdalna, jak na Bałkanach. Za nic ma ona zarówno obiektywne determinanty wyznaczające możliwości egzystencji państw (jak liczba ludności, jej skład społeczny i poziom cywilizacyjny, wielkość i zwartość terytorium, granice naturalne, bogactwa naturalne, areał ziemi uprawnej i inne czynniki samowystarczalności gospodarczej etc.), jak tradycję państwową, historyczną wspólnotę losu, kulturę narodową, religię, prawa dynastyczne i inne czynniki duchowe. Trzyma się jedynie tępo jednej determinanty: biologicznej, a ponieważ brzmi to niedwuznacznie rasistowsko, to żeby mogły ją strawić kosmopolityczne podniebienia demoliberałów z UE, trzeba ją koniecznie opakować w papier „suwerennie wyrażonej woli ludu” ze wstążeczką demokratycznych wyborów.

W tym szaleństwie jest oczywiście pewna metoda. Rozdrabnianie historycznych państw jest w interesie zarówno brukselskiej demooligarchii, jak najsilniejszego państwa UE, czyli Niemiec, bo jednym i drugim ułatwia rozszerzanie swojej dominacji. Dlatego z najwyższym niepokojem należy przyjąć pogłoski, że Polska może być jednym z pierwszych państw, które uznają „niepodległość” Kosowa. Kiedy nasza elita polityczna (o ile w ogóle jest ona jeszcze „nasza”?) przebudzi się z tego ideologicznego amoku: gdy „niepodległość” ogłosi „parlament” jakiegoś „narodu górnośląskiego”?

Nie mamy wpływu na to, co uczyni świat, ale możemy i powinniśmy głośno mówić: na Serbii jest dokonywana zbrodnia, a jej beneficjentem – z przyzwoleniem „Europy” i USA – jest śmiertelny wróg naszej cywilizacji i religii: islam. Temu staremu, średniowiecznemu, chrześcijańskiemu carstwu amputowano już ponad połowę ciała, a teraz wydzierają mu serce. Kosowo – ileż razy trzeba to przypominać – to kolebka serbskiej państwowości i pierwsza siedziba patriarchy, obszar, na którym i dzisiaj jeszcze jest ponad dwa tysiące cerkwi, monastyrów i rezydencji dworskich. To tak, jak by Polsce odebrać Wielkopolskę z Gnieznem, Ostrowem Tumskim i Poznaniem. To, że obecnie etniczną przewagę ma ludność muzułmańska stanowi skutek wielowiekowej okupacji tureckiej, a w nowszych czasach – czystek etnicznych w okresie faszystowskiej „Wielkiej Albanii” w okresie II wojny światowej oraz perfidii komunistycznego tyrana Tito, który zabronił wysiedlonym Serbom powracać do Kosowa a osiedleńcom z Albanii zezwolił na pozostanie.

Jeden byłby tylko ratunek i dla Serbii, i dla wszystkich innych ludów tej ziemi. To natychmiastowa restauracja Królestwa Jugosławii pod berłem Karadżordżewiczów, obejmującego wszystkie kraje cywilizacji bizantyjsko-prawosławnej wraz z żyjącą tam ludnością muzułmańską: Serbii, Czarnogóry, Bośni-Hercegowiny, Kosowa i Macedonii. Winno ono być oczywiście federacyjne i zapewniać wszystkim ludom i tradycyjnym religiom królestwa ich naturalne prawa oraz zgodne współżycie na zasadach sprawiedliwości. Tę zaś może zapewnić tylko władza niewybieralna i niezależna od nikogo, stojąca ponad wszystkimi i zdolna poskromić każdy szowinizm – także serbski. Lecz oczywiście na takie rozwiązanie nie można dziś liczyć. Demokraci z UE i USA prędzej zaakceptują powiewający nad Belgradem zielony sztandar Proroka. A nawet w Brukseli.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.