Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » O nowy plan Balticum
Zgodnie z ustaleniami polskiej szkoły geopolitycznej kluczowe dla historycznych losów Polski jest jej położenie na pasażu bałtycko-czarnomorskim. Według wielu przedstawicieli tej szkoły w geopolityce, trwałość i stabilność polskiego ośrodka siły w długich okresach czasu była zależna od zapewnienia sobie przez niego jednoczesnego dostępu do Bałtyku i Morza Czarnego, tj. do obu brzegów pasażu. Nie oznaczało to, że granice samego państwa polskiego muszą dotykać obu akwenów. Istniały szersze możliwości osiągnięcia tego celu, na przykład uczestnictwo Polski w zbudowanym południkowo związku państw (lub innej strukturze ponadnarodowej), które pozwalałoby i Polsce, i jej sąsiadom wykorzystywać wspólnie dostęp do obu basenów morskich naraz. Struktura taka zwiększałaby siłę polityczną regionu międzymorskiego, a tym samym jego samodzielność względem ośrodków niemieckiego i rosyjskiego (sowieckiego), dążących do jego podziału na własne strefy wpływów. Potrzeba stworzenia takiej struktury jest dziś, wobec zacieśniającej się stale współpracy Niemiec i Rosji, nie mniej odczuwalna, niż była w przeszłości.
Po krótkotrwałym zainteresowaniu konsolidacją pasa państw między Morzem Bałtyckim a Czarnym i próbach skonstruowania dla niej podstaw infrastruktury politycznej (m.in. grupa wyszehradzka, Inicjatywa Środkowoeuropejska), rządy tych państw, opanowane przez rzeczników jednostronnego okcydentalizmu, całkowicie zarzuciły wzajemną integrację na rzecz starań (i rywalizacji) o jak najszybsze wchłonięcie ich przez blok zachodni. Kilkanaście lat zaniedbań i bierności Polski tam, gdzie aktywność rozwijali inni, doprowadziło do tego, że na chwilę obecną perspektywy integracji regionu nie przedstawiają się najlepiej. Ukraina niedawno obrała ponownie orientację prorosyjską, zaś Węgry i Słowacja zacieśniają współpracę głównie z Niemcami. Niemcy i Rosja przecięły więc potencjalny pas południkowy w jego centralnej części, blokując ewentualne powstanie jego czarnomorskiej flanki. Nie oznacza to oczywiście, że wymienione państwa zostały „utracone”. Przeciwnie, w przyszłości mogą poszukiwać równoważników dla partnerów wielokrotnie silniejszych od nich samych. Jeżeli nawet budowa południowej odnogi pasa została zahamowana, choćby i na dłużej, należy już teraz opracowywać strategię jego tworzenia oraz przystąpić do jej realizacji przynajmniej w odnodze północnej, obejmującej Morze Bałtyckie. Polska, której północną granicę stanowi wybrzeże Bałtyku, może tu dla siebie znaleźć to, czego od dawna wyraźniej jej brakuje: doniosłą rolę do odegrania.
Wspomnianą powyżej koncepcję wcielić w życie chciał Józef Piłsudski, gdy w okresie piastowania godności Naczelnika Państwa (1918-1922) próbował skonstruować Związek Bałtycki, złożony z Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Finlandii. Projekt Związku przewidywał ścisłe współdziałanie wymienionych państw w zakresie polityki bezpieczeństwa. Główną przeszkodą, która uniemożliwiła jego urzeczywistnienie, okazało się nieprzejednane stanowisko Litwy. Państwo litewskie konsekwentnie odmawiało nawiązania z Polską jakichkolwiek stosunków do chwili zwrotu przez nią Wileńszczyzny, a ponieważ do zwrotu nie doszło, w granicach swoich możliwości sabotowało każdą polską inicjatywę w regionie. Ówczesne przeszkody od dawna nie istnieją: obecnie żadne z państw nadbałtyckich nie wysuwa roszczeń terytorialnych przeciw innemu.
Współpraca państw południowego i wschodniego wybrzeża Bałtyku to jednak za mało. Musiałaby ona objąć również kraje skandynawskie, otaczające Morze Bałtyckie od północy i zachodu. Trzy „republiki bałtyckie” już dziś integrują się intensywnie z Półwyspem Skandynawskim i Polska powinna podjąć wysiłek dołączenia do tego trendu. Bałtyckie porozumienie państw musiałoby objąć także jedyne państwo skandynawskie nie położone nad Bałtykiem – Norwegię. Są po temu zasadnicze powody. Po pierwsze, dostęp do norweskich zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego w obliczu rosyjskiej „rurociągowej strategii trzech mórz” ułatwiłby państwom bałtyckim dywersyfikację źródeł energii, toteż byłby nader cennym wkładem we wspólne bezpieczeństwo północnego bloku.
Po drugie, zachodzi potrzeba podjęcia przez państwa skandynawskie, bałtyckie oraz Polskę zorganizowanej współpracy na płaszczyźnie obronności i polityki bezpieczeństwa. O ile bowiem Polska wciąż, mimo kolejnych redukcji, posiada najliczniejsze spośród wymienionych krajów siły zbrojne, o tyle szereg państw bałtyckich i skandynawskich góruje nad nią pod względem organizacji obrony państwa, a te drugie także pod względem zaawansowania technologicznego, którego symbolem stały się przed kilku laty niewidzialne dla radaru szwedzkie korwety rakietowe klasy Visby. Udział dysponującej rozbudowaną marynarką wojenną Norwegii miałby pod kątem militarnym istotne znaczenie dla ewentualnego związku państw, zwłaszcza w początkowym okresie jego istnienia.
Na tym tle, nawet uwzględniając różnice geostrategiczne wynikające z odmiennego położenia geograficznego, wiele do życzenia pozostawia (i wymaga całkowitej reorientacji) morska polityka obronna władz Polski. Marynarka Wojenna Rzeczypospolitej Polskiej walczy o przetrwanie wbrew kolejnym obniżkom nakładów finansowych na wojsko. Nie trzeba dodawać, że geostrategicznego znaczenia Bałtyku nie lekceważy natomiast nasz największy wschodni sąsiad. Z zakupionych ostatnio przez Rosję francuskich jednostek klasy Mistral, uważanych za najnowocześniejsze okręty desantowe na świecie, jedna będzie stacjonowała w basenie Morza Bałtyckiego.
Motywacji do współpracy w zakresie bezpieczeństwa zatem nie brakuje – to właśnie od rządów „republik bałtyckich” i Norwegii pochodziły głosy wskazujące, iż koncepcje strategiczne NATO nie dają państwom regionu realnego zabezpieczenia. Na początku stycznie 2011 r. Komisja Obrony Narodowej szwedzkiego parlamentu zasugerowała ministrowi spraw zagranicznych zacieśnienie przez Szwecję stosunków z Polską w sferze wojskowości. Szanse zatem istnieją. We własnym dobrze pojętym interesie Polska powinna powrócić na Bałtyk. Aby tego dokonać, musi ocknąć się w polityce zagranicznej z nawyku bierności i trwożliwego oglądania się na minę „starszych braci”, hodowanego nad Wisłą od dobrych siedemdziesięciu lat.
Nie widać przeszkód, aby do bloku północnego nie mogła zostać zaproszona również Białoruś. (Notabene, wśród Białorusinów od początku XX wieku funkcjonuje tzw. orientacja krywicka, która historyczną, kulturową i etniczną tożsamość ludności tego kraju wywodzi z pnia nie słowiańskiego, lecz bałtyckiego.) Inicjatywa taka byłaby najlepszą odpowiedzią państw basenu Morza Bałtyckiego na zainicjowany w ubiegłym roku przez białoruski rząd program tworzenia floty pełnomorskiej (datę zakończenia budowy Biełmorfłotu wyznaczono na rok 2020). Z racji braku bezpośredniego dostępu Białorusi do Bałtyku kluczowa rola, gdy idzie o drogi spławne, przypadłaby tu Litwie i Łotwie, ale i Polska mogłaby się mocniej związać z Mińskiem wspólnymi inwestycjami w rozbudowę infrastruktury dla żeglugi rzecznej. Północny związek państw powinien wreszcie dążyć do objęcia integracją ekonomiczną i komunikacyjną obwodu kaliningradzkiego, aby stopić tę nienaturalnie wykrojoną enklawę z jej otoczeniem. Celem finalnym bloku północnego będzie zamiana Morza Bałtyckiego w maksymalnym stopniu, w jakim to możliwe, we własne „morze wewnętrzne” (mare nostrum), poprzecinane gęsto szlakami transportowymi, pokryte siecią portów handlowych, platform wydobywczych i terminali LPG, okolone pierścieniem strzegących ich baz wojskowych.
Formułę związku północnego, obok integracji w dziedzinach gospodarki, bezpieczeństwa i obronności, należałoby uzupełnić o ożywienie współpracy kulturalnej, ukierunkowanej zwłaszcza na zorganizowaną promocję dziedzictwa kultur regionu. Wszystkie rodziny kulturowe otaczające Morze Bałtyckie – zarówno nordycka, jak bałtycka i słowiańska – stoją dziś przed niebezpieczeństwem zwycięskiej inwazji zachodniactwa: utopienia ich unikalnych tradycji w pompowanym przez Europę Zachodnią i Amerykę zalewie kosmopolitycznej popkultury. Proponowany tu blok państw służyłby również temu, by triskelion Północy, złożony z pierwiastka nordyckiego, bałtyckiego i słowiańskiego, mógł przypomnieć o swoim wartościowym wkładzie do skarbca kultury światowej oraz zaprezentować własne alternatywy dla nudnego, zuniformizowanego mentalnie i wypranego z historyczno-geograficznych tożsamości McŚwiata.
Budowę związku północnego musi wyprzedzać i wspierać refleksja geopolityczna. Nad Wisłą potrzebujemy więc powrotu do zaniechanej w okresie rządów komunistycznych myśli bałtyckiej. Znaczenie Bałtyku dla Polski znakomicie w swoim czasie opisali rodzimi geopolitycy: Włodzimierz Wakar (1885-1933), dr Stanisław Bukowiecki (1867-1944), płk Ignacy Matuszewski (1891-1946) czy płk Henryk Bagiński (1888-1973), a także przedstawiciele „narodowej” (endeckiej) szkoły w historiografii. Dzisiaj trzeba nam z jednej strony przypomnienia i spopularyzowania ich poglądów na ten temat wśród tzw. zwykłych Polaków, z drugiej strony podjęcia wyznaczonego przez nich kierunku we współczesnej polskiej geopolityce, tej akademickiej i tej praktycznej. Mówiąc wprost, Polska musi się zdobyć na to, by dla własnych potrzeb opracować „Geopolitykę Bałtyku”, na podobieństwo przetłumaczonej niedawno na język polski „Geopolityki Śródziemnomorza” autorstwa wiodącego dziś we Francji przedstawiciela tej dziedziny, prof. Iwona Lacoste’a (ur. 1929). Dodajmy, że książki poświęcone geopolityce Morza Bałtyckiego od dawna powstają w Rosji, która nie ma w zwyczaju lekceważenia takich tematów.
Przestańmy się bez celu miotać między Waszyngtonem a Brukselą, Moskwą a Berlinem, zawsze pociągani przez cudze sznurki. Wracajmy na Bałtyk. Wraz z Litwinami, Łotyszami, Estończykami, Finami, Szwedami, Duńczykami, a nawet Białorusinami i Norwegami – twórzmy śmiało nowy plan Balticum, tym razem obliczony na potrzeby i korzyści nasze i sąsiednich narodów.