Jesteś tutaj: Publicystyka » x. Rafał Trytek » W obronie Kościoła rzymskiego…
— Już za życia Jan Paweł II określany był przez swoich apologetów słowami: największy dar Opatrzności Bożej dla Kościoła i świata w naszych czasach, Sumienie Świata, Świadek Naszych Czasów, Dar Niebios, Papież Praw Człowieka, Apostoł XX Wieku, Obrońca Uciśnionych, Robotnik Boży, Pielgrzym Wolności, Proboszcz Świata, Biały Ojciec, Papież Powszechny, Papież Trzeciego Tysiąclecia, Papież Wielkiej Nadziei, Piotr Naszych Czasów… Co zatem sprawiło, że Xiądz jako jeden z nielicznych duchownych uznał, że Jan Paweł II to w rzeczywistości jedynie biskup Karol Wojtyła, zwierzchnik wspólnoty religijnej określanej mianem m.in. „Kościoła soborowego”, „Neokościoła”, „Kościoła modernistycznego” lub też „Nowego Kościoła montiniańskiego” (od nazwiska Pawła VI, czyli biskupa Jana Chrzciciela Montiniego)? Z pewnością dla miażdżącej większości Polaków wiadomość, że ostatni Papież zmarł w 1958 r., jest niewyobrażalnym szokiem… Można posunąć się do stwierdzenia, że niemal wszyscy ludzie po 1958 r. uważający się za katolików żyli i wciąż żyją w swoistym religijnym Matrixie. Co zdecydowało, że Xiądz sięgnął pod powierzchnię rzeczywistości?
— Myślę, że od zawsze byłem dość dociekliwy i próbowałem dotrzeć do istoty rzeczy. Ale to była niewątpliwie łaska Boża, że przebyłem tę długą intelektualną wędrówkę do poznania nieumniejszonej katolickiej doktryny. Oczywiście moje poglądy są dla zdecydowanej większości Polaków niesamowite. Ale pamiętajmy, że jeszcze w latach osiemdziesiątych bardzo wielu wierzyło, że komunizm będzie trwał wiecznie! Nieprawdopodobny kult Jana Pawła II jest dla mnie dość zrozumiały. Polacy w swej historii nigdy nie mieli rodaka, któryby osiągnął takie znaczenie i był tak popularny na całym świecie. Karol Wojtyła miał również wielkie aktorskie zdolności, które pozwalały mu nawiązywać łatwo kontakt z tłumem i go oczarowywać. To działało skutecznie zwłaszcza na tak sentymentalny i powierzchowny naród jak nasz. Polacy mieli wreszcie swojego „Wielkiego Człowieka”, którym mogli się przed światem pochwalić. Tylko, że nie wszyscy wielcy ludzie byli postaciami jednoznacznie pozytywnymi.
— Czy mógłby Xiądz nakreślić pokrótce własną drogę nawrócenia od modernizmu do katolicyzmu? Pytam o to, bo z pewnością w latach 70. XX wieku nikt w Polsce nie urodził się sedewakantystą…
— Była ona dość długa. Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych angażowałem się w życie lokalnej parafii, która wtedy przeżywała okres wprowadzania nowych eksperymentów, jak: świeccy szafarze, komunia na stojąco, lektorki itd. Na szczęście dzięki mojemu Ojcu zainteresowałem się polityką i zacząłem poszukiwania prawdy o otaczającym mnie świecie. Dotarłem do różnych czasopism o profilu konserwatywnym i narodowym, gdzie natrafiłem na artykuły atakujące współczesne błędy modernistów, protestantyzację liturgii i ekumenizm. Szczególnie przeraziły mnie fotografie z różnych międzyreligijnych spotkań z udziałem najwyższych dostojników Kościoła. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, że to nie są katolicy i nie mają prawa mi rozkazywać. Od tamtej pory mam spokojne sumienie, jeśli chodzi o tzw. „nieposłuszeństwo”.
— Jeszcze na początku 2006 r. Xiądz był członkiem Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. Jak wiem, Xiądz uważa stanowisko teologiczne Bractwa wobec kryzysu w Kościele za błędne. Dlaczego? Czy, zdaniem Xiędza, nie było możliwości i warunków, aby z poglądami sedewakantystycznymi pozostać w Bractwie? Jak była oceniana i komentowana przez dotychczasowych zwierzchników decyzja Xiędza o odejściu?
— Teoretycznie mógłbym pozostać w szeregach Bractwa i być jednocześnie sedewakantystą. Gdy opuszczałem w styczniu przeorat w Warszawie, ks. Stehlin powiedział mi, że wielu członków wspólnoty jest prywatnie sedewakantystami i to nie jest problem. Ale mój półroczny pobyt w przeoracie uświadomił mi, że pogodzenie postawy szczerze katolickiej z kunktatorską i niespójną praktyką, a przede wszystkim teorią „lefebvryzmu” jest niemożliwe.
— Polacy chętnie wstępują do seminariów Bractwa, podejmują współpracę z Bractwem, ale dość często słyszymy o ich spektakularnych rozstaniach z Bractwem. Z czego wynika to zjawisko, zdaniem Xiędza?
— Przyczyn jest zapewne bardzo wiele i każdy przypadek należałoby rozpatrywać samodzielnie. Tym niemniej, dałoby się, jak sądzę, wskazać kilka głównych powodów. Po pierwsze: wynika to z rozczarowania. Bractwo bardzo umiejętnie przekonuje do siebie ludzi i roztacza przed nimi wspaniałe wizje. Stąd wierni mają zazwyczaj bardzo wyidealizowany jego obraz. I gdy nagle okazuje się, że to wcale nie tak, że w Bractwie i wokół niego też są tylko zwykli ludzie ze swoimi wadami i słabościami, następuje wielkie rozczarowanie i wzburzenie, które często jest tym większe, im ktoś żarliwiej w swej naiwności wierzył w fantasmagorie lefebvrystycznego PR-u. Na polskim podwórku niezwykle ważna jest też postać ks. Stehlina, który już od ponad dziesięciu lat steruje tutejszym Bractwem. Jest to człowiek niezwykle energiczny i zaangażowany, potrafiący dzięki licznym talentom prowadzić intensywny apostolat. Jest też świetnym mówcą umiejętnie i skutecznie oddziaływującym na słuchaczy. Słowem, jest obdarzony wielką charyzmą. I właśnie wokół Niego toczyła się większość z dotychczasowych konfliktów w polskim lefebvryzmie. Tak to bowiem już z wybitnymi jednostkami jest, że skupiają przy sobie licznych fanatycznie oddanych zwolenników (zwłaszcza pobożne niewiasty) i jednocześnie są gorąco nienawidzeni przez wielu swoich byłych współpracowników, z którymi zazwyczaj rozstawali się w bardzo niemiłej atmosferze. Ks. Stehlin przez długi czas był jedynym autorytetem dla wielu polskich tradycjonalistów i stwarzało to dla wielu niebezpieczeństwo identyfikacji Jego osoby i poglądów z oficjalną nauką Kościoła. I dlatego, gdy ktoś się przekonywał, że to, co mówi ks. Stehlin, niekoniecznie odpowiada prawdzie i doktrynie katolickiej, zniechęcał się często do Tradycji jako takiej. Pewne znużenie widoczne w szeregach tradycjonalistów jest też związane z niewypełnieniem się oczekiwań i obietnic Bractwa. Po święceniach biskupich w 1988 roku, Abp Lefebvre twierdził, iż wystarczy pięć lat, aż wszystko wróci do normy. Również dialog międzyreligijny podjęty przez władze Bractwa z watykańskimi modernistami po roku 2000, wzbudził u wielu szeregowych lefebvrystów nadzieję na znalezienie wyjścia ze stanu „schizmy i notorycznego nieposłuszeństwa papieżowi”. Jak do tej pory nic się jednak nie zmieniło i Bractwo zachowuje się w praktyce nadal tak, jakby papież i cała hierarchia kościelna nie istniały, jednocześnie odsądzając od czci i wiary wszystkich tych, którzy nie tylko wyłącznie w praktyce, ale i w teorii są sedewakantystami. Nazywamy to hipokryzją.
— Obecnie rezyduje Xiądz przy krakowskim Oratorium pw. Matki Bożej Królowej Polski, ale pozostaje w łączności z biskupami amerykańskimi, takimi jak Donald Sanborn i Daniel Dolan. Wprawdzie są Oni faktycznymi zwierzchnikami amerykańskich katolików, ale w Polsce nie są znani poza wąskim gronem wiernych Tradycji katolickiej. Czy mógłby Xiądz przybliżyć ich sylwetki? Co zdecydowało o związaniu się Xiędza właśnie z amerykańskimi sedewakantystami?
— Księża Cekada, Dolan i Sanborn już od lat siedemdziesiątych bronili w sposób integralny doktryny katolickiej. Za to właśnie wyrzucono ich z Bractwa św. Piusa X w 1983 r. Są Oni autorami bardzo wielu znakomitych artykułów rozprawiających się z nowoczesnymi błędami i broniących prawd wiary. Jest to dla mnie gwarancja dobrej i poważnej teologii oraz trzydziestoletniej stałości w poglądach. Szczególnie cenię sobie u Nich również dbałość o piękno liturgii i rzymski styl jej sprawowania.
— Bp Sanborn był w lipcu tego roku w Krakowie. Co Jego pielgrzymka przyniosła Kościołowi w Polsce?
— Umocnienie i radość z wyznawania tej samej Rzymsko-Katolickiej Wiary. Byliśmy mile zaskoczeni ogromną życzliwością i sympatią Excelencji dla Polski. Bp Sanborn urodził się w Nowym Jorku, gdzie licznie skupiona jest Polonia. Ale większą część swej działalności kapłańskiej realizował w okolicy Detroit, gdzie również roi się od Polaków. Szczególny podziw wzbudziły u biskupa wspaniałe kościoły wybudowane przez biednych przecież polskich emigrantów, zatrudnianych za niewielkie stawki w detroickich fabrykach samochodów. W swojej parafii na przedmieściach miasta miał wśród wiernych wielu naszych rodaków. Stąd też ks. biskup świetnie się orientuje np. w klimatach polskiej kuchni. Jeden z Jego byłych parafian, Józef Lotarski, wstąpił we wrześniu do prowadzonego przez Niego seminarium na Florydzie. Inny, Szczepan Kustra, po zakończeniu służby wojskowej w Iraku ma zamiar uczynić to samo. Obydwaj mają polskie pochodzenie. Oprócz nich w seminarium biskupa Sanborna uczy się jeszcze trzech alumnów z Polski oraz jeden Niemiec o polsko brzmiącym nazwisku Ramolla (Jego ojciec pochodzi z Bytomia).
— Wielokrotnie podkreślał Xiądz, że sedewakantyzm jest stanowiskiem teologicznie pewnym. Co to znaczy dla przeciętnego katolika?
— Oznacza to, że każdy, kto doszedł do poznania prawdy, musi według tej prawdy żyć. Nie można być świadomym pewnych faktów i jednocześnie chować głowy w piasek. Nie jest to postawa katolicka. Trzeba zdać sobie sprawę, że tu nie chodzi o jakieś banalne problemy, tylko o obronę Wiary, bez której nie można się zbawić. Wiarę albo przyjmujemy w całości, albo odrzucamy. Dlatego właśnie istnieje ścisły obowiązek odrzucenia dzisiejszych błędów, potępionych jeszcze stosunkowo niedawno przez autorytety kościelne. Jednocześnie odpowiedź na herezje musi być całkowicie katolicka, tzn. nie może być sprzeczna z żadną prawdą katolicką. Dlatego jako błędną i niewystarczającą reakcję na apostazję należy uznać stanowisko zwane potocznie lefebvryzmem. Zakłada ono, że autorytet kościelny może zobowiązać katolików na całym świecie do przyjęcia błędnych i heretyckich doktryn oraz szkodliwych i świętokradczych przepisów liturgicznych i dyscyplinarnych. Takie stanowisko uderza w nieomylność, świętość i niezniszczalność Kościoła.
— Wybór drogi życiowej Xiędza był niewątpliwie dramatyczny. Czy przez ten czas od opublikowania słynnej Deklaracji miał Xiądz jakiekolwiek wątpliwości? Czy były argumenty, które mogły Xiędza skłonić do zawrócenia z drogi lub przynajmniej jej przemyślenia?
— Nie miałem wątpliwości odnośnie Wiary. Kościół uczy, że nigdy nie ma wystarczającego powodu, ażeby zwątpić o Wierze, a przecież postawa sedewakantystyczna jest tylko konsekwencją zachowania w sposób integralny całej nauki katolickiej. Czytałem przez ten okres sporo opracowań teologicznych, zwłaszcza podręczników do dogmatyki. Ich autorami byli teologowie różnych szkół teologicznych: dominikańskiej, jezuickiej i innych. Pochodzili oni z różnych krajów, ale wszyscy pisali zgodnie o pewnych podstawowych zasadach, jak np. o nieomylności Kościoła na soborach powszechnych, w dokumentach podpisanych przez Papieża. Teksty te utwierdziły mnie tylko co do słuszności obranej drogi. Inną rzeczą natomiast, są pewne szczegółowe kwestie o małym znaczeniu praktycznym, które wymagają jeszcze wyjaśnienia.
— W wywiadzie dla „Najwyższego CZAS!u” stwierdził Xiądz, że liczbę sedewakantystów w Polsce szacuje na 60 osób. Czy w kontekście tej wypowiedzi można jednoznacznie stwierdzić, że w Polsce jest tylko sześćdziesięciu katolików?
— Nie można. Właśnie specyfiką dzisiejszego czasu jest brak autorytetu mogącego ostatecznie wyjaśnić wszystkie wątpliwości, a przede wszystkim narzucić te rozstrzygnięcie Kościołowi jako obowiązujące. Proszę zauważyć, jak wielka jest ignorancja wśród wierzących. Sprawa Wiary jest jasna, ale tylko sama w sobie i dla osób uczciwie studiujących ten problem. Nie można powiedzieć, że prócz sześćdziesięciu osób wszyscy Polacy są formalnymi (to jest świadomymi swego błędnowierstwa) heretykami. Więcej, wielu katolików w Polsce, zwłaszcza ze starszego pokolenia nie jest heretykami nawet materialnie, bo wierzy nadal tak jak się nauczyła w dzieciństwie ze starych katechizmów.
— Zapewne ma Xiądz własne spojrzenie na głośną sprawę „przemówienia ratyzbońskiego”, które mimowolnie doprowadziło do eskalacji antychrześcijańskiego terroru w krajach islamskich? Czy zaistniała sytuacja w jakikolwiek sposób wpłynęła na ocenę działań i poglądów Benedykta XVI?
— Nie, bo nie mam dowodów, ażeby Benedykt XVI zmienił swoje nieortodoksyjne poglądy odnośnie ekumenizmu. Wiarę trzeba wyznawać integralnie. Wierzę, bo tak objawił Bóg, nie dlatego, że coś mi się podoba. Ratzinger może od czasu do czasu powiedzieć coś katolickiego, ale rzecz w tym, żeby zaczął głosić tylko katolicką prawdę, a nie mieszankę prawd, półprawd i błędów własnej produkcji.
— Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Adrian Nikiel