Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Odrębna droga
Według tradycji ustnej (…) Stefan Batory nazwał panowanie w tym kraju czyśćcem. (str. 77)
Dzieło pani prof. Urszuli Augustyniak, autorki licznych publikacyj poświęconych historii Polski nowożytnej, imponuje objętością i jakością wydania. Choć z założenia ma charakter podręcznika akademickiego, można sądzić, że przede wszystkim zainteresuje miłośników historii, również niebędących studentami czy absolwentami kierunków humanistycznych. Tom podzielony został na dwie części, z których pierwsza skupia się na zagadnieniach ustrojowych, religii, kulturze i życiu społecznym na obszarze Rzeczypospolitej, a druga relacjonuje wydarzenia polityczne w epoce królów elekcyjnych. Obraz dziejów naszej Ojczyzny jest dzięki temu bardzo bogaty, zbudowany z wielu szczegółów.
Xiążkę dobrze się czyta, choć pewnym problemem są literówki, np. błędy w datach, a to już może być poważny kłopot dla osoby przygotowującej się do egzaminu. Zdumienie budzi (dez)informacja, że podczas II rozbioru Warszawa została przyłączona do Prus (str. 889). Jako brak merytorycznej precyzji można traktować użycie określenia „cesarz niemiecki” (str. 259). Szczególnie w xiążce, która jest promowana jako podręcznik, takie błędy są niedopuszczalne. Pewne zagadnienia zostały tylko zasygnalizowane, czego przykładem wzmianka, że senioralna linia Piastów nie była poważnie brana pod uwagę w roli potencjalnych władców podczas bezkrólewia w 1572 r. Ciśnie się pytanie – dlaczego tak się stało, dlaczego nie nawiązano do naturalnego, polskiego legitymizmu? Z punktu widzenia osoby, która jest w stanie wychwycić te pomyłki i pominięcia, ważniejsze będzie natomiast „spojrzenie z góry” na przyczyny, które doprowadziły do upadku państwa polsko-litewskiego. Jest okazja do rozmyślań… Chwilami wręcz można zastanawiać się, jak ustrój zwany popularnie demokracją szlachecką mógł przetrwać ponad dwa wieki.
Prof. Augustyniak prezentuje Rzeczpospolitą jako tzw. państwo składane (wielonarodowe, a przede wszystkim wielokulturowe), w którego elitach władzy rywalizowały tendencje centralistyczne i federacyjne. Państwo coraz bardziej różniące się pod względem ustroju od reszty Europy. Nie bez powodu w polemikach z monarchistami pojawia się zdanie, że „Polska już od pięciuset lat jest republiką”, co może wprawiać w zakłopotanie osobę pamiętającą o istnieniu królów i wprowadzeniu tronu elekcyjnego przez familię w Konstytucji Trzeciego Maja. Ten ironiczny kontrargument ma jednak pewne uzasadnienie, gdyż suwerenność w Rzeczypospolitej łączona była nie z królem, lecz ze stanami, czyli sejmem, przez ponad dwa wieki władzę monarszą krępowano coraz mocniej, a można podejrzewać, że gdyby nawet – w historii alternatywnej – korona na trwałe pozostała w Domu Saskim, wówczas i tak pozycja króla słabłaby i znaczeniem zbliżała się do współczesnych koronowanych demokracyj zachodnioeuropejskich. Oczywiście, jest to tylko extrapolacja dominujących tendencyj, ale kierunek ewolucji ustrojowej był wyraźny, zarówno w XVII i XVIII wieku, jak i w samych zapisach Konstytucji 1791 r., które czyniły z monarchy wyłącznie szefa władzy wykonawczej, swoistego premiera (również w tej sferze ograniczonego uprawnieniami kontrolnymi i decyzyjnymi innych organów). Ostatecznie można zaryzykować stwierdzenie, że koniec Pierwszej Rzeczypospolitej stał pod znakiem trzech nakładających się na siebie rewolucyj: rozbiorów, przewrotu ustrojowego oraz wpływu ideologicznego rewolucji antyfrancuskiej po 1789 r. Źródłem tych wszystkich zaburzeń była oczywiście oświeceniowa rebelia umysłów przeciwko Staremu Ładowi, która doprowadziła do oficjalnego zerwania z sakralnym charakterem władzy monarszej. Trzeba jednak stwierdzić, że tendencje do pomniejszania lub wręcz dezawuowania majestatu Bożego Pomazańca datować można od 1573 r., kiedy to biskup (późniejszy prymas) Stanisław Karnkowski ogłosił, że władza królewska nie jest fundamentem porządku prawnego. Kilkanaście miesięcy później szlachta wzięła władzę decydowania o rozpoczęciu się bezkrólewia. Źródłem autorytetu monarchy miała być powszechna zgoda narodu politycznego, a nie elekcja i koronacja. Rewolucja Sejmu Wielkiego była już tylko daleką konsekwencją.
Ustawa Rządowa 1791 r. była dokumentem konsekwentnie rewolucyjnym również w tym, że pozbawiała część szlachty przysługujących jej praw politycznych, które były niezależne od stanu majątkowego, a w tak stworzonej pustce próbowała kreować nową „arystokrację pieniądza”. Trudno uniknąć skojarzeń z wydarzeniami we francuskiej Konstytuancie w nocy z 4 na 5 sierpnia 1789 r.
Z punktu widzenia legitymisty przyszła polska monarchia nie może zatem bezpośrednio nawiązywać czy czerpać z wzorców I RP, gdyż z jej tradycji ustrojowej nie zostało prawie nic, co można by konserwować. Wyjątkiem jest zapewne zasada Neminem captivabimus nisi iure dictum, z której przestrzeganiem w czasach demoliberalnych, rzekomo tak wolnościowych (a w rzeczywistości jedynie swawolnych), są wielkie problemy… Z drugiej strony dla legitymisty cenne może być pierwotne rozumienie Rzeczypospolitej jako wspólnoty ludzi wolnych, a nie instytucyj państwowych1. Z takiego podejścia do communitas wynikało też postrzeganie cnót, które powinny charakteryzować idealnego króla, dla którego źródłem władzy jest Bóg. Niestety, sama ustrojowa koncepcja uzależnionych od narodu politycznego królów elekcyjnych nie pozwalała na realizację wzorca exponowanego w dziełach XVI i XVII wieku. Współczesny legitymista może zatem z pożytkiem korzystać z namysłu renesansowych i barokowych teoretyków, ale musi kwestionować ówczesną praktykę polityczną (por. str. 373-374)2.
Uważna lektura xiążki nasuwa podejrzenia, że również autorka ulega pewnym racjonalistycznym przesądom. Wzmianki rozsiane w różnych miejscach tomu można interpretować jako przejawy niechęci do „potrydenckiego” katolicyzmu3 i wszelkich działań, które w ciągu dwóch wieków doprowadziły do rekatolizacji Rzeczypospolitej. Pobożność katolicka epoki baroku miała rzekomo zaniedbywać reflexję dotyczącą głównych prawd wiary. Z kolei kontrreformacja miała hamować rozwój nauki. Pani profesor pośrednio daje też wyraz swojej niewierze w istnienie szatana (por. str. 390) – a to już bardzo niepokojące. I już tylko skromnym dopełnieniem „intelektualnego klimatu” jawi się passus o ubezwłasnowolnieniu intelektualnym i wynikającym z tego zdaniu się na opatrzność (sic!) zamiast reformy wojskowości (str. 364).
Równocześnie jednak prof. Augustyniak – na szczęście! – nie ukrywa, że autentyczna nietolerancja, która mogłaby mieć konsekwencje równie ponure, jak w zrewoltowanej Francji, jest jednak dzieckiem ciemnego wieku Oświecenia. Wówczas to rewolucjoniści, dla których emblematyczną postacią stał się x. Hugo Kołłątaj4, głosili potrzebę wytępienia obcej mowy i narzucenia jednolitego języka urzędowego niemal wszystkim członkom narodu. Narodu – co ważne – rozumianego na sposób francuski, na wzór tamtejszy odgórnie kreowanego przez aparat państwowy. Gdyby te nacjonalitarne rojenia ziściły się, w najtrudniejszej sytuacji znaleźliby się zapewne wyznawcy judaizmu, którzy mieliby osiągnąć złudę równouprawnienia za cenę wyrzeczenia się odrębnego języka i religii. Konsekwentnie lewica ostro też sprzeciwiała się edukacji domowej, jako deprawującej dzieci (sic!). M.in. x. Stanisław Staszic5 głosił potrzebę zreformowania rodzin i poddania ich nadzorowi państwa. Prawodawca miał urządzić doskonałe rodziny. Niestety, radykałowie doby Sejmu Wielkiego nie wymyślili nic oryginalniejszego od glajszaltowania – tego ideału rewolucjonistów wszystkich epok. Modernizacja oznaczała bezwzględne – w postulatach, bo szczęśliwie niezrealizowane – przetopienie różnorodności w jedność (por. str. 290, 317, 330 i 422). Jedyną barierą dla rewolucjonistów były ograniczone możliwości wykonawcze.
Pani profesor zwraca też bardzo celnie uwagę na rozwój wolnomularstwa w Polsce, wskazuje przy tym na udział masonów w rozpowszechnianiu w Rzeczypospolitej haseł demokratycznych i ich poparcie dla Ustawy Rządowej 1791 r. Szalone pomysły na sojusz z rebeliantami terroryzującymi Francję, które pojawiły się w latach 1792-1793, były zatem tylko nieuchronnym efektem polskiej odgórnej rewolucji. Na szczęście o skutkach takiego przymierza z ludobójcami możemy jedynie „gdybać”. Ta hańba Polakom została oszczędzona. Niewątpliwie jednak wpływ rewolucji antyfrancuskiej na dzieło Sejmu Wielkiego i jego dalsze konsekwencje był większy, niż chcielibyśmy przyznać podczas bardziej lub mniej oficjalnych obchodów święta narodowego.
Gdybym miał zatem oceniać dzieło prof. Augustyniak, posługując się akademicką skalą ocen, wahałbym się między „trójką z plusem” a „czwórką z minusem”. Zasygnalizowane (niektóre) błędy i niechętne Świętej Wierze Katolickiej wzmianki trzeba by położyć na szali obok okazji do poważnych rozważań o historii Polski. Jako podręcznik xiążka niewątpliwie wymaga gruntownego przejrzenia i starannej korekty.
Urszula Augustyniak, Historia Polski 1572-1795, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2008, ss. 1008. www.pwn.pl
Pierwodruk (w nieco innej wersji): „Opcja na Prawo” nr 4/124, kwiecień 2012 r.
1 Już pod koniec XVI wieku sformułowano pierwsze koncepcje wolnorynkowe, o których warto wspominać, gdy przypominane są dokonania Szkoły z Salamanki.
2 Na marginesie tej recenzji warto zwrócić uwagę na informację, że zgodnie z układem zawartym z Habsburgami to właśnie Dom Austrii miał objąć tron Szwecji po ewentualnym wygaśnięciu polskiej linii Wazów. Co jest kolejną okazją, aby zastanowić się, jaka zasada czyni władców Szwecji z rodziny Bernadotte. Głębokie zażenowanie musi natomiast powodować przypomnienie błędów Zygmunta III (I), którego niekonsekwentna polityka po 1598 r. doprowadziła do wymordowania wiernych mu poddanych i przejęcia władzy w Szwecji przez uzurpatora. Negocjacje z rebeliantami okazały się również punktem zwrotnym w naszej historii.
3 Z fragmentu na str. 375 wynika wręcz, że katolicyzm po Soborze Trydenckim niewiele miał wspólnego z chrześcijańską empatią i miłością bliźniego! W innym miejscu natomiast zakony skojarzone zostały z działalnością lichwiarską.
4 Akurat przynależność xiędza Kołłątaja do stanu pierwszego nie jest w xiążce zbyt często podkreślana…
5 …Podobnie jak w przypadku xiędza Staszica.