Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Ostrzegam
Przed paroma tygodniami na półce z nowościami w jednej z wrocławskich bibliotek znalazłem tom poświęcony europejskim monarchom panującym w XX wieku. Dzieło francuskiego dziennikarza Jana des Carsa czytałem z rosnącym zdziwieniem, rozbawieniem i niedowierzaniem. Dawno nie miałem w rękach czegoś równie pełnego błędów w kwestiach najbardziej elementarnych. Trudno mi rozstrzygnąć, jak dalece jest to „zasługa” autora, a w jakim stopniu tłumaczki, pani Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon, ale gdyby poziom absurdu zilustrować porównywalnym przykładem zaczerpniętym z dziejów Polski, mogłoby się okazać, że np. Wojciech Jaruzelski to współpracownik Józefa Piłsudskiego. Xiążka jest pełna błędów logicznych, opisów wydarzeń brzmiących tak, jakby zaczerpnięte zostały z plotkarskich serwisów, „faktów”, które nie mogły się wydarzyć, a także bardziej i mniej poważnych spraw zestawionych obok siebie w taki sposób, że dają, niezamierzony zapewne, efekt komiczny. Moje pytanie skierowane do Wydawnictwa Literackiego – kto jest odpowiedzialny za ten skandal? – na razie pozostało bez odpowiedzi…
Sądząc po entuzjastycznych recenzjach obecnie dostępnych w Internecie, jestem chyba jedynym recenzentem, który na tych kilkuset stronach dostrzegł jakieś błędy. Jak to świadczy o merytorycznych kwalifikacjach osób uważających się za miłośników historii i znawców literatury? Przypomina się stary żart o ludziach, którzy o monarchizmie wiedzą tylko tyle, iż rzekomo prawdziwy monarchista mówi wysokim, czystym głosem.
Już na str. 19 pan des Cars zaskakuje odkryciem, że poprzez swój ślub z xiężniczką Marią Luizą Burbon-Parmeńską (błędnie zresztą nazwaną prawnuczką króla Francji i Nawarry Karola X – była bowiem jego praprawnuczką) xiążę Ferdynand, późniejszy car Bułgarii, pogodził nareszcie francuskich monarchistów. A do kompletu chyba przypadkowa (?) sugestia, że linia orleańska nie jest częścią Domu Burbonów. Czy francuscy rojaliści coś wiedzą o tych rewelacjach?
Na panu des Cars nie robi natomiast wrażenia, że władca Bułgarii w zamian za władzę poświęcił zbawienie dusz swoich następców (a zapewne i swoje własne), odmawiając synowi chrztu i wychowania w Świętej Wierze Katolickiej. W historii byli królowie, którzy utracili wszystko, bo nie chcieli wyrzec się prawdziwej Wiary Chrystusowej – ale byli i tacy, dla których doczesne zaszczyty były ważniejsze niż nasz Pan Jezus Chrystus.
Na str. 22 czytamy, że z jakiegoś tajemniczego powodu w 1908 r. król Serbii Piotr I jest wściekły: Wiedeń dusi własny kraj! Na następnej stronie wszystko jednak wraca do normy, bo okazuje się, iż jednak Wiedeń dusi Serbię, a nie Austro-Węgry.
Berło i krew to opowieść, w której nawet czas płynie do tyłu, a wydarzenia z 1913 roku decydują o tym, co się stanie siedem lat wcześniej. I choć brzmi to absurdalnie, inaczej nie można zrozumieć biegu wydarzeń z całą powagą opisanych na str. 76-79. Ponieważ w latach 1913/14 niepodległej Albanii potrzebny był władca, ślub Wilhelma i Zofii odbył się wkrótce, bo 30 listopada 1906 roku. Ciekawostka: w związku z aranżacją tego ślubu król Rumunii podobno chciał się zemścić na od dawna nieżyjącym królu Prus Wilhelmie I. Czy ktoś to potrafi wyjaśnić?
Na kartach tej xiążki możliwe są jeszcze większe cuda – we wrześniu 1940 r. Korneliusz Zelea Codreanu (zamordowany w 1938 r.) „zmartwychwstaje” i na czele Żelaznej Gwardii przygotowuje zamach stanu. Warto wspomnieć, że Codreanu zalicza się do tych historycznych postaci, które autor wzmiankuje jedynie z samego nazwiska i wprowadza je do biegu wydarzeń bez żadnego objaśnienia, kim były i czego dokonały (str. 465). Podobny los przypadł cokolwiek enigmatycznemu – zaryzykuję ironię – Barthou, o którym z xiążki dowiedzieć się można tylko tyle, że dał się zabić w zamachu marsylskim (str. 403). Cóż, reszta jest w Wikipedii…
Historia alternatywna ma się dobrze na str. 105. Królestwo Hanoweru – podbite w 1866 r. przez Prusy – nagle okazuje się tylko xięstwem, a o jego jedynie anonimowo wspomnianym władcy, królu Erneście Auguście II, czytamy: został pozbawiony praw do księstwa Hanoweru, ale wkrótce potem odzyskał je z powrotem. Szczegółów brak, lecz zdaje się, że wbrew temu optymistycznemu stwierdzeniu Hanower do dziś nie odzyskał niepodległości.
Czasami pojawiają się zdania tak dziwaczne, że właściwie niemożliwe do skomentowania. Na str. 229 o Franciszku Józefie I czytamy: Jego długi okres rządów był porównywalny do panowania Ludwika XVI i królowej Wiktorii. A jeśli już mowa o cesarzu, który stał się symbolem długowieczności – na str. 528 kolejne odkrycie, że Franciszek Józef objął tron w wieku trzydziestu lat. Ale już na str. 11 można zdziwić się, że jego młodszego brata w Querétaro Benito Juarez zabił osobiście, a nie zlecając jego rozstrzelanie.
Są też fragmenty dające się wykorzystać w konkursie „wskaż wszystkie błędy zawarte w jednym zdaniu”. Otwórzmy dzieło na str. 394:
W czasie wojny Hiszpania była neutralna i taka pozostała, choć uważano, że jej armia podziwiała oddziały Kaisera. Ów kraj w południowo-zachodniej Europie był w XIX wieku wstrząsany konfliktami karlistowskimi – czterema (sic!) przerażającymi wojnami domowymi na przestrzeni blisko czterdziestu lat, zakończonymi (sic!) ogłoszeniem republiki, która przetrwała kilka miesięcy.
Abstrahując od błędów: brak tu wskazania jakichkolwiek związków przyczynowo-skutkowych – i nie jest to jednorazowa niezręczność. Już na str. 397 znajdziemy kolejny „strumień świadomości”:
Przeszkodą w ich związku był fakt znany już w historii Anglii i Hiszpanii: księżniczka była anglikanką, a Jego Królewska Wysokość żarliwym katolikiem. Edward VII, znany ze swego wyrafinowanego zmysłu dyplomatycznego, zainterweniował, by księżniczka zmieniła wyznanie. Powiedział również swojej siostrzenicy: „Eno, nie jedziesz do łatwego kraju. Skoro zgadzasz się na ten związek, nie wracaj do mnie ze skargą”. Nie należało zapominać o sporze o Gibraltar.
Dalej oczywiście o jakimkolwiek sporze o Gibraltar nie ma już mowy. A do kompletu przykład ze str. 398, jak (nie)zręcznie autor przeskakuje między odległymi od siebie diapazonami – zamach bombowy i korrida umieszczone obok siebie:
Te „krwawe zaślubiny”, znane już w historii monarchicznej, wpłynęły na wzrost popularności władcy. Niestety Wiktoria Eugenia nie podzielała mężowskiej namiętności do tauromachii.
Pozostaje regułą, że zagadnienia mniej i bardziej poważne, plotki i tragedie, nie są w tej pracy rozdzielane choćby akapitami. Nie dziwi zatem dość osobliwa ciągłość narracji skondensowanej w kilkunastu zdaniach: od opisu świątecznej masakry do wyliczenia przykładów mających świadczyć o nowoczesności „Alfonsa XIII” i jego małżonki.
Żadna z osób, które przyczyniły się do polskiego wydania Berła i krwi, nie dostrzegła dość oczywistych sprzeczności ideologicznych na str. 120. Można tam przeczytać o anarchistach współpracujących z konspiracją wojskową w celu zdobycia dla Serbii jak najrozleglejszych terytoriów. Później natomiast okazuje się, że anarchiści są nacjonalistami. Brakuje jakiegokolwiek wyjaśnienia tych rozbieżności. Nie ma również rozróżnienia między organizacją Młoda Bośnia a Czarną Ręką – Młoda Bośnia w xiążce w ogóle nie jest wspomniana. Jest za to wzmianka, że współzałożyciel Czarnej Ręki i szef serbskiego wywiadu był łysy i mocno zbudowany (str. 148). Tak, to z pewnością istotne dopełnienie mętnych rozważań o tym, czy rząd Nikoli Pašicia doskonale wiedział o zamiarze zamordowania arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Na str. 530, kiedy przywołany został proces w Salonikach, niespodziewanie pojawia się zdanie o armii rosyjskiej tam, gdzie należałoby się raczej spodziewać odniesienia do odwrotu armii serbskiej. Niestety, wątek się urywa i czytelnicy pozostają w błogiej nieświadomości, czy rzeczywiście Rosjanie mieli coś wspólnego z osądzeniem i egzekucją Dragutina Dimitrijevicia (pseudonim „Apis”), człowieka współodpowiedzialnego za sprowokowanie Wielkiej Wojny.
Na marginesie warto zaznaczyć: wątek wyglądu bohaterów tej opowieści pojawia się na tyle często i w takich fragmentach, iż można by mniemać, że ich polityczne wybory zależały właśnie od wyrazu twarzy, bardziej lub mniej proporcjonalnej figury, wzrostu i innych cech przydanych im przez Stwórcę.
Zajrzyjmy jeszcze na str. 392. Jaki tytuł może nosić podrozdział poświęcony trudnej sytuacji wewnętrznej Bułgarii w okresie międzywojennym? To bardzo proste: Październik 1930 rok: małżonek Joanny Sabaudzkiej, car Bułgarów, uwielbia lokomotywy! Inną ciekawostkę można znaleźć na tej samej stronie w zakończeniu wcześniejszego podrozdziału. W imiennym wyliczeniu wszystkich dzieci sabaudzkiego xięcia Humberta i jego żony Marii Józefy, gdzie nie ma choćby najmniejszych wątpliwości, że wśród czwórki pociech są trzy córki, za konieczne uznano dopisanie, że urodzony w 1937 r. Wiktor Emanuel był ich jedynym synem. Nic nie pozostawiono wrodzonej bystrości czytelników.
Skali absurdu dopełnia informacja podana na str. 535, że w 1920 r. Rajmund Poincaré po ślubie xiężniczki Karoliny i hrabiego Piotra de Polignac zgodnie z odpowiednim przepisem został księciem Monako zwanym Piotrem. Oczywiście problem tkwi raczej w nieudolnym tłumaczeniu i błędnej konstrukcji zdania niż w jakiejś nieznanej historykom rewolucji w Monako, ale można jeszcze się zadumać, dlaczego trzeba było dodatkowo podkreślić, że hrabia Piotr miał na imię Piotr. Trzy osoby były odpowiedzialne za korektę, dwie – za redakcję… Ale cóż, mowa o publikacji, gdzie na str. 353 Elżbieta Bowes-Lyon to przyszła królowa matka Elżbieta II. Tu zresztą nawet index nazwisk zawiera błędy.
Po zamknięciu xiążki jedna rzecz bardzo mnie cieszy. Otóż cieszy mnie to, że żyjemy w kraju, gdzie nie istnieje tradycja honorowych samobójstw. Gdyby bowiem istniała, osoby odpowiedzialne za wydanie tego bubla musiałyby w dość gwałtownym trybie zwolnić swoje miejsca pracy w Wydawnictwie Literackim. A tak wszystko skończy się wesołym oberkiem, jak zapewne podsumowałby pan red. Stanisław Michalkiewicz, gdyby miał jakiś powód, aby zmarnować czas na lekturę Berła i krwi.
Berło i krew przejrzałem również pod kątem faktów przemilczanych. Czego zabrakło? Czegokolwiek, co z legitymistycznego punktu widzenia przełamałoby oklepaną legalistyczną narrację. Autor, zafascynowany tytułami i blichtrem, mieszający anegdoty z dramatami, nie dostrzega, że koronę na głowę można wcisnąć każdemu – ale to nie czyni jej posiadacza prawowitym monarchą. Kwestia prawowitości władzy pozostaje poza obszarem jego zainteresowań – merytoryczne skutki są opłakane. Wspominałem już, że w tekście na zasadzie z niczym niepowiązanej wstawki pojawiły się wojny karlistowskie – ani słowa nie ma natomiast o monarchach Hiszpanij określanych mianem królów karlistowskich (chociaż oczywiście sami Burbonowie Parmeńscy są obecni na kartach dzieła, ale w taki sposób, aby nikt nie podejrzewał, że to ich gałąź jest/będzie prawowitą dynastią). Czytelnik nieznający tych zagadnień z innych lektur po prostu nie ma szansy zrozumieć, skąd w Madrycie po 1833 r. wzięli się kolejni uzurpatorzy i dlaczego lud stawiał im zbrojny opór. Autor chyba nie lubi zaprzątać sobie głowy szczegółami, pomija zatem, że „Alfons XIII” był uzurpatorem w Madrycie, natomiast w latach 1936-1941 panował jako prawowity król Francji i Nawarry Alfons I. Obecny król Ludwik XX jest jego prawnukiem.
Podobnie jest w przypadku „cesarstwa niemieckiego”, uzurpacji Hohenzollernów na gruzach dawnej Rzeszy: z grona pierwszoplanowych bohaterów opowieści pan des Cars wyeliminował zarówno władców państw wcześniej tworzących Związek Niemiecki, jak i przedstawicieli rodów mediatyzowanych. W efekcie mógł bezproblemowo przemilczeć, że trony Anglii, Szkocji i Irlandii – od XVII wieku zajmowane przez uzurpatorów (najpierw córki, które zdradziły króla Jakuba II/VII, a następnie przybyszów z Hanoweru) – od 1919 r. należą do przedstawicieli Domu Wittelsbachów, równocześnie będących królami Bawarii. O okolicznościach zaistnienia protestanckiego „cesarstwa” i jego antykatolickim fundamencie ideowym – ani słowa. Jeszcze jedna ciekawostka: autor zdaje się sugerować, że „cesarze niemieccy” przestali być królami Prus (str. 63). Ogólnie: prawowici monarchowie państw niemieckich w tym tomie właściwie nie istnieją – z rzadka któryś z dynastów pojawia się w ramach wzmianki pozbawionej legitymistycznego kontextu.
Pan des Cars identycznie podchodzi do tragedii Włochów, którzy trafili pod but sabaudzkiego najeźdźcy. Prawowici władcy państw położonych na Półwyspie Apenińskim także znikają z pola widzenia. Dla autora podboje, przelew krwi w imię imperialnych rojeń, świętokradczy zamach na dobra Kościoła – to wszystko prowadzi przecież do nieuchronnej demokratyzacji i nacjonalitaryzmu – to po prostu umacnianie jedności (a Józef Stalin, domyślam się, przeprowadzał jedynie zmiany personalne).
Takich przemilczeń i braków można by oczywiście wyliczyć więcej. O ile jednak omawiany tom może stać się nieco excentryczną, intelektualną rozrywką dla tropicieli pomyłek, o tyle wszystkim czytelnikom, którzy nie są historykami, lecz szukają rzetelnej wiedzy o interesującej ich epoce, lekturę trzeba stanowczo odradzić.
Jean des Cars, Berło i krew. Królowie i królowe Europy na wojnie 1914-1945, tłumaczenie: Magdalena Kamińska-Maurugeon, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, str. 559.