Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Państwo prawdziwie postępowe
Na temat narodowego socjalizmu i III Rzeszy wypowiadano najrozmaitsze opinie, w tym wiele nieprawdziwych – czy wręcz absurdalnych. Jedna z najbardziej rozpowszechnionych spośród tych ostatnich głosi, iż hitleryzm miał charakter prawicowy. Według wyświechtanego schematu istniał „lewicowy totalitaryzm” w postaci komunizmu, to dla równowagi musiał istnieć i „prawicowy totalitaryzm”, czyli właśnie nazizm (używamy cudzysłowów, ponieważ wyrażenie „lewicowy totalitaryzm” to pleonazm – w rzeczywistości wszystkie systemy totalitarne mają charakter lewicowy). Szablon ów nie pozostaje bez związku z utrwalaną przez dziesiątki lat przez komunistyczną historiografię (to z kolei oksymoron) tezę o „reakcyjnej” naturze hitleryzmu. Pozornie nie warto w ogóle zwracać uwagi na takie stwierdzenie, skoro – jak wiadomo – tak zwana historiografia komunistyczna etykietką „reakcja” opatrywała bez wyjątku wszystkie ideologie i ruchy polityczne, które wedle jej standardów nie były dostatecznie lewackie, w tym niekomunistyczne rodzaje lewicy (np. europejską socjaldemokrację), a także komunistów nieleninowskich, niestalinowskich bądź nietrockistowskich (w zależności od tego, do której komunistycznej obediencji należał piszący).
Tezy o „reakcyjnym” charakterze nazizmu pozwalały jednak bronić pewne fakty, rozpatrywane też przecież obszernie przez uczonych bynajmniej z komunizmem niepowiązanych. Ujmując rzecz skrótowo, chodziło o stosunek hitlerowców do przeszłości. Demonstracyjnie apoteozowali oni wszelką niemiecką „dawność” i w różnych dziedzinach życia na pokaz rekonstruowali dawne formy, często osiągając tym podrabianym patosem nader groteskowy efekt. Najważniejszych partyjnych aparatczyków przedstawiano w propagandzie jako „palatynów” Rzeszy. Ukazując ich relacje z Hitlerem, stylizowano partyjną wierchuszkę na średniowiecznego księcia i jego drużynę. SS prezentowano z kolei jako odpowiednik średniowiecznego zakonu rycerskiego. Siedziby różnych organów SS czy NSDAP lokowano w murach starych zamków. Rzucano hasła wytworzenia nowej szlachty, w której dla esesmanów przewidywano rolę „baronów” czy też „feudałów”. Wszechobecne stały się nawiązania do rzekomego dziedzictwa germańskiego czasów starożytnych i średniowiecznych, przy czym w ramach doszukiwania się germańskich „dawności” notorycznie fałszowano historię i kulturę. Oficjalnie interesowano się przedracjonalnymi elementami duchowości: partyjne instytucje przybierały antyczne symbole (np. runiczne) o znaczeniu kultowym bądź magicznym, naśladowały (rzekomo) przedchrześcijańskie rytuały, a słowa Mythus i Irrationalismus na stałe weszły do języka partyjnej propagandy. Ta ostatnia szerzyła też kult rodu i ziemi. Świat agrarny, chłopstwo i wieś – jako przetrwalniki tradycji – przeciwstawiano miastom, postrzeganym jako wytwórnie wykorzenionego, kosmopolitycznego człowieka masowego (z tą akurat dychotomią trudno się zresztą nie zgodzić). Do przesady eksploatowano wreszcie germańską mitologię, stylizując Hitlera na Wotana, czy może Wotana na Hitlera. Przykłady można by mnożyć jeszcze długo; ciekawi, jak od kuchni wyglądało fabrykowanie owych „dawności”, niech sięgną do Rozmów z katem Kazimierza Moczarskiego i zapoznają się z relacjami z pierwszej ręki składanymi przez wysokiego oficera SS Jürgena Stroopa: typowego mieszczucha, snobującego się na pseudośredniowiecznego arystokratę i wojownika.
Błąd demaskatorów „reakcyjnego” hitleryzmu polegał na uznaniu, że ów pęd do „dawności” należy do jego struktury głębokiej. Na przykład filozof Ernest Bloch, eksponent komunistycznego gnostycyzmu, w 1932 r. ogłosił koncepcję „nierównoczesnej egzystencji”, zgodnie z którą ruch nazistowski stanowić miał dzieło ludzi należących duchowo do bezpowrotnie minionego świata przeszłości i dążących do jego wskrzeszenia, czyli do niemożliwego. Bloch wywodził: Niepewność pracownika umysłowego, w pogoni za minionymi stopniami świadomości, za transcendencją w przeszłość, wzmaga się do orgiastycznej nienawiści w stosunku do rozumu, potęguje się aż do „chtonizmu”, w którym przejawia się szaleństwo germańskich wojowników i obrazy wypraw krzyżowych, do nienawiści, w której – z odstępem w czasie, przechodzącym chwilami w eksterytorialność – słychać murzyńskie bębny i wyłania się Afryka Środkowa. To wynika stąd, że klasa średnia – w odróżnieniu od proletariatu – w ogóle nie bierze bezpośredniego udziału w produkcji, lecz włącza się do niej działalnością pośrednią, na tyle oddaloną od społecznej przyczynowości, że może się tu zawsze bez przeszkód utworzyć przestrzeń alogiczna, w której rozwijają się na nowo pragnienia i skłonność do romantyzmu, pierwotne popędy i mistycyzmy. Nawet bezpośrednia gospodarcza treść faszyzmu, tak jak ujmuje ją stan średni, jest przestarzała albo przynajmniej stała się przestarzała, od czasu, gdy swoboda handlu, rzemiosła i przemysłu przynosi korzyść jedynie wielkim przedsiębiorstwom, a rujnuje małe: demokracja parlamentarna staje się w ten sposób znienawidzonym gwarantem wolnej konkurencji, odpowiadającą jej formą polityczną. Natomiast państwo stanowe wchodząc na jej miejsce chce cofnąć życie gospodarcze do poziomu wczesnokapitalistycznych drobnych przedsiębiorstw; państwo to przedstawia się wielkiemu kapitałowi jako środek niedopuszczenia do walki klas, a równocześnie występuje przed warstwami średnimi jako ich zbawca i współczesny, romantyczny wyraz ich pozostawania w tyle za współczesnością. Tak samo warstwy średnie nie są w stanie stawić ideologicznie czoła racjonalizacji życia społecznego i tym chętniej rezygnują z samej ratio, że ta ratio, widziana z ich podwórka, wydaje im się jedynie wroga, i to podwójnie wroga. Mianowicie jako zwykła racjonalność późnokapitalistyczna, albo jako, również późnokapitalistyczne, ale ujęte w sposób marksistowsko-żydowski przewartościowanie tradycyjnych treści. Ta i wiele innych podobnych interpretacji ignorowały jednak – albo świadomie pomijały – liczne aspekty hitleryzmu o dokładnie odwrotnej wymowie, a przy tym bardziej istotne od powierzchownej stylizacji, bo należące do rzeczywistej, wcielanej w życie polityki nazistów i jej bezpośrednich uzasadnień.
Lewicowym intelektualistom, gdzie indziej tak skrupulatnym, notorycznie umyka fakt, iż hitlerowcy często posługiwali się pojęciem postępu, a swoją ideologię nazywali „światopoglądem naukowym” (skąd my znamy to określenie?). Przy tym niewątpliwie wykazywali zupełnie współcześnie pojętą postępowość. Już w lipcu 1933 r. zalegalizowali w Niemczech sterylizację, a kilka miesięcy później rozpoczęli pracę nad nowelizacją kodeksu karnego polegającą na zniesieniu karalności eutanazji. Postępowe aspekty polityki społecznej nazistów i jej skutki przeanalizował jeszcze przed II wojną światową katolicki prawnik i konserwatywny myśliciel prof. Ignacy Czuma (1891-1963) w książce pod znamiennym tytułem Niemcy – naród bez młodzieży (1939). Z jego obserwacjami warto się zapoznać w kontekście rozpowszechnianej dziś (zwłaszcza przez postępowców) opinii, jakoby Hitler miał zabronić aborcji. Czuma prostuje to mniemanie: Najpierw zaczęto – i słusznie – ścigać zabijanie dzieci przed narodzeniem. Właśnie głównie dzięki temu podniosła się liczba żywo urodzonych dzieci z liczby ponad 900 tysięcy w r. 1933 o około 25% rocznie, tj. do liczby prawie miliona 300 tysięcy w następnych latach. Ale pamiętajmy jednak, że zabójstw takich było w Niemczech koło miliona rocznie. Przyjmując, że podwyższenie liczby urodzeń o jakieś 200-300 tysięcy przypisać należy znacznemu podniesieniu odpowiedzialności za spędzenie płodu, musimy skonstatować, że te masowe zabijania dzieci są dalej w Niemczech dokonywane, tylko już się więcej kryją i chowają. Hitleryzm zresztą wcale ich nie zniósł, zastrzegł je tylko prawnie do decyzji lekarzy i urzędników. Z drugiej strony, hitlerowskie władze czynnie popierały seks przedmałżeński wśród młodzieży, ponieważ w ramach polityki odgórnego podnoszenia dzietności Niemców propagowały również płodzenie nieślubnych dzieci. Służyło temu m.in. odpowiednie rozmieszczanie obozów dla dziewcząt i chłopców należących do nazistowskich organizacji, czy też urządzanie dla nich wspólnych imprez. Prof. Czuma zwrócił uwagę na jeszcze jeden sposób planowej demoralizacji młodzieży (i w ogóle społeczeństwa) przez hitlerowców: Znamienny jest tu nawrót w ostatnich czasach do kultu nagości propagowanego przez czynniki partyjne, jako jednej z form piękna germańskiego, a w gruncie rzeczy będącego jednym z środków mających zwiększyć rozrodczość narodu niemieckiego. Zarazem to właśnie w III Rzeszy po raz pierwszy pojawiły się czasowe i stałe zasiłki na dziecko oraz becikowe. To ostatnie przybrało postać kredytu udzielanego przez państwo młodym małżeństwom, którego jedną czwartą umarzano po urodzeniu się każdego kolejnego dziecka tak, że czwarte dziecko redukowało dług rodziny do zera.
Jeszcze przed przejęciem władzy naziści zaplanowali ponadto upaństwowienie niemieckiej gospodarki. Tzw. dokumenty boxheimerskie NSDAP, sporządzone w listopadzie 1931 r., zawierają projekty nacjonalizacji przemysłu, anulowania części długów i znacznego ograniczenia praw własności. Upaństwowionym majątkiem zarządzać miały SA, wyposażone też w uprawnienia do ingerencji w sprawy majątkowe prywatnych właścicieli. Z jaką pieczołowitością realizowano później te pomysły, nie trzeba tu szczegółowo przypominać. Dla przykładu w okresie wielkich zbrojeń w drugiej połowie lat trzydziestych hitlerowcy, w ramach kampanii „Armaty zamiast masła”, wprowadzili przepisy regulujące sposoby przygotowywania posiłków w niemieckich gospodarstwach domowych, każąc dla oszczędzenia żywności przyrządzać dania jednogarnkowe (Eintopfgericht); realizację nakazów nadzorowali partyjni kontrolerzy, wizytujący w tym celu prywatne domostwa. Przypomina się dzisiejsza Szwecja – państwo wzorowo demokratyczne i postępowe.
Powyższe fakty należy traktować jako wyrywkowe przykłady, ponieważ cała, kompleksowo ujęta polityka III Rzeszy wymierzona była jednoznacznie przeciw tradycji i konserwatywnemu porządkowi społecznemu. W pracy Rewolucja socjalna Hitlera. Klasa i status w nazistowskich Niemczech 1933-1939, opublikowanej w 1967 r., wprost potwierdził to lewicowy autor David Schoenbaum. Przemiany zachodzące w państwie nazistów podsumował następująco: W 1939 miasta były większe, nie mniejsze; koncentracja kapitału była większa niż uprzednio; ludność wiejska zmniejszyła się, nie powiększyła; kobiety nie pilnowały ogniska domowego, lecz pracowały w biurach i fabrykach; nierówny podział dochodu i własności bardziej, nie mniej rzucał się w oczy; udział przemysłu w dochodzie narodowym brutto zwiększył się, a rolnictwa zmniejszył się, pracującym w przemyśle powodziło się stosunkowo lepiej, drobnym przedsiębiorcom coraz gorzej. Wystarczy porównać te dane z prezentowanymi powyżej rzekomymi dowodami na „reakcyjność” hitleryzmu, aby przekonać się, że stanowi ona wymysł.