Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Publicystyka » Policzmy trupy, czyli kto naprawdę lubił zabijać pisarzy?

Policzmy trupy, czyli kto naprawdę lubił zabijać pisarzy?

Jacek Bartyzel

Hiszpański parlament, zdominowany przez partyjnych kolegów szaleńca Zapatero, podkładającego nieustannie lont pod nową wojnę domową, potępia i „delegalizuje” państwo frankistowskie. Osławiony sędzia Garzón – godny następca nieubłanych w ściganiu „wrogów ludu” prokuratorów Fouquier-Tinville’a i Andrieja Wyszyńskiego – nakazuje rozkopywanie grobów sprzed ponad pół wieku, w tym poety Federica Garcíi Lorki. I oto w sukurs tym poczynaniom przychodzi „Gazeta Wyborcza” publikując – piórem Macieja Stasińskiego – melodramatyczny wyciskacz łez o egzekucji tegoż: Poeta zginął przed świtem („GW” 27 X 2008). I chociaż autor dystansuje się do pomysłu ekshumacji, to jednak całość jego wypracowania powiela ograny schemat o krwiożerczych „faszystach”, którzy podnieśli bunt i napadli na miłującą pokój Republikę, a już specjalnie lubowali się w mordowaniu poetów.

Tak oto wciąż ma się w najlepsze obraz historii stworzony przez geniusza kłamliwej propagandy – któremu Goebbels sznurowadeł niegodzien był wiązać – kominternowca Willi’ego Munzenberga, o wojnie „faszyzmu” przeciwko „demokracji” i „republikanom”. Jeśli to „republikanie” byli jedną stroną, to logicznie po drugiej winni być „monarchiści”. W rzeczywistości, w bardzo ideowo zróżnicowanym obozie, który 18 lipca 1936 rozpoczął wojskowo – cywilne powstanie narodowe (Alzamiento Nacional) przeciwko terrorystycznemu rządowi Frontu Ludowego, monarchistami byli tylko nieliczni zwolennicy obalonej w 1931 roku monarchii konstytucyjnej oraz będący od ponad stu już lat w antysystemowej opozycji tradycjonalistyczni karliści. Poza tym znaleźli się w tym obozie sami przedstawiciele ruchów akceptujących Republikę: chadecy z CEDA, nacjonaliści, faszyzujący – a więc lewicujący społecznie – falangiści (których charyzmatyczny przywódca, José Antonio Primo de Rivera był już w tym czasie w więzieniu i wcale jednoznacznie nie popierał powstania, a wkrótce został rozstrzelany z wyroku „trybunału ludowego”), a nawet niektórzy liberałowie, przerażeni – jak wielki Miguel de Unamuno – czerwoną „epidemią szaleństwa” i „bandytyzmem” owych „republikanów”. Kierująca do czasu wyboru (1 października) gen. Franco przywódcą powstania, junta wojskowa nie wspominała nic o zmianie ustroju państwa; zdecydowanym republikaninem był na przykład (wspominany w arykule Stasińskiego) dowódca powstania w Andaluzji, gen. Gonzalo Queipo de Llano, a najstarszy wiekiem i rangą członek junty (i w całej armii hiszpańskiej), gen. Miguel Cabanellas był nawet masonem.

Jacyż to natomiast byli „republikanie” w obozie przeciwnym? To też koalicja, tyle że rewolucjonistów wszystkich odcieni (i pod koniec wojny mordujących się też wzajemnie): masońskich neojakobinów, socjalistów (bardziej nawet radykalnych od komunistów), anarchistów, komunistów dwóch obediencji (stalinowskiej i trockistowskiej) oraz lewicowych nacjonalistów katalońskich i baskijskich. Jedynym adekwatnym zbiorczym ich określeniem nie są „republikanie”, lecz „czerwoni” (rojos). Ta koalicja nawet nie ukrywała dążenia do przeprowadzenia rewolucji na wzór bolszewicki i sowietyzacji Hiszpanii. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że rewolucja pod płaszczykiem legalizmu trwała już właściwie od ustanowienia Republiki, a z całą pewnością od rebelii w Katalonii i Asturii, wznieconej w październiku 1934 roku w odpowiedzi na wynik demokratycznych wyborów, które przyniosły zwycięstwo centroprawicy. Okres pomiędzy jej stłumieniem a dojściem do władzy Frontu Ludowego (nieznaczną przewagą głosów, uzyskaną dzięki arbitralnemu unieważnieniu „niewłaściwych” list wyborczych) oraz wybuchem powstania narodowego niektórzy historycy, jak Pío Moa, traktują jako chwilowe ustanie „gorącej” wojny domowej. Powstanie z lipca 1936 było zaś bezpośrednio odpowiedzią na terror, mordy na przeciwnikach politycznych i zwykłych obywatelach o niewłaściwym pochodzeniu klasowym – w tym zamordowanie przez komando Gwardii Cywilnej, podległe ministerstwu sprawiedliwości (sic!), przywódcy legalnej opozycji parlamentarnej, José Calvo Sotelo – grabieże, podpalanie kościołów, zabijanie księży, gwałty na zakonnicach, bezprawne wywłaszczenia i zajmowanie siłą ziemi oraz fabryk. Ta „rebelia” nie była więc zwykłym „puczem”, lecz aktem samoobrony przeciwko rewolucyjnej tyranii dla ocalenia państwa i narodu, a także krucjatą w obronie wiary. Zaś już po wybuchu powstania terror rewolucyjny na obszarach kontrolowanych przez reżim Frontu Ludowego przybrał rozmiary zupełnie masowej i systematycznej eksterminacji, a (nie licząc aktów „spontanicznych” w wykonaniu bojówek poszczególnych partii) jego organizacją zajęły się checas, utworzone na wzór sowieckiej Czeki. W samym tylko Madrycie z okolicami tamtejsza checa wymordowała od czerwca 1936 do marca 1939 co najmniej 11705 osób – przynajmniej taką listę imienną zidentyfikowanych ofiar można znaleźć w dziele znanego historyka (zresztą liberała i protestanta, więc nie podejrzanego o stronniczość na korzyść narodowo-katolickiej krucjaty) Césara Vidala: Checas de Madrid (Barcelona 2003). Taka sama lista, obejmująca wyłącznie ofiary o zidentyfikowanej tożsamości, zarchiwizowana w sanktuarium Gran Promesa de Valladolid, wynosi w skali całego kraju 110 965 osób, z czego 6866 osób konsekrowanych (opracowanie ks. A.D. Martína Rubio, Los Mitos de la represión en la Guerra Civil, Madrid 2005, podaje liczbą 6788 duchownych, w tym 13 biskupów), 533 nauczycieli akademickich, 180 dziennikarzy i – dla przykładu – 797 kolejarzy i motorniczych. Nie będziemy już epatować czytelników opisami tego w jak bestialski i wymyślny sposób zabijano, zwłaszcza gorliwych katolików: po polsku można je znaleźć w książkach Vicente Cárcela Ortí (Mrok nad ołtarzem, Warszawa 2003) i Pía Moa (Mity wojny domowej. Hiszpania 1936-1939, Warszawa 2007).

Sędzia Garzón widzi tylko na jedno, lewe, oko i ani mu w głowie rozkopywać na przykład groby w „hiszpańskim Katyniu”, czyli w Paracuellos de Jarama, gdzie pomiędzy 7 listopada a 4 grudnia 1936 rozstrzelano metodycznie – według najbardziej ostrożnych ustaleń – od 2 do 5 tysięcy więźniów. Współodpowiedzialnym za tę megazbrodnię był ówczesny członek Junty Obrony ds. Porządku Publicznego z ramienia KPH, towarzysz Santiago Carillo – czterdzieści lat później „dobrotliwy” eurokomunista, który łaskawie godził się nawet na zachowanie monarchii, idol – dodajmy – Jacka Kuronia i Adama Michnika. Przy tym rzeźniku Hiszpanów gen. Jaruzelski zaiste wydaje się zaledwie psotnym chłopcem, obrywającym skrzydełka muszkom. Lecz sędziwy dziś (ur. w 1915) towarzysz Carillo może być spokojny: sędzia Garzón na pewno nie zrobi mu krzywdy, a dziennikarze „Wyborczej” nie roztoczą malowniczych obrazów jego zbrodni.

Nikt nie przeczy, że masowych egzekucji dokonywała także strona powstańcza, zarówno wojsko, jak milicje partyjne poszczególnych ugrupowań, zwłaszcza falangistów oraz, że ofiarami tych egzekucji padały niekiedy, jak to w wojnie domowej, osoby niewinne, szczególnie w Andaluzji i na Balearach. Przeważnie byli to jednak zbrodniarze, którzy w zupełności zasłużyli na swój los. Jak to zauważył Nicolás Gómez Dávila, „Lewica stygmatyzuje pojęciem terreur blanche okresy, w których zabija się wyłącznie zabójców”.

Zostawmy jednak na boku kwestie ogólne, a przyjrzyjmy się tylko szczegółowej sprawie zabójstw pisarzy. Sprawa Garcíi Lorki jest tu od lat sztandarowym przykładem manipulacji, którym wymachuje się po to, aby zegzemplifikować szczególną jakoby wrogość „faszystów” do literatury czy też ich „antyhumanizm”. Tymczasem, García Lorca był ofiarą raczej przypadkową, i nawet z artykułu w „GW” wynika dość jasno, że zginął nie tyle za swoje lewicowe poglądy polityczne, co z powodów natury obyczajowej. Była to osobista zemsta lokalnego szefa – nie falangistów zresztą, jak relacjonuje autor, lecz milicji chadeckiej CEDA – za zdeprawowanie jego brata przez poetę, będącego aktywnym pederastą (co zresztą w oczach autora artykułu zdaje się wyraźnie dodatkowym tytułem do „męczeńskiej palmy”). Lecz zbrodnia jest zbrodnią, i wcale nie zamierzamy jej usprawiedliwiać. Chodzi wyłącznie o to czy można ów jednostkowy przypadek uogólniać i podnosić do rangi symbolu. Musimy zatem policzyć literackie i naukowe trupy po obu stronach konfliktu.

Na konto ujemne powstańców prócz Garcíi Lorki, ale mocno naciągając fakty, można jeszcze od biedy zaliczyć komunistycznego poetę Miguela Hernándeza, który w marcu 1942 zmarł we frankistowskim więzieniu na gruźlicę; lecz przecież nie siedział on tam „za niewinność”, tylko za konkretne czyny popełnione w charakterze komisarza politycznego w armii rojos.

Tymczasem, po stronie reżimowej liczba zabitych intelektualistów idzie w dziesiątki nazwisk, stanowiąc wyraźnie przejaw planowej akcji eksterminacyjnej elit niekomunistycznych (gdyż nie tylko prawicy), którą można porównać do hitlerowsko-sowieckiej „Akcji A-B”, wymierzonej w polską inteligencję. Ponad 80 osób, nie licząc dziennikarzy, wymienia w swojej książce o pisarzach zamordowanych przez Czerwonych (Escritores asesinados por los rojos, Madrid 1953) José Sanz y Díaz. Autor bliższego naszym czasom opracowania: Salvar la memoria. Una reflexión sobre las víctimas de la guerra civil (Badajoz 1999), ks. Ángel David Martín Rubio, wymienia „tylko” 29 osób, lecz wynika to ze świadomego pominięcia tych pisarzy, którzy byli jednocześnie politykami lub duchownymi. José Luis Gordillo Courcières, w artykule pod wymownym tytułem: Porozmawiajmy o innych Lorkach, zamieszczonym na łamach Revista de la Hermandad del Valle de los Caídos (nr 87, julio – agosto 2003), skrupulatnie rozdziela pomordowanych na kategorie w zależności od gatunku, który uprawiali.

Na pierwszym miejscu, z racji rangi artystycznej i intelektualnej, trzeba tu wymienić Ramira de Maeztu y Whitney, zamordowanego w wieku 61 lat w madryckim więzieniu Ventas (albo już na cmentarzu w dzielnicy Aravaca) w nocy z 28 na 29 października 1936. Maeztu, pisarz ze słynnego Pokolenia ’98, był jednym z największych hiszpańskich mistrzów pióra i myśli, autorem wielu dzieł, w tym słynnej Defensa de la Hispanidad, głównym twórcą doktryny „narodowego katolicyzmu” (nacionalcatolicismo), założycielem stowarzyszenia i miesięcznika Acción Española przedstawiającego alternatywę dla ideologii II Republiki. W ogóle, środowisko autorów i współpracowników Acción Española złożyło prawdziwą hekatombę krwi, albowiem prócz Maeztu ofiarami czerwonego terroru stali się (w porządku alfabetycznym): José María Albiñana, Álvaro Alcalá Galiano, o. Rafael Alcocer Martínez OSB, Antonio Bermúdez Cañete, Manuel Bueno, Miguel García de la Herrán, o. Zacarías García Villada SJ, Miguel Junyent Rovira, Ramiro Ledesma Ramos, Juan de Olazábal, Victor Pradera, José Antonio Primo de Rivera, Javier Reina (właśc. Emilio Ruiz Muñoz), Julio Ruiz de Alda, Federico Santander i Francisco Valdés. Na szczególną uwagę w tym gronie zasługuje wielki karlistowski myśliciel polityczny, autor Nowego Państwa, Víctor Pradera y Larumbe, rozstrzelany w wieku 64 lat (razem z synem) w zbiorowej egzekucji w San Sebastian, 5 października 1936. Inny publicysta karlistowski, wieloletni redaktor El Correo Catalán, Junyent Rovira został 16 sierpnia 1936 wywleczony ze swego domu w Barcelonie i zlinczowany na ulicy.

Tragikomiczny poniekąd przypadek stanowi natomiast Ledesma Ramos. Ten ulubiony uczeń Ortegi y Gasseta, wielbiciel niemieckiej filozofii (kantyzmu i fenomenologii) oraz Mein Kampf, jedyny autentyczny hiszpański nazista, po wybuchu powstania wcale się do niego nie przyłączył. Przeciwnie: potępił pucz „reakcyjno-klerykalny” i był gotów bronić przed nim „postępowej” Republiki. Niestety, Republika nie doceniła jego dobrej woli i go aresztowała. Ledesma umiał zresztą umrzeć z fasonem: tuż przed załadowaniem grupy więźniów w Ventas na ciężarówki – tej samej nocy, której zginął Maeztu – wyrwał karabin z rąk jednego z eskortujących czekistów i z okrzykiem: „Zabijecie mnie, kiedy ja będę chciał, a nie kiedy wy chcecie!”, wycelował broń w stronę milicjantów, po czym za chwilę upadł zastrzelony z tyłu w głowę. Arcyliberał Ortega też nie mógł odżałować smierci swojego ucznia, wypowiadając te słowa: „Nie zabili jakiegoś człowieka, zabili zrozumienie”.

Może ktoś wszelako powiedzieć, że karliści Pradera, Junyent i Olazábal, nacjonalista Albiñana, falangiści Primo de Rivera i Ruiz de Alda, narodowi rewolucjoniści Ledesma i Bermúdez Cañete byli intelektualistami zaangażowanymi politycznie, toteż zginęli za „politykę”, a nie za to, że byli pisarzami. Nawet jeśli będziemy tak dzielić włos na czworo, to czym „zawinił” apolityczny historyk kultury arabskiej, benedyktyn Alcocer, rozstrzelany 6 lub 7 października 1936? Jaką „winę” zaciągnął autor powieści obyczajowych, Bask Manuel Bueno Bengoechea, rozstrzelany w wieku 64 lat w San Sebastian 5 października 1936?

A oto jeszcze kilka innych przykładów ofiar czerwonego terroru, według porządku „genologicznego”. Poeta José María Hinojosa – surrealista z tego samego, co García Lorca, awangardowego Pokolenia ’27, został zamordowany 22 sierpnia 1936, w wieku 32 lat, w bramie cmentarza św. Rafała w rodzinnej Maladze; jedynym i wystarczającym zapewne motywem zbrodni było to, że pochodził z zamożnej rodziny. W jeszcze młodszym wieku – 24 lat – zginął w Aravaca, w listopadzie 1936, poeta galicyjski i redaktor Vida Gallega, Francisco Vega Ceide (piszący pod pseudonimem Francisco de Fientosa). Znany z pogodnego usposobienia i nazywany arbitrem elegancji (zapewne to było kontrrewolucyjną zbrodnią), pochodzący z Andaluzji komediopisarz Pedro Muñoz Seca, który uprawiał tradycyjny gatunek hiszpańskiego teatru, zwany sainete i stworzył nową odmianę absurdalnej farsy pod nazwą astracanada, zginął 28 października 1936 w Paracuellos de Jarama. Inny dramaturg, Honorio Maura Gamazo, od strzału w kark zginął 4 września 1936 w Fuenterrabía (baskijska prowincja Guipúzcoa). Powieściopisarza Manuela Cigesa Aparicio, rozstrzelanego w sierpniu 1936, zgubił zapewne sam fakt napisania książek o Hiszpanii pod rządami Burbonów i o Rosji Sowieckiej, chociaż autor był lewicowym republikaninem i przyjacielem prezydenta Azañi.

Nic wspólnego z „reakcją” nie miał również politolog i polityk związany z Partią Radykalną, Rafael Salazar Alonso, zamordowany w wieku 40 lat, w madryckim więzieniu Modelo, 23 września 1936. Siedem dni później, w tym samym więzieniu zginął w wieku 71 lat eseista Álvaro López Núñez. Inny eseista, Jesús Requejo San Román, był najpierw torturowany, zanim zamordowano go 17 sierpnia 1936 w więzieniu Madridejos w Toledo. Przekonanym republikaninem, który już w 1912 roku współzakładał Partię Reformistyczną, był wysoko ceniony jurysta, Melquíades Álvarez González-Posada, rozstrzelany w 73 roku życia, 22 sierpnia 1936 w więzieniu Modelo, wraz z dwoma innymi byłymi ministrami Republiki: José Martínezem Velasco (z Partii Liberalno-Demokratycznej) i Manuelem Rico Avello (dawnym współzałożycielem – obok Gregoria Marañóna, José Ortegi y Gasseta i Ramóna Péreza de Ayala – komitetu intelektualistów p.n. Ugrupowanie w Służbie Republiki), kapitanem kawalerii, Fernandem Primo de Rivera (bratem José Antonia) i słynnym lotnikiem oraz falangistą, Juliem Ruiz de Alda.

Kulom czerwonych oprawców nie uszedł też sędziwy profesor pedagogiki Uniwersytetu Centralnego, katolik Rufino Blanco y Sánchez, zastrzelony w wieku 74 lat, w Paracuellos de Jarama, 3 października 1936. Innego pedagoga – opiekuna Cyganów – ks. Pedra Poveda Castroverde, zastrzelono pod murem cmentarza Almudena w Madrycie, już 28 lipca 1936 (papież Jan Paweł II beatyfikował go w 1993 i kanonizował w 2003 roku). Dominikańskiego teologa, o. Luisa Urbana Lanaspę (beatyfikowanego w 2001), zastrzelono 25 sierpnia 1936 w Walencji. 23 lub 24 września 1936 zginął w Barcelonie teolog i historyk filozofii, w szczególności znawca dzieł św. Ignacego Loyoli oraz myśli Jaime’a Balmesa i edytor jego dzieł zbiorowych, jezuita o. Ignacio Casanovas. Á propos Balmesa: ten jeden z największych mistrzów hiszpańskiego tradycjonalizmu i prekursor odrodzenia tomizmu, też nie uszedł uprawcom, choć nie żył już od prawie stulecia. W jego rodzinnym miasteczku Vich milicianos rozkopali jego grób i urządzili sobie mecz piłki nożnej rozgrywany jego czaszką.

Tę listę pomordowanych przez rojos intelektualistów można by jeszcze długo kontynuować, z całą świadomością jej ponurej monotonii. Lecz chyba to dość, by pojąć, że w 1936 roku Hiszpania nie tylko znalazła się pod władzą krwiożerczych bestii i pokrył ją – jak się wyraził w odniesieniu do Rosji bolszewickiej prof. Marian Zdziechowski – „upiorny smród czerezwyczajek”. Idzie także o to, że te bestie kierowały się również ściśle dewizą członka „wielkiej trójki” bolszewickiej, Grigorija Zinowjewa (Hirsza Apfelbauma): „w każdym intelektualiście widzę wroga władzy sowieckiej” oraz z całą konsekwencją wcielały ją w życie, mordując dziesiątki „Lorków”. Ale chyba szczególnie przygnębiający jest udział w tym morderczym procederze również niektórych intelektualistów. Wyjątkowo obrzydliwym tego przykładem jest działalność – niestety, naprawdę wybitnego – poety i dramaturga, komunisty Rafaela Alberti, który w czasopiśmie El mono azul [„Niebieska małpa”] założył i prowadził rubrykę pod tytułem A paseo [„Na spacerek”]. Przez trzy lata wskazywał tam adresy lub kryjówki „reakcyjnych pisarzy”, którzy nie zdążyli uciec z rewolucyjnego Madrytu i sugerował towarzyszom czekistom, aby wyprowadzili ich „na spacerek”. Z którego – chyba nie trzeba wyjaśniać – już nie wracali.

Coda

Polski poeta Józef Łobodowski, korzystający przez dziesięciolecia z gościnności Hiszpanii frankistowskiej dla wygnańców z krajów zniewolonych przez komunizm i kierownik polskiej sekcji Radia Madryt, w której program władze hiszpańskie – w przeciwieństwie do Rozgłośni Polskiej amerykańskiego Radia Wolna Europa – nigdy nie ingerowały, napisał poemat zatytułowany Muñoz Seca do Fryderyka Lorki. Przytaczam na koniec jego fragmenty:

(…) Nikt nie wziął mego trupa na ramiona.
Nie uczyniono z niego sztandaru.
Nie zasłużyłem, widać, na żałość elegii…
Czyś inaczej, lepiej niż ja konał,
że się nikt o moją śmierć nie zatroszczył?

Twoich morderców wytykają palcami,
moi mordercy
przyłączają się do gniewnego chóru.

A przecież i mnie tak samo kat kolbą trącał,
abym spieszniej ustawił się nad rowem,
i tak samo moja krew gorąca
przepoiła ziemię spieczoną.
Twoją śmierć rozniesiono na wszystkich wiatrach,
dla niej cześć i honorowa warta…

Mojej śmierci
nie zauważono!

(…) Fryderyku,
nie pozwalaj, by zbrodniarze
powiewali twym imieniem
jak sztandarem!

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.