Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Pomnik pewnej historii
Wszyscy śmieją się z mojego cesarza, ale mój cesarz to fantom, to wizja i sposób na wzniesienie się ponad pochłaniający wszystko egoizm i zachodni materializm1 ‒ miał niegdyś powiedzieć Yukio Mishima: rzecz jasna, zanim jeszcze rytualnie rozpruł sobie brzuch w tyleż tragicznym, co i teatralnym geście lojalności wobec Tennō i mniej czy bardziej wyobrażonego etosu starej Japonii.
Czy nie to samo mogliby powiedzieć dzisiejsi polscy legitymiści, skupieni w niewielkiej przecież, ale nieprzerwanie funkcjonującej Organizacji Monarchistów Polskich? Z pewnością traktują swoje idee poważnie, lecz także Mishima musiał na serio wierzyć w swoje: nikt ‒ poza być może szaleńcami ‒ nie wbija sobie samurajskiego miecza w brzuch dla żartu. Z tą powagą nie kłóci się bynajmniej estetyzacja tego aktu, swoista afektacja i spektakularność. W gruncie rzeczy umacniają one powagę, a nie ją osłabiają.
Wszelako mowa była o legitymistach, Mishima był tu jedynie pretextem, kotwicą i materiałem do szycia nieco egzotycznej analogii. Otóż z pewnością konsekwentni monarchiści nie mają dziś w świecie Zachodu lekko, tym bardziej zaś wtedy, gdy głoszą wierność dynastiom, które są prawowite ‒ i które przeciwstawiają uzurpatorom. Ciężar przyjęcia takiej postawy, jej mniejszościowość i atypowość widoczne są szczególnie w Polsce, której legitymistyczne tradycje zostały poniekąd przerwane przed wiekami. Nie wszędzie pytanie o aktualnego władcę spełniającego legitymistyczne pryncypia jest aż tak trudne. Obecność władców właściwych, uprawnionych, także jednak nie rozwiązuje sprawy na gruncie realnym. Chodzi tu nie tylko o zwykły „brak szans”, lecz także o postawę znacznej części owych legitymistycznych królów i xiążąt, niekoniecznie rozpoznających obowiązek podjęcia choćby próby odzyskania należnej im pozycji. Co prawda, są tu wyjątki (jak Ludwik XX, król Francji i Nawarry), ale i wówczas mamy do czynienia raczej z rolą metapolityczną czy symboliczną ‒ aniżeli ze stawianiem żądań i prowadzeniem tłumu sanfedystów i lazaronów szturmem na budynki parlamentu i giełdy.
Zresztą znów się tu przypomina Mishima: Moja lojalność do cesarza jest nieodwzajemnioną, samobójczą, surową miłością, bardzo podobną do jakiejś formy terroryzmu. Jest wielkim kłopotem dla biednego cesarza, ale w końcu taka jest szlachetna, czysta miłość.
A jednak ‒ czy wszystko to podważa sens zajmowania się legitymizmem? Czy przynajmniej podważa sens aktywnego jego propagowania, trwania przy nim, zgłębiania go w sposób zaangażowany, a nie tylko jako teoretyczną ciekawostkę z dziedziny historii doktryn politycznych? Zdaje się, że nie, albowiem to właśnie ów legitymizm ‒ tak pozornie oderwany od współczesności, tkwiący jakoby w na poły mitycznych czasach owych sanfedystów i jakobitów ‒ jawi się jako swoisty bezpiecznik i zwornik tej koncepcji świata i człowieka, którą najogólniej moglibyśmy określać mianem prawicowej czy konserwatywnej. Znów: nie twierdzimy, że legitymizm jest faktycznie w ten sposób traktowany, że tak wygląda jego publiczny odbiór (czy choćby odbiór na wspomnianej prawej flance dyskursu politycznego). Chodzi tu raczej o stan idealny, o rzeczywistość obiektywną. W tym sensie legitymizm pełnić będzie (prawda, że głównie w oczach jego przekonanych zwolenników i ewentualnych luźnych sympatyków) funkcję taką jak idealny, doskonały obiekt matematyczny albo tego rodzaju matematyczne twierdzenie, które umożliwia ‒ bardziej teoretycznie niż praktycznie, jednak w zaiste przepiękny sposób ‒ osiąganie wyników dokładnych, w przeciwieństwie do rozmaitych niedoskonałych aproxymacji.
Ta funkcja jest w gruncie rzeczy nie do przecenienia, nawet jeżeli rozdmuchiwać święty ogień (święty ogienek, chciałoby się rzec) będzie jedynie nieliczne grono osób. Wbrew pozorom nie chodzi tu tylko o to, że (parafrazując pewną piosenkę z obszaru mało popularnej kultury popularnej) trzydzieści pięć lat mamy ja i ty / cały dorobek nasz to sny / tego nie jesteś w stanie wziąć / w nich jeszcze trwa rodzinny dom2. Bardziej niż o sny i fantazje chodzi tu o obiektywne istnienie ideowego, doktrynalnego centrum, niczym owe „święte drzewa” i „góry świata” z kosmologii tak wdzięcznie opisywanych przez Mirczę Eliadego.
1 N. Albery, Nobuko Albery pozdrawia ducha Mishimy, powieściopisarza-samobójcy, przekład B. Chojna, „Literatura na Świecie” nr 3/1989.
2 Dom Burbonów, na ten przykład!