Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Robert Winnicki: O prawdę, rozum i godność — w sprawie ataków na ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego
Ostatnie dni przynoszą kolejne fale ataków w haniebnej nagonce rozpętanej przez „Gazetę Polską” i powiązane z nią media przeciwko zasłużonemu polskiemu kapłanowi, ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu. Żaden polski patriota, żaden przyzwoity człowiek, któremu przyświecają wartości, takie jak niepodległość, tożsamość narodowa i prawda historyczna, nie może wobec tej nagonki stanąć obojętnie. Dlatego jako Polak, narodowiec, a zarazem potomek Kresowian, którzy ukraińskiego, ludobójczego szowinizmu doświadczyli na własnej skórze, mówię: dosyć tego!
Przemilczanie i branie w nawias bestialskiego ludobójstwa, dokonywanego pod banderowskimi sztandarami przez ukraińskich szowinistów, jest kłamstwem historycznym nie mniejszym niż kłamstwo katyńskie czy negowanie zbrodni oświęcimskiej. Kto się go dopuszcza, powinien być publicznie piętnowany i wykluczony ze wspólnoty ludzi przyzwoitych. Nawoływania polityków i publicystów centroprawicy, by dziś przekraczać historię w tej sprawie, niczym nie różnią się od znanego z kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego, obłudnego hasła: wybierzmy przyszłość. Działacze dawnej opozycji solidarnościowej, chcący przekraczać historię w sprawie banderowskiego ludobójstwa na Kresach, powinni najpierw zastanowić się, czy z równą łatwością chcą brać w nawias to, co bezpośrednio ich dotyczy – zbrodnie stanu wojennego, sprawę Pyjasa, śmierć ks. Popiełuszki i inne mordy komunistyczne. Wreszcie trzeba powiedzieć, że postawa tych, którzy wzruszają ramionami nad tragedią Kresów, w niczym nie różni się od postawy ludzi kpiących czy umniejszających wagę katastrofy smoleńskiej.
Zachowanie polskiej klasy politycznej i głównego nurtu medialnego w kontekście kryzysu ukraińskiego musi zdumiewać. W ostatnich miesiącach mieliśmy w tej sprawie do czynienia z niespotykanym wręcz festiwalem głupoty, w którym celowała zwłaszcza opozycyjna centroprawica i jej organy medialne z „Gazetą Polską” na czele.
Po pierwsze, niczym nie daje się usprawiedliwić fakt, że polskie elity popierają ukraińską opozycję (dziś będącą u władzy) bezwarunkowo, nie akcentując polskich poglądów na rozwijany w jej szeregach kult Stepana Bandery i zbrodniczej formacji Ukraińskiej Powstańczej Armii. Haniebny proceder uwiarygodniania polityków wyznających ideologię banderyzmu ma zresztą swoją wieloletnią historię, ponieważ sięga czasów Lecha Kaczyńskiego i Wiktora Juszczenki. Polscy politycy manifestujący pod banderowskimi flagami, milczący wobec masowej „banderyzacji” ukraińskiej świadomości historycznej i przestrzeni publicznej, zasługują na słowa najwyższego potępienia. Ich braku asertywności, braku prezentowania elementarnego instynktu w sprawach narodowych nie daje się w żaden sposób wytłumaczyć. Bulwersować może również daleko posunięta krótkowzroczność takiej postawy. Jakże prawdziwe jest twierdzenie, że ciężko wyobrazić sobie sprawiedliwe i dobrze urządzone państwo polskie, które nie rozliczyłoby się ze swoją PRL-owską przeszłością, nie osądziło zbrodniarzy i oddało honorów bohaterom oraz ofiarom, nie przeprowadziło gruntownej dekomunizacji i lustracji! Dlatego trzeba zapytać, jak będzie wyglądało państwo i społeczeństwo ukraińskie budowane na ideologii ludobójczych formacji i jak będą się w przyszłości kształtowały jego stosunki z państwem i narodem polskim. Kto nie pomaga w tym zakresie Ukraińcom i nie wymaga od nich mierzenia się z prawdą, ten gotuje ponury los nie tylko relacjom polsko-ukraińskim, ale i samej Ukrainie.
Po drugie, jako państwo właściwie pozbawione sił zbrojnych, a zarazem sąsiadujące z Federacją Rosyjską, ustawiliśmy się dziś w roli najgorliwiej atakujących Moskwę i jesteśmy na odcinku ukraińskim (i nie tylko) „koncertowo” wręcz wystawiani przez mocarstwa zachodnie, zachowujące o wiele większą ostrożność. Sytuacja przypomina tę rodem z 1939 r., w którym nieudolne elity państwowe, manewrowane przez zachodnich „sojuszników”, poprowadziły nas do najgorszej katastrofy narodowej w dziejach, jaką dla Polski była II wojna światowa. Zamiast brać przykład z umiarkowanej oraz nastawionej przede wszystkim na zabezpieczenie swoich interesów narodowych postawy Rumunii czy Węgier, Polska staje dziś do konfrontacji, która zakończy się dla nas fatalnie. Poniesiemy bezpośrednie koszty walki, która odbywa się nie o nasze interesy, nie o suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy, a o podział stref wpływów. Walka ta z dużym prawdopodobieństwem zakończy się rosyjskim Krymem i wpływami na wschodzie kraju oraz niemieckim protektoratem, z żywiołowo rozwijającym się banderyzmem w centrum i na zachodzie. Polska zamknie sobie całkowicie jakiekolwiek pole manewru na wschód od Bugu, torując drogę do bezpośredniego już kreślenia scenariuszy wyłącznie przez Niemcy i Rosję. Polityka międzynarodowa nie jest meczem, w którym należy sobie wybrać ulubioną „drużynę” i jej gorliwie kibicować, tylko swoistą szachownicą, polem gry interesów narodowych. Polska klasa polityczna, na czele z centroprawicą, po raz kolejny zachowała się jak „głupi Jaś” na posyłki Berlina. Jako państwo jesteśmy w tej grze pionkiem, choć wyjątkowo głośnym i dumnym ze swojej nadgorliwości.
Niedopuszczalne jest kłamliwe, perfidne zarzucanie „rosyjskiej agenturalności” wszystkim, którzy nie podzielają histerii rozpętywanej wokół tematu ukraińskiego przez media głównego nurtu, w tym media największej partii opozycyjnej. Obrzucanie kalumniami ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przez naczelnego „GP”, [Tomasza] Sakiewicza, to kolejny przejaw skrajnej podłości w wykonaniu redaktorów tego medium. Sakiewicz, coraz bardziej kreujący się na nowe wcielenie Urbana i Michnika, posunął się w ostatnich dniach wręcz do sugerowania, że teksty niezłomnego kapłana niosą takie cierpienia i nieszczęścia, jakie niesie agresywna propaganda Moskwy. Stosowanie tak zafałszowanej retoryki nie tylko wobec ks. Zaleskiego, ale wobec wszystkich, którzy upominają się o elementarną prawdę historyczną, o godność narodową i o rozum w kształtowaniu stosunków międzynarodowych, przypomina najgorsze wzorce propagandy PRL. Atakowanie każdego, kto nie wykazuje hurra-banderowskiej postawy w sprawie Ukrainy, kto opowiada się za wstrzemięźliwością i zabezpieczaniem przede wszystkim polskich interesów narodowych, z „paragrafu moskiewskiego”, przeradza się w rodzaj obsesji i prowadzi do wywołania u części patriotycznej opinii publicznej stanu histerii, zastępującej myślenie polityczne.
Założenie, że Polska ma do wyboru albo być najgłośniejszym i najaktywniejszym retorycznie (bo narzędzi faktycznych – ekonomicznych czy militarnych – nie mamy) przeciwnikiem Moskwy w regionie, popierającym nawet banderyzm – byle antyrosyjski, albo tej Moskwy wasalem, jest po prostu skrajnie głupie. Wskazywałoby to, że Polska nie posiada żadnych własnych celów i interesów w polityce wschodniej (politycznych, kulturalnych, historycznych, ekonomicznych, dotyczących mniejszości polskiej itd.), a ma jedynie służyć za anty-Rosję. Oczywiście, zachodnie ośrodki władzy zaprojektowały dla nas taką właśnie rolę „nadgorliwca”, by samemu wypadać na tym tle „rozważnie”, a nadwiślańskie elity polityczne, z opozycyjnym Prawem i Sprawiedliwością i jego organami prasowymi na czele, realizują tę „misję” gorliwie. Ale nie ma to nic wspólnego z polską racją stanu, stanowiąc zachowanie charakterystyczne dla użytecznych idiotów. Zamiast zająć zdecydowane, ale spokojne stanowisko za integralnością terytorialną Ukrainy (podważenie tej zasady, tak samo zresztą jak w przypadku Kosowa, powinno być traktowane w Polsce jako zagrożenie) i zejść z pierwszej linii strzału w rozgrywce między Waszyngtonem, Berlinem oraz Moskwą, użyteczni idioci z PiS-u i Platformy kroczą prostą drogą ku katastrofie.
Solidaryzując się z niezłomnym, bohatersko antykomunistycznym ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim w czasie ataku ze strony naczelnego „GP” i jego przybocznych, trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden, specyficzny element całej sytuacji, będący swoistym „chichotem historii”. Oto w najbliższych dniach delegacja środowiska „Gazety Polskiej” wyruszy na Węgry, by tam świętować wspólnie z Bratankami kolejną rocznicę ich walki o niezawisłość, podobnie jak delegacja Ruchu Narodowego będzie uczestniczyła w obchodach organizowanych przez narodowy Jobbik. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Węgry, które w XX wieku doświadczyły nie mniej ucisku ze strony sowieckiej Rosji niż Polska, pod wodzą Orbana prezentują w sprawie konfliktu na Ukrainie wspomniane już, wstrzemięźliwe stanowisko, akcentując przede wszystkim kwestię ochrony praw swojej mniejszości narodowej w tym kraju i zabezpieczenie swoich interesów na odcinku wschodnim. Gdyby stosować do Węgrów te same kryteria i kalumnie, którymi „Gazeta Polska” raczy Kresowian i narodowców, trzeba by przyjąć, że jadą tam po to, by powiedzieć Orbanowi w twarz: jesteś moskiewskim agentem. Zakładając, że tak się nie stanie, trzeba będzie uznać, że epitety słane na krajowym podwórku są jedynie elementem walki politycznej z niewygodnymi środowiskami.
Biorąc pod uwagę powyższe względy, apeluję do wszystkich prawych Polaków, do patriotów przywiązanych do wartości narodowych, ceniących poczucie narodowej godności i szanujących prawdę – nie pozwólcie, by po raz kolejny szczuto i niszczono bohaterskiego kapłana. Zwracam się w tym zakresie zwłaszcza do środowisk kresowych – wykażmy jedność i stańmy razem w momencie, gdy jeden z nas atakowany jest za to, że mówi naszym głosem i w naszej sprawie.
Robert Winnicki – autor jest Honorowym Prezesem Młodzieży Wszechpolskiej, członkiem Rady Decyzyjnej Ruchu Narodowego i działaczem organizacji katolickich; jego przodkowie wywodzą się z Kresów Wschodnich.