Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Przewrotna logika systemu
Media doniosły dziś, że kilku posłów Ruchu Palikota postanowiło prześwietlić nauczanie religii w szkołach pod kątem zgodności cudów dokonywanych przez Jezusa Chrystusa z obowiązującym w Polsce prawem – tudzież z wartościami, jakie powinno się (według nich) wpajać młodzieży wychowywanej w nowoczesnym, demokratycznym państwie.
Czytelnik zapewne żachnie się i stwierdzi, że nie ma sensu zaprzątać sobie głowy czymś tak żałosnym, albowiem poważne traktowanie oczywistych głupstw to przydawanie im wartości i istotności, której nie posiadają. Dużo w tym prawdy, ja jednak nalegam, by przez moment zatrzymać się nad dociekaniami panów z Ruchu Palikota, sądzę bowiem, że kryje się za nimi przewrotna logika, z której funkcjonowania nie zawsze zdajemy sobie sprawę.
Inicjatywę podjęli: niejaki Adam Kępiński wraz ze swymi dwoma kompanami – Piotrem Chmielowskim oraz księdzem Romanem Kotlińskim (jakże przyjemnie byłoby zawstydzać tego osobnika, zwracając się doń uporczywie per „ksiądz” podczas wszelkich debat i dyskusji; inna sprawa, że niekoniecznie chciałoby się z nim rozmawiać). Jakie zarzuty stawiają Chrystusowi w związku z Jego cudami? Czy też – co im się nie podoba w nauczaniu o tychże cudach.
Jedna z kwestii dotyczy cudownego rozmnożenia chleba i ryb. Otóż według naszych groteskowych „ultrasów” zgniło-liberalizmu nauczanie dzieci o cudzie rozmnożenia ma – poza tym, że rzekomo wzbudza zaufanie do prezentów od podejrzanych sekt – dwa wymiary. Po pierwsze, wpaja się tym sposobem uczniom przeświadczenie, że pewne rzeczy należą się za darmo, że można liczyć na wzbogacenie się dzięki cudom i podarkom, a nie dzięki uczciwej pracy. Po drugie – i to jest znacznie ciekawsze – cudownie rozmnożony pokarm to w oczach palikotowców… „nieopodatkowany przychód”. Ściślej, jak cytuje portal Onet.pl, w świetle interpretacji stołecznej skarbówki tego typu zaspokojenie swoich potrzeb (…) jest nieopodatkowanym przychodem, a przyjęcie takiego cudownego daru nie stanowi właściwego wzorca w aspekcie obowiązków podatkowych obywateli.
Inny casus interesujący naszych trzech amigos to zamiana wody w wino, a więc sytuacja, w której Jezus jako podmiot nauczania religii w szkole daje przykład wytwarzania wina wysokiej jakości, usprawiedliwiając w ten sposób np. nielegalną wytwórczość alkoholu w naszym kraju.
Tym razem już prawie na pewno się Państwo żachną i zawołają: „Drogi autorze, zmarnowaliśmy właśnie dobrych kilka minut czasu, by przeczytać o rzeczach na wskroś absurdalnych!”. I tu właśnie chciałbym jeszcze na moment zatrzymać czytelnika przy sobie, zwracając jego uwagę na clou sprawy.
Stawiam mianowicie tezę, iż… posłowie Ruchu Palikota najprawdopodobniej mają rację! Mają rację, ale w specyficznym sensie. Otóż ich tok rozumowania nie dowodzi bynajmniej niemoralnego postępowania szkoły, Kościoła czy tym bardziej Jezusa z Nazaretu – ale pokazuje fundamentalną obrzydliwość systemu społeczno-polityczno-gospodarczego, w tym także fiskalnego, w jakim funkcjonujemy. Twierdzenia posłów Palikota są odrażające – ale nie są absurdalne, to znaczy sprzeczne wewnętrznie. Przeciwnie: są, jak się wydaje (abstrahując od takich pojęć jak ulgi podatkowe czy jakieś konkretne sytuacje, w których być może fiskus lub sądy idą na rękę obywatelom etc.), w pełni osadzone w logice panującego systemu. Systemu, w którym każdy obywatel nie jest bynajmniej delikatnie przymuszany do wniesienia równej dla wszystkich składki na cele wspólne (a tak, w najlepszym razie, powinien wyglądać sprawiedliwy podatek) – ale w którym opodatkowane jest przekazywanie kwot pieniędzy (np. pensji) czy wręcz przedmiotów (np., jak się niedawno okazało, pierścionków zaręczynowych i obrączek ślubnych) przez ludzi sobie nawzajem. To system, w którym każdy ma co roku zdać swoim nadzorcom szczegółowe sprawozdanie z tego, ile pieniędzy lub innego, przeliczalnego na pieniądze, majątku pojawiło się w jego szafce, kieszeni, portfelu i na koncie. Każdy staje się podejrzanym, a uczciwa transakcja dwóch ludzi, z których jeden płaci drugiemu banknotem, złotą monetą albo chlebem i rybą za naprawę kranu – staje się „okradaniem państwa”, tak jakby można było okradać kogoś z czegoś, czego jeszcze nawet nie posiada.
W rzeczy samej – najprawdopodobniej sytuacja, w której zgromadzony tłum otrzymałby do spożywania nieopodatkowane ryby i chleb niewiadomego pochodzenia – wzbudziłaby czujność urzędu skarbowego, a być może także sanepidu i innych służb. Bądź co bądź, to faktycznie rodzaj przychodu. A cóż dopiero byłoby, gdyby Chrystus w naszych czasach rozdał ludziom pieniądze lub jakiegoś rodzaju kosztowności? Wtedy z całą pewnością apostołowie zmuszeni byliby uwzględnić te kwoty w swoich PIT-ach. Wyobrażają sobie Państwo? Cud uwzględniony w rubryce „inne źródła przychodów”.
Analogicznie rzecz się ma z przemianą wody w wino – o zgrozo, poza kontrolą Państwa-Lewiatana, bez banderoli i opłacenia akcyzy, jak gdyby nigdy nic, w obszarze kontr-ekonomii. I znów mieści się to w przewrotnej logice systemu.
Na początku nie chciałem, by od razu powoływali się Państwo na zdrowy rozsądek i oceniali, że palikotowcami zajmować się nie warto. Teraz jednak doszliśmy do momentu, w którym również i ja nie odczuwam potrzeby dalszego tłumaczenia. Niech Państwo sobie to po prostu wyobrażą: Jezus Chrystus wraz z apostołami ścigany przez ministra Rostowskiego za rozdawanie chleba nieobciążonego VAT-em i nieodnotowanego w „zeznaniu podatkowym”. Ba, może nawet ścigany przez związek zawodowy piekarzy za „piracenie” chleba? Palikotowcy oczywiście rechotaliby na taki widok, kibicując ministrowi. Nam jednak pokazuje to, w jak chorym, absurdalnym, niesprawiedliwym systemie funkcjonujemy. Koniec z tyranem, koniec z wojną, koniec z podatkami pośrednimi – pisał hrabia d’Artois, późniejszy Karol X, w odezwie do Francuzów u początków Restauracji po obaleniu Napoleona. Z pośrednimi – no cóż, bo o dochodowym jeszcze się chyba nawet Francuzom nie śniło…
Swoją drogą, charakterystyczna jest zbitka dwóch zarzutów stawianych przez działaczy Ruchu Palikota. Z jednej strony mamy rozdawanie cudownie rozmnożonych ryb jako nieopodatkowany przychód; z drugiej zaś – twierdzenie, iżby cud wskazywał młodzieży inny sposób zaspokojenia swoich potrzeb niż odpowiedzialna praca i uczciwy zarobek. Ot, proszę: palikotowcy pięknie wpisują się w furiacko antyklerykalne liberalizmy wieku XIX. Z jednej strony klasyczne, jakże budujące historie o pracy, zarabianiu, samodzielności, roli pieniądza, zdrowej gospodarce etc. Z drugiej zaś: butny, tępy, chamski fiskalizm, kult pisanego prawa i bezrefleksyjne ściąganie danin od podbitego uprzednio, ciemnego motłochu z Wandei, Neapolu, Toskanii, Baskonii, Nawarry czy właśnie Kraju Przywiślańskiego. Oto w jaki sposób rzekomo wolnościowe hasła stają się żałosnymi kłamstwami, gdy realia to biurokracja i mściwe zdzierstwo, częstokroć większe niż za najgorszych panów feudalnych.
W ostateczności cała ta nędzna inicjatywa działaczy Ruchu Palikota to kolejny dowód na to, że systemu socjal-demo-liberalnego (że pozwolę sobie go tak zbiorczo określić) nie da się pokonać w obrębie kategorii i zasad stworzonych przez niego samego. Konieczne jest wyjście na zewnątrz i uczciwe przyznanie, że tak – zasadniczo posłowie Ruchu Palikota mają rację, gdy mówią, że rozmaite ich „radykalne” postulaty wynikają wprost z liberalnych i demokratycznych zasad, jakie stoją u podstaw III RP, Unii Europejskiej czy ogólnie: współczesnego świata Zachodu. Na gruncie równouprawnienia wszystkich religii i światopoglądów nie ma podstaw, by bronić obecności akurat krzyża w Sejmie (a już na pewno: tylko krzyża), by bronić obecności duchownych katolickich podczas państwowych uroczystości etc. Cała obrona może się sprowadzać jedynie do mglistych argumentów w rodzaju „prawdopodobnie większość ludzi życzy sobie…”, „wpisuje się to jednak w pewną tradycję…” etc., które nigdy nie będą jednak dowodami czegokolwiek, a jedynie chwiejnymi przesłankami. Analogicznie rzecz się ma z przykładem opisanym w tym artykule.
Tępy, bezmyślny fiskalizm ujednoliconego Państwa-Lewiatana nowożytnego, a tym bardziej – post-rewolucyjnego, de facto negowanie własności prywatnej poprzez pozbawianie ludzi większej jej części tudzież swobody dysponowania nią; traktowanie podatków nie jako składki na podstawowe cele wspólne, ale jako narzędzia realizacji rozmaitych obłędnych koncepcji przebudowy ekonomicznej, politycznej i społecznej państwa po myśli liberałów i socjalistów; domaganie się danin od wszystkiego i wcielanie się przez państwo w rolę kamorysty wtryniającego się pomiędzy każdych dwóch ludzi, którzy chcieliby dokonać wymiany, oraz pobieranie haraczu od jednej lub obu stron; masowe zadłużanie ludzi bez pytania ich o zgodę czy choćby jawnego informowania o tym; kreowanie z powietrza fikcyjnego pieniądza i okradanie ludu poprzez inflację, a także firmowanie tego przez kartel banków „komercyjnych” sprzymierzonych z bankiem centralnym – te wszystkie czołowe niesprawiedliwości są tak samo nie do pogodzenia z porządkiem Christianitas, jak liberalizm i permisywizm na płaszczyźnie obyczajowej, prawnej czy politycznej.