Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Pycha i pokora – rozumiane właściwie
Pokora jest jedną z fundamentalnych cnót chrześcijańskich. W pismach katolickich i prawosławnych ascetów pokora, świadomość własnej małości i własnych ograniczeń, to cechy stawiane bardzo wysoko. Przypisuje się je także wszystkim świętym i błogosławionym. Przeciwieństwem pokory jest pycha – postawa diabolicznego non serviam („nie służę”), przecenianie wartości swojej osoby, wywyższanie się ponad innych. Świadomość tego, że powinno się „służyć” – na najwyższym poziomie samemu Bogu, ale poza tym także Ojczyźnie, rodzinie, przełożonym – powinna rozpoczynać każdy dzień rzymskiego katolika, tak aby już na wstępie, już o wschodzie słońca niwelować zarzewie lenistwa i samolubności. W imię pokory czasami należy nie tylko pogodzić się z tym, że ktoś inny (a nie my) ma rację lub w czymś jest od nas lepszy, ale nawet z tym, że z określonych przyczyn powinniśmy (przynajmniej przez jakiś czas) znosić cudze wady, błędy, przypadłości i postępki, których nie potrafimy zrozumieć.
Pokora jest poza chrześcijaństwem kojarzona ze słabością. To odwieczny zarzut pogan, neopogan, nietzscheanistów, wielu ateistów – pokora ma być przejawem mentalności niewolniczej, nędzy duchowej, pójścia na łatwiznę, braku aspiracji. Na pozór tak rzeczywiście jest, ale gdy przyjrzymy się zjawisku bliżej, wtenczas zobaczymy, że to właśnie pokora wymaga siły, samozaparcia, poświęcenia. Tak samo rzecz się ma na przykład z czystością. Wielu jest przecież takich, którzy siłę, hardość, prawdziwą męskość czy kobiecość utożsamiają z „samczym instynktem”, „używaniem życia”, „poddawaniem się naturalnym popędom” itd., nie dostrzegając, że to właśnie panowanie nad sobą jest przejawem mocy. Analogicznie pokora wymaga powstrzymania odruchów, chwilowych popędów, owej chęci leniwienia się, tupania nogą, złoszczenia się etc. Nie jest więc drogą łatwą, a przeciwnie – wymaga nieraz trudnych ćwiczeń duchowych, zwłaszcza w przypadku ludzi zdradzających wrodzone skłonności ku irytacji i pysze.
Co do pychy, to jest ona nieprzyjaciółką Prawdy. Pychą nie nazywamy przecież rzetelnej oceny samego siebie, ale ocenę wypaczoną, kompleks wyższości, samooszukiwanie się. Oczywiście człowiek pyszny nigdy nie zgodzi się z tym, że cechuje go cokolwiek więcej, niż tylko „prawidłowe poczucie własnej wartości” i „uczciwa ocena innych” – powinien jednak wówczas poważnie zastanowić się, czy w ogóle rozpoczął proces osądu samego siebie i otoczenia, czy wezwał „obrońców i świadków”, czy może zamiast tego wydał wyrok po pobieżnym zapoznaniu się z tematem?
Pycha jest wrogiem Prawdy, ale to nie znaczy, że pokora nie może zbłądzić. Nie chcę tu rozpisywać się na temat pokory fałszywej – wszelkich pochlebstw i rzekomych uniżeń, obliczonych li tylko na poklask czy wzruszenie „osób, u których można coś załatwić” i „ludzi, których głosy mogą się przydać”. Hipokryzja jest grzechem częstym, ale na swój sposób banalnym. Warto o jej manowcach pamiętać, niemniej dla każdego jest przynajmniej teoretycznie jasne, że „w sercu jedno, na ustach drugie” to niezbyt uczciwa droga życia.
Większym problemem może być sytuacja, w której szczere i słuszne pragnienie bycia pokornym, posłusznym, roztropnym i cierpliwym zmienia się w niepotrzebną uległość wobec ludzi, którzy bezczelnie nas wykorzystują lub posługują się swoim autorytetem dla narzucenia nam przekonań błędnych i takich, co do których nasze sumienie i nasz rozum zgłaszają poważne wątpliwości. Znamy z życia przypadki ludzi, o których mówi się, że są bezwolni, wyzbyci własnej inicjatywy, bezwiednie powtarzający cudze opinie, łatwo poddający się wpływom. Taka postawa może być skutkiem zwyczajnie słabego charakteru i nie mieć żadnego związku ze świadomie ćwiczoną pokorą, ale może się też zdarzyć, że będzie ona wynikiem przesadnego ukorzenia się i przeświadczenia, że skoro inni coś robią, mówią i insynuują, to „chyba coś w tym jest”, bo przecież „ja sam jestem tak mały i ograniczony”. W skrajnych przypadkach słyszy się nawet o sytuacjach, w których wpływ kierownika duchowego w tej czy innej wspólnocie staje się negatywny. Zdarzają się rodzice, którzy uporczywie próbują modelować życie osobiste i zawodowe swoich dzieci (nawet dorosłych) według własnych pomysłów i uprzedzeń, dzieci zaś nie potrafią się temu przeciwstawić i zdobyć na samodzielność. Kto inny może przeżywać katusze skrupułów i drobiazgowych dylematów pod wpływem dyskusji, rozmów i lektur, z których dowie się czegoś, co może nie wydaje mu się sensowne, ale od czego trudno mu się uwolnić.
Należy więc pamiętać, że prawdziwa pokora nie oznacza braku własnego zdania, lęku przed zaangażowaniem rozumu w ocenę zjawisk, braku samodzielności – zwłaszcza w życiu świeckim, gdzie nie przyjmujemy np. ścisłych zobowiązań zakonnych. Bywa przecież tak, że to my mamy rację, niezależnie od tego, jak bardzo staralibyśmy się uwzględnić własną małość i opinie innych. Bywa tak, że musimy podjąć odważną, nawet brutalną decyzję, godząc się z tym, że ktoś inny (rodzice, krewni, przyjaciele) będzie nią oburzeni. Zauważmy bowiem, że wytwarzanie w sobie przeświadczenia, jakoby w każdej sytuacji było się „tym najgorszym”, tym „najmniej wiedzącym” może być fałszem takim samym, jak pycha i wywyższanie się. Oczywiście kluczowym aspektem jest tu budowanie własnego sumienia – temu służy sakrament pokuty i pouczenia kapłanów, lektura pism na temat ascezy i formacji duchowej, modlitwa i właściwe organizowanie własnego czasu. W ostatecznym rozrachunku i tak trzeba podjąć decyzję, a chyba zawsze będzie ktoś, kto na naszym miejscu podjąłby inną. Pozostaje więc zaufać Opatrzności, która nasze motywacje jest w stanie ocenić lepiej nawet, niż my sami.
Za: „Nowe Życie” nr 7-8, lipiec-sierpień 2011 r.