Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Radujmy się z wyborów!
W chwili, kiedy piszę te słowa dokładne wyniki bachanaliów demokracji nie są jeszcze znane. Niemniej wiadomo już, kto konkretnie w demokratycznych igrzyskach wyszarpał dla siebie największy ochłap złożony z diet, stołków, dotacji wyciśniętych z podatników i innych łupów. Przypuszczam, iż nastroje wśród przeciwników Republiki Okrągłego Stołu są, delikatnie mówiąc, oklapnięte. W parlamencie nie zasiądzie ani jeden człowiek o twardym kręgosłupie, skazany na uprawianie swoistego misjonarstwa w ideowych, a zatem w demokracji marginalnych ruchów w rodzaju NOP czy UPR. Zwycięska partia – koteria „dobrze-myślących” modnisiów, przekonanych o potrzebie szczepienia w Ciemnogrodzie wzorców z przodujących państw zachodnich – wkrótce przystąpi do „przywracania normalności”, zburzonej ponoć przez jej poprzedników u steru rządów. (Przypomnijmy: pod hasłem „Przywróćmy normalność” – zniszczoną jakoby przez rzekomych „radykałów” – w 2001 r. powróciła w Polsce do władzy komuna.). Perspektywa na pierwszy rzut oka niezbyt przyjemna dla kogoś, kto już zbyt długo znosić musi rządy pieczeniarzy tworzących liberalno-demokratyczną „klasę polityczną”. Ja tymczasem, spoglądając na zaistniałą sytuację z pozycji reakcyjnych i antydemokratycznych, powiadam: radujmy się z wyniku wyborów! Dzięki nim wszystko na powrót staje się jasne. Wszystko – czyli co następuje:
Władzę obejmuje ugrupowanie szczerze oddane temu, by wreszcie „zeuropeizować polski zaścianek”. W przeciwieństwie do kamaryli p. Kaczyńskiego, nie będzie się bawić w pozorowanie patriotyzmu czy religijności – i bardzo dobrze. Okaże się za to nad wyraz dbałe o swoją nieposzlakowaną opinię u brukselskich, berlińskich i paryskich architektów „zjednoczonej Europy”. Wezwane przez nich do wprowadzania w kolejnych dziedzinach „wspólnych europejskich standardów” i „poparcia interesu europejskiego” przeciw narodowym egoizmom, posłusznie rzuci samozwańczej Europie na pożarcie resztki suwerenności państwa polskiego (bo suwerenność jako taką zdążyło uroczyście odrzucić najpóźniej w 2003 r.). I to nie za pieniądze, lecz ze strachu przed możliwością ogłoszenia ich kraju „Iranem Europy”, a także – jeszcze bardziej – zamknięcia europejskich salonów przed „politycznymi awanturnikami”. Polsce zagrozi tym samym degradacja do roli Priwislanskiego Kraju Brukseli bądź Berlina.
I wtedy wszystko stanie się jasne i niedwuznaczne. W obliczu jawnej, oczywistej zdrady stanu i apostazji narodowej rodzimej „klasy politycznej” będzie można dać sobie spokój z cierpliwą krytyką systemu, który ją utrzymuje (czy też za pomocą którego ona się utrzymuje), a zacząć jej członków rozstrzeliwać i wieszać gdzie popadnie bez wyrzutów sumienia. Z Meduzowego oblicza demokracji wreszcie opadną maski stworzone przez socjotechników, ustępując miejsca nagim faktom. Skończy się mętne pasmo demokratycznych negocjacji, kompromisów, kuluarowych geszeftów i (prawdziwych czy udawanych) kłótni; Polacy zaczną poniewczasie rozglądać się znów za mieczem – i za przywódcą zdolnym zań chwycić. Demokratycznie przeprowadzony upadek Polski to być może jedyne, co jest w stanie wyleczyć naszych rodaków, profesjonalnie zwodzonych przez polityczno-medialną „klasę dyskutującą” z bakcyla demokracji (morbus democraticus). Zwycięzcom wyborów można chyba zaufać, że do niego doprowadzą.