Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Kamil Kisiel: Relacja i refleksje z Marszu Niepodległości
Po prawie pięciogodzinnej podróży wysiadłem na Dworcu Centralnym. W pociągu, w którym jechałem z Berlina, nie było antifowców, chociaż konduktor informował o niemożności zapanowania nad szczeniackimi wybrykami około trzydziestoosobowej grupy niemieckiej młodzieży (to ponoć codzienność na tej linii…). W samej Warszawie spokojnie. Przed placem Konstytucji montowaliśmy nasz sztandar – podeszło do nas parę osób z żywotnego ONR Podlasie i raczej nie były to przyjemne zamiary. Zapytali, co my tam mamy (chyba nie myśleli, że jesteśmy z Antify?), więc odpowiedzieliśmy, pokazaliśmy sztandar i dano nam spokój.
I właśnie 10 minut później stoimy pod MDM czekając na akceptację naszego sztandaru oraz sztandaru kolegi J. Cyraniaka (z białym krzyżem na granatowym tle). Przez tłum przelatuje informacja, że Marsz został zdelegalizowany i wtedy widzę dym oraz słyszę wybuchające petardy (okrzyki były jeszcze głośniejsze). Marsz wyrusza inną trasą, wszystko się uspokaja.
Podczas przemarszu śpiewamy i wznosimy okrzyki. Bóg Honor i Ojczyzna, lepiej być moherem niż Tuska frajerem, Wielka Polska Katolicka, Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela oraz na drzewach zamiast liści będą wisieć socjaliści (przeróbka nasza). Udało się nawet przekonać maszerujących obok nas do okrzyku Chcemy Króla! My chcemy Króla! Czujemy się wśród swoich. Ogólnie, przemarsz można by ocenić jako bardzo spokojny, gdyby nie wybuchające przy samych butach petardy – kiedy człowiek myślał, że już „uspokaja się”, w promieniu dwóch metrów wybuchała kolejna porcja pirotechniki – być może organizatorzy powinni przemyśleć tę kwestię przy okazji Marszu Niepodległości AD 2012.
Kompletnie niezrozumiałe dla mnie rzeczy działy się pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Chwilę po tym, jak zauważyłem płonący samochód (po Marszu, gdy obejrzałem nagrania i zdjęcia, wiem już, że to było auto TVN Meteo), wparowała między nas policja z pałami i tarczami. Działo się to przy wielkiej fladze, gdzie szły głównie rodziny i osoby starsze oraz młodzież niezwiązana z nacjonalistami. Wyglądało to na typową „szarżę z szablami”, a nie próbę utorowania sobie przejścia, niektórzy policjanci wręcz prowokowali do starcia, np. słowami, jakie sam usłyszałem: no co się gapisz, bić się chcesz? No cóż, mięśniak nie dostał, czego chciał, ale sama sytuacja wydała mi się co najmniej dziwna. Aha, o ile policyjna armatka stojąca 200 metrów dalej nie kwapiła się do gaszenia pożaru, przez tłum przebił się samochód z LRAD (Long Range Acoustic Device). Jest to urządzenie wysyłające silne fale dźwiękowe, typowe narzędzie do tłumienia zamieszek, zdolne ogłuszyć na stałe, a nawet zabić człowieka.
Przy rozwiązywaniu Marszu zapanowała na moment kompletna dezorientacja. Parę krewkich osób postanowiło pozbyć się posiadanej pirotechniki. Wracając jeszcze „zahaczyliśmy” o płonący wóz transmisji satelitarnej TVN. Przed samym hostelem obejrzeliśmy na przenośnym telebimie „Fakty” TVN z trzyminutowym użalaniem się na spalone auta. Śmiechu było co nie miara, na czele z ironicznym ojeju, jak mi przykro.
Tak to wyglądało z naszej perspektywy: śpiewy i okrzyki wśród swoich, petardy pod nogami, dym (widziany jednak tylko z daleka i na obrzeżach demonstracji), durne zaczepki i przesadzone reakcje policjantów, którzy szukali zwady w równym stopniu, jak czyniła to wspomniana na początku grupa z ONR Podlasie, niemiecka Antifa, która dokonała majstersztyku, jakim było przebranie się w ubiór podobny do policyjnego, a jednocześnie zademonstrowała skrajną głupotę, jaką było zaatakowanie grupy rekonstrukcyjnej. Rzecz działa się tuż pod naszym nosem, gdyż nasz hostel znajdował się o rzut beretem od Nowego Światu, ale o ataku dowiedzieliśmy się z relacji naocznych świadków.
Teraz przejdę do paru refleksji. Wiem, że wśród wielu umiarkowanych patriotów i uczestników Marszu (także w naszych szeregach) panuje pewien żal do osób, które dały się sprowokować policji, Antifie, lewakom i samym podstawionym prowokatorom. Po pierwsze: jednak – najbardziej krewkich złapano i odpowiedzą przed sądem – konieczna jest selekcja. Po drugie: idiotyzmem było pozwolenie na demonstrowanie w odległości 100 metrów od siebie dwóch zantagonizowanych grup – z tym, że to nasza przyszła świętować, a druga „blokować”. A dlaczego nie mogłaby sobie blokować przy okazji innego święta — proponuję 1 maja? Po trzecie: Niemiecka Ochrona Przygraniczna (dawniej służba celna) skrupulatnie obserwuje granicę z Polską i jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie mogła cofnąć autobusów z niemiecką Antifą. Władze Warszawy zrobiły to z autokarami narodowców. Wszystko to każe sądzić, że władze Warszawy umyślnie chciały wywołać w mieście zamieszki – ponoć już dwie godziny po rozwiązaniu Marszu Hanka Waltz mówiła o potrzebie zaostrzenia zbyt liberalnego prawa i że jest gotowy (od paru miesięcy) projekt zmian. Pewnie Hanka żałuje, że tzw. zamieszki nie były większe.
Niemieckie media donoszą o krwawych starciach w Warszawie, zupełnie, jakby pół stolicy zostało zrównane z ziemią w starciach prawicowej i lewicowej ekstremy. „Der Spiegel” i „Die Welt” piszą, że czegoś takiego Warszawa dawno nie przeżyła, co ktoś przytomny skwitował, że i owszem: nic takiego nie zdarzyło się od przedostatniej wizyty Niemców w Warszawie w 1939. Ciekawa jest też informacja, że zaraz po tym, jak polska policja poinformowała o aresztowaniu 92 Niemców, została „uruchomiona” niemiecka ambasada. Ciekawe, czy Donald Tusk dostał telefon od Anieli Merkelównej? Wiadomo już, że tylko 1/3 napastników otrzyma zarzuty. Dobre i to.
I wreszcie kwestia końcowa, najbardziej kontrowersyjna. To nie są czasy normatywnego, demokratycznego i pacyfistycznego dyskursu. Wiatr historii zmienia się – widać to na całym świecie. Kiedy powstańcy listopadowi krzyczeli „na Arsenał”, nie robili przecież czegoś technicznie innego niż ci uczestnicy Marszu, którzy w piątek nie wytrzymali ciśnienia. To było w końcu około 15-20 tysięcy osób. I oby było za rok dwa, trzy razy więcej – wówczas wskutek ciśnienia może nastąpić przeciążenie masy krytycznej i szeroko pojęty ruch radykalno-prawicowy dopiero wtedy pokaże siłę. To czas ognia i miecza, to czas czynu. Nie dajmy się przegadać obecnemu światu medialnego, w którym opłaca sprzedawać się w roli ofiary i czynić gorzkie żale z bycia „dyskryminowanym” (jak uczyniono to po Marszu Niepodległości AD 2010). Nie ma nad czym lamentować, gra idzie o dużo wyższą stawkę – o niepodległość polskiego narodu.
Więcej o Marszu Niepodległości AD 2011: https://www.facebook.com/#!/groups/232889600076961/
Zachęcamy również do lektury:
Jerzy Wasiukiewicz „Ludzie kochający swój kraj”
Rafał A. Ziemkiewicz „Jaka brzydka katastrofa!”
zdjęcia: Jerzy Dąbrowski