Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Sens idei kościuszkowskiej
15 października, w rocznicę jego śmierci, wspominamy generała Tadeusza Kościuszkę. Dlaczego? Czy jako powstańca, przywódcę insurekcji? Nie – i trzeba to wyraźnie podkreślić. W realiach 1794 roku wzniecanie powstania kłóciło się z polską racją stanu, która nakazywała przede wszystkim utrzymać istnienie państwa, ocalić jego substancję, a więc nie naruszać status quo gwałtownymi i nieprzemyślanymi posunięciami, ale raczej powoli, systematycznie odbudowywać siłę państwa, poważnie nadwątloną przez przegraną wojnę obronną 1792 r. i przez drugi rozbiór Polski. A właściwie nie tyle odbudowywać, ile budować ją od podstaw, ponieważ przedrozbiorowa Rzeczpospolita jako państwowość była niestety słaba, chwiejna, pogrążona w wewnętrznym chaosie i bezhołowiu. Zlekceważenie tego nakazu poprzez wywołanie powstania pociągnęło za sobą całkowitą likwidację Rzeczypospolitej, zupełne pozbawienie jej geopolitycznej podmiotowości – jej zagładę. Nie sposób za to chwalić Kościuszkę. W odniesieniu do ówczesnego położenia Polski za lepszą wypada uznać nawet tę politykę, jaką próbował wtedy prowadzić król Stanisław August.
Jeżeli wspominamy dzisiaj Tadeusza Kościuszkę, to także nie jako politycznego czy społecznego rewolucjonistę, na jakiego usiłowała go potem upozować komunistyczna historiografia i propaganda, a jakim w rzeczywistości nie był. Nie był rewolucjonistą politycznym, skoro w 1814 r. sam prosił cesarza Aleksandra I o objęcie tronu Polski i o monarchię konstytucyjną dla naszego kraju. Nie był rewolucjonistą społecznym, skoro hasło „Wolność, Równość, Braterstwo”, które część polskich polityków, zafascynowana jakobinizmem i Wielką Rewolucją Antyfrancuską, chciała przeszczepić do Polski, zastąpił hasłem o zupełnie innym wydźwięku: „Wolność, Całość, Niepodległość”, zwiastującym nie bratobójcze walki, jak hasło francuskie, ale – przeciwnie – zjednoczenie całego narodu we wspólnym wysiłku obrony niepodległości Ojczyzny.
Zatem – dlaczego? Otóż jeżeli wspominamy dzisiaj Tadeusza Kościuszkę, to przede wszystkim jako twórcę tego, czego Rzeczypospolitej brakowało: silnego rządu, silnej władzy naczelnej i wykonawczej, jednocześnie politycznej i wojskowej, zogniskowanej w Naczelniku. Konserwatywna krakowska szkoła historyczna wskazywała, że Rzeczpospolita w praktyce nie miała rządu – aparatu rządowego – i dlatego upadła, kiedy nadeszła dla niej godzina dziejowej próby. Kościuszko stworzył taki silny rząd, spersonalizowany w Naczelniku, przy którym ciała zbiorowe pełniły wyłącznie funkcje pomocnicze lub doradcze – Naczelniku, obdarzonym władzą, jakiej nie posiadał żaden z elekcyjnych monarchów Rzeczypospolitej. Król Stanisław August także chciał dać Polsce rząd, ale obrał inną drogę ku temu prowadzącą. Z pomocą skupionego wokół niego regalistycznego obozu politycznego, złożonego w znacznej mierze z najwybitniejszych umysłów ówczesnej Polski – znawców spraw politycznych, dyplomatycznych, prawnych czy ekonomicznych – próbował drogą stopniowych reform powoli wzmacniać pozycję ustrojową monarchy i budować aparat rządowy. Można powiedzieć, że był realistą, że dążył do wyzyskania takich środków, jakie w danej chwili były dostępne. Kościuszko był natomiast maksymalistą – dążył do stworzenia rządu od razu, drogą przewrotu politycznego.
Tego właśnie kolejne pokolenia uczyły się od Kościuszki: że silne państwo – silne politycznie i militarnie – musi mieć silną głowę. Prof. Michał Bobrzyński (1849-1935), którego postać niedawno wspominaliśmy – konserwatywny historyk i czołowy teoretyk „silnego rządu” – z tego też powodu oceniał insurekcję kościuszkowską lepiej od innych polskich powstań: ponieważ pojawił się w niej jasno wykrystalizowany ośrodek decyzji wojskowo-politycznej. Porównując z nią powstanie listopadowe, Bobrzyński pisał: „Rewolucja listopadowa w niczym podobna nie była do kościuszkowskiej. Tamtą wywołali generałowie i politycy, stojący niedawno na czele rządu, wywołali pod hasłem wojny z Rosją, przygotowawszy rząd i dowódców i złożywszy całą władzę w ręce naczelnika Kościuszki. Tę wywołała młodzież, która nie poczuwała się do objęcia rządu i porwania za sobą całego wojska i narodu”. W późniejszych polskich powstaniach takiego ośrodka zabrakło.
Ta właśnie, istotna, państwotwórcza treść idei kościuszkowskiej sprawiła, że idea ta nie zginęła wraz z Rzeczpospolitą, ale została przez Polaków przechowana i odżyła w chwili odrodzenia Państwa Polskiego już w XX wieku. W listopadzie 1918 r. dr Stanisław Bukowiecki (1867-1944), państwowiec i konserwatysta, podsunął brygadierowi Piłsudskiemu, który niedawno powrócił do Warszawy, pomysł, aby wzorem Kościuszki przyjął tytuł Naczelnika Państwa. Namawiał go, by objął funkcje jednocześnie głowy państwa, naczelnego wodza armii i zwierzchnika ogólnonarodowego rządu. Rzeczywiście, jak wiemy, Piłsudski przyjął tytuł Naczelnika i u progu odzyskanej przez Polskę niepodległości stanął na czele państwa, skupiając w swoich rękach kompetencje jego głowy, naczelnego wodza wojsk oraz zwierzchnika rządu. Po 1926 r. ten sam Józef Piłsudski zrealizował Kościuszkowską drogę utworzenia poprzez przewrót polityczny silnego rządu tam, gdzie go wcześniej brakowało.
Dzisiejsze państwo polskie – tzw. III Rzeczpospolita, albo raczej Republika Okrągłego Stołu, jak moim zdaniem powinno się ją trafniej nazywać – również nie posiada jasno wykrystalizowanego ośrodka dyspozycji wojskowo-politycznej. Nasze państwo musi odzyskać Naczelnika i poddać się jego władzy. Trzeba w nim stworzyć prawno-polityczne, instytucjonalne podstawy władzy Naczelnika i zaprosić go do jej objęcia. W przeciwnym wypadku Państwo Polskie prędzej czy później zapłaci za brak głowy cenę, jaką już raz w swoich dziejach za niego zapłaciło: cenę upadku w niebyt.
Zapis wystąpienia wygłoszonego 15 października 2010 r. na spotkaniu Dzielnicy Małopolskiej organizacji Falanga poświęconym wspomnieniu gen. Tadeusza Kościuszki.