Jesteś tutaj: Publicystyka » Adrian Nikiel » Świadomość antyromantyczna
W 1994 r. na łamach „Stańczyka” można było przeczytać: „historyk literatury p. prof. Maria Janion wyraziła opinię, że społeczeństwo polskie poddawane jest neoliberalnej tresurze. Sama Pani Profesor długie lata poddawała (i nadal poddaje) młodych polonistów tresurze neomarksistowskiej”. Po eutanazji Pierwszej PRL p. Janion objawiła się jako specjalistka od ideologicznego humbugu, jakim są tzw. „gender studies”. A z kolei w 2008 r. odkryła, że „Nie-Boska komedia” jest skażona antysemityzmem.
Jak się łatwo domyślić, „odkrycie” wpisane było w atmosferę niewymagającej intelektualnego wysiłku histerii „po Jedwabnem, po rocznicy Marca, po «Strachu»” i innych seansach nienawiści do Narodu Polskiego. Postmodernistyczne oskarżenia o antysemityzm są tylko odświeżoną kalką oskarżeń pod adresem „podżegaczy wojennych”, „syjonistów”, „kułaków” i „bankrutów politycznych”. Dla czytelników, którzy niegdyś z zapartym tchem chłonęli potężny tom „Romantyzm i historia”, osobliwa publicystyka dawnej współtwórczyni naukowej szkoły Instytutu Badań Literackich PAN musiała być potężnym szokiem. W Polsce Ludowej nawet marxizm był ciekawszy… Niemiłościwie nam panująca nieboszczka Partia we własnym interesie dbała o to, żeby w naukowym dyskursie o sztuce nie przekraczano granic strawności. A cenzura dobrze wpływała na szlachetność stylu. Dziś natomiast karierę w rodzimej humanistyce robi się na bezkrytycznym imitowaniu imitatorów. Wczoraj Moskwa, dziś Bruxela. Transgresja? – tak!, ale tylko bezpieczna! Transgresja odgórnie zatwierdzona i doskonale mieszcząca się w wymogach komisji kwalifikacyjnej ds. grantów i stypendiów. Można by zapytać ze śmiertelnie poważną miną: czy możliwa jest „transgresja po Holocauście”?
I właśnie w chwili, kiedy nauka polska pogrąża się w gorączce politycznej poprawności, wydawnictwo słowo/obraz terytoria zdecydowało się przypomnieć „Gorączkę romantyczną”, dzieło napisane w czasach, kiedy p. Janion stawiała sobie ambitniejsze wyzwania niż tropienie „prekursorów polskiego faszyzmu”. Wyrazy uznania za odwagę pójścia pod prąd modnych trendów. Na uwagę zasługuje też wysoki poziom edytorski, który jest przecież przejawem szacunku dla czytelników.
Xiążka zawiera w sobie ogromne bogactwo tematów: romantyzm i klasycyzm, kolejne pokolenia polskich romantyków, poezja barska, twórczość Lenartowicza, romantyzm a rewolucja, powieść gotycka Gombrowicza, dorobek Gustawa Ehrenberga – to tylko przykładowe wyliczenie. W tym ujęciu literatura romantyczna w sposób decydujący wpłynęła na kształtowanie się nowoczesnego narodu, jest źródłem nowożytnej kultury polskiej. Nastąpiło drastyczne zerwanie.
Zebrane w tomie rozprawy z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych prezentują romantyzm jako potężną siłę rewolucyjną, o której nie wahałbym się napisać, że zakwestionowała panowanie cywilizacji łacińskiej na ziemiach polskich. Romantyzm to tak naprawdę przejaw kontrkultury, rok 1968 półtorej wieku wcześniej. Celem twórców był powrót do mitycznego „stanu natury”, odrzucenie tego, co przetworzone przez człowieka. Paradoxalnie jednak korzystali ze zdobyczy techniki, nie przeprowadzali się do lasów i jaskiń, co również upodabnia ich do studentów buntujących się bezpiecznie za pieniądze rodziców z perspektywy własnych pokojów i mieszkań. Wydaje się, że artyści romantyczni nie zdawali sobie sprawy, iż ich rzekoma „natura” jest wyłącznie ideologiczną konstrukcją. Własne fantazje traktowali jak zapis źródłowy. I tu kolejna uderzająca analogia współczesna – z modernistami, którzy próbują wcielać w życie wymyślony przez siebie obraz „Kościoła pierwszych wieków”. W rzeczywistości moderniści pod maską czcigodnej starożytności przemycają najzwyklejsze urojenia. Obie te sytuacje każą myśleć o satanicznym charakterze rebelii. Nie bez powodu poetyckimi symbolami stali się: Lucyfer, Kain i Prometeusz.
Różnica polega na tym, że o ile buntownicy w Maju ’68 i później szkodzili przede wszystkim sobie i nie byli w stanie zmienić przemocą stosunków społecznych, bunt romantyczny na ziemiach polskich był skierowany przeciwko zaborcom i sprowadzał represje na całą wspólnotę narodową. Zanik elementarnego poczucia odpowiedzialności, wyższość i pogarda żywione dla tradycyjnych elit, brak zahamowań w stosowaniu przemocy, zaskakująco zubożona wyobraźnia, a w efekcie swoista socjopatia — musiały doprowadzić do tragedii. Uczniowie, studenci, młodzi urzędnicy obwołali się wyrazicielami woli narodu, nie licząc się z tym, że ktoś inny płacić będzie rachunki za ich erupcje szaleństwa. Zamknięte w Noc Listopadową okiennice przy Nowym Świecie są najdobitniejszym dowodem świadomości, że nie należy wierzyć nikomu przed trzydziestką…
Powstania i liczne próby w ostateczności skierowane nie były tylko przeciwko państwom zaborczym, lecz również przeciwko „pokoleniu ojców”. Miały być w kolejnym etapie rewolucją socjalistyczną. Można mniemać, że następstwem ewentualnego sukcesu któregoś z powstań byłaby wojna domowa – imperatorom i królom zawdzięczamy, iż PRL nie stała się faktem już w połowie XIX wieku… Romantycy jednak narzucili kolejnym generacjom własny, jedynie słuszny obraz Polski. Jest niewątpliwie tragedią, że „wszyscy” wiedzą (albo wydaje im się, że wiedzą), iż Mickiewicz był wielkim poetą, a nazwisko np. Kajetana Koźmiana mówi coś tylko polonistom… Nawet, jeżeli zdajemy sobie sprawę z różnicy talentów między adwersarzami. Klasycy i romantycy nie są postrzegani jako przynajmniej równorzędne strony ideowe sporu. Ale cóż, może pewną pociechą będzie fakt, że przynajmniej obłąkańcze wizje Seweryna Goszczyńskiego – o mordowaniu królów na ołtarzach — są tylko pokrytą kurzem zapomnienia ramotą. Świadomość, że Polacy w swej zdecydowanej większości nie będą kalać swoich rąk krwią Pomazańców Bożych, nie zerwą z Kościołem i nie wyprą się Boga, prowadziła do konstruowania iście sadystycznych frenezji, które każą podejrzewać opętanie lub przynajmniej chorobę psychiczną ich autorów. Co ciekawe, nawet p. prof. Janion, w momencie pisania „Gorączki…” działaczka partii komunistycznej, wydaje się w swoim dziele dystansować od tych płodów zwyrodniałych umysłów.
Rewolucja jest straszna nie tylko ze względów na miliony ofiar, które nieuchronnie w przyspieszonym tempie odeśle przed potężny tron Śmierci. Jest ona extremalnym złem, gdyż poi słabe mózgi iluzją samozbawienia. Aby przekonać ludzi do zamordowania Wikariusza Boga, trzeba najpierw przekonać ich, że wcześniej już Bóg umarł. Albo też, że Bóg akceptuje każde łajdactwo, dla którego pretextem będzie Niepodległość. Jeżeli Bóg nie będzie chciał słuchać, alternatywy dla Niego poszuka się wśród pogańskich bożków.
W ostatecznym rozrachunku romantyczna „cudowność” to przede wszystkim rewitalizacja ludowych przesądów i powrót do barbarzyństwa. Nawet w wersji umiarkowanej romantyzm jest przewartościowaniem negatywnym, gdyż skażonym grzechem pychy. Poeta, tylko dlatego, że potrafi składać słowa w atrakcyjną formę, do rymu i do rytmu, czuje się automatycznie kimś lepszym, stojącym ponad szarym tłumem, inżynierem dusz, wieszczem, przewodnikiem ludzkiego stada. Literat to niejako – zgodnie z wdrukowaną nam od lat szkolnych matrycą – osoba, która po prostu ma prawo do wadzenia się z Bogiem, do bluźnierstw, do bezkarnego głoszenia herezji. I znów nie można uciec przed porównaniami, kiedy w ostatnich kilkudziesięciu latach cmokierzy znamiona geniuszu śmiało przypisywali wszelkim wydzielinom intelektualnych dewiantów…
Oczywiście, można powtarzać bez końca, że poza obłąkańcami byli też Novalis, Chateaubriand, Krasiński i Norwid. Ale przecież wymowy paryskiego Maja ’68 nie zmienia to, że demonstrowali nie tylko lewacy, lecz także – przeciwko nim — członkowie Akcji Francuskiej.
Trudno w krótkim artykule wyczerpać wielowymiarowe dzieło p. Janion. Pamiętając o oczywistych lewicowych dziwactwach, jakich w ostatnich latach stała się autorką, powinniśmy przede wszystkim być wdzięczni za dawne dzieła, które są jak osinowy kołek wbity w pierś romantycznego wampira. Pozostaje wiara, że gorączka kiedyś w końcu opadnie…
Maria Janion, Gorączka romantyczna, Gdańsk 2007, ss. 594. http://terytoria.com.pl/