Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Adam Tomasz Witczak: Symbole buntu na dnie kufra pokryje kurz...
Prawdziwą historię tworzą fakty, ale prawdziwie istotną historię – mity. Na przykład w głównym nurcie narracji dominującej w Polsce istnieje przeświadczenie, że w miarę upływu lat większość dawnych sporów rozmywa się w niepamięci, a kto tylko nie był jawnym zdrajcą, ten w jakiś sposób służył Ojczyźnie.
Tym sposobem w czasie oficjalnych uroczystości tudzież w sponsorowanych czy żyrowanych przez państwo publikacjach nieraz spotykamy się z osobliwą praktyką, na mocy której postaci tak różne i skłócone wzajem ze sobą jak Józef Piłsudski, Wincenty Witos i Roman Dmowski traktowane są niemal jak świecka Trójca Święta, w której wszystkie trzy osoby są tej samej natury i godności. Ba, ten panteon można niekiedy poszerzyć – z jednej strony o patriotycznych działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej, z drugiej np. o Obóz Narodowo-Radykalny, do kompletu dodając (raczej kurtuazyjnie) ostatnich ówczesnych konserwatystów.
Z Konstytucją 3 Maja problem jest inny, ale również odnoszący się do rozstępu pomiędzy faktami i mitami. Przede wszystkim dokument ten niemal dla wszystkich współczesnych frakcji politycznych jest kłopotem, nawet jeśli nie zawsze sobie to uświadamiają.
Pryncypialnych legalistów Ustawa Majowa powinna mierzić, boć przecież przepchnięto ją w sposób cokolwiek niefrasobliwy, tworząc fakt dokonany i wykorzystując nieobecność dużej części opozycji podczas obrad. Ale to nie jest najważniejsza rzecz. Daleko ciekawsze jest to, że w mainstreamowym, oficjalnym dyskursie rocznicowym Konstytucja przedstawiana jest jako dzieło postępowe i nowoczesne. Dziś jednak powinno to oznaczać demokrację i równość – a przecież Konstytucja w miejsce faktycznej republiki proklamowała monarchię, do tego zresztą dziedziczną. Prawdą jest, że owa republika gwarantowała nominalne prawo wyborcze (i wiele innych przywilejów) jedynie mniejszości, tj. szlachcie – ale zawsze to jakiś zalążek demokracji, czyż nie? Co więcej, Konstytucja zabierała prawo głosu szlachcie pozbawionej majątku, co dziś uchodzić musiałoby za jawną dyskryminację (w końcu u nas głosować mogą nawet bezdomni). Ustawa – dodajmy – przywracała dziedziczenie tronu, lecz pozbawiała króla kolejnych, i tak już przecież skromnych, prerogatyw.
W ogóle zresztą tak dla liberałów, jak i socjalistów, Konstytucja Majowa powinna jawić się jako jedynie pozór nowoczesnych wolności, choćby dlatego, że ani nie znosiła ustrojowej podstawy w postaci dominacji szlachty, ani nie uwalniała chłopów. Nie ma co nawet wspominać o pozostawieniu katolicyzmu w roli religii panującej.
Ale i konserwatyści mają twardy orzech do zgryzienia. Najbardziej radykalni reakcjoniści – a można takich znaleźć w czeluściach Internetu – atakują Konstytucję niczym francuscy neofeudałowie absolutyzm późnych Ludwików. Ustawa Majowa łamała uświęconą tradycję, zmieniała porządek społeczny w imię oświeceniowych nowinek, pisana była pod auspicjami masonów wszelkiego sortu – i tak dalej. Ba, ale cóż począć z tym, że wówczas (a nawet i kilka dekad później) masonów można było spotkać zgoła w każdej frakcji politycznej, a w każdym razie zarówno wśród rzeczników Ustawy Majowej, jak i Targowicy? Co ciekawe, w Noc Listopadową było podobnie: toż do tej czy innej loży należeli nie tylko ci, którzy całą awanturę rozpętali, ale i niektórzy z oficerów lojalistów.
Zresztą, z perspektywy reakcjonisty być może usunięcie republiki powinno być krokiem naprzód – mianowicie choćby pierwszym krokiem ku przyszłemu odrodzeniu rzeczywistej monarchii, zatem ku wzorcowi stojącemu wyżej niż nawet kilkuwiekowe, ale zepsute zwyczaje. Także i tu jednak sprawa nie jest oczywista, jako że Ustawa cokolwiek arbitralnie przypisywała koronę dynastii saskiej (z którą niekoniecznie mieliśmy najlepsze doświadczenia – inną kwestią jest otaczająca polskich Wettynów czarna legenda). Fakt ten powinien, swoją drogą, niepokoić środowiska nacjonalistyczne czy nawet wszystkich patriotów mocno przekonanych o tym, że w Polsce Polak winien Polakiem rządzić.
W największym stopniu Ustawa Majowa powinna cieszyć chyba tę część spektrum politycznego, która lokuje się na prawicy, ale nie tak bardzo reakcyjnej, by żądać przywrócenia liberum veto, wolnej elekcji i paru innych anachronizmów (a może – wiecznych zasad?). Zarazem mowa o tych, którzy są w stanie przełknąć obecność myślicieli i spiskowców oświeceniowych w gronie twórców Konstytucji. I o tych, którzy poza „byciem ultra” zachowują jeszcze pewien rodzaj common sense, w myśl którego uporządkowanie spraw w państwie jest dużą wartością, nawet jeśli czasem musi to oznaczać usunięcie rzeczy umocowanych w tradycji (tej przez małe „t”). Umocowanych być może pozornie, na zasadzie wypaczenia.
Ostatecznie zresztą spór ten nie jest aż tak fundamentalny, jak mogłoby się wydawać – losy Polski potoczyły się w wiadomy sposób, Konstytucja de facto nie weszła trwale w życie, a współcześnie wiele jej punktów siłą rzeczy nie ma już odniesienia do bieżącej rzeczywistości. Ale być może przyda się kiedyś, kiedy ten czy ów możny tego świata naciśnie swoje czerwone guziki, a potem trzeba będzie na postindustrialnych gruzach restaurować monarchię, żeby ostatni ludzie się nie rozpierzchli.