Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Eseje i artykuły naukowe » Sztandar ultramontanizmu

Sztandar ultramontanizmu

Jacek Bartyzel

Byłoby rzeczą zgoła niestosowną, bo odbierającą czytelnikowi naturalną przyjemność samodzielnego odkrywania kolejnych białych kart historii Kościoła, pełne wyliczenie zasług autora w zdzieraniu tandetnej i niechlujnej tynktury z piramidy pomówień, wznoszonej przez wrogów chrześcijaństwa, a powtarzanej bez końca przez ignorantów. Warto wszelako podkreślić, że w książce tej czytelnik odnajdzie nie tylko dobrze udokumentowaną refutację tych oskarżeń, ale również wiele przykładów celnie przebitych lancetem źródłowej krytyki historycznej, a napełnionych mętną wodą fałszu pęcherzy, zawierających mistyfikacje innego rodzaju: pozytywne, „białe legendy” bohaterów i męczenników rzekomych. Są to zresztą rzeczy ze sobą nierozłączne, a o sile oddziaływania tych mistyfikacji przesądza oczywiście okoliczność kto jest dysponentem „masowej wyobraźni” w naszej „przeciw-chrześcijańskiej” cywilizacji. Przyznajmy jednak szczerze: czyż mało jest „dobrych katolików”, przyjmujących za pewnik, że królowa Maria Tudor – katoliczka była złowrogą Bloody Mary, a jej siostra Elżbieta – „aniołem pokoju i tolerancji”? Czy – choćby przez niejasne wspomnienie Bitwy pod Grunwaldem mistrza Jana Matejki – polscy katolicy nie będą skłonni widzieć w Janie Żiżce naszego dzielnego, słowiańskiego pobratymcy w walce z furor Teutonicus, nic nie wiedząc o bestialskich rzeziach, dokonywanych przez tego „rycerza” na jego czeskich rodakach, winnych jedynie wierności religii katolickiej? Czy nie powtarzamy bezrefeksyjnie ubolewań nad zniszczeniem wspaniałej cywilizacji hiszpańskich Maurów, nie zdając sobie sprawy ani z tego, że przez setki lat mahometanie cieszyli się zupełną swobodą pod berłem takich królów Kastylii, jak Alfons X Mądry, ani z tego, że wspaniałość Kordoby czy Grenady była późnym wyjątkiem po wiekach niszczycielskiego spustoszenia, sianego przez muzułmańskich barbarzyńców po całym basenie Morza Śródziemnego, ani wreszcie, że większość osiągnięć cywilizacji islamskiej stanowiły zapożyczenia z Bizancjum, Persji, Indii etc.? Można by tę listę retorycznych pytań ciągnąć niemal w nieskończoność, lecz dodajmy raczej, że warto by również postawić w przyszłości parę niedopowiedzianych „kropek nad i”. Jeśli bowiem, na przykład, przychylimy się do żarliwie bronionego przezeń poglądu – znajdującego istotnie coraz mocniejsze potwierdzenie w badaniach historyków – o fałszywości zarzutów postawionych zakonowi templariuszy, to logicznym wnioskiem i elementarnym nakazem sprawiedliwości będzie domaganie się odwołania tych oskarżeń i oficjalnego oczyszczenia z podejrzenia o herezję. Nie jest to rzeczą niemożliwą: istnieje wszakże precedens w postaci rewizji procesu św. Joanny d`Arc, a potem jej kanonizacji.

Nie wątpię, że każdemu, kto przeczyta uważnie dzieło Mozgola, mocno zapadną w pamięć wizerunki wielkich bojowników Królestwa Bożego: biskupa Ademara, Godfryda de Bouillon, rycerzy Świątyni, św. Tomasza More`a, generałów Lamoricière`a i Kanzlera, papieża bł. Piusa IX… Właśnie dlatego chciałbym zwrócić uwagę czytelników na postać na pewno skromniejszego formatu, a jednak słusznie uwzględnioną przez autora. Postać, której żywot potwierdza mądrość starego przysłowia portugalskiego, iż Pan Bóg pisze prosto po liniach krzywych. To Pellegrino hr. Rossi: liberał i były karbonariusz, powołany przez papieża Piusa IX w 1848 r. na urząd premiera Państwa Kościelnego. „Po ludzku” rzec biorąc, można było po tej ryzykownej decyzji oczekiwać tych niebezpiecznych konsekwencji, na które tak bardzo liczyli byli przyjaciele Rossiego. Można było sądzić, że ułatwi on wrogom papiestwa obezwładnienie „wampira Włoch”. A jednak stało się inaczej. Nie wiem, czy hr. Rossi mógł zdążyć w tym krótkim i niespojnym czasie dokonać zasadniczego przewartościowania swoich poglądów. Ale jest pewne, że na dany mu kredyt zaufania odpowiedział szczerą, bezgraniczną, gotową na wszystko lojalnością, i że zapłacił za to życiem, zasztyletowany na stopniach parlamentu. Oto prawdziwie Norwidowski quidam – niepozorny „ktoś”, bezgłośna ofiara, cichy bohater, który zasługuje na naszą pamięć i modlitwę nie mniej niż tylu innych, głośniejszych.

Powiedzmy na koniec jeszcze i to, że książka Ryszarda Mozgola łączy w sobie walory solidnego wykładu historii, podpartego bogatą erudycją i imponującą bazą źródłową, z literacką lekkością eseju i swadą publicysty. W tym ostatnim aspekcie autor korzysta szeroko z przysługujących mu praw do polemik, sformułowań ostrych, częstych odniesień do współczesności. Zapewne niektóre z jego sądów i uogólnień mogą i powinny być weryfikowane, dając pole do szerokiej dyskusji. Dostrzec można na przykład, wynikającą prawdopodobnie z mocno ugruntowanych sympatii autora do idei uniwersalnego Sacrum Imperium Romanum, tendencję do rozciągania usprawiedliwionej niechęci do prześladowcy templariuszy – Filipa Pięknego na cały ród Kapetyngów i Królestwo Lilii. Za niewątpliwe potknięcie autora uznać należy opowiedzenie się za bałamutną tezą o nietożsamości autora genialnych dramatów z „niepiśmiennym kupcem” Williamem Shakespeare’em. Owszem, wielu było i jest w literaturze przedmiotu zapalonych „antystradforczyków”, lecz są to sami – cóż z tego, że czasem inteligentni i pomysłowi – dyletanci, nie ma jednak pośród nich ani jednego profesjonalnego historyka literatury czy teatru. (Inna sprawa, że teza o kryptokatolicyzmie autora Hamleta zyskuje coraz więcej dowodów z samej analizy treści jego utworów i nie trzeba jej wspomagać fantazjami na temat biografii). Nazbyt jednostronnie przyczernione mogą zdać się też wycieczki pod adresem tegoczesnej hierarchii kościelnej. Te kontrowersyjne szarże nie mogą wszelako podważyć faktu, że Białe karty Kościoła są niekłamanym i dobitnym świadectwem niezachwianej wierności jej autora Prawdzie wieczystej i wieczystemu Rzymowi. Zgodnie z własnym wyznaniem autora o podnoszeniu z ziemi podeptanego przez liberalizm „sztandaru ultramontanizmu”, książka ta jest na wskroś „ultramontańska” właśnie, co tym bardziej wymowne, ile że ultra montes naprawdę dzieje się tyle rzeczy budzących trwogę, ból, czy choćby dezorientację katolików. Jest to zatem również książka człowieka, który nie obawia się być „zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla Greków”. A może jeszcze bardziej „zgorszeniem” i „głupstwem” dla tych, którzy skapitulowali przed tym szantażem i groźbą odrzucenia przez świat.

Ryszard Mozgol, Białe karty Kościoła, Wydawnictwo Te Deum, Warszawa 2004, str. 264.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.