Jesteś tutaj: Publicystyka » Inni publicyści » Tomasz Gabiś: Stare, dobre trunki a polityka społeczna
W ostatnich zapiskach rozpisałem się na temat roślin psychoaktywnych, czas więc powrócić do bardziej tradycyjnych środków „rozszerzających świadomość”, a niekiedy też ją „zawężających”. Przy okazji wspomnijmy o niedawno wydanej książce Ernsta Jüngera Przybliżenia. Narkotyki i upojenie w wyśmienitym przekładzie Wojciecha Kunickiego (Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2013). Lektura zaiste upojna. Polecam gorąco wszystkim psychonautom i zwyczajnym miłośnikom eseistyki najwyższej próby.
A tymczasem zajrzyjmy do znanej powieści wydanej w Anglii w 1891 roku:
Okolica ta miała jeszcze jedną, bardziej zakorzenioną wadę: ludzie pili tu na umór. Głównym tematem rozmów w pobliskich farmach była zwykle bezcelowość oszczędzania pieniędzy; matematycy w roboczych bluzach, wsparci na pługach lub motykach, zagłębiali się w drobiazgowe kalkulacje, by dowieść, że pomoc ze strony gminy skuteczniej zaspokaja potrzeby ludzi na starość niż oszczędności uciułane z ich zarobków przez całe życie. Najmilszą rozrywką tych filozofów było pójście w sobotę wieczorem po skończonej robocie do Chaseborough, chylącego się do upadku targowego miasteczka, odległego o mniej więcej trzy mile. Powracało się stamtąd następnego dnia o świcie po to, by spędzić niedzielę na przesypianiu skutków niestrawności spowodowanej wypiciem oryginalnej mieszaniny, którą sprzedawano jak piwo w zmonopolizowanych, niegdyś prywatnych, szynkach (Thomas Hardy, Tessa d’Urberville, przeł. Róża Czekańska-Heymanowa, Warszawa 1975, str. 78).
W ogóle w Anglii rozmaite, motywowane humanitaryzmem instytucje nie bardzo sprawdzały się w praktyce. Mścisław Edgar Trepka w Studiach ekonomicznych (Warszawa 1867) pisze o zakładanych w Anglii towarzystwach wzajemnej pomocy, które szybko bankrutowały, gdyż marnowano wielkie sumy na „uczty, bankiety, i nazwijmy rzecz po imieniu, na pijatykę. Każde stowarzyszenie ma w public house’s, w szynkach swoje posiedzenia miesięczne i roczne, na których każdy z członków podejmowany bywa kosztem towarzystwa. Kto na posiedzeniu takim nie bywa, płaci karę. Wielka, uczta odprawiona w rocznicę założenia towarzystwa pochłania tysiące funtów. (…) Wielu twierdzi, że przynajmniej połowa robotników dlatego głównie wchodzi do stowarzyszenia, że ma perspektywę biesiadowania w pewnych oznaczonych terminach”.
Wilhelm Graham Sumner (1840-1910) – świetny – dzisiaj niestety zepchnięty w niepamięć – amerykański socjolog, ekonomista i historyk, niezłomny obrońca wolności, krytyk amerykańskiej plutokracji jak też amerykańskiego imperializmu, ekspansjonizmu i militaryzmu opublikował w tomie Wojna i inne eseje (1911), tekst „Zapomniany człowiek”, który należałoby zadedykować prohibicjonistom wszelkiej maści.
Zacytujmy dłuższy fragment tego eseju:
Społeczeństwo utrzymuje policję, szeryfów i inne instytucje, których zadaniem jest ochrona ludzi przed nimi samymi – to znaczy przed skutkami ich występków i nałogów. Jednak wszystkie starania, aby na drodze prawnej ochronić ludzi przed skutkami ich własnych występków, w rzeczywistości chronią te występki, ponieważ chronią występnych ludzi przed karą za ich postępowanie. Środki, jakie natura stosuje przeciw występkowi, są okrutne. Karze ona bez litości tych, którzy są ofiarami własnych nałogów. Pijak leżący w rynsztoku znajduje się tam, gdzie zgodnie z porządkiem rzeczy znajdować się powinien. Natura wywołała w nim proces upadku i rozkładu. Hazard, pijaństwo i inne występki karzą się same. Nigdy nie uda nam się wyeliminować kary będącej skutkiem występków i nałogów. Jeśli będziemy chcieli to uczynić, jedyne co spowodujemy to to, że kara spadnie nie na tych, którzy na nią zasługują, ale wręcz przeciwnie. Taki jest efekt większości „reform społecznych”: ci, którzy zeszli na złą drogę, uwolnieni zostają od surowej dyscypliny, jaką narzuca natura, i jeszcze bardziej pogrążają się w występku. Natomiast pozostali muszą ponosić coraz większe ciężary. Kim oni są?
Kiedy widzimy pijaka leżącego w rynsztoku, współczujemy mu. Gdy policjant pomaga mu się podnieść, mówimy, że to społeczeństwo interweniuje, aby ocalić go przed zgubą. „Społeczeństwo” jest subtelnym słowem oszczędzającym nam trudu myślenia. To pracowitego, pilnego i nie nadużywającego alkoholu robotnika karze się odbierając mu część jego zarobku, aby opłacić policjanta. Ten ukarany robotnik jest Zapomnianym Człowiekiem. Jego się nie zauważa, o nim się nie mówi, ponieważ prowadzi się dobrze, dotrzymuje umów i nie prosi o nic.
Wszystkie „umoralniające”, prohibicyjne lub skierowane przeciw luksusowi ustawy zawierają ten sam błąd. Jeśli A i B postanawiają zostać abstynentami, jest to częstokroć postępowanie mądre, a czasem wręcz konieczne. Wystarcza, że obaj uważają swe postanowienie za słuszne. Inaczej przedstawia się sprawa, jeśli A i B postanawiają wprowadzić ustawę, która ma zmusić C do zostania abstynentem ze względu na D, którego zdrowie i życie jest zagrożone z powodu nadmiernego picia. Przymus nie odnosi się do A i B, ponieważ robią to, co postanowili. Również D w niewielkim stopniu odczuje przymus, ponieważ zmusza się go do zaprzestania tego, co lubi robić, będzie więc starał się obejść prawo. Przymus zostaje zastosowany wobec C. Nasuwa się pytanie, kim jest C. Jest to człowiek pragnący z jakiejś okazji napić się alkoholu, chcący używać, a nie nadużywać swojej wolności. Nie wadzi on nikomu i nie przyczynia się do powstawania „problemów społecznych”. To on jest Zapomnianym Człowiekiem i o ile cień zapomnienia przestanie go skrywać, to okaże się, że jest on człowiekiem, jakim każdy z nas być powinien.
Zupełnie niesłychane zjawisko w dziedzinie alkoholizowania się opisał austriacki pisarz i publicysta (żydowskiego pochodzenia), urodzony w okolicach Czortkowa na Podolu, Karl Emil Franzos (1848-1904). To jemu przypisuje się bon mot „Każdy kraj ma takich Żydów, na jakich zasługuje”. W czasie odbywanej na początku XX wieku podróży po Turyngii i Anhalcie Franzos odwiedził miasteczko Zerbst położone niedaleko Dessau. W miasteczku owym były 152 miejsca, w których można było „pocieszyć spragnione gardło”: 44 restauracje, 18 winiarni i 90 piwiarni. Miasteczko liczyło 18 000 mieszkańców. Po odliczeniu żołnierzy miejscowego garnizonu, którzy mieli własne kantyny, kobiet (dzisiaj w dobie upadku obyczajów me można byłoby ich pominąć), starców, dzieci i mężczyzn, którzy w ogóle lub bardzo rzadko piją, wyszło Franzosowi, że na każdy punkt z wyszynkiem alkoholu przypadło 37 mężczyzn. W tym „zalkoholizowanym” miasteczku porządku pilnowało 13 policjantów. W ciągu dwóch dni pobytu w Zerbst spotkał Franzos 1 (!) pijanego mężczyznę. Nie wspomina nic o Izbie Wytrzeźwień, z czego można wnioskować, że jej w Zerbst nie było.
W każdym razie, gdyby Franzos odwiedził Zerbst wówczas, gdy ujawniły się destruktywne dla moralności i obyczajów skutki reform socjalnych propagowanych przez socjaldemokrację i podjętych przez Ottona von Bismarcka, nazwanego przez hrabiego Pawła Popiela „Bismarxistą”, na pewno spotkałby nie jednego, a wielu pijanych.
Jeden z ciekawszych myślicieli niemieckiej prawicy konserwatywnej, zamordowany w 1934 roku przez narodowych socjalistów, Edgar Julius Jung tak pisał o skutkach wprowadzenia ubezpieczeń społecznych w Niemczech: „Wyłudzanie rent stało się jednym z głównych zajęć zarobkowych narodu niemieckiego. Państwo zmierza do przekształcenia się w olbrzymie towarzystwo ubezpieczeniowe. Państwo chciało zwalczać choroby, a wyhodowało je, przynajmniej choroby duszy, ale często także i ciała”. Pojawił się w Niemczech nowy zawód – „Sozialrentner”. Stale rosła socjalizacja części zarobków robotniczych: w 1913 – 1,2 mld marek, w 1928 – 5 mld. Słusznie uważał Cyryl N. Parkinson, że Republika Weimarska była socjalnym welfare state. Jego kontynuacją, dodajmy, była republika narodowosocjalistyczna zwana potocznie „Trzecią Rzeszą”, zresztą wbrew zakazowi kanclerza Rzeszy Niemieckiej Adofa Hitlera, który okólnikiem z 13 czerwca 1939 roku zabronił dalszego używania tej nazwy (w miesiąc później Ministerstwo Propagandy nakazało prasie, aby zaprzestała posługiwania się terminem „Trzecia Rzesza”)
Wspomniany wyżej wybitny przedstawiciel „młodokonserwatywnego” skrzydła Konserwatywnej Rewolucji Edgar Julius Jung, autor książki o demokracji trafnie zatytułowanej Władztwo miernot, był zdania, że reformy socjalne zostały zainicjowane przez niemiecką socjaldemokrację, ponieważ powodują proletaryzację warstwy robotniczej, a socjaldemokracja potrzebuje proletariuszy, gdyż inaczej jej istnienie traci sens.
Dzieje socjaldemokracji niemieckiej pokazują, że istnieje związek pomiędzy polityką a piciem alkoholu. W okresie obowiązywania tzw. ustaw przeciwko socjalistom, wprowadzonych przez Bismarcka pragnącego osobiście realizować reformy socjalne, ważną rolę odgrywały tzw. Parteikneipen, w których socjaliści organizowali zebrania, narady, wiece itp. Właściciele tych knajp stali się bardzo wpływowymi ludźmi w partii socjalistycznej, założyli Berlińską Ligę Socjalistycznych Restauratorów i blokowali rozwój ruchu abstynenckiego. Później, już po odwołaniu ustaw, występowali przeciwko budowaniu „domów partii”, uważając całkiem słusznie, że o socjalizmie lepiej dyskutować w knajpach lub piwiarniach. W pewnym sensie potwierdza to opinię, jaką na temat socjalizmu wyraził już w 1848 roku Aleksy de Tocqueville: „W domu przy ulicy Madeleine, który wówczas zamieszkiwaliśmy, portierem był człowiek mający dość złą sławę w dzielnicy, dawny żołnierz, trochę zwariowany, pijaczyna i wielki nicpoń, który spędzał czas w knajpie, jeśli nie był zajęty tłuczeniem swojej żony. Można powiedzieć, że człowiek ten był socjalistą z urodzenia, a raczej z temperamentu”.
I na koniec powróćmy na nasze rodzime podwórko. Oto informacja znaleziona u Stanisława Szczepanowskiego w jego pracy Nędza Galicyi w cyfrach… wydanej w 1888 (podaję za: Stanisław Szczepanowski, Idea polska. Wybór pism, Warszawa 1988): na wódkę, piwo i wino wydawano w Galicji pięć razy więcej pieniędzy niż na szkolnictwo ludowe, gimnazja i uniwersytety. Należy domniemywać, że mieszkańcom Galicji alkohol raczej „zawężał świadomość”. Ale poza tym chyba dobrze się bawili („goli, ale weseli”), co wyjaśniałoby pokutujące tu i ówdzie sentymentalne tęsknoty za „królewsko-cesarską” Galicją.
Artykuł pierwotnie opublikowany w portalu Nowa Debata: http://nowadebata.pl/2013/12/10/stare-dobre-trunki-a-polityka-spoleczna