Jesteś tutaj: prof. Jacek Bartyzel » Publicystyka » Udręka Zbawienna lustruje Maurrasa, czyli – Jak się teologizuje młotem

Udręka Zbawienna lustruje Maurrasa, czyli – Jak się teologizuje młotem

Jacek Bartyzel

W jednej z najzabawniejszych komedii elżbietańskich – Alchemiku Bena Jonsona – występuje postać Udręki Zbawiennej – pastora anabaptystów z Amsterdamu, bawiącego w Londynie czasu zarazy z początku XVII wieku. Postać to ponoć autentyczna; inni jego nazwisko „Knipper-Dolling” przekładają jako Troska Świątobliwa. Jest on tam wielkim autorytetem moralnym dla angielskich purytanów, tyranizujących ludzi swoją „cnotą” i z całej duszy nienawidzących wszystkiego, co „pogańskie”, a pogańskie w ich pojęciu jest wszystko, co nie jest hebrajskie (Jak zauważył Heine, któremu cynizm i niedowiarstwo nie odebrały jednak spostrzegawczości, angielski protestantyzm to żydostwo, które żre wieprzowinę).

Ponuro-groteskowa figura Udręki Zbawiennej przypomniała mi się w trakcie lektury artykułu p. Mirosława Salwowskiego Action Française – skaza kontrrewolucji, zamieszczonego w numerze 4/2007 miesięcznika „Opcja”. Cały ów tekst stanowi iście furiacki atak na Charlesa Maurrasa i doktrynę Akcji Francuskiej (dalej: AF), a pośrednio także na – bliżej niedookreślone kręgi prawicowe, tradycyjne i konserwatywne, które Maurrasa i AF darzą wielką estymą. Jak się można domyślać, autor tego elaboratu w szczególny dla siebie sposób karci i ostrzega owe „kręgi” przed możliwością zainfekowania się wykrytymi przezeń w doktrynie AF „herezjami”.

Doceniając religijny zapał i dobre chęci p. Salwowskiego, nie mogę jednak przejąć się wszczynanym przezeń alarmem, a to z powodu rodzaju i ilości zwyczajnych głupstw, które powypisywał. Przede wszystkim, autor ze zbędnym hałasem wyważa drzwi dawno już i znacznie roztropniej otwarte. Wbrew temu, co pisze, na tradycjonalistycznej prawicy wielokrotnie poddawano doktrynę Maurrasa i AF wnikliwej i wszechstronnej krytyce. Wystarczy tu wspomnieć analizy takich autorów, jak Pedro Descoqs, hiszpański karlista Rafael Gambra, Plinio Corrêa de Oliveira, Frederick D. Wilhelmsen, legitymista Yves-Marie Adeline czy nawet uczniowie teoretyka „nacjonalizmu integralnego” – Jean Madiran i Pierre Boutang. Zasadnicza różnica pomiędzy wspomnianymi autorami a naszym czepliwym Zoilem polega jednak na tym, że – niezależnie od stopnia ostrości krytyki – wszyscy oni przyjmowany werbalnie przez p. Salwowskiego i zasadniczo słuszny postulat, aby odróżniać ziarna od plew, stosują do samego przedmiotu krytyki selektywnie, a nie ryczałtem. Inaczej mówiąc, oddzielają ziarna od plew w twórczości Maurrasa, a nie nazywają jej całości plewami i nie wyrzucają jej lekkomyślnie na śmietnik po tak pobieżnym i naszpikowanym błędnymi informacjami przebadaniu, jak czyni to p. Salwowski. Krótko mówiąc: nie ma dziś nigdzie nikogo (mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo tak się składa, że literaturę przedmiotu, tak prymarną, jak sekundarną, znam nie najgorzej), kto by tradycję maurrasowską przyjmował in extenso i bezkrytycznie. Co innego jednak widzieć w tej tradycji jakąś cząstkową „skazę”, co innego ją samą postrzegać jako skazę tout court, brudzącą jakoby kontrrewolucję.

Zważywszy atoli, że Czytelnicy „Opcji” nie mają obowiązku znać wszystkich niuansów kontrowersji wokół Maurrasa i AF nawet w tym stopniu, w jakim zasłyszał je p. Salwowski, przypomnijmy naprzód kilka elementarnych faktów.

Charles Maurras (1868-1952) był prawicowym myślicielem, pisarzem i dziennikarzem. Wychowywany przez bardzo pobożną matkę, był (przedwcześnie rozwiniętym) dzieckiem również pobożnym i otrzymał znakomitą formację katolicką; nawet jego debiut pisarski był poświęcony św. Tomaszowi z Akwinu. Niestety, wskutek wielu okoliczności, począwszy od stopniowej utraty słuchu, począwszy od 14. roku życia, a skończywszy na wpływie pozytywistycznej i dekadenckiej atmosfery Paryża, do którego przybył po ukończeniu Instytutu Katolickiego w Aix, utracił wiarę (definitywnie stało się to po nieudanych rekolekcjach przed Bożym Narodzeniem 1890 r.). Jego wczesna twórczość (literacka, nie polityczna, bo ta go wówczas nie interesowała!), mniej więcej do początku XX wieku, jest przesiąknięta wręcz nienawiścią do chrześcijaństwa oraz równie uderzającą sympatią dla starożytnego, greckiego pogaństwa. W tym okresie wypowiedział on bez wątpienia istny stek bluźnierstw, w których dźwięczy poczucie rozpaczy i bezsensu życia (leitmotivem tych dzieł jest, modny skądinąd w epoce fin de siècle, temat samobójstwa) człowieka okrutnie dotkniętego przez los. Trzeba jednak podkreślić, że młody Maurras bluźni, by tak rzec, wyłącznie na rachunek własny, a nie jakiejkolwiek organizacji, doktryny czy ruchu politycznego, bo z niczym takim nie ma wówczas do czynienia.

Tymczasem, w 1898 roku, będącym apogeum affaire Dreyfus, poznaje on młodych nacjonalistów – antydreyfusardów, założycieli Komitetu Akcji Francuskiej: Vaugeois i Pujo (Tu należy więc sprostować pierwszą omyłkę p. Salwowskiego, który dwukrotnie nazywa Maurrasa „założycielem” AF). Przez kilka lat przekonuje ich, że jedynym ratunkiem dla ojczyzny francuskiej, rozszarpywanej przez Żydów, protestantów, masonów i meteków [cudzoziemców – J.B.] jest restaurowanie monarchii (sam za monarchistę uznał się dwa lata wcześniej, podczas „medytacji na Akropolu”). Efekt jest nadspodziewany, ponieważ większość założycieli Komitetu AF nie tylko „nawraca się” na rojalizm, ale i nawraca się sensu proprio na katolicyzm. Z samym Maurrasem wszelako sprawy mają się nieco inaczej: owszem, już nie bluźni, dzieł „pogańskich” albo nie wznawia, albo w nowych edycjach wykreśla fragmenty jaskrawo antychrześcijańskie, ale wciąż pozostaje niewierzący. Nie znaczy to jednak, że nic się pod tym względem nie zmienia. „Sprawa Dreyfusa” uświadamia mu, że katolicyzm jest nierozłącznie związany ze sprawą ocalenia Francji (notabene, gdyby antysemickie stanowisko, zajęte przez AF w tej sprawie, mogło mieć – trzydzieści lat później! – jak sugeruje p. Salwowski, jakikolwiek związek z potępieniem AF, to w pierwszej kolejności Pius XI musiałby potępić oficjalny organ katolików francuskich „La Croix”, który kampanię antydreyfusowską, i to nie przebierając w argumentach „rasowych”, rozpoczął). Dlatego odtąd Maurras, wciąż niechrześcijanin w sensie wiary i religii, staje się gorąco „prokatolicki”; jest „katolikiem-ateuszem”, tj. niezdolnym uwierzyć, ale deklarującym pełne poparcie dla katolicyzmu oraz przywiązanie do „Kościoła Porządku”. De facto program przekształconej w 1905 r. z Komitetu w (już rojalistyczną) Ligę Akcji Francuskiej (której Maurras też nie jest formalnym przywódcą) oraz założonego w 1908 r. dziennika „L’Action Française” idzie jeszcze dalej: „obronę religijną” oraz zapowiedź przywrócenia religii katolickiej jej publicznego statusu w odrestaurowanej monarchii czynią z AF główną siłę katolicyzmu politycznego we Francji oraz broniącą religię i Kościół przed prześladowaniami, wzmożonymi po dekrecie o separacji państwa od Kościoła w 1905 r. Jednak, chociaż gros członków Ligi to katolicy, i to najbardziej tradycyjni, doktryna AF pozostaje doktryną li tylko polityczną; nie formułuje ona żadnej doktryny teologicznej czy religijnej (tym samym, nawet formalnie nie może ona „wyprodukować” żadnej herezji).

Jednakże, wokół czego koncentruje swój wywód p. Salwowski, w grudniu 1926 r., po kilkumiesięcznej serii ataków ze strony niektórych hierarchów i dziennikarzy katolickich oraz coraz ostrzejszej wymianie zdań między „L’Action Française” a „L’Osservatore Romano”, AF zostaje potępiona przez Watykan, tyle że właściwie nie wiadomo… za co, bo akt kondemnacji nijak tego nie precyzował. W każdym razie siedem książek Maurrasa zostało wpisanych na Index, tudzież zakazano katolikom czytania dziennika „L’Action Française” oraz periodyku „Revue d’Action Française”, który… nie ukazywał się już od 1914 roku! Za to sankcje religijne dla nieposłusznych (nawet czytelników) były wręcz straszliwe, łącznie z odmową rozgrzeszenia i katolickiego pochówku, a śluby mogły być udzielane tylko in nigris, tj. w zakrystii. Od tego momentu dziennik AF zamieszczał też regularnie bardzo „antyrzymskie” i „antyklerykalne” artykuły, ale w sensie politycznym czy obyczajowym (np. piętnując zepsucie papieży renesansowych), a nie doktrynalnym. Taki stan rzeczy zaczął powoli się zmieniać po 1934 r., kiedy, za zgodą papieża, mediacji podjęły się karmelitanki z Lisieux. Kiedy Maurras znalazł się w 1937 r. w więzieniu, Pius XI napisał do niego odręczny, serdeczny list. Jednak sprawa została rozwiązana dopiero za pontyfikatu jego następcy (Piusa XII), który w lipcu 1939 r. zniósł wszystkie sankcje i kary kościelne.

Tyle, jeśli chodzi o fakty zewnętrzne; natomiast w czysto duchowym aspekcie tyczącym Maurrasa lata 30. również były istotne, acz wciąż jeszcze nie przełomowe. Korespondencja z karmelitankami (na polecenie papieża, ale i z własnej ochoty, modlącymi się codziennie o „nawrócenie Karola”) zintensyfikowała jego „niepokój metafizyczny” i „pragnienie wiary”. Zaczął wgłębiać się w katolicką dogmatykę i liturgikę, pielgrzymował do Lisieux. Proces ten uległ znów zahamowaniu w burzliwym czasie wojny, ale na nowo powrócił po ostatecznym jego uwięzieniu na dożywocie (jako „kolaboranta”) w 1944 r. W więzieniu Maurras coraz bardziej zbliża się do Boga: chodzi na mszę, prowadzi rozmyślania duchowe, czyta brewiarz, modli się i układa modlitwy, bezustannie dysputuje z odwiedzającymi go kapłanami; lecz jego rozum (genialny mózg, niestety tylko mózg, jak stwierdził Pius XI, kiedy w końcu – po potępieniu, a nie przed! – przeczytał jego główne dzieła) wciąż „wierzgał przeciw ościeniowi”. Dopiero na dwa dni przed śmiercią na własne życzenie wyspowiadał się, złożył wyznanie wiary i przyjął sakramenty św. Ostatnie słowa, jakie wyszeptał, brzmiały: Po raz pierwszy słyszę, że ktoś do mnie mówi. Trzeba mieć duszę „odzianą” w skórę nosorożca, żeby w tej historii nawrócenia nie widzieć „palca Bożego”.

***

Refutację filipik p. Salwowskiego zacznijmy od kwestii najważniejszej: kardynalnego błędu metodologicznego. Pisze on bowiem, że doktryny AF nie można rozpatrywać w oderwaniu od osoby Charlesa Maurrasa, dlatego, że to przecież on położył ideologiczne, filozoficzne i polityczne fundamenty pod [jej] gmach. Teza ta świadczy, że autor nie ma tzw. zielonego pojęcia o warsztacie badawczym historyka idei. W rzeczywistości jest bowiem dokładnie odwrotnie: budowanie tak topornego sylogizmu pomiędzy jakąkolwiek doktryną a poglądami choćby jej najważniejszego twórcy, wyrażanymi jednak w różnych okresach życia, nie pokrywającymi się z latami formułowania doktryny oraz działalności reprezentującego ją ruchu, w dodatku twórcy, którego myśl bardzo istotnie ewoluowała, jest grubą i prostacką symplikacją. Do doktryny AF należy jedynie to, co Maurras pisał w okresie działalności AF, ale nie cała jego twórczość, w tym apolityczna poezja, proza poetycka czy eseistyczna, a przede wszystkim nie to, co było napisane przed rozpoczęciem działalności politycznej i formułowaniem doktryny.

Z siedmiu książek Maurrasa wpisanych na Index w 1926 r. cztery, wpisane tam faktycznie już w 1914 r. (czego wówczas nie ogłoszono) i uznane za „bardzo złe”, tj. Chemin de Paradis, Trois idées politiques, Anthinea i Les amants de Venise, wydane zostały przed utworzeniem Ligi AF (odpowiednio w 1895, 1898, 1902 i 1902), trzy pozostałe natomiast (L’avenir de l’intelligence, Si le coup de force est possible i La politique religieuse) wprawdzie już po (odpowiednio w 1905, 1910 i 1912), ale też członkowie Kongregacji nie byli wtedy zdecydowani, czy należy je potępić. Zachodzi proste pytanie, dlaczego postanowiono jednak już jawnie potępić wszystkie siedem książek po upływie dwunastu lat, i to bez żadnego ponownego przebadania ich treści ani przedstawienia merytorycznych zarzutów ich autorowi, aby mógł się do nich ustosunkować, mimo że przez ten czas nie ogłosił żadnych nowych dzieł, które mogłyby potwierdzić trwanie w błędach?

Brak wpływu wczesnych dzieł Maurrasa na doktrynę AF można też uzasadnić na płaszczyźnie empirycznej. Okazało się bowiem, że dzieła te do 1926 r. w ogóle nie były znane większości działaczy AF. O ich istnieniu dowiedzieli się oni z komunikatu Kongregacji Indeksu i… dopiero wówczas zaczęli je czytać z… ciekawości.

Domniemanie złego oddziaływania poglądów Maurrasa można wreszcie sfalsyfikować zgodnie z ewangeliczną zasadą „po owocach ich poznacie je”. A jakie były owoce doktryny maurrasowskiej? Przypomnijmy pokrótce: rekatolicyzacja dwóch pokoleń najbardziej aktywnej i twórczej części inteligencji francuskiej, dotąd podlegającej przemożnym wpływom kierunków, najogólniej mówiąc wolteriańskich: tej generacji, która wystąpiła na arenę przed wybuchem I wojny światowej, a w jej trakcie złożyła hekatombę własnej krwi oraz tej z okresu międzywojennego; stworzenie łożyska dla rozwoju najznakomitszych reprezentantów myśli i literatury katolickiej, jak Psichari, Massis, Cochin, również tych, którzy po pewnym czasie i z różnych powodów AF opuścili, jak Maritain, Mauriac czy Bernanos. I jeszcze jedno: jeżeli wpływ maurrasizmu miałby być duchowo tak destruktywny, to jak wytłumaczyć fakt, że również przez cały czas, jaki upłynął od zdjęcia kar kościelnych w 1939 r. do naszych dni, AF (która, choć nieporównanie słabsza niż w okresie międzywojennym, wciąż istnieje) stanowi ważny i niewzruszony w ortodoksji segment obrońców katolickiej Tradycji, a związani z nią byli lub są tacy luminarze katolicyzmu, jak Jean de Fabrègues, Jean Ousset, Jean Madiran, Michel Fromentoux czy Yves Chiron?

***

Pora wskazać ewidentne błędy z zakresu faktografii (prowadzące jednak również, nolens volens, do błędnych interpretacji), popełnione przez p. Salwowskiego, które w gruncie rzeczy należałoby nazwać wprost fałszerstwami, gdyby nie przypuszczenie, że padł on ofiarą swojej niekompetencji, zaufawszy informacjom z drugiej czy nawet trzeciej ręki, miast sięgnąć do źródeł.

Najpierw rzekome cytaty. Według autora artykułu Maurras zwykł był mawiać: Bogu wstęp do mego laboratorium wzbroniony. Rozumiem, że lokalizacja cytatu z autora prawie stu pięćdziesięciu książek i tysięcy artykułów to zadanie trudne i niewdzięczne, ale jeżeli przypisuje się komuś tak kategorycznie jakieś stwierdzenie, to jednak trzeba by się tego podjąć. Niestety, (dla p. Salwowskiego) byłoby to zdanie niewykonalne, bo cytatu tego nigdzie nie ma. Z drugiej strony – jest to dla niego pewna, acz nikła, szansa zainkasowania okrągłej sumki 100 tysięcy franków nagrody, którą maurrasiści wyznaczyli dla znalazcy źródła owego cytatu, ponieważ dotąd żaden szperacz po nią się nie zgłosił (Konieczne byłoby dziś tylko przeliczenie owej sumy na, jak to mawiają francuscy „suwereniści”, walutę okupacyjną). Ów rzekomy cytat pochodzi z niechlujnego paszkwilu belgijskiego modernisty Fernanda Passelecqa Pour bien connaître le système de Charles Maurras z 1925 r., który rok później zacytował kard. Andrieu, rozpoczynając oficjalny atak na AF. Zdanie to stanowi błędne uogólnienie – świadczące albo o niezrozumieniu, albo o złej woli – rozgraniczenia dokonanego przez Maurrasa pomiędzy „polityką naturalną” i „fizyką społeczną”, którą sam uprawia podług zasad „empiryzmu organizacyjnego”, a „prawami nadnaturalnymi”, których sam – jako człowiek pozbawiony wiary i nie mający kompetencji w dziedzinie teologii – nie roztrząsa, lecz właśnie dlatego pieczę nad nimi (przywilej obiektywności – jak pisał jego surowy skądinąd krytyk Descoqs), nad ich formułowaniem i zaprowadzaniem w życiu moralnym ludzi i społeczeństw, pozostawia „świątyni definiowania obowiązku”, czyli Kościołowi. W dziele z 1913 r., pisanym jako wyjaśnienie własnej pozycji wobec Kościoła, Action française et la religion catholique, Maurras pisał: Nie jestem teologiem (…) [i] ani moja terminologia, ani moja myśl nie może naturalnie satysfakcjonować świadomości katolickiej w tym zakresie, w jakim dotyka świętych dogmatów lub historii kościelnej; (…) toteż nie wypowiadam się nigdy na temat ortodoksji ani wiary.

Gdyby zatem próbować to uogólnić na kształt tej samej metafory, co w owym rzekomym cytacie, należałoby raczej powiedzieć, że Maurras samemu sobie odmawiał prawa kontemplacji Boga w swoim laboratorium, bo tam nie miał odpowiednich do tego „narzędzi”. Z pewnością jest to poważna skaza na doktrynie Maurrasa, ale zupełnie innego rodzaju niż insynuuje to – za belgijskim pismakiem – p. Salwowski; to nie pyszne „przeczenie” i impertynenckie „wypraszanie” Boga z laboratorium myśli, lecz przyznanie się do braku, ułomności, niezdolności do transcendowania doktryny ponad poziom immanentnej politique naturelle. Należy jednak również zauważyć, że ów brak czyni zarazem niemożliwe istnienie „elementów heretyckich” w doktrynie; tam bowiem, gdzie powściągliwie milczy się o Bogu, „pozytywnie” herezji popełnić nie sposób.

Dokładnie z tego samego, bałamutnego źródła pochodzi informacja o tym, jakoby AF rozważała przywrócenie niewolnictwa. Bezkrytyczne powtarzanie tego rodzaju andronów unaocznia tylko jakość „warsztatu naukowego” p. Salwowskiego.

Równie poważne konsekwencje ma podana przez autora nieprawdziwa informacja o tym, jakoby zdjęcie sankcji kościelnych przez Stolicę Apostolską w 1939 r. było poprzedzone obietnicą liderów AF strzeżenia się na przyszłość „wypaczeń doktrynalnych”, które stały się powodem uprzedniego nałożenia tych kar oraz unikania krzewienia potępionych przez Magisterium błędów i herezji. Gdyby tak było, to dalsza argumentacja autora, że uchylenie kar w tych okolicznościach potwierdzało słuszność ich nałożenia, oraz że nie było ono równoznaczne z jej milczącą choćby rehabilitacją, byłaby zasadna. Jednakże bierze ona całkowicie „w łeb” po skonfrontowaniu jej z faktycznymi źródłami, najwyraźniej p. Salwowskiemu nieznanymi. Liderzy AF bowiem do żadnego „wypaczenia doktrynalnego”, błędu czy tym bardziej herezji się nie przyznali ani tego od nich nie żądano. W rzeczywistości, w poprzedzającym zdjęcie kar liście kierowników AF do papieża Piusa XII z 19 czerwca 1939 r. przepraszali oni za wszystkie „polemiki i dyskusje” z Namiestnikiem Chrystusa, jakie prowadzili na łamach dziennika „L’Action Française” po kondemnacji z 1926 r. oraz zadeklarowali jednomyślną wolę rozwijania aktywności dziennikarskiej wyłącznie w domenie społecznej i politycznej, w sposób, który nigdy nie będzie przeszkadzał tym z nich, którzy są katolikami, w posłuszeństwie, wszystkich zaś będzie zobowiązywał do respektowania nakazów autorytetu kościelnego w zakresie problemów, które choć należą do sfery społecznej i politycznej, stanowią jednak przedmiot zainteresowania Kościoła ze względu na ich odniesienie do celu nadprzyrodzonego. Jeżeli wziąć przy tym pod uwagę fakt, że przed podjęciem ostatecznej decyzji Stolica Apostolska konsultowała się poufnie z rządem francuskim, pytając czy rehabilitacja AF nie będzie uznana za akt wrogi wobec Republiki, widać jasno, że faktyczne motywy potępienia z 1926 r. były natury politycznej, a nie doktrynalnej. Co więcej, cytowana wyżej, a zaakceptowana przecież przez Stolicę Apostolską formuła przeprosin ze strony liderów AF świadczy, że de facto po trzynastu latach zyskała ona faktyczną aprobatę dla bronionej przez siebie zasady „słusznej wolności” w dziedzinie społeczno-politycznej, wynikającej z prawa naturalnego, które nie jest koncesją Kościoła, nie podlega limitowaniu przez autorytet eklezjalny, władny bezwzględnie określać warunki zbawienia wiecznego, lecz nie doczesnego „zbawienia” społeczeństw i państw. Non possumus AF wobec Rzymu w 1926 r. nie było rebelią przeciwko nieomylnemu w zakresie wiary i moralności Magisterium, lecz wobec papocezarystycznych zapędów Piusa XI, który chciał kierować bezpośrednio i wszędzie akcją polityczną katolików. Tymczasem, AF nie chciała i nie mogła zrezygnować ani ze zwalczania ustroju republikańskiego we Francji, ani z kursu antyniemieckiego w polityce zagranicznej, ponieważ odstąpienie od tych środków uważała za zaprzeczenie wierności Ojczyźnie. Nie można było tego od niej słusznie wymagać, ponieważ takiego żądania nie dałoby się uzasadnić odniesieniem [polityki] do celu nadprzyrodzonego. Dlatego sięgnięto po naprędce sklecone i ogólnikowe oskarżenie o błędy doktrynalne, oparte albo na przeinaczeniach i błędnych cytatach, albo na nieaktualnych już poglądach Maurrasa, które Kongregacja w 1914 r. istotnie dostrzegła, lecz dzięki zbawiennej roztropności św. Piusa X ich nie ogłoszono. Jeśli nie było powodu ogłosić potępienia w 1914 r., to tym bardziej dwanaście lat później. A mimo to, nawet w ogniu polemiki w szczytowym okresie konfliktu, liderzy AF podkreślali, że nie zdezerteruje [ona] ani z walki za Ojczyznę, ani z walki za katolicyzm.

Trzeba w tym miejscu wspomnieć o pewnej nieprzyjemnej cesze, wielkiego skądinąd papieża – autora znakomitych encyklik o Chrystusie Królu, o odnowieniu ustroju społecznego czy o bezbożnym komunizmie – Piusa XI, jaką był jego oportunizm polityczny, wyrażający się w szukaniu za wszelką cenę porozumienia z „możnymi tego świata”. A nie należy też zapominać, że pośród owych „możnych” nie było już za jego życia prawie nigdzie przywódców i ustrojów katolickich. Ofiarami tego oportunizmu padli, na przykład, meksykańscy cristeros, zmuszeni do złożenia broni o krok przed zwycięstwem nad masońską tyranią w swoim kraju, a tym samym – już bezbronni – wydani na rzeź. Ponieważ Francja miała reżim republikański, Piusowi XI w nadziei na „normalizację” stosunków z Republiką monarchiści po prostu przeszkadzali. Co gorsza, byli oni najbardziej antyniemiecką siłą w swoim kraju, podczas gdy Pius XI był bez wątpienia germanofilem, czego zresztą i my niemile doświadczyliśmy (jego proniemieckie zaangażowanie podczas plebiscytu na Górnym Śląsku sprawiło, że stał się on, jako nuncjusz apostolski w Polsce, personą non grata i dla rządu polskiego, i dla księcia – metropolity bpa Adama Sapiehy). Z bezwzględną surowością w stosunku do AF jaskrawo kontrastuje nader pobłażliwy, by nie powiedzieć wręcz: życzliwy, stosunek Piusa XI do ruchu i reżimu faszystowskiego. Przeciw temu twierdzeniu przytacza się często encyklikę Non bisogno abbiamo z 1931 r., jako „koronny dowód” potępienia faszyzmu. Bez przesady: w encyklice tej Pius XI skrytykował faszyzm jedynie wycinkowo za dążenie do monopolizacji wychowania młodzieży i w konsekwencji odbieranie Kościołowi możności formowania młodych dusz. To ważne, ale jednak trochę za mało, aby mówić o „potępieniu”, tym bardziej że słusznemu przeciwstawieniu się uzurpacji państwa do totalnej i wyłącznej kontroli nad młodzieżą towarzyszyło odrzucenie jako „kalumnii” zarzutu, jakoby prześladowane i rozwiązane stowarzyszenia katolickie miały wrogie nastawienie do partii faszystowskiej.

Jeszcze jako arcybiskup Mediolanu Achille Ratti pobłogosławił w katedrze sztandary fasci! Piusowi XI nie przeszkadzał ani jawny ateizm, ani wulgarny antyklerykalizm faszyzmu, ani również bezgraniczna wręcz, osobista ignorancja religijna Duce. Maurrasa potępił za estetyzujący poganizm kilku książek sprzed trzydziestu lat, ale pornograficzno-grafomańskich powieścideł, jak Kochanka kardynała młodego Benita – socjalisty nie zauważył. Powód tej dysproporcji nietrudno odgadnąć: Duce miał do dyspozycji cały aparat przemocy totalitarnego państwa i mógł samowładnie zdecydować, czy uzna suwerenność Państwa Watykańskiego, czy też utrzyma stan, w którym papież jest „więźniem Watykanu”. Maurras miał tylko jedną broń: swoją myśl i pióro; był – w najgorszym wypadku, jak to ujął faszysta Lucien Rebatet – terrorystą bez rewolweru.

Jeszcze jeden gruby błąd autora – świadczący o zupełnej nieznajomości pism Maurrasa – dotyczy rzekomej niezgodności poglądów ustrojowych autora Mes idées politiques z nauką społeczną Kościoła, dopuszczającą różne formy rządu. Nasz domorosły inkwizytor wykrył w myśli teoretyka „nationalisme intégrale” napiętnowany przez Magisterium błąd absolutyzacji formy monarchicznej, ślepe oddanie dla monarchii i – „a contrario” – fanatyczną wrogość do demokracji i ustroju republikańskiego. Faktycznie rzeczy miały się zgoła odmiennie. Jak trafnie spostrzega w swojej ostatniej monografii dr Adam Wielomski, Maurras nie był ultrasem rojalizmu. Można by wręcz powiedzieć, że z monarchistycznego ultra punktu widzenia pozycje Maurrasa były wysoce niezadowalające. Nie rozumiał on, na przykład, zagadnienia prawowitości dynastycznej, czyli legitymizmu, co uniemożliwiło mu rozpoznanie, kto jest prawowitym królem Francji de iure. Maurras był najpierw nacjonalistą, a dopiero potem – w konsekwencji nacjonalizmu „integralnego” – rojalistą. Mówiąc jeszcze dokładniej: nie był monarchistą per se, lecz monarchistą francuskim. Nie uważał, że monarchia jest uniwersalną normą ustrojową, lecz że jest „zbawieniem” dla Francji, jako że republika dezorganizuje i niszczy kraj, wydając go na łup antypatriotów i obcych. I na odwrót: nie postrzegał republiki jako formy „złej i niegodziwej ze swej istoty”, lecz zwalczał Republikę Francuską za to, że była ona jego zdaniem faktycznie antyfrancuska. Dopuszczał teoretycznie i cenił republiki arystokratyczne; przecież trzy z czterech „stolic smaku” (estetycznego i politycznego) w jego historiozofii: Ateny, Rzym i Florencja były takimi republikami, a tylko jedna (Paryż) była monarchią. Nawet jeśli chodzi o demokrację, o której pisał nieustannie, że jest złem i śmiercią, złem powszechnym i planetarnym, to dopuszczał wszakże jej odpowiedniość w małych i nierozwiniętych społecznościach, jak chłopskie kantony w Szwajcarii czy rybackie osady w Norwegii. Żadnego „absolutyzmu” formy zatem u niego nie ma, wręcz przeciwnie – pewien nadmiar relatywizmu.

Podobną bzdurą jest twierdzenie o pokrewieństwie antysemityzmu AF i Maurrasa z rasizmem Rosenberga i innych nazistów. Antysemityzm Maurrasa był polityczny, a nie rasowy. W AF było sporo Żydów – nacjonalistów francuskich z przekonania, jak bracia Zadoc, René Groos czy Louis Latzarus. „Semickie korzenie” chrześcijaństwa może i tkwiły Maurrasowi „kością w gardle” w owej „dekadzie pogańskiej” lat 90. XIX w., ale najwyraźniej zapominał o semityzmie, kiedy głosił chwałę „żydowskiego bohatera AF”, sierżanta Pierre’a Davida, poległego za Francję w 1914 r. nad Marną.

***

P. Mirosław Salwowski dał się dotąd poznać, niezbyt szerokiemu zresztą, gronu publiczności jako nieubłagany pogromca tak niemoralnych tańców męsko-damskich, jak… walc czy tango oraz surowy krawiec niewieściej czystości, mierzący ją dopuszczalną miarą dekoltu na dwa palce od szyi. Tym swoim duchowym krawiectwem bliski jest właśnie talmudycznie sformalizowanej moralności purytanina – „skrupulatnego” (precise), jak mówi Szekspir o negatywnym bohaterze swojej Miarki za miarkę, księciu Angelo. Czyni to przy tym z taką zaciekłą wrogością do wszelkich przejawów piękna zmysłowego, że można by w tym widzieć również pogłos najstarszego i najbardziej podstępnego wroga chrześcijaństwa – bo często właśnie je udającego – jakim był, manichejski zwłaszcza, gnostycyzm, z jego nienawiścią do świata materii. Przeraziła ona nawet ostatniego wielkiego filozofa pogańskiego – Plotyna, który pisał o gnostykach słusznie, że wzgardzili oni pięknością tego świata.

Teraz, zmęczony być może bieganiem z centymetrem za wydekoltowanymi kobietami, nasz skrupulatny Pan Dwa Palce postanowił pogmerać paluchami w duszy zmarłego przed ponad półwiekiem Maurrasa – z subtelnością młota pneumatycznego i delikatnością słonia. Triumfalnie „wykrył” herezje, których jakoś nie umieli zdefiniować nawet autorzy nieszczęsnego potępienia, uzurpując sobie tym samym prawo do bycia prywatnym urzędem inkwizytorskim. Byłoby z pożytkiem dla Pana Dwupalczastego, udręczonego zjawami lubieżnego sukuba i tropieniem heretyków w obozie kontrrewolucji, przypomnieć sobie, że podobni mu skrupulatni nadgorliwcy niepokojąco często kończyli jako heretycy poza Kościołem. Przykładów, i to z różnych epok, jest niemało: Tertulian, Pelagiusz, waldensi, XIV-wieczni biczownicy, Savonarola, janseniści, Lamennais… Albowiem wszystko, co przesadne, nie jest katolickie.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.